Prolog: Ona, Pierwsza Bestia
-Panie Vanhook, jest pan pewien, że już od razu chce pan do Niej iść?-spytał trzęsącym się głosem młody mężczyzna. Nerwowym gestem poprawił swoje okulary.
-Spokojnie, panie Whiteford. Jeśli się pan boi, nie musi mi pan towarzyszyć-odparł starszy mężczyzna. Oboje zmierzali właśnie ciemnym korytarzem, w otoczeniu kilku uzbrojonych żołnierzy, w stronę jednego z pomieszczeń.
-Co też pan mówi! Ależ oczywiście, że muszę panu towarzyszyć!-zawołał nerwowo młodszy mężczyzna. Jego towarzysz uśmiechnął się pod nosem. Bawiło go, że na kogoś, kto miał nadzorować przebieg i skutki jego pomysłu, wybrano osobę, która zupełnie się do tego nie nadaje i przy pierwszej okazji narobi ze strachu w gacie. Peter Vanhook wiele już w swoim życiu przeżył, wiele widział, poza tym lepszą i ciekawszą połowę swojej ziemskiej egzystencji miał już za sobą, toteż nie tak łatwo go było wystraszyć. Ale niejaki Nicholas Whiteford był o wiele młodszy, mniej doświadczony i zdecydowanie bardziej zdenerwowany. Po raz kolejny wyjął z kieszeni chusteczkę i starł pot z czoła.
-Pan to się chyba ani trochę nie boi...-zaczął Nicholas.
-A czego mam się bać? Jest uwięziona i całkowicie zależna od naszej łaski. Jeden jej niewłaściwy ruch, a może pożegnać się z życiem-powiedział pewnym głosem Peter.
-Właściwie to chyba ma pan rację-przyznał Nicholas. W końcu dotarli do końca korytarza i weszli do jakiegoś pomieszczenia. Miejsce przywodziło na myśl biuro, w którym ktoś próbował ukryć się przed atakiem zombie. Zniszczone ściany, stare meble, kurz, nikłe światło i walające się wszędzie wokół papiery. Vanhook niepewnym wzrokiem obrzucił stolik i krzesła wokół niego, które wyglądały, jakby pamiętały czasy II Wojny Światowej i ich wygląd raczej nie zachęcał do siadania na nich.
-Nie wiem jak pan, panie Whiteford, ale ja postoję-powiedział Vanhook, po czym odwrócił się tyłem do pomieszczenia, a przodem do wejścia. Po obu jego stronach stało łącznie czterech żołnierzy. Peter chciał być przygotowanym na spotkanie z osobą, która całym tym miejscem zarządzała.
-Ja także...-zaczął Whiteford, ale nie dokończył, gdyż w tej samej chwili dało się słyszeć dźwięk otwieranych drzwi. Obaj mężczyźni odwrócili się jednocześnie. Po lewej stronie biurka, które znajdowało się naprzeciw drzwi, otworzyło się przejście. Wyszedł z niego mężczyzna, ubrany w strój żołnierza. Kombinezon i hełm w całości zasłaniały całe jego ciało. Tak jak pozostali, miał przy sobie mnóstwo broni, w tym pistolet, którego sama obecność niepokoiła młodego Whiteford'a. W tym momencie żałował, że praca szła mu tak dobrze. Gdyby niczym się specjalnie nie wyróżniał, nadal byłby po prostu zasypany papierkową robotą. I pomyśleć, że tak bardzo chciałem dostać szansę, aby się wykazać. Ale nie w taki sposób-pomyślał mężczyzna.
-Witam szanownych panów w naszym ośrodku wypoczynkowym!-zawołał niskim, donośnym głosem mężczyzna, po czym zdjął swój hełm. Ich oczom ukazała się jego czarnoskóra, poznaczona bliznami i zmarszczkami twarz z oczami wyrażającymi pełne skupienie i niesamowitą pewność siebie. Oraz coś, czego Whiteford nie był w stanie nazwać. Wystarczy wspomnieć, że kiedy mężczyzna spojrzał na Nicholasa, temu przypomniała się scena, kiedy w czwartej klasie nauczyciel wf'u uwziął się na niego, ponieważ był najbardziej chuderlawym dzieckiem chyba w całej szkole. Albo w całej historii szkoły. Owy nauczyciel zawsze dawał mu trudniejsze ćwiczenia i kazał robić pompki, przysiady albo brzuszki, kiedy reszta klasy już się przebierała. Mimo to Nicholas nigdy nawet nie zakwestionował jego poleceń, bo tamten mężczyzna zawsze emanował pewnością siebie i jakąś niewypowiedzianą groźbą. Tak samo był właśnie z tym człowiekiem. Whiteford musiał jednak przyznać, że idealne nadawał się na osobę, która miała zarządzać takim miejscem.
-Nazywam się Beniamin Meyer i będę waszym przewodnikiem po tym niezwykłym miejscu-powiedział mężczyzna, po czym zbliżył się do nich. Najpierw uścisnął rękę Peterowi.
-Peter Vanhook, szalony pomysłodawca szalonego projektu. Miło mi pana poznać, generale-odparł towarzysz Nicholasa. Uśmiechnął się lekko, a Beniamin to odwzajemnił.
-Mnie pana również-odparł Beniamin.
-A to jest mój nadzorca, Nicholas Whiteford-dodał, puszczając rękę Meyera. Nicholas, jak przystało na wysokiej rangi urzędnika państwowego, powinien sam się przedstawić. Powinien emanować pewnością siebie, spokojem. Tymczasem chciał po prostu jak najszybciej znaleźć się jak najdalej stąd. Ściskając jego dłoń, Beniamin Meyer posłał mu raczej wrogie spojrzenie i ani myślał się uśmiechać.
-Wybaczą panowie, że musieliście chwilę poczekać na mnie w moim biurze. Musieliśmy przygotować obiekt na waszą wizytę-powiedział mężczyzna.
-Przygotować? W jakim sensie? Ale na pewno będziemy bezpieczni?-spytał zaniepokojony Nicholas.
-Nick, kto jak kto, ale ja akurat wiem, jak dużo znaczy bezpieczeństwo nas wszystkich. I że nigdy nie należy igrać z czymś takim, dlatego wiem chyba lepiej niż ty, czy będziemy bezpieczni. Gdybym tak nie uznał, nie przyszedłbym tutaj. Nawet nie wpuściłbym was na teren ośrodka-powiedział Beniamin.
-Wolałbym Nicholas, jeśli można. Albo pan Whiteford, o ile to nie sprawi problemu-odparł młodzieniec.
-Tutaj wszyscy mówimy do siebie po imieniu. Nie chce nam się tracić czasu na zbędną grzeczność. Kiedy igra się ze śmiercią, grzeczność traci znaczenie, ale uszanuję pańskie życzenie, panie Whiteford-powiedział Meyer.
-Igra się ze śmiercią?-powtórzył po nim Nicholas.-Myślałem, że jeśli cokolwiek się stanie, od razu ją zabijecie-dodał po chwili.
-Jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli, i to mocno, tak się właśnie stanie. Ale rząd nie bardzo chciałby stracić tak ciekawy obiekt. Do tego nie zawsze możemy na czas zareagować, te bestie są niesamowicie szybkie i przebiegłe. Tak więc nikt nie jest tutaj nigdy w 100% bezpieczny-powiedział Meyer. Nicholas patrzył na niego z rosnącym niepokojem. Już chciał coś więcej powiedzieć, ale uniemożliwił mu to Vanhook.
-To jest pańskie biuro, generale?-spytał, rozglądając się po pomieszczeniu. Zaskoczony Nicholas uczynił to samo.
-Tak. Wiem, nie wygląda najlepiej, ale tutaj nie dba się o wygodę ani o wygląd. To miejsce, które oficjalnie nie istnieje, więc nie mamy co liczyć na luksusowe warunki. Choć wygląd to tylko pozory. Wystrój może nie zachwyca, ale mamy tutaj całkiem nowoczesne technologie. Jak słyszałem, chcecie jak najszybciej poznać naszą podopieczną. Pozwólcie więc za mną-powiedział generał, po czym odwrócił się i przeszedł przez przejście, którym wcześniej tutaj dotarł. Vanhook pewnym krokiem ruszył za nim. Whiteford poszedł za nimi, starając sobie przypomnieć słowa modlitwy, której uczyła go matka, kiedy miał jakieś 8 lat.
~*~
-Jak właściwie ją "przygotowaliście"?-spytał zainteresowany Peter. Przechodzili właśnie przez ostatnie drzwi, oddzielające ich od celi obiektu, dla którego tutaj przybyli. Whiteford czuł, jak puls przyspiesza mu na samą myśl, że teraz jedyną rzeczą, która ich oddziela od tego stworzenia, jest jedna ściana. Może i ołowiana oraz cholernie gruba, ale nadal tylko jedna.
-Problem z nią polegał na tym, że potrafi się teleportować do miejsc, które widzi. Dlatego uwięziono ją w celi w całkowitym zamknięciu. Normalnie obserwujemy ją tylko przez kamery. W ścianie mamy jednak zamykany, niewielki otwór. Przez niego będziecie mogli na nią popatrzeć. Wszystko to jednak wymagało dodatkowych działań w kwestii bezpieczeństwa-wyjaśnił im generał Meyer.
-A nie lepiej byłoby zastosować lustro weneckie? I jakie dokładnie to były działania?-spytał Nicholas.
-Mamy lustro weneckie. Okienko w ścianie jest nim przedzielone, ale ostrożności nigdy za wiele. A co do tych działań, zaraz się panowie wszystkiego dowiedzą-powiedział Beniamin, po czym spojrzał się na Whiteford'a jak na upierdliwego idiotę.
-Najmocniej przepraszam, że przez nas macie tyle problemów. Chcę jednak wiedzieć, z kim mamy do czynienia, zanim na dobre zacznie się zabawa i zjawią się tutaj pozostali przyjaciele-powiedział Vanhook.
-Rozumiem pana, ja zapewne postąpiłbym tak samo-odparł generał.
-W jakim sensie? Też spróbowałby pan dokonać niemożliwego? Wykończyć ich własną bronią?-zapytał Peter.
-Niekoniecznie. Pewnie nigdy bym na to nie wpadł. Jestem jednak ciekaw, czy panu się to uda. Ale jeśli obecnie byłbym na pana miejscu, chciałbym przekonać się jak najszybciej, co umie ta kreatura. Jak wspomniałem, ma zasłonięte oczy, ale mimo to będzie pan na pewno pod wrażeniem jej umiejętności. I niech pan nie zapomina, że potrafi się teleportować...
-Do miejsc, które widzi-dokończył z uśmiechem Vanhook.-Dawajcie tego potworka-dodał. Generał odwzajemnił uśmiech, a Whiteford użył całej swojej siły woli, żeby w ostatnim momencie nie wybiec stamtąd z krzykiem. Generał podszedł do ściany i kazał się odsunąć żołnierzom, którzy pełnili przy niej wartę. Gestem przywołał do siebie Petera.
-Proszę spojrzeć-powiedział, po czym złapał za wystający ze ściany uchwyt i odsłonił naprawdę niewielkie, prostokątne okienko. Vanhook podszedł i przez nie spojrzał. Ujrzał niewielkie, ponure pomieszczenie o szarych ścianach. Na środku znajdowało się krzesło, na nim zaś siedziała postać. Niemal całe jej ciało było zasłonięte przez łańcuchy, sznury i specjalny kaftan bezpieczeństwa, które miały jej uniemożliwić ucieczkę. Na twarzy miała zaś coś na kształt metalowej, dokładnie przylegające maski, która obejmowała całą głowę, jedynie uszy pozostawały odsłonięte. Tylko gdzieniegdzie dało się zauważyć fragmenty czarno-białego ubrania, spod maski, a właściwie masko-hełmu wylewały się kaskadą czarne jak smoła włosy.
-Zaraz pan zobaczy, na co ją stać nawet kiedy nic nie widzi-powiedział Beniamin. Następnie przyłożył do ust swój odbiornik.
-Zaczynajcie, chłopcy-powiedział. W jednej chwili część kajdan i łańcuchów wydała metaliczny dźwięk i opadła. Postać, która do tej pory siedziała lekko przygarbiona, uniosła nagle głowę. Widać było, że stała się czujna. Po chwili wstała z krzesła, rozrywając resztę więżących ją materiałów, między innymi za pomocą swoich pazurów. Następnie spróbowała zdjąć hełm, ale był on zbyt dobrze przymocowany. Wtem nagle dało się słyszeć odgłosy wystrzałów. Postać szybko pojęła, że jest atakowana. Zrobiła wiele uników, czym zadziwiła Vanhooka. Następnie ze ścian, w których ukryta była broń, posypało się znacznie więcej kul. Stwór nie mógł obronić się przed nimi wszystkimi, choć i tak wielu z nich uniknął. Ponieważ jednak nic nie widział, rzucał się też nieco niezdarnie po pomieszczeniu, atakując na oślep pazurami. W końcu jednak padł na chwilę na kolana, osłabiony ranami.
-Wstrzymajcie się-powiedział do odbiornika generał Meyer. Przez chwilę nic się nie działo. Postać klęczała, cała pokryta czarną, smolistą substancją. Szybko jednak z powrotem wstała, jakby nic jej się nie stało. Gdyby nie czarna "krew" Vanhook nie wiedziałby nawet, że postać była ranna.
-Niesamowite. To wszystko to naprawdę prawda-powiedział z lekkim uśmiechem, odsuwając się od okienka.
-Jak widać. To nie sen. To nawet nie koszmar. Ta kreatura naprawdę potrafi czarować, teleportować się i z zawrotną szybkością regenerować-odparł Beniamin.
-Panie Whiteford, może chce pan spojrzeć?-zapytał nagle swojego towarzysza Peter.
-Nie, niekoniecznie-odparł mężczyzna.
-Prędzej czy później będzie pan miał do czynienia z kilkoma tymi kreaturami naraz-powiedział generał Beniamin, po czym podszedł do ściany i zasunął otwór.
-Dajcie gaz, chłopcy. Za dziesięć minut ma tam wejść grupa A i z powrotem to coś utemperować-powiedział Meyer do swojego odbiornika.
-A wy, panowie-Beniamin przerwał i spojrzał znacząco na Whiteforda.-Pozwólcie za mną. Jestem naprawdę ciekawy całego tego projektu oraz tego, jak to wszystko będzie wyglądać. I mimo że wiem już pewnie wszystko, co wiedzieć o nim można, chętnie dowiem się jeszcze czegoś od was-dodał. Patrzył się jednak już tylko na Vanhooka i wyglądał, jakby mówił tylko do niego.
-Oczywiście!-zawołał Peter, po czym on i jego towarzysz oddalili się za generałem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro