9. Członkowie rodziny
- To jest nie fair! Po powrocie zgłaszam reklamacje! - zawołał Candy. Jill przewróciła oczami, podczas gdy jeden z żołnierzy stanowczo uciszył błazna. Reszta nawet nie zareagowała na jego zachowanie. Wkrótce dotarli do miejsca, gdzie mieli się rozdzielić. Candy i Jill, w obecności kilku żołnierzy, w tym Jacoba, który był ich tymczasowym dowódcą (to znaczy, tymczasowym dowódcą był Connor, ale on miał udać się dalej razem z Jane i Justice'm, więc pieczę nad Candy'm i Jill przejmował Jacob), mieli tutaj poczekać na dalsze rozkazy. Wszystko trwało bardzo krótko i już po chwili wybrani żołnierze, Connor, oraz Jane i Justice ruszyli dalej.
- Nawet się nie pożegnali... - powiedział smutnym głosem Candy, spoglądając za oddalającymi się ludźmi. Następnie odwrócił się w stronę Jill. W jego oczach przez chwilę gościło coś, co można byłoby chyba nazwać smutkiem. Ale tylko przez chwilę. Już w następnej sekundzie szeroko się uśmiechnął. - A skąd wiadomo, że nie widzimy się właśnie ostatni raz? Może ten cały zabawkarz wszystkich ich pozabija? Albo pozabija tylko żołnierzy, a Jane i Justice uciekną? Och, nie wiem jak zniosę tak nagłą rozłąkę! - zawołał, po czym zaczął się głośno śmiać. Jill przyglądała mu się z mieszanką politowania, ale i lekkim niepokojem. Oraz złością. Zwykle to ona tak nieprzewidywalnym, szalonym zachowaniem i obłąkańczym śmiechem wywoływała lęk w swoich ofiarach. Nie podobało jej się, że teraz ktoś inny stosował ten sam zabieg na niej. Wolała jednak zignorować teraz tą kwestię. Nie chciała wywoływać kłótni z błaznem, nie po tym, czego już dziś była świadkiem.
Pozostawała jednak jeszcze inna sprawa, którą koniecznie chciała z nim poruszyć, ale nie miała nawet jak. Rozejrzała się. Otaczali ich żołnierzy, mający mnóstwo broni i posiadający nad nimi niepodważalną kontrolę, przynajmniej na razie. Jak więc w takiej sytuacji miała uciec albo chociaż poruszyć temat ucieczki? Nagle jednak przestała się tym martwić. Jej umysł zaprzątnęła nowa kwestia. Poczuła się dziwnie, jakby ktoś ją obserwował. Zdała też sobie sprawę z tego, że błazen ucichł. Spojrzała w bok i przekonała się, że Candy już się nie śmieje. Zamiast tego stał i z powagą patrzył się na nią tak, jakby chciał ją dosłownie przewiercić wzrokiem na wylot. Nie po raz pierwszy coś takiego miało miejsce, ale Jill nadal czuła się bardzo nieswojo, gdy Candy nagle tak zamierał i gapił się na nią lub na kogokolwiek innego. Zwłaszcza że zwykle po tym mówił albo robił dziwne rzeczy. Już chciała go zapytać, czy coś się stało, ale nie zdążyła. Sam się odezwał. Najpierw jednak uśmiechnął się lekko.
- Nie zamartwiaj się aż tak. Będziemy mieli jeszcze mnóstwo czasu, aby porozmawiać o wielu istotnych sprawach. Tymczasem wyluzuj i baw się tak dobrze jak ja! - zawołał błazen. Jill potrzebowała chwili, aby przetrawić jego słowa. On... Czy to możliwe, że wyczuł w jakiś sposób, jakie zmartwienie chodzi jej po głowie i to była jego odpowiedź na to? Że obmyślą plan ucieczki kiedy indziej? Cóż, to nie byłoby niemożliwe, Candy już kilka razy zachowywał się tak, jakby potrafił wręcz czytać w myślach. Ostatecznie mógł to umieć, w końcu nie znali do końca nawzajem swoich mocy. Tak więc musiała założyć, że o to właśnie chodziło. Candy założył, że o ucieczce porozmawiają przy innej okazji. W takim razie pozostawała jeszcze tylko jedna kwestia.
- Bawić? - spytała z niedowierzaniem Jill. - A ty się tutaj bawisz? - dodała. Candy pokiwał energicznie głową.
- Jak najbardziej! Bawię się świetnie, zwłaszcza obserwując ich przerażenie i to, jak ledwo powstrzymują się przed zsikaniem się w majtki ze strachu przed nami! - zawołał. Następnie zniknął w chmurze niebieskiego dymu i teleportował się przed jednego z żołnierzy. - Bu! - zawołał, pochylając się w jego stronę. Mężczyzna niemal w tej samej chwili odskoczył od błazna, wymierzając w jego stronę z broni. Candy zaczął się śmiać, Jill przyglądała się temu z politowaniem i dezaprobatą, a Jacob rozkazał błaznowi uspokoić się i wrócić na miejsce. Candy wykonał polecenie połowicznie. Wrócił na swoje miejsce obok Jill, ale nadal nie przestał się śmiać. Jacob zaczął mu więc grozić, że lada chwila wyciągnie w stosunku do niego poważniejsze konsekwencje, ale wtedy właśnie strumień gróźb z jego strony został przerwany przez wezwanie, które otrzymał. Misja przeszła do kolejnego etapu. Pierwsza grupa wykonała dość szybko swoje zadanie, jednak teraz potrzebowali wsparcia Candy'ego i Jill.
~*~
Stosunkowo szybko dotarli na miejsce. Jane otrzymała jeszcze szybkie przypomnienie tego, jak ma wyglądać jej zadanie i czego może się spodziewać po osobie, która była jej celem (co dość mocno ją wkurzyło, nie była przecież idiotką i wszystko pamiętała, ale wolała to zachować dla siebie). Po tym wszystkim ruszyła dalej sama. Towarzyszący jej żołnierze zwracaliby jednak na siebie zbyt dużo uwagi. Dotarła wreszcie do sklepu. Z zewnątrz wyglądał dość niepozornie i przeciętnie. Ot, zwykły sklep z zabawkami, z lalkami i misiami widocznymi w witrynie, jak przystało na sklep z zabawkami. Jane nacisnęła klamkę i weszła do środka. Gdy znalazła się w środku, najpierw rozejrzała się. W sklepie było kilka regałów, z półkami zapełnionymi zabawkami. Podeszła do jednego z nich. Jej wzrok skupił się na jednej z lalek. Była prześliczna. Rzeczywiście, piękna. Naprawdę robi je z ludzi? - pomyślała. Następnie, nie mogąc się powstrzymać, dotknęła jej blond włosów. Sama kiedyś takie miała. W dotyku były tak samo miękkie i naturalne, jak ludzkie włosy. Niestety, nie dane jej było dłużej zachwycać się tym wszystkim. W niewielkim głośniku, w który została wyposażona, odezwał się głos. Zabrzmiał tak głośno, że Jane miała wrażenie, że ktoś stoi przy niej i wrzeszczy jej to wszystko wprost do ucha.
- Nie zapominaj, co jest twoim głównym zadaniem. Nie przeciągaj tego - powiedział Connor. Jane westchnęła. Miała zamiar podejść do kasy i zaczekać tam, aż zjawi się ten cały Jason the toy maker, tyle że... nie musiała już tego robić. Gdy się odwróciła, przeżyła niemały szok. Przed nią stał wysoki mężczyzna, z rudymi, a właściwie to czerwonymi włosami. Pozostałe znaki szczególne? Oczywiście miodowe oczy. Gdy ich spojrzenia się spotkały, mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie. Jane była poniekąd pod wrażeniem. Nie dość, że zakradł się tutaj tak, że w ogóle go nie usłyszała, to jeszcze wykazał na jej widok jakąś pozytywną reakcję. Większość ludzi nie odnosi się miło do kogoś wyglądającego tak bardzo odmiennie jak ona. Tyle że jeśli wierzyć temu, co nam powiedzieli, on nawet nie jest człowiekiem - pomyślała. Na szczęście nie musiała zastanawiać się, jak zacząć rozmowę, gdyż on to zrobił.
- Szukasz tutaj czegoś konkretnego? - spytał.
- Tak. Znaczy... Nie. Znaczy, eee... - Jane sama trochę się pogubiła. Nie sądziła, że cokolwiek jest jeszcze wstanie wytrącić ją z równowagi na tyle, żeby zaczęła się tak okropnie gubić we własnych myślach i słowach. Jason przyjrzał się jej uważnie.
- Zatem tak czy nie? - zapytał. Cholera, no i co ja mam niby z nim zrobić? - pomyślała. Spojrzała jeszcze raz na zabawki. Powiedzieli jej, żeby w razie problemów po prostu go zdenerwowała. Ale jak? Miała go zwyzywać? Okraść? Zrobić totalny rozpierdol w tym sklepie? Po namyśle Jane doszła do wniosku, że trzecia opcja wkurzyłaby większość ludzi, więc zdecydowała się zaryzykować. Lepiej będzie dla nich, jak cały ten plan wypali i nic mi się nie stanie, inaczej będę ich potem nawiedzać i straszyć. Odwróciła się ponownie w stronę półki i zdjęła z niej jedną z lalek. Jane ostatni raz spojrzała na prześliczną zabawkę, po czym...wypuściła ją z ręki. Lalka poleciała w dół. Gdy upadła na podłogę, na jej głowie pokazało się kilka rys. Jane odwróciła się w stronę Jasona, aby sprawdzić rezultaty swoich działań. Jednocześnie jednak postanowiła na wszelki wypadek udać skruchę.
- Ojej, tak mi przy... - umilkła, gdy spojrzała na mężczyznę. Stał tam gdzie wcześniej, pod tym względem nic się nie zmieniło. Teraz jednak nawet nie patrzył na Jane. Jego wzrok skupiony był na rozbitej lalce. Spoglądał na nią z niedowierzaniem, ale nie to zwróciło jej uwagę. Coś innego ją przykuło. On się zmieniał. Gdy tak stał, a Jane na niego patrzyła, mogła przysiąc, że jego włosy po prostu bieleją. To się dopiero nazywa osiwieć ze złości - pomyślała mimowolnie. Nagle spojrzenie oczu mężczyzny ponownie skupiło się na niej. One jednak teraz też wyglądały zupełnie inaczej. Jane była pewna, że były zielone, podczas gdy wcześniej wydawały się miodowe. Poza tym dziewczyna miała wrażenie, że wręcz lekko świeciły. Cóż, zapewne uznałaby coś takiego za niemożliwe i uznała to za zwykłe przewidzenie, gdyby nie fakt, od jak dawna była zmuszona egzystować razem z innymi, paranormalnymi istotami, które potrafiły robić o wiele dziwniejsze rzeczy niż zmieniać kolor włosów czy oczu. Jason popatrzył na nią z nieposkromioną nienawiścią. Od tego spojrzenia nawet ją, dziewczynę, która mało czego się boi i którą niewiele jest w stanie przestraszyć, przeszedł nieprzyjemny dreszcz. A gdy Jason wypowiedział do niej swoje następne słowa, poczuła się podobnie jak wtedy, gdy zrozumiała, że przez naukowców stała się maszyną do zabijania. Jakieś nieprzyjemne, okropne uczucie obudziło się gdzieś w niej i rozlało po całym jej ciele.
- Zapłacisz mi za to - powiedział Jason, wpatrując się w nią przenikliwie swoimi jadowicie zielonymi oczami. - Zajmiesz jej miejsce - dodał, po czym ruszył w stronę Jane.
~*~
- Doskonale! Wszystko idzie zgodnie z planem! - zawołał Connor, spoglądając na swój zegarek.
- Niby co idzie zgodnie z planem? Co się stało? - spytał Justice, stojący w niewielkiej odległości od dowódcy, w asyście kilkunastu żołnierzy. Connor spojrzał na niego, nie starając się nawet ukryć swojego zadowolenia.
- Misja przeszła do kolejnego etapu! - zawołał. Następnie spojrzał na jednego ze swoich ludzi. - Luke, poinformuj Jacoba, niech zjawi się tutaj jak najszybciej z tymi odmieńcami. Będziemy potrzebowali wsparcia już teraz. W tym czasie reszta niech przygotuje się do wejścia - dodał mężczyzna. Między mężczyznami wybuchło niewielkie poruszenie. Wyznaczony przez Connora żołnierz oddalił się od grupy, aby móc w spokoju i ciszy skontaktować się z Jacobem. Dowódca podszedł do Justice'a, a pozostali żołnierze wkrótce zgromadzili się wokół nich.
- Czy ktoś mi powie, co tutaj się właściwie dzieje? - spytał chłopak, spoglądając nieufnie na Connora. Ten zaś uśmiechnął się lekko.
- To, o czym od początku mówiliśmy. Dziewczynie się powiodło i przechodzimy teraz do następnej części planu. Wyjaśnię go pokrótce...
- Zaraz, czyli to coś zaatakowało Jane?! - zawołał chłopak.
- Tak, zgodnie z naszym planem...
- No to dlaczego my jeszcze tutaj jesteśmy? Powinniśmy chyba jakoś działać, nie? Bo co, jak on ją zaraz zabije? - spytał Justice.
- Nie sadziłem, że ktoś taki jak ty może się przejmować stratą towarzysza - odparł Connor.
- No bo ja wcale nie... zresztą, nieważnie. Fakt, nie zależy mi na niej. Na niczym mi nie zależy, chcę mieć tylko święty spokój. No ale wam chyba powinno zależeć na życiu wszystkich, nie? - spytał Justice. Connor przyjrzał mu się przez chwilę uważnie. Na jego twarzy po chwili pojawił się przelotny wyraz odrazy.
- Nie na życiu takich kanalii jak ty i te inne bestie - powiedział cicho. Justice już chciał coś mu odpowiedzieć, ale mężczyzna mu to uniemożliwił, kontynuując własną wypowiedź. - Tak czy inaczej, nasz plan zakłada obecnie, że wejdziesz tam teraz ty oraz kilkoro moich ludzi. Tylko radzę bez żadnych sztuczek z waszej strony. Oni mają zająć się walką z tamtym potworem, nie z wami. Zajmiecie czymś to coś, spróbujecie go unieszkodliwić. W tym czasie zostaną sprowadzeni Candy Pop i Laughing Jill. Spróbujemy wykorzystać ich zdolności, aby szybciej i łatwiej znaleźć pozytywkę. To tyle - powiedział Connor. Następnie odwrócił się w stronę swoich ludzi. - Jakieś pytania? - spytał.
- A ja mogę mieć jakieś obiekcje co do tego planu? - zapytał Justice. Connor nawet na niego nie spojrzał.
- Nie. Przygotuj się lepiej, zaraz wchodzicie - odparł.
~*~
- Puszczaj mnie! Puszczaj, słyszysz?! Ja pierdolę, jak tylko mnie puścisz, to zaraz ci zrobię przejażdżkę tym głupim ryjem po asfalcie, aż ci te zielone świecące gałki oczne wypłyną z oczodołów! Puszczaj! - wrzeszczała Jane, próbując się wyrwać Jasonowi. Jak się okazało, mężczyzna był dużo trudniejszym przeciwnikiem, niż mogłaby się spodziewać. Zwykle miała do czynienia albo z amatorami, albo ze słabeuszami. Ale on nie był słaby. Najlepiej świadczyło o tym to, że zdołał ją zabrać do swojej pracowni, gdzie godzinami projektował i tworzył swoje wyjątkowe lalki. Cóż, Jane nie uśmiechało się zostać następną, tym bardziej więc musiała znaleźć w końcu jakiś sposób, aby się uwolnić.
Jason przyciągnął ją do jakiegoś stołu. Dziewczyna z jeszcze większą siłą i determinacją zaczęła się wyrywać. Mężczyzna pchnął ją w stronę stołu z ogromną siłą. Jane uderzyła o niego i poczuła, jak całe powietrze w jednej chwili uchodzi z jej płuc. Potrzebowałaby zapewne chwili, aby się po tym pozbierać, gdyby nie to, że była bardziej odporna na wszelkie obrażenia fizyczne, niż przeciętni ludzie. Natychmiast więc wyprostowała się i rzuciła się w stronę drzwi. Jason był dość zaskoczony, pierwszy raz miał do czynienia z tak żywotną i silną przyjaciółką, ale nie uważał, aby był to dla niego jakiś problem.
Za to Jane miała dość spory problem. Aby dobiec do drzwi, musiała prześlizgnąć się obok Jason, pech chciał jednak, że zdążył on w porę ponownie ją złapać. Zaczął ją z powrotem ciągnąć w stronę stołu, podczas gdy dziewczyna z całych sił starała się wyrwać. Jeszcze nigdy w życiu Jane nie brakowało tak bardzo broni, jak w tej chwili. Choć wyglądało na to, że i ona nie byłaby w stanie za wiele jej pomóc. Gdy spróbowała zaatakować Jasona nożami, które przy sobie miała, praktycznie nic to nie dało. Wyglądało na to, że obrażenia fizycznego są dla niego jeszcze mniejszym problemem niż dla niej. W całej tej szamotaninie między nimi zgubiła gdzieś oba noże, prawdopodobnie leżały gdzieś w tym jego sklepie, a ona musiała radzić sobie sama, w dodatku bez broni. Spokojnie Jane, z gorszych sytuacji wychodziłaś już obronną ręką, dasz sobie jakoś radę - pomyślała, chcąc sama siebie pokrzepić. Jason ponownie pchnął Jane na stół, ale tym razem ją przytrzymał. Wyciągnął dłoń w stronę starych, metalowych kajdan, przymocowanych do stołu. Zawsze używał ich, aby unieruchomić ofiary (zanim przerobi je na swoje piękne lalki) aby ich szamotanie się nie przeszkadzało mu w pracy. Zanim jednak użył ich na Jane, coś go powstrzymało, przynajmniej na chwilę.
- Odsuń się od niej, dziwaku! - zawołał jakiś głos. Jane i Jason niemal jednocześnie spojrzeli w stronę drzwi. Postać, które przez nie weszła, a właściwie wbiegła, poruszała się zbyt szybko, aby ją rozpoznać na pierwszy rzut oka. Podbiegła do ich dwójki, zanim którekolwiek z nich się zorientowało, po czym wbiła nóż w pierś Jasona. Zabawkarz wrzasnął z bólu (mimo że obrażenia fizycznego nie szkodziły mu za bardzo, przynajmniej nadal czuł spowodowany nimi ból, co było dla nich korzyścią). W tym czasie postać ta odciągnęła Jane i pchnęła ją za siebie.
- Justice? - spytała z niedowierzaniem dziewczyna. Chłopak stał teraz między nią, a rozwścieczonym monstrum, które mieli zabić. - Co ty wyprawiasz? - spytała. Zabawkarz wyciągnął z siebie nóż w tej samej chwili, w której Justice odwrócił się w stronę Jane.
- Wypełniam rozkazy, jak my wszyscy. Poza tym, ratuję ci tyłek, ale spokojnie, jeszcze będziesz miała czas się odwdzięczyć! - zawołał chłopak. Następnie chwycił dziewczynę za łokieć i pociągnął za sobą w stronę drzwi.
- Co ty robisz?! - spytała zaskoczona Jane. Gdy zbliżyli się do drzwi, Justice nagle kucnął, ciągnąc ją za sobą w dół.
- Unik! - zawołał. Nad nimi przeleciał nóż chłopaka, który wbił się w ścianę obok drzwi.
- Świetnie! Teraz będę musiał naprawić nie tylko was, ale i mój sklep! - zawołał wściekły Jason. Justice wstał i podbiegł po nóż, który wyrwał ze ściany. Zdezorientowana Jane podeszła do niego.
- W takim razie ucieszy cię fakt, że załatwiłem ci wizytę całej ekipy remontowej, co?! - spytał chłopak. W tej samej chwili w pomieszczeniu zaczęli pojawiać się żołnierze. Jane nie była pewna, ilu ich właściwie jest, za dużo działo się wokół, aby teraz miała się skupić na liczeniu ich. Justice pociągnął ją jeszcze bliżej w swoją stronę, także, że ich twarze dzieliło od siebie jedynie kilka centymetrów.
- Mamy odwrócić jego uwagę. Reszta... zajmie się resztą. Rozumiesz? - spytał. Jane popatrzyła na niego zaskoczona, zaraz jednak z powrotem spoważniała. Nie było czasu na wyjaśnienia, pytania, rozmowę. Jeśli chciała przetrwać i zakończyć to wszystko, musiała wypełniać rozkazy.
- Zrozumiałam - powiedziała, wracając wzrokiem do Jasona, który teraz z rosnącą nienawiścią przypatrywał się żołnierzom, którzy się pojawili. Jane wyciągnęła w stronę Justice'a wyprostowaną dłoń. - Ale musisz mi dać swój nóż - dodała.
- Co?!
Jane odwróciła się w stronę chłopaka.
- To, co słyszałeś. Straciłam swoją broń, a ty masz jeszcze pistolet - odparła.
- I dlatego mam ci oddać swój nóż? - spytał zaskoczony, ponadto lekko zirytowany chłopak.
- A co, mam z nim walczyć na gołe pięści?! - zawołała zdenerwowana dziewczyna. Justice popatrzył na nią ze złością, następnie spojrzał na Jasona, a potem znów na nią. Westchnął.
- No dobra, niech stracę. Ale teraz wisisz mi już dwie przysługi - odparł, podając dziewczynie swój nóż. Jane od razu go od niego zabrała, prychając przy tym lekceważąco.
- Chciałbyś. W ramach podziękowania mogę ci najwyżej nie wepchnąć tego noża w tchawicę, tak jak zrobiłabym to większości przestępcom twojego pokroju - odparła dziewczyna.
- Dobrze, może przełożymy twoje podziękowania na kiedy indziej? Mamy tutaj dość naglącą sytuację - odparł Justice. Żołnierze zdołali już co prawda otoczyć Jasona, który uwięziony był między nimi, a ścianą. Choć zadanie miało być trudne, przez chwilę wyglądało to, jakby szala zwycięstwa przechyliła się na ich stronę. Jednak była to bardzo krótka, ulotna chwila. Jason odwrócił się, ściągnął coś z jednej z półek, a potem rzucił tym w grupę żołnierzy. Mini eksplozja, jaką spowodowała ta rzecz sprawiła, że żołnierza, w którego trafiła, rozerwało na strzępy. Pozostali, mniej lub bardziej ranni, zostali odrzuceni na bok, tak samo jak Justice i Jane. Oni na szczęście byli na tyle daleko, że, oprócz huku, który sprawił, że przez kilka sekund słyszeli tylko dzwonienie w uszach, żadne inne negatywne skutki eksplozji ich nie dosięgnęły. Nie trafił ich nawet żaden odłamek tego, czym rzucił Jason.
- Co to było?! - zawołała Jane, starając się przekrzyczeć nieznośny hałas we własnej głowie.
- Nie mam pojęcia, ale wiem jedno. Będzie ciekawie z tym gościem! - odparł Justice, wstając chwiejnie z podłogi. Spojrzał w stronę Jasona, który z sadystycznym uśmiechem na twarzy przyglądał się, jak ludzie wokół niego powoli podnoszą się z ziemi, starając się zrozumieć, co właśnie się stało. W dłoni znów coś trzymał. Gdy Justice przyjrzał się uważniej, rozpoznał w tym małą, czerwoną myszkę-zabawkę. - Co to jest? Zabawka? - spytał, wskazując na rzecz trzymaną przez Jasona. Jane spojrzała w stronę, w którą chłopak wskazywał, ale nie zdążyła się nawet podnieść ani nic odpowiedzieć. Jason ponownie rzucił zabawką w żołnierzy, co wywołało nową eksplozję. Justice ponownie się przewrócił, Jane przycisnęła się jak najmocniej do podłogi. Na szczęście i tym razem nic im się nie stało.
- Te zabawki to coś jak mini-bomby! - zawołała Jane, wstając z ziemi.
- Serio? No co ty nie powiesz? - zapytał Justice, również wstając. - Skończmy to jak najszybciej - dodał. Jane skinęła głową, po czym rozejrzała się. Musieli na szybko ułożyć jakiś sensowny plan. Zanim jednak zdołali coś zrobić, Jane poczuła, jak coś chwyta ją za nogę. Spojrzała w dół i zobaczyła...lalkę. Przyglądała się jej przez chwilę, gdy nagle spostrzegła, że podchodzi do niej także niewielki miś.
- O co z tym chodzi? - spytała Jane. Justice popatrzył na zabawki.
- Mają jakiś mechanizm, który się teraz uruchomił? - spytał chłopak. Nim Jane zdołała coś odpowiedzieć, miś znalazł się przy niej, a dziewczyna poczuła kłujący, niewielki ból w nodze. Odkopnęła zabawkę, która przesunęła się kawałek po podłodze i uderzyła w ścianę. Jane spojrzała w dół, na swoją nogę, i spostrzegła, że znajdował się w niej niewielki gwóźdź. Bez zastanowienia schyliła się i wyrwała go. Syknęła cicho z bólu. Na szczęścia rana była niewielka, a jej ciało szybko się regenerowało, więc nie musiała się martwić o ranę.
- To coś mnie zaatakowało! - zawołała Jane, pokazując niewielki gwóźdź, który wyciągnęła ze swojej nogi. Następnie odkopnęła od siebie także lalkę, a potem spojrzała na Justice'a. Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. - Padnij! - zawołała. Rzuciła się w stronę chłopaka i pociągnęła ze sobą na dół. Usłyszeli kilka wystrzałów, po czym pomieszczeniem ponownie wstrząsnęła eksplozja. Gdy wszystko ucichło, mogli ponownie się rozejrzeć. Kilku żołnierzy leżało rannych, część już prawdopodobnie nie żyła. Ich przywódca coś mówił, ale Jane nie była nawet w stanie rozpoznać jego słów, za bardzo piszczało jej w uszach. Na szczęście Justice pomógł jej wstać i po chwili wyjaśnił nowy plan działania.
- Mamy zaatakować Jasona i powstrzymać go przed dalszym atakowaniem nas, zwłaszcza przed rzucaniem tymi...myszami. A oni będą nas osłaniać - powiedział Justice.
- Osłaniać? - zdziwiła się Jane.
- Przed zabawkami - wyjaśnił chłopak.
- Doskonały podział zadań, nie ma co - odparła dziewczyna, po czym spojrzała na Jasona, który miał w dłoni kolejną czerwoną mysz. - Masz ten pistolet sygnałowy? - spytała.
- Oczywiście - odparł Justice, po czym podał Jane wspomniany przedmiot. Dziewczyna niemal od razu wycelowała go i wystrzeliła z niego w stronę Jasona, dokładnie w jego dłoń, w której trzymał ów mysz.
~*~
- Nie dotykaj! - zawołała Jill, uderzając Candy'ego w dłoń, którą wyciągnął w stronę jednej z zabawek na półkach.
- Aua! - zawołał błazen, pocierając lekko uderzoną dłoń.
- To wcale cię nie zabolało - odparła dziewczyna. Candy uśmiechnął się.
- Masz rację, nie zabolało, ale i tak to było bardzo niemiłe z twojej strony, przyjaciółko - powiedział. Jill, na dźwięk jego słów, odwróciła się ponownie w jego stronę. Chwyciła go za ubrania i potrząsnęła nim.
- Nigdy. Nie. Nazywaj. Mnie. Swoją. Przyjaciółką. SŁYSZAŁEŚ?! - zawołała, nie kryjąc swojej wściekłości. Na Candy'm jednak nie zrobiło to większego wrażenia. Właściwie był bardziej zafascynowany niż przestraszony jej reakcją. Trwali tak przez jakąś chwilę, Jill trzymała błazna za ubrania, patrząc na niego z chęcią mordu, a on przyglądał jej się z zaciekawieniem, ale i rosnącym rozbawieniem, aż w końcu uśmiechnął się. - Co cię tak bawi?! - zawołała Jill. W tej samej chwili podszedł do nich jeden z żołnierzy.
- Uspokójcie się, albo inaczej pogadamy - powiedział. Candy popatrzył na niego obojętnie, a Jill z nienawiścią. Potem spojrzała znów na błazna, którego puściła i odepchnęła od siebie.
- Przestań mi działać na nerwy - powiedziała krótko.
- Pamiętajcie o swoim zadaniu. Macie użyć swoich mocy i zdolności, aby odnaleźć niebieską pozytywkę Jasona the Toy Makera - powiedział żołnierz.
- Jasne, jasne, szefie! - odparł Candy, uśmiechając się ponownie.
- Zróbmy to lepiej jak najszybciej - stwierdziła Jill, podchodząc do jednej z półek. Mężczyzna oddalił się od nich, poszedł przeszukiwać inną część pomieszczenia. Candy zaś zbliżył się do Jill.
- Nie pozwalasz mi pracować! - stwierdził.
- Bo masz szukać pozytywki, a nie przeglądać te zabawki, co robiłeś od dobrych dziesięciu minut. Jeśli chcemy cokolwiek osiągnąć, musimy wykonać zadanie - powiedziała Jill. Candy zaczął rozglądać się w poszukiwaniu pozytywki.
- Dlaczego mamy szukać tego czegoś, od czego zależy życie tego całego Jasona? Co oni chcą zrobić? Uwięzić go, jak nas? Zabić? W takim razie skoro generał Benjamin zamierza zabić własnego krewnego, to dlaczego to my niby jesteśmy tymi złymi, a oni dobrymi? - spytał błazen. Jill znieruchomiała, po czym odwróciła się w stronę błazna.
- Co powiedziałeś? - spytała.
- Naprawdę mam to wszystko powtórzyć? - odparł Candy. - Jeśli masz tak krótką pamięć, to mogę...
- Dobra, daruj sobie, nie musisz nic powtarzać. Ale powiedziałeś, że Jason the Toy Maker to daleki krewny generała? Poza tym, mówiłeś coś już o tym wcześniej... O co z tym chodzi? - spytała. Candy Pop uśmiechnął się lekko. Popatrzył uważnie na Jill, jego spojrzenie było tajemnicze, ale zdradzało też jego poczucie wyższości, co niezwykle denerwowało dziewczynę. Pewnie dawno już spróbowałaby wybić temu błaznowi z głowy, że może się tak na nią z wyższością gapić, ale w obecnej chwili bardziej interesowało ją to, co Candy ma do powiedzenia o Benjaminie. Poprzysiągła sobie, że, gdy już się uwolni, dokona zemsty na Laughing Jacku, a drugą osobą po nim, którą dosięgnie jej gniew będzie ten, kto uwięził ją na tyle lat w jej więzieniu. Stąd chciała wiedzieć o generale jak najwięcej, nigdy nie było wiadomo, kiedy i jaka informacja o nim jej się przyda. Błazen rozejrzał się ukradkiem. Towarzyszący im żołnierze przeszukiwali inną część pomieszczenia. Wrócił spojrzeniem do Jill. Na wszelki wypadek postanowił powiedzieć wszystko cicho, przerzucił się też z angielskiego na francuski.
- Chciałabyś wiedzieć? - spytał.
- Oczywiście! Inaczej bym nie pytała! - odparła Jill. Skoro Candy Pop tak zrobił, to ona też zaczęła mówić ciszej, po francusku.
- A co mi z tego przyjdzie, jeśli ci powiem? - zapytał Candy. Jill zmrużyła lekko oczy.
- Popraw mnie, jeśli się mylę, ale mamy chyba tak jakby sojusz i zamierzamy sobie nawzajem pomóc przy ucieczce, prawda? Więc zdradź mi łaskawie, co i skąd wiesz o generale? - odparła dziewczyna. Candy Pop tak naprawdę tylko się zgrywał. Wiedzę o tym, kim Jason the Toy Maker i Benjamin Meyer są dla siebie, posiadł bardzo łatwo. Był potężnym demonem, nawet jeśli stosowali na nim jakieś swoje starożytne, zabawkowe runy, i tak nie byli w stanie w pełni pozbawić go mocy ani zapanować nad nim, stąd nadal mógł jej używać, aby poznawać różne szczegóły z życia otaczających go osób... W tym Benjamina. Nie widział też żadnych przeciwwskazań, aby podzielić się tą wiedzą z Jill. Najwyraźniej zależało jej na poznaniu tych informacji, on mógł jedynie spróbować zrobić wszystko tak, aby mieć z tego jak największą korzyść. Obecnie jednak nie widział większej korzyści jak to, że dzięki zdradzeniu Jill tej wiedzy, zyska jej większa zaufanie, co kiedyś może mu się przydać. Postanowił więc wszystko jej wyjaśnić.
- Generał Benjamin Meyer jest spokrewniony z tym tutaj, Jasonem the Toy Makerem, którym mamy się zająć - powiedział błazen.
- To już wiem. Możesz powiedzieć coś więcej? Kim oni dla siebie są? - spytała Jill.
- Benjamin to prawnuk młodszej siostry Jasona the Toy Makera - odparł.
- Co? Jak to możliwe? I skąd to wiesz? - zapytała dziewczyna. Candy wzruszył niedbale ramionami.
- Wiem, że generał nienawidzi takich jak my, potworów. I boi się nas. Wzbudzamy w nim złość, odrazę, ale i strach, czuję to od niego zawsze, gdy z nami rozmawia, choć stara się to ukryć. Ale ja...wyczuwam takie rzeczy. Demony to potrafią. Słabsze z nas karmią się nawet takimi uczuciami, ale to nie dla mnie. Tak czy inaczej, wyczułem, że, gdy mówi o Jasonie, generał emanuje szczególnie silną nienawiścią. Zaintrygowało mnie to na tyle, że postanowiłem sprawdzić, skąd to uczucie. Z niewielkim trudem zajrzałem w głąb jego umysłu i serca, w głąb jego uczuć, myśli i wspomnień. Może myśleć, że ma nade mną pełną władzę, ale jest w błędzie. Dzięki temu przekonałem się, dlaczego tak bardzo nienawidzi tego Jasona. Są rodziną, tak jak mówiłem, Benjamin jest prawnukiem młodszej siostry naszego obecnego przeciwnika. Zdołałem dowiedzieć się tylko tyle, oprócz tego tego z myśli i wspomnień Benjamina, które poznałem, wynika, że sam Jason nie wie nic o tym, że miał kiedykolwiek młodszą siostrę i że ma jeszcze jakichś żyjących krewnych, bo stał się potworem i opuścił rodzinę na długo przed pojawieniem się na świecie jego młodszej siostry. Do tego, jak możesz się spodziewać, Benjamin uważa go za potwora. Generał pragnie, aby każde z nas zniknęło z powierzchni ziemi i abyśmy nie krzywdzili więcej...niewinnych ludzi, ale do Jasona pała szczególnie silną nienawiścią i jestem pewien, że to jego śmierci najbardziej chce - powiedział Candy.
- Wow, to... Nie wiedziałam, że twoja moc jest aż taka...
- Zajebista? - spytał błazen.
- Nie tego słowa chciałam użyć, ale możemy to tak określić. Nie sądziłam, że pozostały ci jakieś jej resztki, których możesz używać, mimo że ten pajac cały czas nas kontroluje - powiedziała Jill. Błazen przewrócił oczyma.
- Wyczuwanie uczuć osób w twoim otoczeniu, zaglądanie do ich myśli czy wspomnień, jeśli tylko nie potrafią wznieść wokół siebie żadnej magicznej bariery, która chroni ich osobę przed takimi próbami poznania ich umysłów i serc, to nic wielkiego. Potrafią to nawet słabe demony. A choć odebrali mi większość moich mocy, nie są w stanie zabrać mi ich całkiem. My, demony, jesteśmy znacznie bardziej skomplikowanymi, trudnymi, niebezpiecznymi przeciwnikami, niż im wszystkim się wydaje - powiedział błazen. Na dźwięk tonu jego głosu Jill przeszedł po plecach dreszcz. Nawet ona musiała przyznać, że było w nim coś...przerażającego. Candy kontynuował. - Jesteśmy jedną z najstarszych ras, zwłaszcza ja. Żyłem na tym świecie... A właściwie to w innym świecie, tysiące lat przed tym, nim ten świat w ogóle powstał. Jestem zbyt potężny, a moje doświadczenie w walce z o wiele bardziej trudnymi przeciwnikami jest zbyt wielkie, abym ugiął się przed tak słabymi istotami. Prędzej czy później zrozumieją to i przekonają się o tym na własnej skórze, już ja tego dopilnuję - dodał. Jill była w stanie tylko stać i patrzeć na niego. Jego słowa sprawiły, że dosłownie ją wmurowało. Nigdy nie sądziła, że Candy Pop jest aż tak potężny. Gdy poznała skład ich "drużyny", doszła do wniosku, że Jane i Justice to zwykli ludzie. Okazało się jednak później, że nie są aż tak przeciętni. Justice wykazywał się doskonałą zwinnością, szybkością, dużą siłą, dobrze władał wieloma broniami. Jane nie ustępowała mu w żadnej z tych rzeczy, a właściwie nawet przewyższała go. Nie uszło uwadze Jill, że Jane wydawała się mieć jakieś ponadprzeciętne zdolności. Jej ciało bardzo szybko regenerowało rany i uszkodzenia, wydawała się też odporna na wiele toksyn, doskonale walczyła... Mimo tego Jill wciąż uważała ich po prostu za całkiem nieźle wyszkolonych ludzi. Co do niej i Candy'ego, dla wszystkich chyba szybko stało się jasne, że każde z nich ma wiele nadludzkich zdolności. Jill nie była do końca pewna, które z nich miało więcej mocy, bo nigdy o tym nie rozmawiali i żadne z nich raczej nie paliło się do tego, aby zdradzić o sobie wszystko drugiemu. Teraz jednak była nieco bliżej poznania całego potencjału, jakim dysponował Candy Pop. Wyglądało na to, że był naprawdę silną postacią, a takie lepiej mieć za przyjaciela, niż za wroga, zwłaszcza jeśli chce się jak najszybciej uciec.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro