Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Knując plany

Przez kilka następnych dni mieli spokój. Spotykali się tylko podczas wspólnych posiłków, a żołnierze niewiele do nich mówili i jeszcze mniej wymagali. Zupełnie, jakby dostali w nagrodę za pokonanie Jasona kilka dni wolnego. O ile można mówić o "wolnym", będąc w więzieniu.

Jane na początku chciała wykorzystać ten czas, aby zbliżyć się bardziej do Candy'ego Popa. W końcu popis, który dał im podczas walki z Jasonem, był naprawdę niesamowity. A, jak to mówią, miej blisko przyjaciół, wrogów jeszcze bliżej. Jane musiała zrozumieć kim... czym on jest i jaką ma moc.

Ostatecznie jednak przez pierwszych kilka dni wszyscy głównie milczeli, nawet Candy Pop mniej się wydurniał, choć nikt nie wiedział, czym było to spowodowane. W końcu któregoś dnia to "milczenie" zostało przerwane, bo Candy i Jill zaczęli dość... dziwacznie ze sobą rozmawiać.

- Przemyślałaś już, czy wolisz lizaki truskawkowe czy malinowe? - wypalił nagle Candy. Jill popatrzyła na niego równie zaskoczona, jak Jane i Justice.

- Co? - wydukała z siebie po krótkiej chwili. Candy przewrócił oczyma.

- No wiesz, o czymś musimy w końcu zacząć rozmawiać - odparł błazen.

- Ale... po co? - spytała Jill. - Czy nie możemy nie rozmawiać, a zamiast tego skupić się na... - tu Jill na chwilę urwała. - Na tym, co ważne? - spytała.

- A co niby jest ważne? - spytał Justice.

- Nie wtrącaj się! - zawołała agresywnie Jill. Justice spojrzał na nią zaskoczony.

- Wszystko dobrze? Nie straciłaś przypadkiem czegoś? - spytał.

- Niby czego? - warknęła nadal zdenerwowana Jill. Chłopak wzruszył lekko ramionami.

- Bo ja wiem? Czwartej klepki? - zasugerował.

- A nie mówi się "piątej klepki"? - spytała Jane.

- Piątą klepkę to ona już dawno straciła. Oni oboje - odparł Justice, spoglądając na dziewczynę. Uśmiechnęli się do siebie nawzajem.

- Żebym ja zaraz was nie straciła! - zawołała Jill, zaciskając ze zdenerwowania dłonie w pięści. Candy delikatnie zacmokał.

- Jill, Jill, kochanie, nie denerwuj się tak. W końcu mamy tak przyjemne rzeczy do omówienia - powiedział. Jill spojrzała na niego, wciąż zdenerwowana. Ciężko oddychała, patrząc na błazna, jakby zaraz miała się na niego rzucić i przegryźć mu tchawicę. Właściwie to Jane była już niemal pewna, że to się zaraz wydarzy i była zdziwiona, że nikt jeszcze nie interweniował. Nagle jednak Jill wzięła kilka głębokich oddechów i... uspokoiła się. Jak ręką odjął.

- Jill? - spytała nieco zaniepokojona Jane. Jill jednak tylko przelotnie na nią spojrzała.

- Nie teraz. Teraz mam na głowie ważniejsze rzeczy - odparła, po czym ponownie spojrzała na błazna. - Ok, niech będzie, że truskawkowe. Chociaż wszystkie lizaki są super. W ogóle, uwielbiam słodycze - dodała Jill.

- Wow, to świetnie, a jakie najbardziej?! - zawołał Candy, nad wyraz podekscytowany i ucieszony tą wiadomością. Jill wzruszyła ramionami.

- Chyba wszystkie - odparła.

- To tak jak ja! Tyle nas łączy! - zawołał błazen. Jill westchnęła.

- A ty jakie lizaki lubisz? - spytała. Candy zamyślił się na chwilę, po czym ponownie skupił wzrok na Jill. Spojrzał jej prosto w oczy, przez co dziewczyna poczuła się dość zakłopotana.

- Różne, ale najchętniej poznałbym smak twojego lizaczka, cukiereczku - odparł, po czym oblizał lubieżnie usta. Jill zerwała się nagle z miejsca.

- Nie pozwalaj sobie! - zawołała.

- Zmieniasz zdanie? - spytał Candy.

- Jak już w to weszłam to wolałabym to pociągnąć do końca, ale opanuj się! Żadnych podtekstów seksualnych! - odparła Jill.

- Podteksty seksualne to moje drugie imię - odparł Candy. Jill przewróciła oczami, siadając z powrotem na miejscu.

- Serio? A myślałam, że twoje drugie imię będzie jakieś ciekawsze - odparła.

- A to nie jest dość ciekawe? - spytał Candy. Jill wzruszyła ramionami.

- Czy ja wiem? Myślałam, że to będzie coś szalonego i niespodziewanego, jak na przykład "baletnica". Candy Baletnica Pop. Podteksty seksualne akurat bardzo mi się z tobą kojarzą, więc nie są w twoim przypadku ani szalone, ani niespodziewane - odparła Jill.

- Ranisz me serduszko tymi słowy - stwierdził błazen, po czym teatralnie chwycił się za serce. Jill przewróciła oczami.

- Dobra, wróćmy lepiej do naszej właściwej rozmowy - stwierdziła.

- Do słodyczy? - spytał Candy. Jill westchnęła.

- Do słodyczy, skoro tak ci na nich zależy - odparła, po czym oboje zaczęli swoją rozmowę, tym razem na temat ulubionych ciastek. Jane przysłuchiwała się jej jeszcze przez chwilę, aż spostrzegła, że Justice się do niej przysunął.

- O co chodzi? - spytała, przeczuwając, że chłopak chce o czymś porozmawiać. Justice wzruszył lekko ramionami.

- O nic. Po prostu wolę być bliżej kogoś, kto przejawia jakiekolwiek oznaki normalności - odparł.

- Uważasz, że jestem normalna? - spytała Jane, uśmiechając się lekko. Justice spojrzał na nią uważnie, po czym na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.

- Tego nie powiedziałem - stwierdził. Jane, niewiele myśląc, przysunęła się bliżej chłopaka, po czym szybko dźgnęła go nieznacznie łokciem między żebra. Chłopak skulił się, odsunął się nieznacznie i zaśmiał się. Trwało to zaledwie chwilę. Jane i Justice przez moment przyglądali się sobie nawzajem, uśmiechając się, po czym stopniowo poważnieli. Właściwie to żadne z nich nie spodziewało się, że zachowają się względem siebie tak swobodnie, niczym przyjaciele.

Jane nie sądziła, że postąpi tak lekkomyślnie, tak swobodnie, bez przemyślenia, zaczepi Justice'a. Tak zrobiłaby z kimś, kogo dobrze zna, kto jest dla niej ważny...

Chłopak miał podobne przemyślenia. Sam był zaskoczony własną reakcją. Dziwił się, że nie zdenerwował się na Jane za jej zachowanie, ale potraktował to jako zabawną sytuację. Jednocześnie jednak ani trochę nie żałował tego, jak zareagował. Podobnie Jane, niezbyt żałowała swojego zachowania. Dla nich obojga wciąż było jednak bardzo dziwne to, że zachowali się tak swobodnie, ale zarazem miło względem siebie, jakby byli co najmniej dobrymi znajomymi. Tym dziwniejsze było to zachowanie w ich sytuacji, czyli w przypadku osób, mniej lub bardziej chorych psychicznie ludzi, morderców, złapanych i przetrzymywanych wbrew własnej woli, zmuszonych do współpracy i zabijania wybranych ludzi i potworów.

Delikatnie mówiąc, naprawdę dziwne i niecodzienne. Obaj nie byli też pewni, jak właściwie powinni się teraz, po tym wszystkim, zachować. Przez chwilę przyglądali się sobie w ciszy, aż w końcu odsunęli się od siebie, ale nieznacznie. Poprawili swoją postawę i wrócili do jedzenia. Nieco dziwne i krępujące było to, że zrobili to wszystko niemal w tym samym czasie. Skupili się na jedzeniu i na rozmowie między Candy'm i Jill. Z ich perspektywy rozmowa dwójki tych klownów była całkowicie bezsensowna.

Nie mieli oczywiście pojęcia, że Candy i Jill rozmawiali ze sobą o dziwnych, ale jednocześnie nic nieznaczących, "głupich" rzeczach tylko po to, aby nie wzbudzać podejrzeń. Tak naprawdę prawdziwą rozmowę błazen i Jill prowadzili ze sobą... w myślach. Candy nie chciał jednak, aby, podczas ich rozmowy w myślach, siedzieli ze sobą w ciszy, gdyż to szybko mogłoby wzbudzić podejrzenia nadzorujących ich ludzi. Tak więc błazen uznał, że najlepiej będzie rozmawiać o czymkolwiek. W końcu zarówno Jane i Justice, jak i nadzorujący ich wszystkich ludzie, uważali Candy'ego i Jill za największych wariatów spośród tej czwórki. Tak więc ich dziwna, pogmatwana rozmowa, nie przykuje większej rozwagi. A oni sami będą mogli skupić się na przekazywaniu sobie sensownych wiadomości w myślach, w rozmowie nawet nie będą musieli zwracać zbytnio uwagi na to, co dokładnie do siebie mówią.

- Całkiem lubię ciasteczka waniliowe. Brakuje mi ich, tak jak brakuje mi tego, że nie mogę ich sobie od tak wyczarować - stwierdził Candy. Jill westchnęła, załamana.

- Totalnie się nie znasz. Ciastka owocowe, jakiekolwiek, to jest to. Nie jakieś waniliowe. Fujka, to najnudniejszy ze wszystkich smaków - odparła Jill. Candy prychnął, po czym skrzyżował ręce.

- Akurat, nie znasz się! - zawołał, udając oburzenie.

- A co sądzisz o ciastkach czekoladowych? - zapytała Jill.

- Uważam, że ujdą, a ty?

- Też uważam, że są w miarę ok - odparła dziewczyna.

- Lubię też pianki, zwłaszcza z ogniska - stwierdził Candy.

- A ja nienawidzę landrynek - odparła Jill.

- Ja za to kocham ciasta. Można je zjeść, ale jak się chce, można też kogoś nimi obrzucić. To sprawia ogromną frajdę, zwłaszcza, jak ktoś sobie na to zasłużył. Po prostu kocham to! - zawołał Candy.

- A ja kocham robienie zatrutych cukierków! Ale równie mocno kocham robienie balonowych zwierzątek z jelit ludzkich! Chociaż wkurwia mnie to, że kojarzy mi się to z moim największym wrogiem, bo to ten chuj mnie tego nauczył. Cóż, podobno nie ma róży bez kolców, niestety - odparła dziewczyna. Candy prychnął lekceważąco, a potem przerodziło się to u niego w śmiech.

- Zabawna jesteś - stwierdził Candy, wciąż się uśmiechając.

- Dzięki, też cię lubię - odparła Jill, po czym na jej twarzy również pojawił się lekki uśmiech. Jane i Justice przysłuchiwali się ich rozmowie, coraz bardziej zdziwieni i zagubieni. W końcu Jane nie mogła już dłużej wytrzymać i ponownie przysunęła się do chłopaka.

- Czy ty też nie uważasz, że co najmniej kilka razy, a zwłaszcza przed chwilą, oni powinni rzucić się sobie do gardeł i spróbować nawzajem rozerwać się na strzępy? - spytała dziewczyna.

- Oj tak. To przed chwilą brzmi, jakby ona powiedziała, że coś kocha, ale jednocześnie tego nienawidzi. A przynajmniej kojarzy jej się to z czymś, kimś, kogo szczerze nienawidzi. A on w odpowiedzi się zaśmiał. A ona zachowała się, jakby to był dla niej komplement z jego strony. Dziwne to jest - odparł chłopak.

- Dziwne to dość delikatne słowo. Bardzo dziwne, nawet jak na nich - stwierdziła Jane.

- Czy ja wiem? Oni są po prostu pojebani, pogodziłem się już z tym, że kiedy uznam, że już niczym mnie nie zaskoczą, oni zrobią tysiąc razy dziwniejszą rzecz niż najdziwniejsza rzecz, którą zrobili do tej pory - powiedział Justice. Jane skinęła głową.

- W pełni się z tobą zgadzam - odparła Jane. Następnie spojrzała na wciąż rozmawiającą ze sobą dwójkę i zmrużyła lekko oczy. - Szkoda, że jesteśmy skazani na tą dwójkę dziwaków - wymamrotała pod nosem. Gdy tylko to powiedziała, Candy, mimo uczestnictwa w rozmowie w Jill, nagle spojrzał z powagą wprost na nią, na Jane. Dziewczyna lekko zadrżała, gdy przeszyło ją jego spojrzenie, choć starała się to jak najlepiej ukryć. Czyżby był w stanie przysłuchiwać się nam, prowadząc jednocześnie rozmowę z Jill? To nie byłoby w końcu aż tak dziwne... W końcu ja też, na skutek rządowych eksperymentów, mam pewne "supermoce", posiadam wyostrzone zmysły i podzielną uwagę. Mogliśmy się już przekonać, że on też ma swoje specjalne umiejętności... Mógł nas zatem usłyszeć. Musimy... Muszę być ostrożniejsza. W końcu mam zadanie do wypełnienia. Muszę się stąd wyrwać, zajebać tego frajera Jeffa i wrócić do rodziny - pomyślała Jane. Nagle poczuła, że ktoś szarpie ją delikatnie za ramię. W dodatku ten ktoś powtarzał jej imię.

- Jane? Jane? - powtarzał jakiś mężczyzna. Zanim zdała sobie sprawę z tego, kto do niej mówi, zanim w ogóle zdążyła jakkolwiek racjonalnie pomyśleć o tym wszystkim, jej ciało zareagowało instynktownie. Jane gwałtownie odsunęła się od stolika, przy którym jedli. Dzięki temu miała przed sobą więcej miejsca, i więcej pola do popisu. Równie gwałtownie wstała, odwróciła się w stronę, po której znajdował się ten szarpiący ją "ktoś" i wycelowała w niego jedyną bronią, jaką miała pod ręką, a była to...plastikowa łyżka. Ostatecznie więc stała z napiętymi mięśniami, gotowa w każdej chwili do walki, z plastikowym sztućcem przy szyi Justice'a, który przyglądał się jej oczami jak spodki. - Wow, to było coś - stwierdził chłopak. Do Jane zaś zaczęło pomału docierać, co się stało, gdzie jest, co powinna zrobić. Rozluźniła się, zabrała plastikową łyżkę od szyi chłopaka i z powrotem usiadła. Mniej więcej w tym samym czasie z głośników rozległ się głos.

- Jane the killer, uprasza się o uspokojenie...

- Tak, tak, wiem, inaczej pożałuję. Rozumiem, kto jak kto, ale ja znam konsekwencje stwarzania zagrożenia dla ludzi i buntowania się przeciwko rozkazom "od góry". Wybaczcie, poniosło mnie, ale teraz już wracam do bycia waszą grzeczną dziewczynką - odparła Jill. W odpowiedzi głos z głośników przypomniał, że ma "stosować się do zasad i nie stosować żadnych agresywnych zachowań względem pracowników, dowódców, osób nadzorujących, zwykłych ludzi oraz także swoich "współpracowników".

Jane ponownie przeprosiła i przyznała im rację, jednocześnie powstrzymując się przed kolejnym wybuchem, tym razem w stronę "nadzorujących". Współpracownicy... Ładne określenie. Nie musicie jednak okłamywać ani siebie, ani tym bardziej nas. Słowo "współosadzeni" byłoby tutaj bardziej odpowiednie - pomyślała dziewczyna. - Przepraszam, stary - powiedziała cicho Jane, gdy już zajęła z powrotem swoje miejsce. Podniosła wzrok znad swojego talerza i powiodła nim po kolei po wszystkich.

Najpierw jej spojrzenie spotkało się z utkwionymi w nią spojrzeniami Candy'ego i Jill. Przerwali oni na chwilę swoją rozmowę w rzeczywistości, która miała być ich "kamuflażem". W myślach wciąż się porozumiewali, ale chwilowo nie mówili o swoich planach, tylko komentowali to, co się właśnie stała. Jakby nie patrzeć, nagłych wybuch ze strony Jane był dość niespodziewany. Szybko jednak przeszli nad tym do codzienności i wrócili do swojej "dziwnej" rozmowy w realu oraz "prawdziwej" rozmowy w myślach.

Na koniec Jane spojrzała na Justice'a. Mieszały się w niej różne uczucia, także względem tego chłopaka. Z jednej strony, była zła. Zła na ludzi, którzy ją stworzyli, eksperymentowali na niej, aby zrobić z niej "idealnego rządowego zabójcę", mającego zabić Jeffa the killer, z którym nikt jak do tej pory nie był w stanie sobie poradzić. Zła na ludzi, którzy ją skrzywdzili, a teraz przetrzymywali ją wbrew jej woli z dala od tej bliskich. Zła na wszystkich morderców, zwłaszcza Jeffa, którzy bez powodu mordowali ludzi. Zła na to, że przed chwilą została tak okropnie zrugana. Zła na siebie, za swoją bezsilność w tej sytuacji. Zła, że nie mogła nic z tym zrobić i zmuszona była się podporządkować.

Była także zła na Justice'a, że swoim zachowaniem wywołał u niej taką reakcję, choć była świadoma, że to nie do końca jego wina. On prawdopodobnie chciał tylko zwrócić na siebie jej uwagę, bo trochę się zamyśliła. To przez jej nawyki, przez to, kim jest, Jane zareagowała tak, a nie inaczej.

Na koniec była zła na siebie za to, że na oczach wszystkich zrobiła z siebie idiotkę, grożąc Justice'owi za nic plastikową łyżką. W końcu jednak musiała omówić z nim tą kwestię, bo spodziewała się, że chłopak nie zapomni o tym ot tak. Jane westchnęła, przygotowując się na wysyp złośliwości, niezadowolenia, i obelg z jego strony. Gdy ich wzrok się spotkał, Justice jednak sprawiał wrażenie nad wyraz radosnego, pozytywnie nastawionego gościa.

- Wow, ale to było ekstra! - zawołał chłopak. Jane, słysząc jego słowa, zamrugała kilka razy. Nie dowierzała własnym słowom. On też powinien ją ostro zrugać, a nie chwalić. Ostatecznie groziła mu. Może i była to tylko plastikowa łyżeczka, ale nadal była to z jej strony groźba.

- Co? - spytała po chwili. Tylko tyle była w tamtym momencie w stanie z siebie wykrztusić. Wciąż nie opuściło jej całkowicie zdziwienie spowodowane zachowaniem chłopaka.

- No, ta cała akcja była prze-kozacka! - odparł Justice.

- Chyba źle cię rozumiem - stwierdziła wreszcie Jane. Chłopak uniósł lekko jedną brew.

- W jakim sensie? Co źle zrozumiałaś? - spytał.

- Mam wrażenie, że mnie pochwaliłeś - odparła dziewczyna.

- Bo tak było - powiedział Justice.

- Ale... dlaczego? - spytała Jane. Wciąż nie mogła pojąć, o co dokładnie może chodzić chłopakowi. To znaczy, miała swoje podejrzenia, ale i tak wolała usłyszeć to od niego, bo nie miała pewności, czy dobrze go ocenia.

- A dlaczego nie? To była super akcja! Zagroziłaś mi plastikową łyżeczką! A rozsiewałaś przy tym taką aurę wokół siebie, jakbyś mierzyła we mnie AKA47 albo innym tego typu cudeńkiem. Jestem pod wrażeniem - odparł Justice.

- Ale, jakby nie patrzeć, zagroziłam ci. Nie jesteś zły? - spytała Jane. Justice wzruszył ramionami.

- No wiesz, nie przepadam, gdy ludzie mi grożą, ale spodziewam się, że pewnie zareagowałaś instynktownie. Zamyśliłaś się i chciałem zwrócić twoją uwagę. Może odleciałaś myślami tak daleko, że uznałaś mnie za zagrożenie? To w sumie zabawne - stwierdził chłopak.

- Naprawdę nie jesteś na mnie zły? Mogłam cię przecież zranić - odparła Jane. Justice przewrócił oczyma.

- Plastikową łyżeczką? Ok, może mogłabyś, gdyby się uprzeć, naciąć mi jej ostrą krawędzią skórę na szyi, ale wątpię, żebyś zdołała przeciąć mi tą łyżeczką tętnicę albo przebić serce - stwierdził chłopak. Oj, mógłbyś się zdziwić w tej kwestii - pomyślała Jane, przypominając sobie wszystkie swoje mordercze treningi, na których uczyła się, jak zawsze zabić każdego czymkolwiek, co masz pod ręką. Tak w dużym skrócie. Postanowiła jednak zachować tą informację dla siebie. Skoro Justice nie wściekł się na nią za całą tą akcję, to powinna już przestać drążyć i cieszyć się, że jej się upiekło. W końcu nie chciała mieć w nim wroga, tylko sojusznika.

Popatrzyła na niego, prosto w jego oczy. Wydawał się taki szczery w tamtej chwili... Jane, być może pod wpływem impulsu, zdecydowała się zaryzykować i postawić kawę na ławę. Wcześniej udało jej się rozeznać w ułożeniu kamer w pomieszczeniach, w których do tej pory się znalazła, także i tutaj. Nawet ukryte kamery nie umknęły przed jej sokolim wzrokiem. Miała w końcu superwzrok, ostrzejszy, niż zwyczajny człowiek.

Potrafiła dostrzec i przeanalizować znacznie więcej niż zwykli ludzie. Dzięki temu wiedziała, jak się ustawić, aby zasłonić swoim ciałem kamerę. Odwróciła się bardziej w stronę chłopaka, zasłoniła swoim ciałem wszystkie kamery z tyłu, po czym nachyliła się. Jak się spodziewała, widząc jej zachowanie, Justice również pochylił się ku niej. W ten sposób ograniczyli ilość kamer, która mogła ich dostrzec. Zanim jednak się odezwała, położyła jedną dłoń na swojej szyi, jakby w geście lekkiego przestrachu, a drugą położyła na ramieniu chłopaka. W ten sposób udało jej się zakryć miniaturowe mikrofony, które znajdowały się na nich i mogły usłyszeć, o czym mówili.

- Raz kozie śmierć, ale muszę w końcu o to spytać. Czy zgadzasz się, żebyśmy ostatecznie NAPRAWDĘ ze sobą współpracowali? Wiesz, żeby sobie nawzajem pomagać w... myślę, że sam wiesz czym? - spytała, jednak bardzo cicho, najciszej, jak tylko mogła, ale tak, żeby Justice ją usłyszał.

Spodziewała się, że nie potraktowali ich byle gównem i cały ten sprzęt miał całkiem niezłe możliwości, przeczuwała zatem, że samo zakrycie mikrofonu na niewiele się zda. Justice skupił na niej swój uważny wzrok. Przez jedną, upiorną chwilę Jane wyczekiwała jego odpowiedzi. Po upływie paru chwil naszło ją nawet przerażające przeświadczenie, że chłopak jej odmówi, a ona tylko się wygłupiła. Poza tym, mógł na nią przecież pewnie donieść. Zapewne, gdyby zdradził tym ludziom, że chciała go wciągnąć w sojusz, którego głównym celem jest zaplanowanie i dokonanie ucieczki stąd, dostałby jakąś pochwałę, czy coś, za pomoc sprawie. A ona byłaby skończona. Co ja sobie myślałam, zachowując się tak lekkomyślnie? Straciłam mózg, czy co?! Zaraz pewnie mi odmówi, wyda mnie, a ja nie będę miała szansy wrócić do Jessie i Mary! - pomyślała wściekła Jane. Już zaczęła się odsuwać od Justice'a, ale właśnie wtedy on przysunął się do niej jeszcze bardziej i powstrzymał ją, kładąc jej rękę na ramieniu.

- Poczekaj! - szepnął, jednak nieco głośniej niż ona wcześniej. Jane spojrzała na niego uważnie, ponownie przysuwając się do niego.

- No to gadaj, lepiej szybko. Pewnie zaraz zaczną się czepiać, że się dziwnie zachowujemy - stwierdziła Jane. Justice skinął głową.

- Masz rację. I, wiesz, po prostu byłem zaskoczony, dlatego nie odpowiedziałem od razu... - Jane przerwała mu, machając niedbale ręką.

- Dobra, dobra, przejdź do rzeczy - powiedziała. Justice ponownie skinął głową.

- Jasne. Prawdę mówiąc, też od jakiegoś czasu myślałem już o tym, o... sojuszu. Uprzedziłaś mnie jedynie z propozycją - stwierdził chłopak.

- Więc... to znaczy, że się zgadzasz? - spytała niepewnie Jane. Prawdę mówiąc, Justice faktycznie myślał o tym już jakiś czas, wciąż jednak nie był przekonany. Ale teraz, kiedy to Jane pierwsze wyszła z propozycją, skłaniał się ku współpracy z nią jeszcze bardziej. Ostatecznie postanowił zaryzykować, wciąż jednak musiał zachować uwagę i ostrożność.

- Zgoda, współpracujmy - stwierdził wreszcie Justice. Uśmiechnął się do Jane, co ona odwzajemniła.

- W takim razie jesteśmy ugadani. Miło mi rozpocząć wspólną pracę, współpracowniku - powiedziała dziewczyna. Ona i chłopak skinęli sobie głowami, po czym odsunęli się od siebie, wciąż uśmiechając się do siebie znacząco. Zrobili to akurat wtedy, kiedy ich nadzorcy mieli już interweniować i zapytać o ich dziwne zachowanie. Ostatecznie jednak Jane i Justice odsunęli się od siebie i zaczęli zachowywać się normalnie, więc nie skomentowano tego w żaden sposób. Poza tym uwagę nadzorujących skupiali na sobie głównie Candy Pop i Laughing Jill, którzy wciąż dziwnie się zachowywali, rozmawiając tak naprawdę ze sobą w myślach. Oczywiście Candy, mimo zajęcia, był w stanie przysłuchiwać się rozmowie między Jane a Justice'em. Miał, cóż, podzielną uwagę i wspaniałe zdolności, więc wszystko słyszał idealnie. Jednak na szczęście dla Jane i Justice'a, udało im się rozegrać wszystko na tyle dobrze, że nikt z kontroli nie miał o niczym pojęcia. Osiągnęli mały sukces.

~*~

- No więc? Nie mam na to całej wieczności - pomyślał Candy Pop. Do tej pory rozmawiali między sobą w myślach o tych poważnych kwestiach, a w rzeczywistości rzucali jakieś losowe słowa. Stawiali sobie wymagania, omawiali wszystkie "za i przeciw", korzyści i minusy, omawiali warunki ich umowy.

Ostatecznie jednak wciąż do niczego to nie prowadziło, nadal kręcili się w kółko i nie uzyskali nic szczególnego. Candy już zaczynał się denerwować tym wszystkim, postanowił więc ponaglić wciąż niezdecydowaną Jill.

Dziewczyna przyjrzała mu się uważnie. Wiedziała, że z kimś będzie jej znacznie łatwiej zaplanować ucieczkę, niż samemu. Poza tym nie musiała się wcale z nim blisko trzymać... Mieli być tylko partnerami, niczym więcej. Żadnymi przyjaciółmi.

Mimo to z tyłu głowy Jill wciąż miała myśli o tamtym wydarzeniu, tamtej zdradzie... Lata temu ona i Laughing Jack spotkali się, poznali, i zaprzyjaźnili się. Przynajmniej tak myślała. Oboje wtedy uznali, że, skoro i ona i on zostali zdradzeni przez przyjaciół i szukając kolejnych, nowych, prawdziwych przyjaciół, wciąż się zawodzili, powinni zaprzyjaźnić się ze sobą. Przysięgli sobie, że nigdy, przenigdy się nie zdradzą.

Jill głupio uznała, że, skoro Jack przeszedł to samo, co ona, to nie zrani jej w taki sposób. I zawiodła się... Laughing Jack ją oszukał i wykorzystał, porzucił ją, oddając w ręce tych zjebów, samemu dzięki temu uciekając. Wciąż o tym pamiętała i miała to z tyłu głowy. Z Candy'm nie miała, nie musiała i nie planowała być tak blisko, mieli być tylko partnerami i nawzajem sobie pomóc, wykorzystując się do cna. W końcu jednak musiała podjąć decyzję, a wiedziała, że samej jej trudno będzie poradzić sobie z tym wszystkim, z ucieczką... Musiała podjąć się tej współpracy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro