Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Współpraca

- Chcę z tobą współpracować - pomyślała Jill.

- Tak nagle? - spytał ją w jej umyśle Candy. Uśmiechnął się lekko pod nosem, inni raczej nie zwrócili na to uwagi. Byli zbyt podekscytowani niedawnym zwycięstwem (które właściwie nie było ich zasługą, tylko zasługą morderców, w szczególności zaś Candy'ego), i słuchaniem poleceń dowódcy. Jill i Candy niezbyt na to wszystko zwracali uwagę. Byli zbyt zajęci sobą. Musieli znaleźć jakiś sposób, żeby omówić ze sobą kilka ważnych kwestii. A właściwie to Jill bardzo chciała omówić z Candy'm kilka ważnych kwestii, on niekoniecznie tego potrzebował. Chcąc zwrócić uwagę błazna, Jill po prostu go kopnęła, gdy byli już w lotniskowcu, a gdy Candy spojrzał na nią tak, jakby miał ochotę ją zamordować, Jill z całych sił pomyślała: "chcę porozmawiać". Liczyła na to, że błazen odczyta jakoś jej myśli... I ostatecznie tak się stało. Candy Pop, choć miał ograniczone możliwości i nie mógł w pełni korzystać ze swoich mocy, wciąż mógł wiele zdziałać. Odczytał myśli Jill i postanowił z nią porozmawiać, korzystając z tego, że nikt za bardzo nie zwraca na nich teraz uwagi. Jasne, wciąż byli pilnowani przez żołnierzy, ale ci albo słuchali słów Benjamina z komunikatora o tym, jak dobrze sobie poradzili, że jest z nich dumny, że mają działać tak dalej, ale jednocześnie nie popadać w zbytni samozachwyt, albo właśnie z ekscytacją rozmawiali ze sobą o "swoim" sukcesie. Idealna okazja do rozmowy, na którą nikt nie zwróci uwagi. Zwłaszcza, jeśli ta rozmowa odbywa się w myślach. Tak długie i częste odczytywanie czyichś myśli nie było dla Candy'ego łatwe. W końcu te ludzkie odpady ograniczyły mu chwilowo możliwość korzystania z jego mocy. To wszystko wymagało więc od niego sporego wysiłku i skupienia, ale liczył, że nie będzie tego żałował. Inaczej w ogóle by się tego nie podjął.

- Nie tak "nagle". Wcześniej już przecież o tym rozmawialiśmy - odparła Jill.

- No niby tak, ale wcześniej jakoś specjalnie się do tego nie paliłaś - stwierdził Candy Pop.

- Musiałam się przekonać, czy naprawdę jesteś wartościowym współpracownikiem - pomyślała dziewczyna.

- I co? Jestem? - spytał Candy.

- Jesteś - stwierdziła w myślach Jill. Na chwilę zapanowała między nimi cisza. Szybko zaczęło to denerwować błazna. Nie po to skupiał się i wysilił, żeby odczytywać myśli tej zabawki dla dzieci, aby teraz ona odwlekała powiedzenie mu, o co dokładnie jej chodzi. Choć w rzeczywistości Candy oczywiście domyślał się już, o co może chodzić. Postanowił, że ją ponagli, ale, zanim to zrobił, Jill w końcu ponownie się odezwała. Najpierw jednak spojrzała na błazna. Candy wyczuł na sobie jej wzrok i też na nią spojrzał. - Chcę z tobą współpracować, żebyśmy pomogli sobie w ucieczce stąd. Raczej żadne z nas nie chce tutaj długo zabawić, a ty wydajesz się najlepiej nadającą się na wspólnika osobą - dodała. Candy znów lekko się uśmiechnął.

- Miło mi to słyszeć, ale pozostaje jeszcze jedna kwestia - odparł. Jill uniosła lekko brew. - Pytanie brzmi, czy ja chcę współpracować z tobą? - spytał Candy.

- Sugerujesz, że któreś z tamtej dwójki nadaje się na wspólnika bardziej niż ja? - spytała Jill.

- Sugeruję, że żadne z was nie nadaje się na mojego wspólnika - wyjaśnił.

- Nie uważasz tak naprawdę - stwierdziła Jill. Pewność w jej głosie zaskoczyła nieco błazna.

- Doprawdy? Skąd ta pewność? - spytał. Nie chcąc wzbudzić przypadkiem jakichś niepotrzebnych podejrzeń, oderwał w końcu od Jill wzrok i spojrzał na ich dowódcę, który właśnie z zaangażowaniem o czymś mówił. Na szczęście Candy miał podzielną uwagę i słyszał dokładnie jego słowa. Jill z kolei ponownie opuściła swój wzrok na podłogę.

- Jesteś osłabiony, tak samo jak każde z nas. Potrzebujesz pomocy, żeby się stąd wyrwać - pomyślała.

- SUGERUJESZ, ŻE SAM SOBIE NIE DAM RADY?! - spytał zdenerwowany jej słowami Candy. Natychmiast odwrócił głowę i ze złością spojrzał na Jill. Dziewczyna jednak zignorowała jego wybuch złości, zachowując spokój.

- Pewnie sam też byś sobie poradził - stwierdziła Jill. Doszła do wniosku, że Candy po prostu za bardzo kocha sam siebie i uważa się za zbyt idealnego, dlatego tak wiele słów odbiera jako atak na siebie i na swoją "idealność". Postanowiła więc nie walczyć z miłością Candy'ego do samego siebie i podejść go innym sposobem. - Ale wydaje mi się, że, jeśli sobie pomożemy, i ty i ja wydostaniemy się stąd szybciej - dodała Jill. Jej wzrok powędrował w stronę błazna. Ich spojrzenia spotkały się. Candy uważnie się jej przez chwilę przyglądał, rozważając jej słowa i propozycję.

- A czy byłabyś w stanie robić to, co będę ci kazał? - spytał po chwili zastanowienia. Ostatecznie uwaga Jill wydała mu się nawet słuszna, ale oczywiście postanowił nieco inaczej to wszystko rozegrać. Nie obchodził go los tego odpadu z anielskiego warsztatu, który wzbudzał w nim tylko obrzydzenie. Podejrzewał, że ona również zainteresowała się nim tylko i wyłącznie dlatego, że zobaczyła, na co go naprawdę stać. Oni wszyscy spostrzegli teraz, jak wielki i potężny jest Candy Pop.

Musiał to teraz odpowiednio wykorzystać, a skoro Jill była tak chętna do współpracy, mógł wykorzystać ją. Nie obchodziła go ona sama, ale mógł jej użyć do swoich celów. Wykorzystać, wycisnąć z niej wszystko, jak z cytryny, a potem porzucić... Tak jak porzuciła ją jej przyjaciółka. Candy oczywiście o tym też się z czasem dowiedział. Czytanie w myślach i jego pozostałe demoniczne moce, choć zostały bezczelnie ograniczone, wciąż umożliwiały mu poznanie wielu informacji na temat różnych osób. Stąd znał na przykład historię Jill, dowiedział się, że istnieje drugie takie coś jak ona, Laughing Jack, dowiedział się, dlaczego Laughing Jill go nienawidzi. Dowiedział się też, skąd Jane ma swoje moce i dlaczego ona i Justice zostali mordercami, ale ostatecznie nie chwalił się tą wiedzą. Wiedział, że tutaj nikt nikomu nie ufał, nie chciał nic zdradzać i każdy każdemu przy pierwszej okazji wbiłby nóż między łopatki. Stąd Candy trzymał w tajemnicy informacje o tym, że sporo o nich wszystkich wie.

- To zależy od tego, co będziesz mi kazał robić - odparła Jill. Candy spuścił wzrok i ponownie uśmiechnął się pod nosem.

- Współpracować mogę tylko z osobami, o których wiem, że będą się mnie słuchać - stwierdził Candy. Jill wykrzywiła usta w grymasie, który jasno sugerował jej niezadowolenie, szybko jednak zniknął on z jej twarzy. Nie chciała za bardzo zwracać uwagi innych.

- Raz już zaufałam komuś tak bardzo, że byłam w stanie zrobić dla tej osoby w ciemno wszystko. Dosłownie wszystko. I się zawiodłam. Zawiodłam się, mimo że ta osoba twierdziła, że jest moją przyjaciółką - pomyślała Jill. Candy Pop podniósł wzrok i spojrzał na dziewczynę.

- Może więc pora zaryzykować po raz drugi? - zasugerował Candy. Ostatecznie, choć nie chciał tego zdradzić, jemu też pomysł współpracy z Jill wydał się ciekawy i dobry. Nie mógł jednak zbyt łatwo się na to zgodzić. Nie chciał sprawiać wrażenia osoby, która potrzebuje pomocy takiego anielskiego wypierdka jak ona. Wolał, żeby ona myślała, że to on wspaniałomyślnie zgodził się jej pomóc. I tak wiedział, że nie ma możliwości, żeby zagwarantował sobie absolutne posłuszeństwo Jill. Aby to zrobić, musiałby porządnie zmanipulować jej umysł. To zadanie trudniejsze niż w przypadku zwykłego człowieka, bo ona, w przeciwieństwie do ludzi, jest bezpośrednim dziełem anioła. Stąd nawet w normalnych okolicznościach, jeśli Candy chciałby zmanipulować Jill, musiałby się postarać odrobinę bardziej niż w przypadku zwykłego człowieka. A teraz błazen był osłabiony przez to, co zrobiły mu te ludzkie ścierwa, miał więc dość mocno ograniczoną możliwość wpływania na innych, ich nastroje, sny i psychikę. Nie mógł więc sam zagwarantować sobie całkowitego posłuszeństwa ze strony Jill, ale to nie było mu aż tak potrzebne. Posłuszna, nieposłuszna, przyjaciel, wróg, współpracownik czy nie, Candy zawsze potrafił tak zmanipulować sytuację, żeby postawić na swoim. Miał w tym wprawę, w końcu był demonem, który żył na tym świecie od tysięcy lat, może nawet dłużej, niż żył anioł, który stworzył tę całą Jill.

- Zaryzykowałam już kiedyś po raz drugi, i po raz drugi niestety się zawiodłam - odparła Jill. Czując na sobie świdrujący wzrok błazna, spojrzała w jego stronę, a ich spojrzenia spotkały się. Spojrzenie Jill wyrażało lekką niepewność, obawę, ale też ostrożność. Z kolei Candy zdawał się być całkowicie wyluzowany i obojętny na to wszystko.

- Życie jest jak hazard. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana! - stwierdził Candy. Przez chwilę on i Jill w ciszy mierzyli się spojrzeniami, po czym oboje, jakby na komendę, odwrócili głowy w odwrotne strony. Jill skrzyżowała ręce i przewróciła oczami.

-"Życie jest jak hazard. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana" - pomyślała Jill, przedrzeźniając w myślach Candy'ego. Nagle usłyszała, jak ktoś obok niej chrząka. Zaskoczona Jill spojrzała w bok. Nic się jednak nie zmieniło. Jedyną różnicą było to, że Candy Pop siedział już trochę dalej od niej. Spoglądając na niego, spojrzenie Jill znów spotkało się ze wzrokiem błazna, który, gdy tylko ją dostrzegł, uśmiechnął się i pomachał jej. Załamana Jill schowała twarz w swoich pazurach.

- Z kim ja żyję? - spytała cicho samą siebie. Oczywiście nie spodziewała się, żeby ktokolwiek jej powiedział. Zwróciła tym jednak ponownie Candy'ego, który już chwilę później wyłonił się z chmury niebieskiego dymu tuż przy niej. Gdy tylko to zrobił, na miejscu zapanowało niemałe poruszenie. Zirytowana Jill posłała mu wkurzone spojrzenie, ale on raczej tego nie zauważył. W tym czasie do ich dwójki podeszła trójka uzbrojonych mężczyzn. Jeden z nich, na oko najstarszy, wyszedł przed ten mini szereg. Starając się ukryć złość i zdenerwowane, odezwał się.

- Candy Pop, uspokój się! Candy Pop, przypominam, że masz zakaz używania gdziekolwiek i jakkolwiek swoich mocy bez uprzedniego, wyraźnego pozwolenia dowódcy, czy to dla ciebie jest jasne? - spytał jeden z żołnierzy. Zostały im wydane rozkazy przez Benjamina, ich dowódcę. Mieli za zadanie pilnować tych kreatur podczas ich powtórnego transportu do zamknięcia. Sam Benjamin został, aby zarządzać całą akcją poszukiwania rannych, posprzątaniem po całym tym zamieszaniu i przywróceniem ludzi do ich domów. Miał zatem ręce pełne roboty, ale creepypasty musiały jak najszybciej wrócić do swojego akademika. W tym celu powołał specjalny oddział, którego zadaniem było pilnowanie creepypast podczas ich powrotnego transportu do zamknięcia. Gdy Candy usłyszał ich pytanie, przewrócił oczami.

- Jasne, jasne, rozumiem. Zluzujcie chłopaki, nic aż tak złego się nie stało - stwierdził Candy, uśmiechając się przy tym lekko. Jill, widząc jak błazen droczy się i specjalnie wkurza strażników, pokręciła lekko głową. No idiota no - pomyślała przy tym. Nagle Candy w jednej chwili zmienił się nie do poznania. Na jego twarzy zagościła czysta złość, a on sam szybko odwrócił się w stronę Jill.

- Coś ty powiedziała?! - zawołał, wyraźnie zdenerwowany. Zarówno Jill, jak i żołnierze, byli w szoku. Jane i Justice, którzy do tej pory rozmawiali ze sobą po drugiej stronie lotniskowca umilkli i zaczęli się uważnie przyglądać całej sytuacji. Choć w sumie sama Jill nie była aż tak zaskoczona tym wszystkim, poniekąd przywykła już do takich nagłych zmian nastroju i wybuchów złości ze strony tego demonicznego błazna. Jane i Justice właściwie też, ale byli zainteresowani, jak potoczy się dalej cała ta sytuacja. Poza tym musieli zachować czujność, jak zawsze zresztą. Nagły wybuch złości ze strony błazna na początku zaskoczył żołnierzy, którzy jednak już chwilę później przyjęli zdecydowanie mniej przyjazne postawy.

- Candy Pop, masz się natychmiast uspokoić! - zawołał dowodzący nimi żołnierzy. Pozostali czekali w gotowości po jego bokach. Candy na początku zignorował ich. Spojrzenie jego różowych oczu wbiło się w Jill, która miała wrażenie, jakby dosłownie wbijały się w nią sztylety.

- Nie jestem idiotą - powiedział cicho i spokojnie Candy. Mimo to jego słowa były doskonale dla wszystkich słyszalne i zrozumiałe. Jill nigdy by tego dobrowolnie nie przyznała, ale w tamtej chwili Candy po raz kolejny ją przeraził. Następnie, gdy tylko to powiedział, błazen odwrócił się w stronę żołnierzy... uśmiechając się do nich przyjaźnie! Chyba nikt nie był w stanie nadążyć za tym demonicznym stworzeniem.

- Candy Pop...! Za takie zachowanie zostaną względem ciebie wysunięte odpowiednie konsekwencje! A teraz wracaj na swoje miejsce! - zawołał jeden z żołnierzy. Candy wciąż się do nich uśmiechał.

- Jasne! I przepraszam za problem, drodzy przyjaciele! - zawołał, po czym, jak gdyby nigdy nic, wrócił faktycznie na swoje miejsce, odprowadzony przez dwóch strażników, którzy, gdy usiadł, stanęli po jego bokach, wciąż uważnie go obserwując. Candy rozłożył szeroko ręce. - Wyluzujcie, panowie. Trochę się uniosłem, ale przecież ze mnie jest naprawdę spokojny, miły, niesprawiający żadnych problemów błazen, no nie? - powiedział. Oczywiście nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Candy prychnął. Skrzyżował ręce i założył nogę na nogę, po czym oparł się lekko plecami o ścianę i przymknął oczy. - Jak tam sobie chcecie. Uprzedzam tylko, że jedynie niepotrzebnie zmarnujecie czas, pilnując mnie. Nie będę wam już więcej sprawiał problemów, będę grzecznym chłopcem - stwierdził, po czym otworzył oczy i spojrzał na żołnierzy. Ci dalej stali z niewzruszonymi minami, co nadzwyczajnie rozbawiło błazna, który po raz kolejny już wybuchł śmiechem. Zachowywał się bardzo radośnie i beztrosko. Nikt z nich, nawet Jill, nie uwierzyłby zapewne, że jeszcze chwilę temu sprawiał takie przerażające wrażenie, gdyby nie to, że sami byli świadkami tego.

Nie tylko Jilll, ale wszyscy musieli przyznać, że błazen był dla nich zagadką. I, być może, jest też naszym wrogiem. Może być niemniej niebezpieczny niż ci ludzie tutaj, którzy nas uwięzili, a kto wie, może i nawet jest gorszy od nich - pomyślała Jane, przyglądając się uważnie błaznowi ze swojego miejsca. Sprawiał wrażenie nad wyraz odprężonego i miłego. Łatwo było się w tym wszystkim pogubić, kiedy błazen pokazywał swoje prawdziwe emocje i uczucia, a kiedy udawał? Jane zanotowała sobie w myślach, że musi być czujna i ostrożna nie tylko w kwestii tych wszystkich ludzi z rządu, żołnierzy i im podobnych, ale też w kwestii tego błazna. Mogło się okazać, że to on stanie się dla niej najtrudniejszym przeciwnikiem. Nikt z nich nie miał złudzeń, że każdy chciał się stąd jak najszybciej wyrwać. Candy też musiał tego pragnąć najbardziej. Oni wszyscy byli mordercami, uznawanymi za potwory. Stali się nimi z różnych powodów, mieli różne charaktery, różne podejście do wielu spraw. Mimo to zmuszono ich, aby stworzyli drużynę. Co się stanie z taką drużyną morderców, stworzoną na siłę, gdy już każdy z nich odzyska wolność? Odejdą, każdy w swoją stronę? Czy też może od razu rzucą się sobie do gardeł? Jane wolała być przygotowana na każdą ewentualność, toteż zapamiętała, że musi bardziej uważać na Candy'ego, bo może być on znacznie bardziej niebezpieczny, niż jej się to na początku wydawało.

~*~

Przez resztę lotu nie działo się nic niepokojącego. Jane i Justice po cichu ze sobą rozmawiali, choć treść ich rozmowy była doskonale słyszalna dla żołnierzy, którzy ich pilnowali, ale też dla Jill i Candy'ego, gdyż oboje posiadali wyostrzone zmysły. Jane i Justice rozmawiali o jakichś nudnych rzeczach, typu filmy i książki, które widzieli, kiedy jeszcze wiedli w miarę normalne życie i mieli dostęp do wszystkiego, co mają normalni ludzie. Ta rozmowa była nie bardziej interesująca, niż jednolicie białe chmury, które Jill widziała za oknem ich lotniskowca. Po jakimś czasie Jill wolała więc skupić się po prostu na oglądaniu tych chmur. Było to nudne zajęcie, ale jakoś musiała zabić czas, choć wolałaby zabić coś, a raczej kogoś innego. Przynajmniej trochę by się wtedy zabawiła.

Reszta drogi powrotnej minęła im właśnie w taki sposób. Jane i Justice rozmawiali, Jill na zmianę przysłuchiwała się ich rozmowie i gapiła się w okno, a Candy był pilnowany przez żołnierzy. Też przysłuchiwał się rozmowie Jane i Justice'a, ale, podobnie jak Jill, nie uważał jej za jakąś wybitnie interesującą czy ważną, skupiał się więc głównie na zmianę na obmyślaniu swojego dalszego planu działania i na przypominaniu sobie, nie bez satysfakcji, jakie przerażenie po raz kolejny udało mu się u wszystkich wywołać.

Czuł to, czuł w kościach, jak się go boją. To było wspaniałe uczucie, za którym od dawna tęsknił. Obiecał sobie, że jak tylko odzyska wolność, sprawi, że wszyscy oni tutaj zadrżą ze strachu przed nim i padną przed jego osobą na kolana. A tych, którzy mu się sprzeciwią... cóż, wykorzysta jako przekąski. W końcu od tak dawna nie pochłaniał żadnych dusz, że aż zaczynał czuć ich głód.

W takiej właśnie atmosferze dolecieli na miejsce, w którym dotychczas byli przetrzymywani. Gdy lotniskowiec, po przejściu mnóstwa procedur, wylądował, oni musieli przejść jeszcze dwa razy więcej procedur przed wyjściem z niego i powrotem do swoich cel. Pilnowała ich grupka żołnierzy, aby nie wchodzili ze sobą w żadne interakcje. Candy miał w końcu otrzymać jakąś "karę", w dodatku to właśnie między nim, a Jill zrodził się konflikt, żołnierze więc zabronili im się ze sobą kontaktować i kazali im czekać. Na co? Tego żadne z nich nie wiedziało. Jednak, co było oczywiste, ludzie ci nie potrafili czytać w myślach, więc Candy postanowił po raz kolejny wykorzystać ten fakt i zwrócić się do Jill, nie wzbudzając przy tym niczyich podejrzeń i niepotrzebnego zainteresowania.

- I co? Przemyślałaś sobie wszystko? - spytał. Jill była zaskoczona jego słowami. W ogóle była bardzo zaskoczona tym, że się odezwał. Sądziła, że już w ogóle tego nie zrobi, albo że przynajmniej minie sporo czasu, zanim błazen znów się do niej z własnej woli odezwie po całej tej sytuacji. Wyglądało na to, że czymś go naprawdę zdenerwowała. A tu proszę, taka niespodzianka.

Jill spojrzała na chwilę w stronę Candy'ego i spostrzegła, że ten nawet nie patrzył w jej stronę. Zamiast tego z radosnym uśmiechem na ustach wpatrywał się w...podłogę. Jill postanowiła to zignorować. To nie było pierwsze, i zapewne nie ostatnie dziwne zachowanie z jego strony, z jakim przyszło jej się zmierzyć. Poza tym przynajmniej w ten sposób nie wzbudzał żadnych podejrzeń. To znaczy jasne, przykuwał oczywiście uwagę żołnierzy, ale bardziej swoimi nietypowym, dziwnym zachowaniem. Nikt raczej nie podejrzewał, że porozumiewa się z Jill. Ta zaś, po chwili namysłu, postanowiła na razie zignorować to, co miało wcześniej miejsce, i porozmawiać ponownie z błaznem. Aby nie zwracać niczyjej uwagi i nie wzbudzać podejrzeń, odwróciła wzrok od błazna i zaczęła się ponownie wpatrywać za okno. Dawno już wylądowali, więc nie widziała więcej nudnawych, białych chmurek, ale zamiast tego mogła podziwiać równie nudny widok miejsca, w którym obecnie byli więzieni. A przynajmniej części tego miejsca, bo z lotniskowca miała widok tylko na kilka budynków, a podejrzewała, że w rzeczywistości miejsce to może być znacznie większe i zajmować jeszcze więcej miejsca.

- Wszystko, to znaczy co dokładnie? O co ci znowu chodzi? - spytała w myślach Jill. Doskonale wiedziała, że Candy odczyta jej pytanie.

- No wiesz, propozycję naszej współpracy - odparł Candy.

- Chyba wyraziłam się dość jasno na ten temat? - zapytała Jill.

- Miałem nadzieję, że przez ten czas przemyślałaś to sobie i zmieniłaś zdanie - stwierdził błazen. W tym czasie drzwi do ich lotniskowca otworzyły się i do środka wsypała się ciemna masa żołnierzy. Zupełnie niczym jakaś fala.

- Zaufać komuś tak nieprzewidywalnemu? - spytała Jill.

- Sama to zaproponowałaś, cukiereczku - odparł Candy. Gdy tylko Jill usłyszała w myślach te słowa, wezbrała w niej złość. Za kogo on się niby uważał, że tak się do niej odzywał? Miała jednak na uwadze, że nie może dać się tak łatwo wyprowadzić z równowagi. Widziała popis, jaki wcześniej dał zdenerwowany Candy i jakie konsekwencje to ze sobą niosło. A Jill chciała jak najdłużej, a może i nawet w miarę możliwości cały czas, utrzymać wśród żołnierzy taką opinie o sobie, że jest bardzo mało problematyczną creepypastą. Liczyła na to, że po jakimś czasie zaowocuje to tym, że staną się oni w stosunku do niej mniej czujni, co dziewczyna będzie mogła wykorzystać. Candy najwidoczniej albo nie wpadł na taki pomysł, albo go odrzucił, albo po prostu, mimo że chciał, nie potrafił zachować na dłużej spokoju. Tak czy inaczej, Jill nie zamierzała dać się tak łatwo wyprowadzić z równowagi.

- Nie mów tak do mnie! - pomyślała, nie kryjąc swojej złości i oburzenia. Choć w rzeczywistości starała się sprawiać wśród żołnierzy wrażenie jak najmilszej i jak najmniej groźnej, nie znaczyło to, że przynajmniej w myślach nie może okazywać swoich prawdziwych uczuć i emocji.

- Oj, ktoś się chyba tutaj troszeczkę zdenerwował - stwierdził Candy. Jill ukradkiem spojrzała na niego i spostrzegła, że błazen ma spuszczoną głowę i wpatruje się w podłogę. Mimo to dostrzegła błąkający się na jego ustach uśmiech. Wyglądał na rozbawionego, co ponownie jeszcze bardziej zdenerwowało Jill, ale jakoś nadal była w stanie się uspokoić. Odetchnęła głęboko, choć tak naprawdę w rzeczywistości nie musiała nawet oddychać. W końcu była zmaterializowaną energią, czymś w rodzaju... magii. Anielskiej magii, która stała się demoniczna. Nie potrzebowała tlenu do oddychania, więc niestety nawet głębokie westchnięcie nie przyniosło jej takiego wytchnienia, jak normalnym ludziom.

- Żarty się ciebie trzymają, jak widzę - stwierdziła.

- Taki już jestem, cóż na to poradzę - odparł Candy. W czasie ich rozmowy część żołnierzy, która eskortowała ich tutaj z miejsca ich pierwszej misji podeszła do nowoprzybyłych i zaczęli razem o czymś rozmawiać. Candy oczywiście doskonale wiedział, o czym mówią. Ustalali szczegóły dotyczące odprowadzenia jego i pozostałych do ich cel. - Ale teraz żarty na bok - dodał, słysząc, że rozmowa żołnierzy ma się już ku końcowi. Jill popatrzyła na niego z lekka zdziwiona, ale też zirytowana. Szybko jednak z powrotem odwróciła wzrok, aby nikt nie mógł podejrzewać, że właśnie w jakikolwiek sposób się porozumiewają.

- Teraz tak nagle chcesz rozmawiać na poważnie? - spytała, nie kryjąc swojego zdenerwowania.

- Fochy zostaw na później, Jill. Zaraz nas znowu porozdzielają, i nie wiadomo, kiedy znów spotkamy się razem. Dobrze byłoby więc już teraz ustalić przynajmniej, czy w końcu współpracujemy ze sobą czy nie - pomyślał Candy. Jill przewróciła oczami.

- Nie zmieniasz swoich warunków? - spytała.

- Oczywiście, że nie - odparł Candy. Następnie wyprostował się na swoim miejscu i skrzyżował ręce. - Postawiłem sprawę chyba dość jasno, co? Innej opcji niż to, co powiedziałem, nie ma i nie będzie, przynajmniej z mojej strony - odparł błazen. Jill ponownie cicho westchnęła. Wyglądało na to, że Candy naprawdę nie zamierzał zmieniać zdania, co nieco wszystko komplikowało. Naprawdę po raz kolejny miała komuś zaufać? Narażając się tym samym kolejny raz na zranienie przez osobę, której się w pełni ufało? Ostatecznie do trzech razy sztuka, podobno. Ale Jill nie była pewna, czy, jeśli to wszystko się nie powiedzie, poradzi sobie z taką stratą po raz trzeci. Zastanawiała się nad tym przez dłuższy czas. Kiedy żołnierze już się dogadali między sobą i zajęli się odprowadzaniem ich do cel, ona wciąż nie odpowiedziała nic Candy'emu. Błazen zaś nie ponaglał jej już więcej. Uznał, że zrobił to wystarczającą ilość razy, i że wyjaśnił wszystko dość jasno. Teraz, jeśli Jill nic by mu nie odpowiedziała, uznałby to po prostu za odmowę. Żołnierze powrócili do nich. Jak zwykle było ich mnóstwo.

- Słuchajcie mnie, bo nie zamierzam się powtarzać! - zawołał jeden z nich. Oczy całej czwórki skupiły się na nim. Nawet Candy, znudzony już tym wszystkim, nie miał ochoty na jakiekolwiek żarty czy stawianie się żołnierzom. - Zostaniecie teraz odprowadzenie do swoich cel! Pojedynczo zostaniecie stąd wyprowadzeni przez grupy pilnujących was żołnierzy, którzy każdego z was odprowadzą do jego celi. Jasne?! Radziłbym się nie stawiać, bo zrodzi to przykre dla was konsekwencje - dodał żołnierz. Nikt z ich czwórki przez dłuższą chwilę się nie odzywał. - Pytałem, czy wszystko jasne?! - zawołał mężczyzna. W odpowiedzi Justice jedynie cicho prychnął.

- Jak się stawiamy, macie do nas o to pretensji. A jak jesteśmy cisi i się nie odzywamy, to też wam to nie pasuje - stwierdził chłopak.

- Oczekujemy od was tutaj informacji zwrotnej w przypadku ważnych kwestii - odparł żołnierz. Następnie powiódł wzrokiem po wszystkich zebranych creepypastach. Jane westchnęła.

- Ok, w takim razie wszystko jasne - powiedziała. Żołnierz spojrzał na nią na chwilę, po czym skinął powoli głową i po kolei przeniósł wzrok na wszystkich pozostałych. Reakcja Justice'a była podobna jak Jane.

- Tak, tak, oczywiście, że wszystko jasne - odparł.

- Jasne jak słońce - stwierdziła niewiele później Jill. Na koniec żołnierz skupił swój wzrok na Candy'm. Ten ponownie zasalutował, tym razem jednak gest ten był mniej energiczny, niż zazwyczaj. Zupełnie jakby nawet on był zmęczony, a przynajmniej znudzony.

- Aj, aj, kapitanie. Wszystko jasne - powiedział demoniczny błazen. Widząc jego reakcję i odpowiedź, żołnierz uniósł lekko jedną brew, ale nic więcej nie powiedział na ten temat. Następnie ponownie przyjrzał się wszystkim po kolei.

- Cieszę się, że się zrozumieliśmy - powiedział. - A teraz, tak jak powiedziałem, zostaniecie odprowadzeni przez osobne grupy żołnierzy do swoich cel. Pojedynczo, po kolei - dodał po chwili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro