Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Historia Pewnego Pudełka I Pewnego Porucznika

Jill nie mogła już wytrzymać z ekscytacji. Tyle lat męki! Tyle lat czekania! A teraz odzyskanie wolności zdawało się być na wyciągnięcie ręki, wystarczyło tylko jakoś wykorzystać całą tę sytuację, zwieść ich, po cichu coś wykombinować, uwolnić się, a potem najlepiej zrobić jakąś krwawą masakrę, a następnie odszukać tego chuja i urżnąć mu łeb, aby potem zrobić mu z jelit jego ulubione balonowe zwierzaczki i na koniec jego własnym łbem rozwalić mu w drobny mak to cholerne pudełko! Proste, nie?

Z każdą chwilą, w miarę jak metalowe drzwi coraz bardziej się podnosiły, odczuwała coraz większą ekscytację. Otaczająca ją do tej pory zewsząd, nieprzenikniona ciemność, znikała stopniowo w miarę jak coraz więcej światła przedostawało się do jej celi przez szparę między unoszącymi się drzwiami, a podłogą. Zafascynowana tym wszystkim Jill, uważnie obserwowała ruch tych drzwi, unosząc coraz wyżej głowę, gdy były już praktycznie na samej górze. W końcu na dobre znieruchomiały, a ona opuściła głowę i przyjrzała się widokowi przed sobą.

Była to niczym niewyróżniająca się sala, prawdopodobnie cała wykonana z metalu, cała podłoga, ściany i niesamowicie wysoki sufit, w którym zamontowane były lampy dające bardzo jasne i ostre światło. Nie widziała nigdzie kamer, ale spodziewała się, że i tak jest ich tam masa. W końcu, gdy po tych paru sekundach przemyśleń postanowiła wyjść ze swojej celi, stało się coś niespodziewanego.

Niemal znikąd przez całą salę przepłynął z ogromną szybkością snop niebieskiego światła (lub może bardziej mgły), co dziwniejsze jednak, zatrzymał się on na środku owej sali i zamienił w coś. A raczej kogoś. Jill mogła spostrzec dość nietypowo wyglądającą...osobę. Był to chyba mężczyzna, z długimi, niebieskimi włosami spiętymi w trzy kucyki z masą wplecionych w nie dzwoneczków, co rzucało się od razu w oczy. Jill nie należała do bojaźliwych osób, zresztą niewiele rzeczy mogło jej zagrozić, toteż bez namysłu zdecydowała się w końcu opuścić swoją celę. Ruszyła powoli w stronę środka sali, gdzie stała owa postać, cały czas uważnie się jej przyglądając, analizując jej wygląd i zachowanie. Był to oczywiście Candy Pop, który traktował wszystko to nie tylko jako sposób na ucieczkę, ale też na sporo zabawy, toteż bez namysłu, gdy drzwi od jego celi się otworzyły, teleportował się na sam środek sali, aby lepiej się wszystkiemu przyjrzeć i zobaczyć czym prędzej, jak to się dalej potoczy. Usłyszał pierwsze kroki, szybko odwrócił się do tyłu i spostrzegł idącą w jego stronę Jill. Kobieta, o ile tak ją można nazwać, zatrzymała się jakieś pięć metrów przed nim.

- Kim jesteś? - spytała, choć poniekąd znała już odpowiedź. Był kolejną osobą, którą zmusili, aby brała udział w tej farsie. Jednakże jedyną odpowiedzią, jaką uzyskała, był wybuch śmiechu tego niebieskiego stworzenia, co bardzo jej się nie spodobało, zważywszy na to, że to ona zwykle się tak zachowuje względem innych, a nie inni względem niej. Widząc zaś jej zdenerwowanie, Candy jeszcze głośniej zaczął się śmiać. Jill w jednej chwili teleportowała się tuż przed niego i, korzystając z zaskoczenia błazna, chwyciła go za ubranie i mocno nim potrząsnęła.

- Ci skurwiele tutaj trzymali mnie w całkowitym zamknięciu kilka lat, więc z chęcią odbiję sobie na kimś ten stracony czas, kiedy mogłam zabawić się i zabić tylu ludzi, rozumiesz?! Chcesz być moją pierwszą ofiarą?! - krzyknęła zła. Candy przyjrzał się jej całkowicie poważnie.

- Puść mnie - powiedział cicho. Nie brzmiał groźnie, ale mimo to coś kazało Jill go posłuchać. Chwilę później z głośników rozległ się głos, który również kazał jej zostawić błazna w spokoju, inaczej zostaną wyciągnięte względem niej konsekwencje itp. itd. Jill nie zwracała na to wszystko zbytniej uwagi. A więc to naprawdę błazen? Ale co to za typ tak właściwie? - pomyślała, przyglądając się mężczyźnie, który najpierw z powagą poprawił swoje ubrania, potem z taką samą powagą spojrzał na nią jeszcze raz, a na końcu znów wybuchnął nieopanowanym śmiechem.

Jill była skołowana i nawet nie zauważyła, że w tej samej minucie pojawiły się dwie nowe postaci, które były świadkami tej dziwnej sceny. Żadna z nich nie wiedziała, co zrobić po wyjściu z celi, więc jedynie popatrzyli na siebie podejrzliwie, po czym ponownie przyjrzeli się rozgrywającej się na środku sali sceny. Jednocześnie każdy ich ruch cały czas był uważnie obserwowany i śledzony przez kilkunastu wyszkolonych pracowników placówki, na wypadek gdyby zaczęli robić coś podejrzanego jak na przykład Jill, i trzeba byłoby uspokoić więźniów. Na razie jednak, jak tylko przekonali się, że są w stanie nad tymi bestiami zapanować, postanowili dać im teraz chwilę czasu, aby się ze sobą jakoś zapoznali. Zakładając oczywiście, że mordercy tacy jak oni mogą się z kimkolwiek "zapoznać" i nie chcieć tego kogoś od razu zabić. Na tą chwilę jednak wszystko wydawało się układać w miarę pomyślnie. Minęło kilka minut i Candy w końcu się uspokoił.

- Wybacz - powiedział, spoglądając na Jill. - Jesteś taka zabawna - dodał z uśmiechem.

- Ja? Zabawna? Widziałeś siebie w lustrze? - spytała, nie dowierzając w to, co się tam działo. Błazen znów zachichotał.

- O, to prawda, ja jestem o wiele bardziej zabawny, zwłaszcza w tej postaci - odparł.

- W tej postaci? - zdziwiła się kobieta.

- Tak. Ta jest jedną z moich ulubionych. I całe szczęście, nie zniósłbym, gdyby zmusili mnie do przyjęcia takiej postaci, której nie lubię - powiedział błazen.

- Masz jakieś jeszcze inne postaci? - zapytała zaskoczona Jill.

- Oczywiście, że tak, mam ich pełno! Duże, małe, silne, szybkie, dwunożne, czteronożne, latające, pływające. do wyboru, do koloru - powiedział błazen.

- Chryste... - skomentowała cicho Jill. Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas złości, zaraz jednak ustąpił miejsca przyjaznemu, choć podejrzanemu uśmieszkowi.

- Bądź tak łaskawa i nie mów tego więcej przy mnie, dobrze? - zapytał.

- Czego?

- Czegokolwiek, co ma związek z jakąkolwiek...świętością - widać było, że ostatnie słowo z trudem przeszło mu przez gardło.

- Jak na przykład "Chryste"? - zapytała Jill. Candy znów się zdenerwował.

- Nie mów tego przy mnie! - krzyknął, zaciskając dłonie w pięści.

- Dobrze już, dobrze. Ale kim ty jesteś? - powtórzyła Jill.

- Nazywam się Candy Pop, choć czasem określają mnie mianem Night Terrors. Jestem Tkaczem Snów. Jestem sercem całego Mroku, twórcą wszelkich Koszmarów i pożeraczem Śmierci - odpowiedział Candy Pop, po czym wyszczerzył w szerokim uśmiechu swoje rekinie zęby.

- Tkacz snów, serce całego mroku... Skromny dziwak mi się trafił - odparła z sarkazmem kobieta.

- Oczywiście, masz to szczęście, że trafiłaś właśnie na mnie. A czarno-biały klown też ma jakieś imię? - spytał błazen. Jill zdenerwowało to, że błazen mówił do niej takim tonem, jak do dziecka, ale postarała się nie dać tego po sobie poznać.

- Nazywam się Laughing Jill - powiedziała z powagą.

- Laughing? Nie jesteś zbyt roześmiana - zauważył mężczyzna.

- Ani ty zbyt cukierkowy - stwierdziła Jill.

- O, i tu się mylisz - odparł Candy. Następnie spróbował wyczarować sobie lizaka, zapomniawszy na chwilę, że jego moce dość mocno osłabły gdy był więziony, gdyż stosowano na nim raczej niekonwencjonalne metody, jak choćby wodę święconą, święte obrazy, krzyże, a nawet modlitwy. Gdy to sobie przypomniał, pewien już był, że nie uda mu się zrobić tego, co planował, ku jego zaskoczeniu jednak, wyczarował sobie lizaka. Czyżby... Moje moce naprawdę pomału wracały? - pomyślał. Następnie spojrzał z tryumfem na Jill.

- Wielkie osiągnięcie. Ja też tak umiem - odparła, wzruszywszy przy tym ramionami.

- Pokażesz? - zapytał, pakując sobie lizaka do ust.

- Może kiedyś.

- Jak zapoznamy się z resztą? - spytał.

- Z jaką resztą? - zdziwiła się Jill.

- Z tą dwójką ludzi - powiedział Candy, wskazując palcem na coś za jej plecami. Jill odwróciła się i faktycznie spostrzegła jeszcze dwie ludzkie sylwetki koło dwóch pozostałych, zamkniętych już, przejść. Zapewne oni również mieli brać udział w tym przedstawieniu. Candy nie czekał już dłużej i teleportował się przed jedną z osób. Z tej odległości Jill mogła dostrzec, że była to czarnowłosa dziewczyna o skórze tak bladej, że właściwie białej.  Pierwszą jej reakcją, gdy nagle tuż przed nią pojawił się Candy, było cofnięcie się o krok. Odruchowo też sięgnęła po swoją broń, zapominając, że została jej przecież już dawno temu pozbawiona przez ludzi, którzy ją schwytali.

- Kim ty jesteś? - spytała nieufnie, starając się nie okazać przed tym czymś strachu.

- I znowu to samo. To może już przedstawię się wam, kiedy wszyscy razem się zgromadzimy? I tak tkwimy w tym gównie razem - powiedział błazen, krzyżując ręce. Jill jedynie przyglądała się całej tej scenie, ale nie była w stanie dokładnie usłyszeć, o czym oboje rozmawiali. Niepewna, jak powinna w takiej sytuacji zareagować, podeszła powoli do tej dwójki. W końcu Candy Pop był tutaj jedyną postacią, którą minimalnie już poznała. Jej wzrok napotkał podejrzliwe i ostre spojrzenie tamtej dziewczyny.

- Może chociaż ty mi powiesz, coś za jedna? - spytała. Jill zignorowała ją i poświęciła swoją uwagę drugiej postaci, która na razie trzymała się od nich z dala. Był to mężczyzna, dość młody i również czarnowłosy. Ubrany był cały na czarno. Tyle Jill była w stanie dostrzec.

- A może ty przedstawisz nam się pierwsza? Tego wymaga kultura, aby najpierw samemu się przedstawić - Candy z kolei kontynuował rozmowę z dziewczyną.

- Kultura? Dawno pokazałabym ci prawdziwą "kulturę", gdyby nie zabrali mi mojej broni. Już byś tutaj leżał z poderżniętym gardłem - powiedziała dziewczyna, po czym również skrzyżowała ręce. Błazen, ku jej zaskoczeniu, wybuchnął śmiechem i przez długi czas nie mógł się uspokoić. Jego przerażający, głośny, psychiczny śmiech odbijał się echem od ścian, a w głowie słyszało się go jeszcze długo, długo po tym, jak błazen jakoś się wreszcie uspokoił.

- Wątpię - powiedział w końcu. W tej samej chwili usłyszeli oni głos z głośników, a w całej sali zrobiło się nieco jaśniej. Podczas gdy oni rozmawiali, niejaki Benjamin Meyer zdążył się już ostatecznie przygotować do rozmowy z nimi. Podszedł do ekranów, na których miał widok z wszystkich kamer zainstalowanych w pomieszczeniu, w którym znajdowały się creepypasty. Następnie kazał włączyć mikrofon i zaczął swoją mowę.

- Koniec rozmów i przyjemności. Teraz wszyscy macie się skupić na mnie i na tym, co powiem. Nazywam się Benjamin Meyer i jestem generałem, który będzie miał wątpliwą przyjemność z wami współpracować - powiedział. Na dźwięk tego imienia Jill zacisnęła dłonie w pięści, ale niezbyt mocno, aby nie poranić się własnymi pazurami. Westchnęła przy tym ze złością, ale bardzo cicho, wręcz niezauważalnie. Nikt nie zwrócił na to uwagi, oprócz jednej osoby. Candy Pop natychmiast spojrzał w bok, na Jill.

- Nie lubimy pana generała? Czy może wściekasz się z innego powodu? - spytał. Może i zaskakujące było to, z jaką łatwością odgadł tak naprawdę główny powód złości Jill, ale ona o to nie dbała teraz.

- Żebyś wiedział. I to jeszcze jak. Przez tego chuja tutaj trafiłam. A właściwie to głównie przez niego i jeszcze kogoś. Jak się stąd wydostanę, dopadnę obu - powiedziała cicho Jill.

- Widzę, że nie tylko ja mam ambitne plany wydostania się stąd? - powiedział. Dziewczyna popatrzyła na niego nieco zaskoczona, do tej pory nie myślała wiele nad tym, co planują inne obecne tutaj osoby. Błazen z kolei posłał jej nieco tajemniczy uśmiech, po czym skupił się z powrotem na słowach tego frajera, które bądź co bądź, mogły okazać się ważne. Tak samo ważna jest ta cała Jill. Może powie mi coś o tej przeszkodzie na mojej drodze, jaką jest generał Benjamin? Dobrze byłoby poznać lepiej swojego wroga - pomyślał przy tym.

- Większość rzeczy została wam już wytłumaczona, wiecie także co was czeka, jeśli będziecie nieposłuszni lub postanowicie spróbować się pozabijać. Niestety, tutaj nie będziemy stosować metod bezstresowego wychowania, a wy macie tylko jedną szansę i radzę jej nie zmarnować - kontynuował mężczyzna.

- Szansę na co? - spytała cicho, mimowolnie Jill.

- Może stworzą z nas super drużynę dobra i każą naprawiać świat? - zasugerował rozbawiony tą wizją Candy.

- Zostaliście wybrani do udziały w niepowtarzalnym projekcie. Znajdujecie się obecnie w Stanach Zjednoczonych, sprowadziliśmy was tutaj z różnych miejsc. Wyszkolimy was, nauczymy dyscypliny, aż wreszcie uformujemy z was specjalny oddział do walki z przestępczością. Uprzedzając pytania, w zamian za to nie zginiecie, nie będziecie musieli gnić w swoich celach, a do tego, jeśli dobrze się spiszecie, przewidziane są jakieś nagrody, zależy czego sobie zażyczycie, w granicach akceptowalnej społecznie normy, oczywiście - mówił dalej generał, a Candy nie wiedział, czy ma się śmiać czy płakać z powodu słuszności swoich przypuszczeń.

- Do swoich mocy muszę dodać czytanie w myślach albo przewidywanie przyszłości - powiedział Candy, Jill jednak nie zareagowała w żaden sposób na jego słowa, tylko dalej wsłuchiwała się w to, co mówił tamten człowiek. Tak dowiedziała się, że dzisiejszy dzień jest całkowicie przeznaczony na zapoznanie się, a po tym, jak już generał przedstawił im się i wyjaśnił ostatecznie wszystkie zasady, mieli czas na poznanie się z innymi creepypastami.

- Brakuje jeszcze tylko, żeby nas sobie nawzajem przedstawili, jak przyjaciół - stwierdziła Jill.

- Na szczęście nas już sobie nie trzeba przedstawiać - odparł błazen. Po występie generała pozostała dwójka ludzi rozeszła się, każdy w swoją stronę, widocznie nie mieli ochoty się asymilować. Jill zapewne normalnie postąpiłaby tak samo, tyle że błazen nie wydawał się osobą, którą łatwo da się zbyć, a do tego nawet ciekawie jej się z nim rozmawiało. No i dobrze byłoby mieć sojusznika, skoro zamierzała stamtąd jak najszybciej uciec, istniała możliwość, że Candy Pop zgodziłby jej się pomóc i mogliby wydostać się stamtąd razem, prawda? Jill mimowolnie skierowała się w stronę jednej ze ścian, nie miała ochoty tak tkwić na środku tej okropnej sali i czekać na zmiłowanie, a błazen niemal natychmiast ruszył za nią. - A więc, jak już ustaliliśmy, nie jesteś fanką generała Benjamina? - spytał Candy. Jill popatrzyła na niego dość obojętnie i westchnęła.

- Tak, to on mnie złapał i tutaj uwięził - powiedziała Jill.

- Tutaj? - zdziwił się Candy.

- Tak, w tym ośrodku. Dobrze się, skurwiel, przygotował na coś takiego, przez lata nie mogłam się uwolnić - odparła dziewczyna.

- Ile? - zapytał Candy. Jill popatrzyła na niego zdziwiona. - Ile lat? - dodał błazen, a Jill odwróciła od niego wzrok. Nie zamierzała mówić mu wszystkiego, nie widziała takiej potrzeby.

- Mnie schwytali w Hiszpanii. Jakiś żołnierzyk, Martin Carlos Quiroz. W nagrodę podobno miał zostać generałem, ale chyba coś mu nie wyszło. Podobno jest tylko porucznikiem. Ja zaś trafiłem do paki na dziesięć lat. Nudnawo tam było, nikt nie chciał się ze mną bawić, nikogo nie mogłem zabić. Choć na początku jeszcze nie byli tak ostrożni i kilku udało mi się dorwać, zabawa była świetna, ale sporo mnie kosztowała - powiedział błazen. Jill popatrzyła na niego zaskoczona.

- Kosztowała? - zapytała cicho, nieco zaskoczona. Candy skinął głową.

- Mieli brzydki zwyczaj torturowania mnie za karę, co nie było trudne, bo doskonale znali moje słabości i parę razy skończyłem z przypaloną skórą - odpowiedział Candy, ale nie wydawał się zbytnio przejęty tym, co mówił. Jill jednak podejrzewała, że to tylko pozory i tak naprawdę, podobnie jak ona, wewnątrz błazen pragnie krwawej zemsty.

- Ogień jest twoją słabością? - spytała.

- Nie - odparł Candy.

- To co? - spytała Jill.

- Myślisz, że od razu się przed tobą wyłożę i powiem, jak można mnie załatwić? Wystarczy, że oni już wiedzą - powiedział błazen, opierając się przy tym o ścianę. Uważnie przyglądał się Jill, gdyż ta rozmowa coraz bardziej go interesowała.

- No dobra, a powiesz chociaż, jak cię złapali? - zapytała Jill.

- Hm... No nie wiem, jak na razie to stale tylko ja opowiadam, o frajerze, który mnie złapał, i o moim pobycie w Hiszpanii. Może najpierw ty mi opowiesz, jak ciebie schwytali i ile cię więzili? - odparł Candy. Jill zastanowiła się przez chwilę. Aby zdobyć, być może, sojusznika, musiała sprawić, żeby ten choć trochę jej zaufał, a najłatwiej jest to zrobić, opowiadając coś o sobie. Bądź co bądź, nie pytał jej o jakieś istotne rzeczy, choć nieco bolesne. Jill westchnęła i zaczęła opowiadać.

- Poznałam kiedyś kogoś takiego jak ja - zaczęła.

- Mordercę? - spytał Candy. Dziewczyna pokręciła lekko głową.

- Dosłownie kogoś takiego jak ja. Może lepiej usiądźmy, to będzie dłuższa opowieść - powiedziała Jill, a chwilę później oboje siedzieli już na podłodze obok siebie, opierając się plecami o ścianę.  - Wyglądał jak ja, miał...podobne podejście do życia i podobne przeżycia. Też stracił przyjaciela i zaczął przez to zabijać, sądziłam więc, że skoro tak wiele nas łączy, dogadamy się. On też tak sądził, znaczy, tak mówił. Postanowiliśmy spróbować współpracy, wiesz, we dwójkę zawsze bezpieczniej no i trochę liczyłam... Po prostu, kiedyś miałam przyjaciółkę, a on przyjaciela. Moja przyjaciółka odeszła ode mnie, bo ją zabito, a jego przyjaciel go porzucił i Jack sam go zabił.

- Nazywał się Jack? - przerwał jej na chwilę błazen. Jill spojrzała na niego i pokiwała lekko głową.

- Laughing Jack, tak dokładniej. Wiesz, tęskniłam za posiadaniem przyjaciela, on też sprawiał takie wrażenie, jakby brakowało mu przyjaciela. Wiem, że brzmię teraz jak jakaś najpewniej najebana, ale oboje byliśmy mordercami, brakowało nam towarzystwa, a do tego, jak wspomniałam, we dwójkę jest bezpieczniej, chcieliśmy uniknąć zostania schwytanym. Więc postanowiliśmy zacząć działać razem. I wszystko byłoby fajnie, naprawdę dobrze się dogadywaliśmy, świetnie nam się razem pracowało, zabijało, nawet wycinaliśmy sobie nawzajem różne kawały.

- Ale? - zapytał błazen, gdy Jill na chwilę przerwała. - Skoro mi o tym opowiadasz w ten sposób, to musiało być jakieś "ale" - dodał.

- Och, ależ oczywiście, że było! Szło nam tak świetnie, że staliśmy się trochę nieostrożni i nas namierzyli, a potem zaatakowali. Cała masa żołnierzy wyszkolonych specjalnie przeciwko nam, a dowodził nimi oczywiści ten przezacny generał Benjamin Meyer - powiedziała z ironią Jill. - A wiesz, co było najlepsze? Ten skurwiel Jack mnie zdradził! Dał im coś, od czego zależało... Coś, co było po prostu w stanie mocno mi zaszkodzić. Oni zajęli się mną, bo nie miałam szans już im uciec, a on zniknął. Uratował się moim kosztem, nawet się przed tym nie zawahał. Dlatego zamierzam zatłuc tego generała, wydrapać mu oczy własnymi pazurami, a potem jeszcze tymi samymi pazurami podziurawić pude... Jack'a! - zawołała wściekła Jill, gdyż wspomnienia na nowo obudziły w niej całą złość, którą odczuwała w stosunku do tych dwóch osób. Musiała się jednak pilnować, nie chciała za wiele zdradzać, a już zwłaszcza, że jej życie zależy od głupiego pudełka, które Jack tego pamiętnego dnia jak gdyby nigdy nic podrzucił ich wrogom.

- Ciekawa historyjka. I w gruncie rzeczy dość zabawna, ale teraz już przynajmniej wiem coś więcej o tobie - odparł Candy, gdy upewnił się, że Jill skończyła opowiadać. Dziewczyna popatrzyła na niego ze złością.

- A co w niej takiego zabawnego? - spytała.

- Sama posłuchaj: morderczyni brakowało przyjaciela, więc zaprzyjaźniła się z innym mordercą, który okazał się pozbawionym wszelkich zasad moralnych chujem (no któż by się spodziewał) i przez niego trafiła za kratki, nie uważasz, że to brzmi nieco zabawnie? - spytał z uśmiechem na ustach Candy Pop.

- Zabawne to będzie dopiero, jak zaraz tobie wydrapię oczy - odparła Jill.

- Nie możesz, bo wtedy pan generał cię ukarze - powiedział Candy, ledwo powstrzymując się od śmiechu.

- Zawsze ci tak wesoło? - spytała Jill.

- A tobie nie? W końcu jesteś Roześmiana, nie?

- Lubię śmiać się z cierpienia innych, nie przepadam za śmianiem się ze mnie samej - wyjaśniła Jill.

- Ojej, komuś tu brakuje dystansu do siebie, co? - spytał błazen, z udawaną troską w głosie.

- No dobra, dobra, a ciebie jak i kiedy złapali? - przerwała Jill.

- Nie powiedziałaś jeszcze, jak długo cię więzili - odparł Candy.

- Bo nie wiem! Byłam nie wiadomo ile czasu związana i zamknięta w jakiejś celi, odrobinę straciłam rachubę czasu, w przeciwieństwie do ciebie - syknęła ze złością dziewczyna.

- Ja żałowałem, że nie mam w celi kalendarza, ciężko liczyło się te wszystkie dni w pamięci. Może jak faktycznie nas wyszkolą i będziemy mogli prosić o jakieś nagrody, to w pierwszej kolejności zapragnę kalendarza? Choć raczej nie - powiedział błazen. Jill popatrzyła na niego, a na jej twarzy szok mieszał się z zaskoczeniem i niedowierzaniem.

- Liczyłeś w pamięci dni przez dziesięć lat?! - zawołała. Candy popatrzył na nią z powagą.

- Tak - odparł krótko.

- Który dzisiaj jest? - spytała od razu Jill.

-  24 kwietnia, 2020 rok - odparł Candy.

- Kto ci to powiedział?

- Nikt, nie pytałem o to nikogo. I co, mam rację? - spytał.

- Powtarzam przecież, że nie mam pojęcia, mi też nikt o takich rzeczach nie opowiadał tutaj, ani która godzina, ani który dzień, miesiąc, rok - powiedziała Jill.

- Pewnie będziemy mieli okazję dowiedzieć się niedługo, czy miałem rację - odparł Candy.

- Ale jeśli miałeś, to jakim cudem przez dziesięć lat byłeś w stanie to liczyć? - zapytała Jill. Błazen popatrzył na nią ponownie z powagą, a ona poczuła, że od jego spojrzenia aż dreszcz jej przebiegł po plecach. Kim on, do cholery, jest?! Jedno jest pewne, tak jak ja, nie jest człowiekiem. Nie wiem, na co go stać, więc muszę się mieć na baczności i mieć go na oku - pomyślała Jill.

- I tak nie miałem nic ciekawszego do roboty, a to nie było trudne. Powiedzmy, że nie pierwszy raz byłem tak długo więziony, kiedyś nawet schwytano mnie na dłużej, ale to odległe dzieje - odparł błazen. Jill nadal nie mogła wyjść z podziwu.

- Nie pierwszy raz cię schwytali? Jak to? To kiedy jeszcze? I na jak długo? - zapytała dziewczyna.

- Nie chcę o tym mówić, to było dawno, bardzo dawno temu i nie mieli z tym nic wspólnego ludzie. Ktoś inny mnie schwytał - powiedział Candy.

- Jak to "ktoś inny"? No to kto, jak nie ludzie? Poza tym, ja ci opowiedziałam! - zawołała Jill.

- Tak, opowiedziałaś mi, jak schwytali cię jacyś ludzie, przez co teraz tutaj jesteś. Ja mogę ci opowiedzieć, jak schwytał mnie żołnierz, a teraz już porucznik Martin Carlos Quiroz - odparł błazen. Jill westchnęła z irytacją, ale wiedziała już, że nic więcej z niego nie wyciągnie, musiała zadowolić się tylko tym.

- No dobra, opowiadaj - powiedziała z ledwo wyczuwalną rezygnacją.

- Cóż, początek jest wiadomy. Zabawiałem się tu i tam, mordując sobie ludzi. Znaczy, głównie mordując, choć nie tylko, ale to nieważne. Zrobiło się o mnie głośno, więc musiałem często zmieniać miejsce pobytu, i tak po jakimś czasie trafiłem do Hiszpanii. Kraj jak każdy inny, pełen nudnych i nijakich ludzi, którzy potrafią zapewnić ci rozrywkę jedynie własną śmiercią, do tego wszędzie ich pełno, na plażach, w miastach, gdzie się nie odwrócisz, tłumy turystów, tłumy ludzi. A ja niczym nie gardzę bardziej, niż tymi podrzędnymi kreaturami. No, ale wracając do głównego wątku, tam też próbowali mnie złapać i szło im to równie nieudolnie, jak w każdym innym miejscu, z łatwością wykańczałem wszystkich.

- To niby jak w takim razie cię złapali? - spytała Jill. Candy, który wcześniej zapatrzył się gdzieś przed siebie, spojrzał z powrotem na nią.

- Przypadkiem. Wysłali po mnie kolejny oddział. Zrobiłem krwawą rozróbę w jakimś nadmorskim miasteczku pełnym turystów i nie spodobało im się to. Nawet nie planowałem przed nimi uciekać, chciałem, aby mnie znaleźli, bo liczyłem na odrobinę zabawy. Wykończyłem prawie wszystkich, a na koniec został mi jeszcze ostatni żołnierz. Zamierzałem trochę go potorturować, najpierw zmiażdżyłem mu nogę swoim...swoją bronią, zanim zdążył jakkolwiek zareagować, ale potem zdołał się jeszcze ogarnąć i strzelił do mnie kilka razy. Nie zaszkodziło mi to za bardzo, ale musiałem na chwilę przerwać zabawę z nim, żeby się zregenerować, tym bardziej, że miałem już kilka ran zadanych przez jego kumpli.

- Zregenerować? To znaczy, że twoje rany same ci się zagoiły? - zapytała Jill.

- Dokładnie tak. Dlaczego pytasz? - odparł błazen. Dziewczyna nie od razu mu odpowiedziała. Nie była pewna, czy powinna zdradzać powód, dla którego tak ją to zainteresowało. - Sama masz taką zdolność? - dodał Candy.

- Skąd wiedziałeś?!

- Zgadywałem - odparł. - A więc masz? - upewnił się. Jill pokiwała głową, nie widziała już sensu, żeby zaprzeczać, a on kontynuował swoją opowieść. - Żołnierz okazał się jednym z tych, co to poświęcają dla służby całych siebie. Gdy wróciłem, znowu próbował mnie zaatakować, ale ja zabrałem mu broń. Żeby to zrobić, musiałem się nad nim pochylić, a on wtedy schwycił mnie za włosy i pociągnął w dół. Zaskoczenie spowodowało, że przewróciłem się, zaczęliśmy się szarpać, co trwało chwilę i pewnie dawno bym go załatwił, gdyby nie to, że okazało się, zupełnie przypadkiem, że ma przy sobie coś, co pozwoliło mu mnie pokonać. Coś małego, niepozornego, ale wystarczyło, żeby pozbawić mnie sił. To był naprawdę przypadek, nie spodziewałem się, że będzie to miał, a on zauważył, jak to wypala ślad na mojej skórze i potem użył tego przeciwko mnie, osłabił mnie, podczas gdy na miejscu zjawiło się wsparcie. To było właśnie moje pierwsze spotkanie z porucznikiem Martinem Carlosem Quirozem - powiedział Candy, a na jego twarzy zagościł uśmiech, który mógłby wydać się przyjazny, ale Jill wiedziała, że to tylko pozory. Ona sama często uśmiechała się miło do swoich ofiar chwilę przed tym, jak zamierzała przeciąć je swoją piłą.

- Co to było? Co cię tak osłabiło? - spytała. Candy popatrzył na nią uważnie.

- Może kiedyś się dowiesz - odparł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro