5. Czas się socjalizować
Przez krótką chwilę przyglądali się temu, co dzieje się między Jill i Candy'm Popem.
- Co oni wyprawiają? - spytała Jane. Złość, którą odczuwała podczas śniadania, zdążyła już ją w większej mierze opuścić i była w stanie prowadzić w miarę normalną konwersację z tym idiotą, którego musiała jakoś poznać i nauczyć się go znosić.
- Nie mam pojęcia, ale ten niebieski zachowuje się jak totalny pojeb - stwierdził Justice, mówiąc przy tym tonem pełnym pogardy. Ukradkiem spojrzał też przez chwilę z odrazą na dziewczynę, której zdążył się pozbyć z twarzy, nim ona to zauważyła. Wszyscy tutaj jesteście ostro pojebani - pomyślał chłopak.
- Ten niebieski to Candy Pop. I zgadzam się, pojeb. Wkurwiający pojeb. Prędzej zdechnę, niż zacznę z nim "współpracować" - odparła Jane.
- Jeśli tego nie zrobisz, ani ty, ani nikt inny nie będzie miał szansy wyrwać się z tego więzienia - powiedział Justice.
- Serio któreś z was chciałoby się stąd wyrwać tylko po to, aby być ich tresowanym psem obronnym? Albo atakującym? Wyjdziecie stąd i co? Będziecie musieli tańczyć tak, jak wam zagrają. Ja tam nie mam na to ochoty, już raz mnie do czegoś takiego zmusili i więcej nie pozwolę im się zmanipulować. Nie jestem ich zabawką ani własnością! - zawołała ostro wkurzona Jane.
- Ale może inni mają już dość tkwienia w tych czterech więziennych ścianach? - zapytał Justice. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- To już nie mój problem - odparła. Co za wredna, samolubna suka - pomyślał Justice. Pohamował się jednak przed powiedzeniem tego na głos, zazwyczaj wszystkie swoje myśli i przypuszczenia zostawiał dla siebie. Nie lubił dzielić się swoimi przemyśleniami ze światem, bo świat nigdy go nie rozumiał.
- Jednak wizja wyrwania się stąd jest kusząca, prawda? - Justice zdecydował się jednak kontynuować ich rozmowę po tym jak zdołał się jakoś opanować. Chciał mimo wszystko dowiedzieć się o nich wszystkich trochę więcej, aby lepiej poznać swoich wrogów.
- Ale nie za cenę bycia ich chłopcem na posyłki - stwierdziła Jane.- Na to, że się stąd wydostanę, nie dając się im przy tym omamić, zbytnio nie liczę. Choć kto wie, co się nam jeszcze przydarzy - stwierdziła Jane.
- Ale gdybyś jednak się stąd wydostała, to co byś zrobiła? - spytał niewiele później Justice. Wątpił, że dziewczyna mu odpowie. I wątpił, że nie będzie to coś w stylu "zamordować wszystkich".
- Cóż, mam pewne marzenie. Tyle że moje marzenie raczej nie spełni się tak łatwo - stwierdziła Jane.
- Dlaczego?
- Bo pragnę śmierci pewnej osoby - stwierdziła.
- Morderczyni pragnie czyjejś śmierci? Brzmi naprawdę zaskakująco - odparł ironicznie Justice.
- To brzmi tak, jakbyś miał mi za złe to, że zabijam. A ty wcale nie jesteś lepszy - stwierdziła Jane. Chłopak poczuł zdenerwowanie. Tak jak się spodziewał, ta dziewczyna była tak samo głupia jak wszyscy i nic nie rozumiała. Nauczył się już, że ludzi go nie rozumieją i zazwyczaj nie próbował im już tego tłumaczyć, ale tym razem nie wytrzymał. Może dlatego, że dziewczyna uznała go za takiego samego bezdusznego mordercę, jakim jest ona?
- Nie jestem taki jak ty! Nie porównuj mnie ze sobą! - zawołał. Jane oczywiście nie spodobał się jego ton pełen wywyższenia.
- Nie? Może jesteś lepszy ode mnie? Może nigdy nikogo nie zabiłeś? Inaczej nie siedziałbyś tutaj - stwierdziła.
- Czy ty cokolwiek o mnie wiesz? Bo tak się składa, że ja wiem o sporej liczbie twoich morderstw - powiedział ze złością Justice.
- Nie. Nie wiem o tobie zbyt wiele, po tym, jak obrałam nową drogę życia, tak się jakoś dziwnie złożyło, że w dupie miałam resztę świata i to, kto kogo po co i za co morduje! - teraz Jane przystanęła, więc chłopak też to zrobił.
- Widzisz? Więc mnie nie oceniaj, skoro nic o mnie nie wiesz - powiedział chłopak.
- A ty? Wiesz cokolwiek o mnie? Coś, co daje ci prawo mnie oceniać? - spytała Jane.
- Wiem, że zabijasz ludzi - odparł Justice.
- Bo pragnę śmierci pewnej osoby.
- Więc powinnaś zabić tę osobę, a nie wszystkich innych dookoła - stwierdził Justice. To jeszcze bardziej zdenerwowało Jane. Chłopak brzmiał, jakby uważał, że znalezienie i zabicie tej osoby było takie łatwe.
- Nic nie wiesz o mnie ani o tej osobie. Należy się jej śmierć za wszystkie zbrodnie, jakich się dopuściła - powiedziała Jane.
- Tobie też. A tacy ludzie jak ja właśnie tym się zajmują. Ja nie zabijam dla frajdy. Zabijam dla Sprawiedliwości - powiedział Justice. Jane prychnęła.
- To nie ma co, odpowiednią sobie ksywkę wybrałeś - stwierdziła. -Dobra, mam dość słuchania tego, jaka jestem okropna, bo zabijam ludzi bez dobrego powodu. Bo tylko jedna osoba ma prawo to robić, prawda, Strażniku Sprawiedliwości? - zapytała ze złością Jane. Justice już miał coś powiedzieć, ale ostatecznie powstrzymał się i zamiast kontynuować rozmowę z tą dziewczyną, do której nic nie docierało, skupił się na własnych przemyśleniach. Fajnie byłoby wyjść stąd przynajmniej żeby popatrzeć na świat na zewnątrz. Od jak dawna ja nie widziałem słońca? Nie jestem nawet pewien, jaką mamy teraz porę roku. Chciałbym wydostać się stąd, zobaczyć słońce, kwiaty, trawę, drzewa, a może śnieg - pomyślał.
~*~
- Wyglądają jak dwójka dzieci na wycieczce. Chyba nieźle się bawią - stwierdził Candy, obserwując pozostałą dwójkę ludzi. To były pierwsze słowa, jakie powiedział, po dłuższej chwili milczenia między nimi.
- Skąd to wiesz? - spytała Jill. Błazen wzruszył ramionami.
- Po prostu to wiem - odparł. Jill westchnęła z irytacją, a Candy zaśmiał się.
- Co cię tak bawi? - zapytała dziewczyna. Błazen przeniósł wzrok z dwójki ludzi, których obserwował, na nią.
- To, jak bardzo cię irytuję - odparł z uśmiechem na ustach.
- Zupełnie nie mogę cię pojąć - stwierdziła Jill.
- Wiesz, to dziwne, bo ja poniekąd ciebie też nie - powiedział błazen, nagle poważniejąc.
- Naprawdę? Dlaczego? - spytała dziewczyna.
- Nigdy nie spotkałem w ciągu swojego długiego życia kogoś takiego jak ty. Anielskiego tworu, ale nie demona, innego anioła, czy człowieka. Jesteś dla mnie czymś nieznanym, nowym i dlatego ciekawym - powiedział Candy.
- Dzięki...chyba - odparła Jill, niepewna, jak powinna zareagować.
- Powinniśmy do nich podejść i pogadać...czy coś - stwierdził po chwili błazen, przenosząc wzrok ponownie na tamtą dwójkę.
- Dlaczego? - zapytała Jill. Candy popatrzył ponownie na nią, po czym pochylił się do niej.
- Musimy udawać grzecznych i socjalizować się, tak jak chce tego generał Zjeb i jego armia idiotów, w końcu chcemy stworzyć grupę super herosów i mieć szansę walczyć ze złem tego świata, prawda? - szepnął. Jill popatrzyła na niego z lekkim zdziwieniem, ale szybko załapała, o co mu chodzi. W końcu nikt im nie wskaże drogi ucieczki ot tak, muszą ją sobie wypracować. Muszę uśpić ich czujność.
- Właściwie masz rację - stwierdziła Jill, uśmiechając się przy tym lekko. Błazen, słysząc to wstał, a po chwili Jill uczyniła to samo i skierowali się powoli w stronę tamtej dwójki.
- To super. Wiesz, jak oni mają na imię? Bo ja nie mam pojęcia, znam tylko tego...Justina? - odparł Candy.
- Justica - poprawiła go Jill.
- Aha, a tamta to...?
- Jane - odpowiedziała dziewczyna.
- Świetnie! Wiem już wszystko, co potrzeba, chodźmy się zatem socjalizować! - zawołał z niezwykłą radością Candy. Tym razem Jill już nie wytrzymała.
- To u ciebie normalne? - spytała.
- Co takiego? - zdziwił się błazen.
- Zachowywanie się, jakbyś miał, nie wiem, rozdwojenie jaźni? Raz jesteś wesoły, potem smutny, potem znów rozbawiony tak, że aż wkurzasz, nagle sam się wkurzasz nie wiadomo o co i dlaczego, potem znów się śmiejesz, i tak w kółko. Zachowujesz się jak ludzka kobieta z wiecznym okresem - stwierdziła Jill, po czym, po raz pierwszy od bardzo dawna, zaśmiała się z własnego żartu.
- Tak, to u mnie normalne. Lepiej się przyzwyczaj, bo nie potrafię tego zmienić, bardzo mi przykro. Albo to zaakceptujesz, albo radź sobie sama, beze mnie - powiedział Candy. Mówił to takim tonem... Spokojnym, ale wręcz ociekającym złością. I nienawiścią. Jill od razu spoważniała i zaczęła się zastanawiać, co takiego zrobiła, albo bardziej co takiego kryje się za tymi jego zmianami humoru, że aż tak go to zdenerwowało? Postanowiła jednak więcej nie poruszać tego tematu, nie chciała tracić wspólnika, który kiedyś jeszcze mógł się jej przydać i najwidoczniej był skłonny współpracować z nią podczas ucieczki stąd.
- Dobra, zrozumiałam. Jakoś sobie z tym poradzę - powiedziała Jill. Nie próbowała nawet pojąć, czego właśnie była świadkiem.
- To super - powiedział, nadal tym samym, lodowatym, złowrogim tonem. Jill przypatrywała mu się przez chwilę ze zdziwieniem, przez co gdy on spojrzał na nią, ich spojrzenia się skrzyżowały. W oczach błazna była coś takiego, że Jill prawie się wzdrygnęła, ale zdołała się w porę jakoś opanować. Jill, do kurwy nędzy, nie jesteś jakimś słabym człowiekiem, nie trać czujności, ale nie zachowuj się też jak bojaźliwy frajer! - pomyślała ze złością i to dodało jej trochę pewności siebie. Nagle Candy z powrotem się rozchmurzył i wesoło uśmiechnął.
- Justin i Jade? - spytał radośnie Candy.
- Nie! Justice i Jane! Tak nazywa się tamta dwójka! - odparła Jill.
- Spokojnie, przecież wiem, droczę się tylko z tobą - stwierdził błazen.
- Nie mam pojęcia, czego mam się po tobie, dziwaku jeden, spodziewać, więc niby skąd mam wiedzieć, kiedy żartujesz? - zapytała Jill. Candy wzruszył ramionami.
- Sama jesteś dziwną pręgowaną zebrą - odparł, zupełnie ignorując pozostałą część jej wypowiedzi. Jill jakimś cudem zdołała się powstrzymać przed wybuchem złości. Ten błazen był na swój sposób...interesujący. Dotychczas zawsze albo kogoś kochała całym sercem, jak swoją przyjaciółkę lub kiedyś nawinie Jack'a, albo całym sercem nienawidziła, jak ludzi, którzy zabili jej przyjaciółkę i obecnie Jack'a. A Candy, jako pierwsza osoba w jej życiu, budziła w niej nieraz sprzeczne ze sobą uczucia, raz była w stanie go przynajmniej bez problemu znieść, innym razem budził w niej niepokój (a jeszcze nikt ani nic nigdy jej nie niepokoiło aż tak), a jeszcze innym razem miała ochotę rozwalić mu głowę o ścianę. A znali się zaledwie dwa dni. Jill pomału obawiała się tego, co będzie dalej.
- Nie musisz się obawiać o naszą przyszłość, jakoś razem wytrzymamy - powiedział nagle Candy. Jill spojrzała na niego zaskoczona, a jej zdziwienie wzrosło, gdy zdała sobie sprawę, że przecież nie powiedziała nic o tym co czuje. Czyżby... on czytał w myślach? - pomyślała. Jednakże nie zdążyła w żaden sposób zareagować, gdyż kiedy ona z zaskoczenia zatrzymała się i popatrzyła z niedowierzaniem na Candy'ego, on poszedł dalej, wprost do tamtej dwójki. Przekonał ją, że powinni mimo wszystko "zscojalizować się z nimi choć w niewielkim stopniu" aby zadowolić tego generała Zjeba i jego armię Idiotów, by uśpić ich czujność i móc to potem wykorzystać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro