Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wojna w Śródziemiu 1

Minęło sześćdziesiąt lat. Sześćdziesiąt długich lat od Bitwy Pięciu Armii. Bitwy, w której życie oddało wielu elfów, krasnoludów i ludzi, ale to nie ich strata wstrząsnęła mną najbardziej. Zginęła w niej również córka Galadrieli, przyjaciółka wszystkich ras i miłość mego życia. Miriel poświęciła się, bym ja mógł tu teraz siedzieć. Patrzę na pobliski strumień, lubię tu wracać. W myślach widzę, jak moja dzielna elfka pomaga uwolnić krasnoludy. Uśmiecham się, była przepiękna. Z poczuciem obowiązku, wymalowanym na twarzy, siłą i uporem, zdolnym przeciwstawić się każdemu, kto stanąłby jej na drodze. Tak bardzo mi jej brakuję, ale nie mogę się rozczulać. Sauron rośnie w siłę, zbliża się wielka bitwa. Bitwa o Śródziemie. Za chwilę wyruszam w drogę do Rivendell. Nie jestem pewien, o co chodzi, lecz mistrz Elrond nie prosiłby o przybycie, gdyby sprawa nie była ważna. Słyszę ciche kroki, za mną.

-Legolas!

-Tak, ojcze?- odpowiadam, odwracając się w stronę króla Mrocznej Puszczy. Przez ostatnie lata nasze relację się poprawiły, utrata Miriel bardzo zbliżyła nas do siebie.

-Proszę, uważaj. Nie każ mi patrzeć, na śmierć jedynego syna- rzekł cicho.

-Zawsze uważam.

-Wiem. Dlatego jestem z ciebie taki dumny- położył rękę na moim ramieniu.

-Dziękuję ada (tata).

*************************************

-Mae govannen ben cardh nim (Witaj w moim domu)- powiedział lord Elrond.

-Mae govannen- odpowiedziałem.

-Rada niedługo się rozpocznie, drogi książę- dodał- chodź za mną.

Dotarliśmy do dużego tarasu, pełnego ustawionych wkoło krzeseł. Na spotkanie stawiły się wszystkie rasy, zauważyłem Gloina, gdy spojrzał na mnie, skłoniłem lekko głowę. Krasnolud odpowiedział tym samym, po czym odwrócił się w stronę bardzo podobnego do siebie pobrateńca. Podeszłem do stojącego niedaleko strażnika z północy.

-Witaj, przyjacielu- rzekłem, lekko się uśmiechając.

-Legolas!- zawołał Aragorn- Elen síla lúmenn' omentielvo (Niech gwiazdy przyświecają godzinie naszego spotkania). Miałem nadzieję, że to właśnie ty przybędziesz, jako wysłannik Mrocznej Puszczy.

-A czemuż to?- zapytałem.

-W tych mrocznych czasach, dobrze jest mieć u boku przyjaciół- odpowiedział- szczególnie, tak dobrych w walce.

Cicho zaśmiałem się, po czym powiedziałem:

-Schlebiasz mi mellon (przyjacielu). Będę zaszczycony, mogąc walczyć z tobą ramie w ramie.

-Obawiam się, że niestety będziemy, mieli ku temu okazję- rzekł człowiek, ze smutkiem w głosie. Usiedliśmy, rada się rozpoczynała.

-Nieznajomi z daleka, starzy przyjaciele- zaczął lord Elrond- wezwano was tu, byście przeciwstawili się groźbie Mordoru. Śródziemiu grozi zagłada i od nas zależy co się stanie. Możemy się zjednoczyć lub ulec. Przynieś pierścień Frodo. Spojrzałem na wstającego hobbita, wydawał się dzieckiem, kimś, kto potrzebuję ochrony. Położył pierścień, na kamieniu, pośrodku nas. Usłyszałem w mojej głowie głos.

-Weź mnie, a zwrócę tą, którą ci odebrano. Przywrócę ją do życia. Tylko zanieś mnie do mego pana. Zrób to, a oszczędzę twoich bliskich- szeptał pierścień, lecz ja nie uwierzyłem mu. Wyobraziłem sobie mentalną tarczę, oddzielającą mój umysł od niego. Pokonałem siłę własności Saurona. Spojrzałem dookoła, pierścień próbował omamić wszystkich. Ujrzałem wstającego, silnie zbudowanego człowieka.

-Miałem sen- powiedział- widziałem w nim ciemniejące niebo wschodu, lecz na zachodzie migotało blade światło. Pojawił się głos, mówiący, iż moje przeznaczenie jest blisko. Powoli zbliżał się, w stronę pierścienia. Już miał wyciągnąć rękę, by go pochwycić.

-Boromir!- ostro krzyknął Elrond. Wstał Gandalf, podniósł swą laskę i krzyknął głośno w czarnej mowie. Nie rozumiałem słów, lecz w sercu poczułem straszny ból. W koło zrobiło się szaro. Odetchnąłem z ulgą, gdy usiadł z powrotem, a wszystko wróciło do normy.

-Nikt, nigdy nie przemówił w Rivendell, słowami tego języka- powiedział z wyrzutem, władca tej krainy.

-Nie proszę, o przebaczenie, szlachetny Elrondzie- rzekł czarodziej- bowiem czarna mowa Mordoru, może dotrzeć w najdalsze kąty zachodu. Pierścień musi zostać zniszczony!

-Dlaczego mamy go niszczyć?- zapytał Boromir- to dar. Dajcie go nam. Mój ojciec, namiestnik Gondoru, wykorzysta go do walki z ciemnymi mocami.

-Pierścień nie posłucha nikogo z nas- powiedział Aragorn- jest posłuszny tylko swemu panu.

-Co strażnik może o tym wiedzieć?- powiedział człowiek. Wiedziałem, że mój przyjaciel nie będzie się bronić, więc wstałem.

-To nie jest byle strażnik- krzyknąłem- to Aragorn, syn Arathorna. Jesteś mu winien posłuszeństwo.

-Aragorn- wyszeptał Boromir- dziedzic Isildura?

-Następca tronu Gondoru- dopowiedziałem.

-Have dad Legolas (usiądź)- rzekł strażnik, spełniłem jego prośbę.

-Gondor nie potrzebuję króla.

-Aragorn ma rację. Pierścień nie będzie, słuchał nikogo, oprócz swego władcy- powiedział Gandalf.

-Musi zostać unicestwiony- dodał Elrond.

-Więc na co jeszcze czekamy?- zapytał jeden z krasnoludów. Szybko wstał, po czym uderzył toporem prosto w krążek. Niestety to nie było takie proste, biedny syn Gloina został odrzucony w tył, a jego broń pękła.

-Gimli, synu Gloina. Zniszczenie pierścienia przerasta nasze możliwości- rzekł lord Elrond- wykuto go, w ogniu Góry Przeznaczenia i tylko tam można go zniszczyć. Trzeba go zanieść do Mordoru i cisnąć w płomienie, z których powstał.

-To szaleństwo- szepnął Boromir- nie można tak po prostu wejść do Mordoru.

-Nie słyszałeś Elronda?- krzyknąłem, ponownie wstając- pierścień trzeba zniszczyć!

-Czujesz się do tego powołany?- zapytał mnie, z sarkazmem Gimli. Spojrzałem na niego krzywo. Wysłannik z Gondoru również wstał.

-A jeśli się nie powiedzie?- zapytał- co jeśli Sauron odzyska pierścień?

-Wole śmierć niż powierzyć go elfom- krzyknął Gimli. Moi pobrateńcy wstali obrażeni, po chwili wszyscy zaczęli się kłócić. Wyciągnąłem ręce, by zatrzymać stojących przy mnie elfów. Na swych miejscach siedzieli, już tylko Frodo, Aragorn i pan Elrond.

-Ja to zrobię- usłyszałem cichy głos za sobą. Odwróciłem się, w stronę hobbita. Nikt oprócz mnie nie usłyszał go.

-Cisza!- krzyknąłem. Wszyscy spojrzeli na mnie- Frodo chciałby coś powiedzieć. Hobbit spojrzał na mnie z wdzięcznością, po czym rzekł:

-Zaniosę pierścień do Mordoru! Choć nie znam drogi.

Podszedł do niego Gandalf.

-Pomogę ci nieść to brzemię, dopóki spoczywa na twoich barkach- powiedział czarodziej. W ich stronę szedł już Aragorn.

-Jeśli żyjąc lub ginąc, zdołam cię ocalić, zrobię to- rzekł, klękając przed hobbitem- masz mój miecz!

-I mój łuk- powiedziałem, stając obok powiernika pierścienia.

-I mój topór- usłyszałem za sobą, przewróciłem oczami rozpoznając Gimliego- oczywiście nie ten połamany.

-Nasz los jest w twoich rękach niziołku- rzekł Boromir- Gondor cię wesprze.

-Nie!- krzyknął ktoś. Obejrzałem się, z pobliskich krzaków wyskoczył kolejny hobbit.

-Be zemnie, nigdzie nie pójdzie!- powiedział twardo.

-Widzę, że trudno was rozdzielić, choć to jego wezwano na tajną naradę, nie ciebie- odrzekł rozbawiony mistrz Elrond

-Stop! My też pójdziemy- krzyknęły kolejne dwa hobbity, wyskakując zza kolumn.

-Albo wsadźcie nas do worka!- powiedział jeden- przyda się ktoś rozumy na tej...misji...wyprawie...tego czegoś.

-A więc ty odpadasz!- odpowiedział mu drugi. Na moją twarz wkroczył szeroki uśmiech.

-Dziewięciu towarzyszy- rzekł Elrond- niech tak będzie. Tworzycie zatem drużynę pierścienia.

-Wspaniale- powiedział, jak się później dowiedziałem Pippin- a dokąd idziemy?

Nie wytrzymałem, wybuchnąłem szczerym śmiechem, pierwszy raz od sześćdziesięciu lat. Już wiedziałem, że podczas tej wyprawy nie będę się nudzić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro