4. Złe Złego Początki
- Nie rozumiem tego - stwierdził Zack, siadając przy pulpicie. Następnie, tak jak pozostali, z którymi miał dziś pracować, zaczął sprawdzać swoje stanowisko pracy, czy wszystko działa, czy jest odpowiednio wyregulowane itp.
- Czego konkretnie nie rozumiesz? - spytała Rachel, siadając przy swoim stanowisku, tuż obok niego.
- Skoro mają ich wyszkolić na morderczą drużynę przeciwko mordercom to dlaczego nie powiedzą im nawzajem, co każdy z nich umie? To zajęłoby znacznie mniej czasu - odparł mężczyzna.
- Coś ty? Spałeś, jak wyjaśniali plan czy co? - zapytała z uśmiechem Rachel.
- Nie spałem, ale nadal tego nie rozumiem - stwierdził Zack.
- Jak to? Spróbuj zobaczyć oczyma swojej wyobraźni, jak te potwory się ze sobą zaprzyjaźniają, obdarzają się nawzajem zaufaniem i same zaczynają sobie o wszystkich swoich mocach i umiejętnościach mówić. Przecież niemówienie im tego i pozwolenie, aby się ze sobą zakumplowali i mogli sami sobie o tym wszystkim powiedzieć, to najważniejszy fundament ich przyjaźni, która na pewno zrodzi się między tą zgrają psychopatów - stwierdziła z ironią kobieta.
- Widzę, że podzielasz moje zdanie. Tylko stracimy czas czekając, aż oni się "zaprzyjaźnią", wczoraj nawet ze sobą nie gadali, nie licząc tej najbardziej popapranej dwójki - odparł Zack.
- Co racja to racja, ale jakoś jednak trzeba ich nauczyć pracy zespołowej. Przecież nie wypuścimy w miasto na mordercze łowy grupy dzikusów-psycholi, którzy nie potrafią nawet słuchać się poleceń - powiedziała Rachel. Ich rozmowa nie trwała już dłużej. Na noc stwory zostały zamknięte w osobnych celach, które były nadzorowane przez przeznaczonych do tego ludzi, a za dnia to ich grupa miała zajmować się pilnowaniem tych potworów podczas szkolenia.
~*~
- Żartujecie sobie ze mnie, prawda? - zapytał chłopak, gdy głos z głośników wyjaśnił mu plan całego dnia. No, może nie całego dnia, bo tylko śniadania, ale to nie zmieniało faktu, że jemu ten plan bardzo, ale to bardzo się nie spodobał. Niestety, po tych słowach nie otrzymał żadnej odpowiedzi i raczej domyślił się, że to nie był żart. A to oznaczało, że w ramach socjalizowania się z współtowarzyszami niedoli, będzie musiał zjeść śniadanie ze zgrają pojebanych dziwadeł. Mógł to zrobić nie robiąc większych problemów, ale mógł też zacząć się stawiać, to jednak, jak go poinformowano, skutkowałoby bardzo bolesną i nieopłacalną karą, a on był na tyle inteligentny, iż wiedział, że tymczasowo lepiej nie robić żadnych kłopotów, uśpić w ten sposób czujność wszystkich dookoła i zwiać z tego miejsca czym prędzej.
Czuł, że im dłużej tam tkwił, tym dłużej na świecie nie było już nikogo, kto byłby w stanie zaprowadzić porządek, aby wreszcie zapanowała prawdziwa sprawiedliwość. Całkowicie pogodzony (no może nie do końca całkowicie, ale i tak nie miał nic do gadania w tej kwestii) ze swoim marnym położeniem skierował się w stronę stołu zastawionego jedzeniem kiedy tylko drzwi od jego celi się otworzyły i znów znalazł się w tym samym pomieszczeniu co wczoraj.
Nie obchodziła go już obecność innych, toteż nie sprawdzał gdzie są i co robią. Dopiero kiedy jako pierwszy zajął miejsce przy stole przyszło mu do głowy, że zamiast zachowywać się jak naburmuszone dziecko i ignorować wszystko i wszystkich, powinien łaskawie zatroszczyć się na razie o własne bezpieczeństwo, w końcu otaczała go zgraja przestępców. Już miał się rozejrzeć, co z resztą, czy gdzieś ich nie widać, ale zanim zdążył to zrobić, ktoś usiadł obok niego. Chłopak ze zdziwieniem spostrzegł, że to czarnowłosa dziewczyna, w przeciwieństwie do tej drugiej bez stożkowatego nosa w czarno-białe paski, ta sama, którą widział wczoraj. Tym bardziej zdziwiło go, że nie usłyszał, jak do niego podeszła. Albo ona jest naprawdę dobra w skradaniu się, albo ja już wyszedłem z wprawy. Tak czy siak, otaczają mnie wariaci, koniec więc z wygłupianiem się, muszę się mieć na baczności - pomyślał.
- Nie chciałam jako pierwsza wychodzić ze swojej celi, ale teraz przynajmniej ten problem mam już z głowy - powiedziała. Dziewczyna sama nie wiedziała, dlaczego w ogóle się odezwała. Może to przez to, że przez bardzo długi czas nie miała absolutnie nikogo do rozmowy, a przecież nawet ona potrzebowała od czasu do czasu towarzystwa jakiegoś człowieka, kogoś innego niż zgraja strażników, która pilnowała jej przez ostatnich kilka lat. W każdym bądź razie, to dało możliwość chłopakowi przekonania się, że dziewczyna ma całkiem przyjemny, miło brzmiący, ciepły głos. Zupełnie nie brzmiał jak głos, który według niego mógłby należeć do psychopatki. Mimowolnie uśmiechnął się lekko, czego nie robił od dawna.
- Nie musisz dziękować. Jednocześnie polecam się na przyszłość - odparł. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, a Justice, korzystając z okazji, postanowił zapytać o coś, co go nawet zainteresowało.
- Masz coś wspólnego z tą dziwną, wysoką dziewczyną? - spytał.
- Nie, dlaczego tak pomyślałeś? - w głosie jego rozmówczyni dało się usłyszeć spore zaskoczenie. Justice wzruszył ramionami.
- Obie wyglądacie tak jakoś podobnie, macie czarne, długie włosy, ciemne oczy, ubrane jesteście na czarno i macie białą skórę, rożni was głównie tylko nos - odparł. Dziewczyna w jednej chwili zesztywniała jakby coś ją sparaliżowało.
- Bądź tak łaskaw i nie poruszaj więcej kwestii mojego wyglądu, dobrze? - syknęła ze złością, po czym odwróciła się od niego i całkowicie skupiła się na robieniu sobie kanapki. Nie był to jednak koniec doznań na dziś. Justice usłyszał, że krzesło z jego drugiej strony też jest odsuwane. Odwrócił się, aby sprawdzić, kto jeszcze postanowił się do nich dosiąść i coś przekąsić. Tylko nie ten dziwak - pomyślał na widok niebieskiego błazna, którego próbkę wyczynów mógł zobaczyć już wczoraj. Mężczyzna w stroju klowna popatrzył przez chwilę na chłopaka, po czym uśmiechnął się wesoło. Niby nic nadzwyczajnego w tym uśmiechu nie było, ale nawet jemu, Justice'owi, przeszły ciarki po plecach gdy to zobaczył.
- Nie mieliśmy okazji poznać się wczoraj. Reszta z was nie była tak towarzyska jak Jill - powiedział, po czym spojrzał na chwilę na wysoką, czarno-białą dziewczynę z dziwnym, stożkowym, również czarno-białym nosem, który zajęła miejsce naprzeciwko nich i uśmiechnęła się lekko, trochę tajemniczo, a trochę jakby złowieszczo do niebieskiego klowna. Ten ponownie odwzajemnił uśmiech i odwrócił się w stronę chłopaka.
- Jestem Candy Pop - powiedział błazen. - A to jest Laughing Jill - dodał, wskazując na dziewczynę. Błazen doskonale zdawał sobie sprawę, że w ich oczach (no, może poza Jill, która zdążyła go już odrobinę lepiej poznać) uchodzi teraz za niegroźnego, wesołego przygłupa i taki był jego cel. Nikt nigdy nie bał się kogoś, kogo uważało się za idiotę i to właśnie było słabością wszystkich ludzi, którą Candy Pop przeciwko nim wykorzystywał z tym większą radością. Zazwyczaj nie brali go na serio i to był ich błąd. Również i Justice widział w nim głównie irytującego dziwaka, ale jego doświadczenie kazało mu zachować przynajmniej częściową ostrożność. W końcu był nietypowym mordercą i jak nikt wiedział, czego można się spodziewać po innych tego typu ludziach.
- Sama mogłabym się przedstawić, jeśli bym chciała - powiedziała Jill. Candy odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął się po raz kolejny, tym razem ironicznie.
- A ja cię wyręczyłem. Drobiazg - odparł. Jill nic nie odpowiedziała, tylko odwzajemniła uśmiech, choć bez przekonania. Nagle poczuła się dziwnie. Jednocześnie wkurzyło ją zachowanie błazna, odkąd ostatecznie postanowiła zostać samowystarczalną jednostką, bo zrozumiała, że nikomu nie może ufać, nikt nawet nie próbował jej rozkazywać. Nie licząc więziennych strażników. Dlatego właśnie to, że Candy Pop sądził, iż może robić co mu się żywnie podoba było irytujące, ale jednocześnie rozbawiło ją to. A od dawna nic innego jej nie rozbawiło, bo przez kilka lat, nie wiadomo nawet ile, tkwiła w tej zamkniętej, zatęchłej dziurze.
Zaczęła się zastanawiać, czy to dlatego tak dobrze dogadywała się z błaznem po tak krótkim czasie? Bo brakowało jej towarzystwa? To było nieco przerażające, bo oznaczało, że znowu może jej zacząć na kimś zależeć, znowu polubi kogoś, kto wbije jej nóż w plecy przy pierwszej lepszej okazji, żeby uratować własną skórę, tak jak zrobił to Jack. Tego była niemal pewna, jeśli czegoś nauczyła się przez tych kilkadziesiąt lat własnego życia to na pewno tego, że absolutnie nikomu, poza sobą, nie może ufać. Jednocześnie jednak nadal potrzebowała sojusznika, dzięki któremu ucieczka stąd mogłaby stać się prostsza. Wiedziała, że czeka ją ciężka próba, bo będzie musiała wydostać się stąd z ewentualną pomocą błazna jednocześnie pilnując, aby za bardzo się z nim nie spoufalić.
- Justice - powiedział krótko chłopak, który domyślił się, że zapewne błazen i ta dziwna dziewczyna wymagają od niego tego, że również się przedstawi.
- Ciekawe imię - stwierdził błazen.
- Twoje też - odparł chłopak. Nie wiedzieć czemu to zdanie wywołało krótką falę śmiechu u błazna.
- A jak na imię ma twoja koleżanka? - zapytał po chwili Candy Pop. Jednocześnie wychylił się nieco i spojrzał na dziewczynę, która siedziała po drugiej stronie Justice'a. Ta nagle odwróciła się w ich stronę, popatrzyła wprost na błazna i walnęła dość mocno ręką w stół.
- Nie jestem jego koleżanką! I nie zdradzę ci swojego imienia, dziwaku! - zawołała ze złością, po czym ponownie odwróciła głowę w drugą stronę.
- Rety, rety, ktoś tutaj ma humorki - stwierdził rozbawiony Candy Pop.
- Za to ty zaraz nie będziesz mieć jaj, jeżeli się nie przymkniesz! - wrzasnęła rozzłoszczona dziewczyna. Justice podniósł wzrok i jego spojrzenie napotkało wzrok Jill siedzącej po drugiej stronie stołu, która wydawała się być tym wszystkim niezwykle rozbawiona, tak jak i błazen. Chłopakowi zaś nie było do śmiechu, tym bardziej, że znajdował się w samym sercu "kłótni" tej dwójki.
- Już się boję... A nie czekaj, jednak się nie boję, i tak nie masz czym mi zagrozić - odparł Candy, poważniejąc. Miał udawać debila, ale to nie znaczyło, że da się bez końca obrażać. Justice, który siedział obok niego, ze zdziwieniem stwierdził, że nagle poczuł strach. Co prawda chwilowy, sekundę później zniknął tak samo nagle jak się pojawił, ale pozostał swego rodzaju niepokój dotyczący tego, skąd ten strach się wziął? Czyżby przeraził go ten dziecinne, zidociały, denerwujący dziwak? Nie, to nie było możliwe, a jednak wydawało się chłopakowi, że tak właśnie było.
- Plastikowym nożem, przynajmniej takie nam dali. A jak nie, to widelcem! Albo własnymi zębami - odparła dziewczyna. Mówiła już o wiele spokojniej, ale nadal ze złością.
- No to w takim razie nie mogę się doczekać, aż twoje usta znajdą się tak blisko mojego krocza, ale wolałbym, żebyś zrobiła mi wtedy coś innego zamiast odgryzać jaja - odparł Candy Pop, po czym zaczął się głośno śmiać. Po chwili dołączyła do niego rozbawiona cała tą sytuacją Jill, choć jej nie śmieszyło to aż tak jak błazna i śmiała się o wiele ciszej i spokojniej.
- Zajebię cię - powiedziała w tej samej chwili czarnowłosa dziewczyna, patrząc z nienawiścią na wciąż duszącego się od śmiechu Candy'ego Popa. W tej samej chwili ciszę przerwał głos z głośników.
- Uprzejmie tylko przypomnę, co was czeka za wszczynanie bójek - powiedział głos niejakiego generała Meyera. Dziewczyna prychnęła lekceważąco wracając do konsumowania swojej kanapki, a reszta zaczęła się z ciekawością przysłuchiwać słowom mężczyzny. Jane nie chciała, aby ktokolwiek myślał, że ją też to interesuje.
- Otrzymacie jeszcze kilka dni na zapoznanie się ze sobą. Liczymy, że docenicie ten czas i wykorzystacie go jak najlepiej, zanim zacznie się wasz trening. Nasz plan zakłada stworzenie z was jednej, idealnie funkcjonującej drużyny. Jeżeli będziecie sprawiać kłopoty, wiecie co was czeka - powiedział mężczyzna.
~*~
- I to tyle? - spytał z zaskoczeniem jeden ze strażników. Skierował to pytanie do swojego towarzysza, który stał tuż obok niego, ale traf chciał, że usłyszał je także generał.
- To aż tyle. Strach to bardzo skuteczna broń, ale oni muszą zapamiętać, dlaczego mają być grzeczni i dlaczego mają się nas słuchać. Nie chcemy aby nagle, w trakcie trwania jakiejś akcji, a jeszcze lepiej w połowie walki, oni zaczęli się wykłócać o to, kto ma fajniejszy nożyk. Musimy ich nauczyć współpracy albo przynajmniej zmusić, aby choć trochę się nawzajem zaakceptowali. Jedyną metodą, jaka wydaje się być najbezpieczniejsza i najskuteczniejsza jest zmuszenie ich, aby spędzali ze sobą jak najwięcej czasu. Nie zrobią krzywdy nam ani sobie, a do tego prędzej czy później na pewno nawiążą ze sobą jakiś kontakt, co zresztą miało miejsce już wczoraj. Czy może masz jakieś obiekcje, żołnierzu? - spytał z ironią generał. Podszedł do swojego podwładnego i spojrzał na niego surowo.
- N - nie - wyjąkał zaskoczony mężczyzna.
- Bardzo dobrze. A teraz ja udam się złożyć dzienny raport, który powędruje wprost do rąk prezydenta, a wy tutaj przypilnujecie, aby nie wydłubali sobie nawzajem oczu plastikowymi sztućcami, jasne? - dodał. Spojrzał po kolei po wszystkich zebranych w pomieszczeniu. Było tam kilkanaście osób, około dwadzieścia, w znakomitej większości byli to żołnierze, specjalnie przeszkoleni po to, aby jak najlepiej radzić sobie z creepypastami. I, oczywiście, z wszelką technologią, która znalazła swoje zastosowanie w tym miejscu.
- Ależ oczywiście, generale! - odparł ten sam mężczyzna, następnie zasalutował. Meyer minął go z obojętną miną i udał się wprost do swojego biura, aby złożyć wspomniany wcześniej raport. Jednym z wymogów programu było właśnie to, że codziennie miał informować o tym, co działo się przez ten czas w ośrodku. Oczywiście wszyscy ważniacy, którzy nie narażali swojego życia w pracy z creepypastami, siedzieli bezpiecznie za swoimi biurkami i najchętniej tylko stale słuchaliby o postępach, co było niemożliwe. Ostatecznie jednak ważne było samo przekazywanie informacji na temat tego, jak idą prace i co robią oraz jak zachowują się creepypasty. Tak więc generał Meyer miał składać swój raport codziennie o tej samej, wyznaczonej porze, nawet jeśli miałby on dotyczyć tylko tego, co creepypasty jadły na śniadanie.
~*~
Po tym co najmniej dziwnym śniadaniu zostali zmuszeni, aby przejść do innej sali, równie okropnej, i tam ponownie zostali zamknięci. Jill jednak najbardziej zainteresowało dziwne zachowanie mrocznego błazna, który rozglądał się dookoła z niepokojem, jakby zewsząd spodziewał się zmasowanego ataku. Po krótkim namyśle dziewczyna zdecydowała się odłączyć od reszty tych nudnych ludzi, którzy zaczęli właśnie równie nudną jak oni sami pogawędkę (z niej Jill dowiedziała się, że dziewczyna ma na imię Jane) i podeszła do błazna, który stał pod ścianą niemal na drugim końcu sali.
- Wszystko w porządku? - spytała. Candy odwrócił się nagle w jej stronę i Jill była niemal pewna, że lekko podskoczył na dźwięk jej głosu.
- T-tak - odparł, a dopiero potem, spostrzegłszy chyba, że to "tylko" ona, nieco się uspokoił.
- Wyglądasz, jakby coś cię bardzo denerwowało - powiedziała Jill. Jego zachowanie jednocześnie ją ciekawiło i niepokoiło, postanowiła więc spróbować jakoś dyskretnie wydobyć z niego informacje na temat tego, co się z nim dzieje.
- Po prostu się martwię - powiedział błazen.
- Czym? - zdziwiła się.
- Tym - odparł Candy Pop, wskazując ręką całą salę. - Całą tą przestrzenią. Nie lubię dużych przestrzeni - dodał.
- Aha... Może na skutek długiego zamknięcia w więzieniu nabawiłeś się po prostu klaustrofobii? - zasugerowała obojętnie Jill. Candy Pop nagle jakby się ożywił.
- Fobii? Sugerujesz, że ja się czegoś boję? - spytał.
- Tak właśnie przed chwilą powie...
- Powiedziałem, że się martwię. Zresztą, to nie była prawda! Ja się niczym nie martwię, a już na pewno NICZEGO SIĘ NIE BOJĘ! - Candy Pop brzmiał jakby dosłownie wstąpił w niego demon. Jego oczy z różowych stały się różowo-czerwone, a głos był trochę niższy i nie przypominał jego normalnego głosu. Brzmiał trochę jakby ktoś próbował rysować czymś ostrym po szkle, do tego przez chwilę Jill miała wrażenie, jakby kilka osób starało się mówić naraz.
Na początku uznała to za głupie i niemożliwe, ale szybko zganiła samą siebie w myślach. Sama często przecież korzystała z tego, że ludzie uznawali za "głupie i niemożliwe" istnienie magii, a już zwłaszcza takiej osoby jak ona. I w ten sposób podpisywali wyrok na samych siebie. Nie mogę być tak ślepa i głupia jak moje ofiary. Nie mogę sprowadzić na siebie niebezpieczeństwa tylko dlatego, że coś wyda mi się "niemożliwe" - pomyślała. Jednocześnie upewniła się w tym, że ma do czynienia z kimś naprawdę wyjątkowym, kogo na pewno woli mieć za sojusznika, a nie za wroga. I kto, być może, naprawdę będzie mógł przydać się jej, kiedy będzie chciała uciec. Musiała jedynie lepiej poznać tego Candy'ego Popa. Jill i błazen przez chwilę wpatrywali się sobie prosto w oczy, po czym jednocześnie obrócili głowy w bok. Dziewczynę trochę zdenerwowało to, że dziwne zachowanie klowna zwróciło na nich uwagę pozostałej dwójki ludzi, którzy teraz przypatrywali im się nieco podejrzliwie.
- Klaustrofobia to strach przed małymi, a nie dużymi przestrzeniami. Nie wiesz nawet tak podstawowej rzeczy - powiedział z lekką złością błazen. Jill obróciła się w jego stronę i spostrzegła, że całkowicie stracił już zainteresowanie tamtymi ludźmi i ponownie patrzył wprost na nią. Od jego spojrzenia robiło się jej coraz bardziej nieprzyjemnie.
- Sugerujesz, że jestem głupia? Sam zachowujesz się jak debil! - zawołała. Błazen zdążył ją wkurzyć, więc nie zamierzała już dłużej hamować się i być dla niego miłą podczas tej ich rozmowy. Spodziewała się ponadto, że na takie słowa z jej strony Candy Pop zareaguje z jeszcze większą złością, ale tak się, o dziwo, nie stało. Błazen wybuchnął za to głośnym śmiechem, jakby Jill właśnie opowiedziała najzabawniejszy żart, jaki usłyszał w swoim życiu. Dziewczyna popatrzyła na niego z politowaniem. Zastanawiała się, jak wytrzyma z kimś takim. Spojrzała ponownie w bok i spostrzegła, że tamci stracili nimi zainteresowanie. Jill zaczęła im zazdrościć, że oni mają święty spokój, a ona Candy'ego Popa z atakiem głupawki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro