Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Pupil Jasona

- Słyszałaś to? - spytał Candy, przerywając na chwilę przeglądanie jakiejś skrzynki za ladą. Wyciągnął z niej do tej pory same śmieci, części lalek, pourywane fragmenty pluszowych misiów lub zabawki, które nie zachwycały już swoim wyglądem jak te na wystawie.

- Niby co takiego? - spytała Jill.  Ona była zajęta przeglądaniem tego, co znajdowało się na półce obok lady. Błazen wstał.

- Naprawdę nic nie słyszałaś? - zapytał. Jill popatrzyła na niego ze znudzoną miną.

- Wziąłbyś się lepiej do pracy, zamiast się bawić - odparła, wskazując na lalkę, którą trzymał w dłoni Candy. On sam niemal o niej zapomniał, był zbyt zaabsorbowany dziwnym dźwiękiem, który, jak widać, słyszał tylko on. Spojrzał obojętnie na zabawkę, po czym wrzucił ją z powrotem do kufra. Następnie znów popatrzył na Jill, która wróciła do przeglądania półki.

- W tej skrzynce nic nie ma. Zresztą, to i tak bez sensu, na pewno nie uda nam się nic tutaj znaleźć. To miejsce jest za duże, szukanie w tym sklepie małej pozytywki to jak szukanie igły w stogu siana - skłamał. Już właściwie wiedział, gdzie była pozytywka, ale postanowił jeszcze trochę przeciągnąć ich "zabawę" Była miłą odmianą po miesiącach uwięzienia, a potem tego śmiesznego treningu. Ledwo skończył to mówić, a tym razem to Jill usłyszała dziwny dźwięk. A właściwie oboje to usłyszeli, jakby ktoś przesuwał coś ciężkiego po podłodze, z wielkim wysiłkiem. Dźwięk dochodził z bliska, właściwie to z okolic lady.

- Candy, też to słyszałeś? - spytała Jill. W tej samej chwili usłyszała krzyk błazna, a on dosłownie zniknął jej sprzed oczu. Nie myśląc długo, Jill podeszła szybkim krokiem do lady i spojrzała za nią. Widok, który tam na nią czekał sprawił, że dziewczyna wybuchła głośnym śmiechem. Śmiała się jeszcze długo po tym, jak towarzyszący im żołnierze zwrócili uwagę na ich dziwne zachowanie.

- To nie jest zabawne! - zawołał błazen. Następnie zmienił się w chmurę niebieskiego dymu. W ten sposób z łatwością uwolnił się z uścisku ogromnego, fioletowego węża, który pojawił się jakby znikąd i owinął wokół błazna. - Co to za pieprzona anakonda?! - dodał Candy, materializując się obok wciąż śmiejącej się Jill. W tym czasie podeszło do nich dwóch najbliżej stojących żołnierzy. Najpierw z uwagą przyjrzeli się Candy'emu i Jill, a potem również spojrzeli za ladę, gdzie fioletowe monstrum w kolorowe ciapki właśnie zeżarło woskową lalkę. - Jill, przestań się śmiać, musisz potwierdzić, czy widzimy to samo, czy mam omamy wzrokowe - powiedział Candy. W tym czasie wąż zdążył pożreć lalkę i podniósł swoje ogromne cielsko na wysokość kilkunastu centymetrów, by bez problemu zajrzeć do skrzyni z odpadkami po zabawkach i starymi, zniszczonymi zabawkami. Wyglądało jednak na to, że zawartość tej skrzyni nie przypadła temu czemuś do gustu. Wąż spojrzał w górę, na przyglądającą mu się czwórkę ludzi. A właściwie to dwoje ludzi i dwoje innych istot. Z jego pyska wysunął się na chwilę rozdwojony język.

To coś wyglądało, jakby się im przyglądało. A potem nagle wystrzeliło z oszałamiającą szybkością, chwyciło swoimi szczękami jednego z niczego nie spodziewających się żołnierzy za przedramię, po czym wciągnęło go za ladę. Wąż zaczął się wokół niego owijać, tak jak wcześniej zrobił to wokół Candy'ego. Błazen przyglądał się temu z zainteresowaniem, był ciekaw, jak to musiało wyglądać z boku. Nawet uśmiechnął się lekko. Cieszył go fakt, że tym razem to nie on, ale jakiś ludzki śmieć musi znosić to upokorzenie. Jill z kolei nie powstrzymywała się ani trochę i po raz kolejny zaczęła się głośno śmiać. Drugi z mężczyzn zgromił ich wzrokiem.

- Nie śmiejcie się! Pomóżcie mu! - zawołał. - No jazda! - dodał, widząc, że Candy i Jill nie palą się jakoś specjalnie do działania. Słysząc jego ponaglenie, oboje uspokoili się i spojrzeli na mężczyznę. Nie wyglądali na specjalnie przejętych sytuacją. Wręcz przeciwnie, mimo że się nie uśmiechali, wciąż sprawiali wrażenie rozbawionych.

- Ja sam dałem radę się wyplątać z...tego czegoś - powiedział błazen.

- To jest rozkaz! - zawołał żołnierz. Drugi z nich, ten zaatakowany przez to dziwne stworzenie, wydał z siebie cichy jęk. Jill westchnęła.

- No dobra, chyba musimy się tym zająć - powiedziała. Teleportowała się za ladę. Stanęła nad wężem i mężczyzną, który miał wątpliwy zaszczyt zostania jego nową ofiarą. Jill schyliła się i rozcięła węża pazurami. Liczyła na to, że to załatwi sprawę. Cięła całe jego ciało wzdłuż, przez dość spory odcinek. Jednak, ku zaskoczeniu wszystkich, z jego środka nie wylały się krew i flaki, tylko...

- Czy to jest plusz? - spytał zdziwiony Candy.

- Najwyraźniej - odparła Jill. Była równie zmieszana jak oni wszyscy.

- To coś to pluszowa zabawka? Ja nie mogę! Ten facet zrobił pluszową zabawkę tej wielkości, która zachowuje się jak prawdziwy wąż?! I atakuje ludzi?! Musze go poznać! - zawołał z podziwem Candy, przyglądając się z zachwytem scenie, która rozgrywała się właśnie przed nimi wszystkimi na podłodze.

- Wykluczone! To wcale nie jest zabawne! Zróbcie coś z tym! - zawołał żołnierz, który wcześniej kazał im ratować jego towarzysza. Candy i Jill popatrzyli na niego, a potem na siebie. Nie bardzo wiedzieli, jak dokładnie mieliby pokonać albo zabić pluszowego węża, który powinien nie żyć już od momentu, kiedy powstał, ale jakoś musieli sprostać temu zadaniu. Ostatecznie jednak byli specami od zabijania, znali mnóstwo metod i możliwości. Jill schyliła się i jeszcze kilka razy cięła ciało węża pazurami. Z jego wnętrza wysypało się więcej pluszu, a poza tym zniszczone fragmenty zabawek, oraz coś jeszcze. W końcu pojawiła się krew, razem z częściami ludzkich ciał.

- To się robi coraz dziwniejsze - stwierdziła Jill.

- Przynajmniej twoje działania dają jakiś efekt - powiedział Candy, wskazując na węża. Jill spojrzała na niego ponownie. Wąż wciąż żył, to było oczywiste. Poruszał się, wił, próbował atakować, oplatać się dalej wokół swojej ofiary, zacieśniać ucisk, jednak nie był w stanie robić tego tak skutecznie, jak na początku. Może i nie zginął, ale stracił tyle pluszu i został przez Jill tak pocięty jej pazurami, że nie był w stanie już normalnie działać. Żołnierz już sam uwolnił się z jego słabnących objęć i podniósł się z podłogi, otrzepując się z resztek pluszu. Potem spojrzał na wijącego się na podłodze węża z niemniejszym zaskoczeniem niż reszta.

- Co to jest? - spytał. Wskazał na stwora, a potem spojrzał na pozostałą trójkę. - No co to do cholery jasnej jest?! - zawołał zdenerwowany. Candy i Jill popatrzyli na siebie niepewnie.

- Nic ci nie jest? - spytał żołnierza jego towarzysz, który kazał demonowi i klownowi go ratować.

- Tak, jeszcze jakoś dycham, ale co to za bydlę?! - spytał. Candy i Jill popatrzyli na wijącego się wciąż węża.

- Całkiem fajna zabawka - stwierdził błazen.

- Pomysłowa - przyznała Jill.

- Zamknijcie się wreszcie oboje! - zawołał żołnierz będący niedoszłą ofiarą pluszowego węża. Candy i Jill popatrzyli na niego obojętnie. I właśnie w tej chwili usłyszeli po raz pierwszy ogłuszający huk.

~*~

Jason wrzasnął z bólu. Mysz upadła na podłogę, a przy kontakcie z nią eksplodowała. Jednak jedyną osobą przebywającą wtedy w pobliżu tej zabawki był sam Jason the toy maker. Odskoczył do tyłu, ale nie zdążył uchronić się przed mini eksplozją. Ponownie krzyknął z bólu. Teraz był ranny nie tylko w dłoń, ale i w nogę. Prawa ręka była poznaczona czarnymi bliznami i ranami, tak samo jak lewa, ale, w odróżnieniu do niej, ta prawa dodatkowo pokryta była czarno-czerwoną krwią, kapiącą powoli na podłogę, gdzie utworzyła się już kałuża krwi pochodzącej z rany na ręce i nodze. Jason popatrzył z niedowierzaniem na swoje rany, po czym spojrzał na Jane. Ta nadal celowała do niego z pistoletu sygnałowego. W oczach zabawkarza można było dostrzec tylko ból i nienawiść.

- Ja ciebie zabiję! - wrzasnął. - Gdy z tobą skończę, nikt nie będzie w stanie już cię naprawić! Ty na to nie zasługujesz, nie zasługujesz na naprawę! - zawołał, nie kryjąc swojej wściekłości.

- Szczekaj sobie do woli, psie! - zawołała Jane. Nim jednak po raz kolejny w niego strzeliła, Jason schylił się po coś i wziął to z podłogi, lewą ręką, gdyż prawa nadal była w opłakanym stanie, choć zaczynała się już powoli regenerować. Po chwili wszyscy dostrzegli, co zabrał z podłogi Jason. Kolejną mysz, taką jak te poprzednie. Uśmiechnął się złośliwie pod nosem, po czym rzucił myszką w stronę Jane. Ta natychmiast odskoczyła do tyłu. Mysz upadła na ziemię tam, gdzie jeszcze przed chwilą stała dziewczyna, i eksplodowała, tak jak jej poprzedniczki. Jane popatrzyła na to z wściekłością, po czym przeniosła wzrok na Jasona. - Nie masz jeszcze dość zabawy z wybuchami? Dobrze zatem, sam się o to prosisz! - zawołała.  Wokół niej sporo się w międzyczasie działo. Pojawiło się więcej zabawek, głównie lalek i pluszaków, różnej wielkości, które dosłownie atakowały żołnierzy, a także Justice'a, który musiał pomóc im uporać się z tą armią zabawek. To nie były jednak "tylko zabawki". Było w nich coś niezwykłego i niebezpiecznego, skoro były w stanie atakować osoby walczące z Jasonem. Justice gorączkowo zastanawiał się, jak szybko ich się pozbyć, tak, aby mógł jak najszybciej pomóc Jane uporać się z tym czymś. Gdy nad tym myślał, mimo całego tego zamieszania, udało mu się usłyszeć kolejne kroki. Jakby biegło w ich stronę co najmniej kilka osób. Chłopak popatrzył w stronę drzwi, w których po chwili stanął...Candy Pop.

- Przybywam jako wasz wybawiciel! - zawołał błazen, nad wyraz radosny i rozbawiony. Po chwili jednak uśmiech zszedł mu z twarzy. - Zaraz, co tu się dzieje? - spytał, widząc całe to istne pobojowisko. Po chwili obok niego pojawiła się Jill, popychając błazna w bok.

- Złaź mi z drogi! - zawołała zdenerwowana. Spoglądała przez chwilę na błazna, który jednak niemal w ogóle nie zwrócił na nią uwagi. Zamiast tego wciąż wpatrywał się w rozgrywającą się przed nimi scenę. Jill spojrzała tam gdzie on i jej zdenerwowanie również ustąpiło miejsca zaskoczeniu. - Co tu się stało? - spytała.

- Może byście tak łaskawie nam pomogli?! - spytał Justice, robiąc kilka kroków w ich stronę, unikając tym samym ataku dwóch lalek. Candy i Jill popatrzyli na niego zaskoczeni, a potem spojrzeli niepewnie na siebie.

- Przy tym tamten wąż nie wydaje się aż tak dziwnym zjawiskiem - stwierdził błazen.

- Jaki wąż?! - zawołał zdenerwowany Justice. Zdążył już znaleźć się przy nich, dzięki czemu zauważył, że korytarzem zmierza w ich stronę jeszcze kilku żołnierzy, którzy mieli za zadanie pilnować ich, głównie Candy'ego i Jill. Błazen i klown dotarli tutaj szybciej, bo byli w stanie po prostu się teleportować.

- Taki jeden...zabawna zabawka - odparł błazen. Nie patrzył jednak na Justice'a, tylko na to, co działo się za nim. Jane szykowała się tam do kolejnego ataku, wycelowała pistolet od chłopaka w...Candy i Jill spojrzeli w miejsce, gdzie celowała, i zauważyli coś, a raczej kogoś. Wysoka postać, o białych włosach, wściekłym, zielonym spojrzeniu, z czarnymi bliznami na twarzy i dłoniach. Prawa ręka zakończona była czarnymi pazurami, zaś lewa...sprawiała wrażenie lekko uszkodzonej, widać było na niej otwartą ranę, ale nie dało się nie zauważyć, że dłoń powoli się regenerowała. Candy i Jill spojrzeli po sobie, po czym Jill przeniosła wzrok na Justice'a.

- To jest to coś, z czym mamy się zmierzyć? - zapytała.

- Brawo, zgadłaś, zdobywasz całe sto punktów! - zawołał zirytowany chłopak.

- Nie wygląda na zbyt groźnego... - stwierdził Candy. Choć oczywiście on wszystkich uważał za słabszych od niego, a to, że obecnie zmuszony był do służenia ludzkim śmieciom, uważał za jakieś śmieszne nieporozumienie.

- Zmienisz zdanie, gdy będziesz musiał walczyć z jego armią zabawek! - odparł Justice. Zaskoczony Candy spojrzał na niego, po czym roześmiał się. - Co cię tak bawi, pajacu?! - spytał chłopak.

- Sam musisz przyznać, że walka z armią zabawek brzmi dość zabawnie, nie? - odparł Candy. Justice jedynie sapnął ze zdenerwowania, podczas gdy Jill cały czas uważnie przyglądał się całej tej scenie przed nimi.

- Macie tu naprawdę wybuchową imprezę - stwierdziła po chwili, przenosząc wzrok z powrotem na Justice'a i Candy'ego.

- Czy wy choć czasem traktujecie coś poważnie?! - zawołał zdenerwowany chłopak.

- Czasem tak. Ale rzadko, bo to nudne - odparł błazen. Justice popatrzył na niego z niedowierzaniem. Chwilę później znów usłyszeli huk, ale tym razem wydał się on chłopakowi nieco bardziej stłumiony, jakby dochodził z daleka, zza jakiejś ściany albo innej przeszkody. Justice odwrócił się i zauważył, że ten stwór rzucił kolejną ze swoich myszy. To, co zostało z zabawki, leżało w miejscu, gdzie wcześniej stała Jane. Chłopak szybko omiótł wzrokiem całe pomieszczenie i ją odnalazł. Dziewczyna leżała pod jedną ze ścian. Zdołała odskoczyć, przez co mysz w nią nie trafiła i eksplozja nie zaszkodziła jej bezpośrednio, ale mimo to siła wybuchu znów zmiotła ją na chwilę z nóg. Jane potrzebowała chwili, żeby dojść do siebie. Wiedziała, że nie ma na to czasu, dlatego zmusiła swoje ciało do posłuszeństwa i wstała mimo bólu i oszołomienia, jakie nią targały. Justice poczuł najpierw lęk o Jane, czy nic jej się nie stało, a gdy przekonał się, że jest cała, poczuł z kolei ulgę. Po chwili zaś zwrócił uwagę na inną rzecz. Choć eksplozja była zapewne taka sama jak poprzednie, jemu ani Candy'emu czy Jill nie zaszkodziła. Chłopak znów odwrócił się w ich stronę.

- Niezłe te fajerwerki - stwierdził Candy Pop.

- Jakim cudem siła wybuchu prawie w ogóle na was nie wpłynęła? - spytał chłopak. Przeczuwał, że ta dwójka, albo przynajmniej jedno z nich, będą coś wiedzieć na ten temat. Jill i Candy popatrzyli na niego.

- Ja nie mam z tym nic wspólnego - powiedziała Jill.

- Ale ja tak! - zawołał, nad wyraz zadowolony z siebie, błazen.

- Co zrobiłeś? - spytał Justice.

- Och, to tylko odrobina mojej demonicznej magii. Przynajmniej na tyle mogę sobie pozwolić, gdy mnie...kontrolują. Moja popisowa demoniczna ochrona! Możecie ją też nazywać demoniczną bańką (dop. aut. tu się chyba inspirowałam bańką Karoliny z opowiadania "Taki Cyrk" Bloody_Murderessd) jeśli wolicie, brzmi zabawniej - wyjaśnił. Następnie zaczął się śmiać. Justice i Jill popatrzyli na siebie, a potem znów na błazna.

- Demoniczna bańka? - spytała Jill, nie kryjąc swojego zdziwienia, ale i zainteresowania. - O czym mówisz? I jak to działa? - dodała. Candy uspokoił się jakoś i popatrzył na dziewczynę.

- Po prostu kiedy miała miejsce eksplozja, stworzyłem dla nas niewidzialną osłonę za pomocą mojej demonicznej magii, i tyle - wyjaśnił błazen.

- Co?! Potrafisz robić coś takiego?! I nie uznałeś, że warto byłoby o tym wspomnieć?! - zawołał zdenerwowany Justice. Błazen wzruszył ramionami.

- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiecie. A ja o was - odparł.

- Akurat. Podejrzewam, że ty o nas wiesz już wszystko. Masz te swoje... dziwne zdolności - stwierdził Justice.

- No cóż, ma się te ukryte talenty! - zawołał Candy Pop, po czym znów krótko się zaśmiał. Chwilę po tym Justice usłyszał jakieś hałasy za swoimi plecami. Odwrócił się i spostrzegł, że pojawiło się więcej zabawek, które atakowały ludzi. Były o tyle trudnymi przeciwnikami, że były... rzeczami, więc przebicie im serca, oderwanie głowy, kończyn, to na nie nie działało. Aby je unieszkodliwić, trzeba było je całkowicie zniszczyć. Teraz było już ich znacznie więcej niż poprzednio, żołnierze z trudem dawali sobie z nimi radę. Justice zauważył, że czyjeś nieruchome ciało leżało już pod jedną ze ścian, nie był jednak pewien, czy żołnierz zginął, czy tylko stracił przytomność. Znów odszukał wzrokiem Jane. Zdołała już się pozbierać po poprzedniej eksplozji, ale teraz, jedna po drugiej, atakowały ją zabawki. Ledwo nadążała za ich rozwalaniem, a fakt, że Jason ruszył w jej stronę, raczej nie przemawiał na jej korzyść. Justice odwrócił się w stronę Candy'ego i Jill.

- Zróbcie coś! Na pewno coś możecie zrobić! Pomóżcie Jane! - zawołał. Jill westchnęła.

- No dobra, faktycznie chyba czas przestać się zgrywać i pokonać nasz cel - powiedziała.

- Macie rację - dodał Candy. Jill i Justice popatrzyli na niego zaskoczeni jego nagłą zmianą nastroju i powagą w jego głosie. 

Na jego twarzy nie ujrzeli już głupkowatego uśmieszku, który zazwyczaj tam gościł, on sam zaś sprawiał wrażenie całkowicie skupionego i poważnego. - Czy chcemy czy nie, musimy tańczyć, jak oni nam zagrają. Chcą, żebyśmy zabili tego gnojka. Jesteśmy ekspertami od zabijania, więc pokażmy, co potrafimy. On też nie jest słabeuszem i widać, że nie jest zwykłym człowiekiem, ale to nic. Nas jest czterech, plus ci marni żołnierze. Mamy przewagę liczebną, a do tego jesteśmy od niego lepsi. W każdym razie ja na pewno jestem od niego lepszy. Problem leży w tym, że nadal sobie nie ufamy i nie znamy nawzajem własnych możliwości. I wiecie co? I nic! Nic się nie da z tym zrobić! Nie zaufamy sobie nagle! To nie jest jakieś durne My Little Pony, nie odśpiewamy piosenki, po której nagle się zaprzyjaźnimy! Nie zaufamy sobie, więc nie ufajmy sobie. Nawet nie próbujmy, nie ma co tracić na to czasu. Zamiast tego po prostu dajmy z siebie wszystko. Walczmy tak, aby wygrać. A gdy zauważymy, że jedno z nas ma tarapaty, jeśli będzie to możliwe, pomóżmy mu. Nie musimy sobie ufać, ale możemy sobie pomagać, aby osiągnąć nasz cel. Plus po całej tej zabawie żołnierze będą najpewniej szczytować ze szczęścia, że współpracowaliśmy i im pomogliśmy - powiedział błazen. 

Jill i Justice przez chwilę przyglądali mu się w osłupieniu. Mówił sensownie, a nie przywykli do tego, aby ten błazen tak się zachowywał albo mówił. Pierwsza odezwała się ponownie Jill.

- Właściwie to chyba masz rację - stwierdziła. Jej słowa sprawiły, że Justice też ocknął się z tego lekkiego szoku, jaki wywołały u niego słowa błazna.

- Czyli mamy być dla siebie mili, pomagać sobie, a w głębi serca dalej możemy się nienawidzić. Super, mi to pasuje. To teraz ruszcie dupy i pomóżcie mi z Jane! - zawołał chłopak. Candy spojrzał gdzieś ponad ramieniem chłopaka, a po chwili uśmiechnął się lekko.

- Robi się - odparł, po czym nagle dosłownie zniknął. Justice przez chwilę jeszcze wpatrywał się w miejsce, gdzie stał błazen, a potem spojrzał na Jill.

- Co to było?! - zawołał. Jill nie podzielała jego zdziwienia ani szoku. Popatrzyła na niego obojętnie.

- Prawdopodobnie teleportacja - odparła. Potem wskazała coś za plecami Justice'a. Chłopak odwrócił się i spostrzegł, że Jason zdążył już dotrzeć do Jane, którą nadal atakowały zabawki. Tyle że między dziewczyną, a ich celem, stał... Candy Pop! Jason the toy maker zaatakował błazna, zamachnął się w jego stronę swoimi pazurami, ale Candy Pop z łatwością zrobił unik, a potem sam wyprowadził kontrę i posłał Jasona na ścianę, zupełnie jakby ten był zwykłą, szmacianą lalką, a nie prawie dwumetrowym, dobrze zbudowanym mężczyzną. Justice tylko przez chwilę patrzył na to wszystko zaskoczony, po czym rzucił się do pomocy Jane. Razem sprawniej szło im rozprawianie się z armią zabawek. Niestety, nawet po odcięciu głowy, ręki, nogi, czy przebiciu, lalki i misie dalej się poruszały i próbowały ich atakować, więc Justice i Jane po prostu odrzucali jak najdalej jak najwięcej z nich.

- Szlag...! A co robi Jill, mogłaby też jakoś łaskawie pomóc! - zawołał zdenerwowany chłopak.

- Jill pomaga żołnierzom, tylko spójrz - odparła Jane. Justice odwrócił się i spostrzegł... lewitujące zabawki! Zabawki ruszały się w powietrzu we wszystkie strony, przywodziły na myśl ryby wyjęte z wody, walczące o przeżycie, ale mimo swoich ruchów nie były w stanie opaść z powrotem na ziemię ani jakkolwiek się przemieścić, wciąż po prostu wisiały w powietrzu w jednym miejscu. Justice powędrował wzrokiem dalej i spostrzegł, że żołnierze w większości zbili się w jedna grupkę, i że była też z nimi Jill. W tym momencie z kilku półek zeskoczyło kilkanaście kolejnych zabawek, większość z nich ruszyła w stronę w większości ledwo żywych żołnierzy. Jill spojrzała na nie, a sekundę później te zabawki również uniosły się w powietrzu.

- Jak ona to robi?! - spytał zaskoczony Justice.

- A czy to ważne? Pewnie dzięki swoim mocom - odparła Jane.

- Mogłaby dzięki nim pomóc też i nam - stwierdził chłopak.

- Nie narzekaj, poradziliśmy sobie na razie z większością zabawek. Teraz trzeba tylko zająć się naszym głównym zadaniem. Dołączmy lepiej do Candy'ego i razem... - dziewczyna nagle urwała. Justice ponownie odwrócił się i przyjrzał się jej uważnie. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha, ale jakby jednocześnie chciało jej się śmiać.

- Wszystko w porządku? - spytał z lekką obawą. Dziewczyna odpowiedziała mu dopiero po chwili. Nadal nie patrzyła jednak na niego, tylko gdzieś w bok. Justice powędrował za jej spojrzeniem.

- Czy oni się...całują? - zapytała Jane. Normalnie Justice pewnie wyśmiałby ją za samo to, że w ogóle taka myśl pojawiła się w jej głowie. Jednak przed sobą miał dowód, któremu trudno było zaprzeczyć. Jason był przyszpilony przez Candy'ego do ściany, a błazen pochylał się nad nim. Ich usta były złączone, więc nie było wątpliwości, że się całują. A raczej to Candy całował Jasona, który ewidentnie próbował to przerwać i się wyrwać.

~*~

Jason odbił się od ściany, a potem niemal od razu ruszył znów na błazna. Candy był nieco zaskoczony, zwykle tak silny cios sprawiał, że przeciętni przeciwnicy przynajmniej na chwilę byli wyłączeni z gry. To tylko potwierdzało, że Jason the toy maker nie był przeciętnym przeciwnikiem. Candy właściwie był tego pewien, odkąd tylko znalazł się w tym sklepie. Przez tą kontrolę, którą mieli nad nim chwilowo ludzie, jego nadprzyrodzone zmysły nieco osłabły i nie był w stanie dostatecznie szybko wyczuć demonicznej aktywności. Dopiero gdy znalazł się tutaj, w sklepie, tak blisko Jasona, wyczuł, że ten ktoś musi mieć w sobie coś demonicznego, i to dosłownie. 

Ślad demonicznej energii był jednak słabszy niż w przypadku stuprocentowego demona, Candy nie wiedział jednak, czy to dlatego, że jego zmysły są przytępione i Jason jest prawdziwym demonem, choć jemu samemu ciężko jest to wyczuć, czy może to dlatego, że Jason the toy maker nie jest w pełni demonem, ale ma w sobie coś z demona, jakąś cząstkę demonicznej energii. Należało się zatem o tym przekonać. Candy po raz kolejny uniknął ataku zabawkarza. Jason był szybki, ale błazen jeszcze szybszy. Sfrustrowany tym wszystkim, Candy postanowił, że czas już przerwać całą tą zabawę. Gdy Jason po raz kolejny go zaatakował, błazen po prostu w mgnieniu oka odskoczył, stając się jednocześnie niewidzialnym. Zabawkarz rozejrzał się, wściekły i jednocześnie nieco zdezorientowany. Candy wykorzystał to i, pozostając nadal niewidzialnym, zaatakował. 

Naparł na niego z prawie całą siłą, na jaką mógł sobie w tamtej chwili pozwolić. Znów pchnął Jasona na ścianę, tym razem jednak unieruchomił mu ręce w mocnym uścisku. Nie zważał na to, że zabawkarz, próbując się uwolnić, rani jego dłonie swoimi pazurami. Błazen wiedział, że jego obrażenia szybko się zregenerują. Korzystając z tego, że Jason był zaskoczony i zupełnie nie wiedział, czego teraz ma się spodziewać, Candy stał się z powrotem widzialny, a potem szybko pochylił się w jego stronę, bardzo blisko, tak blisko, że ich usta niemal się ze sobą stykały. Musiał się przekonać, czy ten mężczyzna jest człowiekiem, czy demonem, i czy ma duszę, która mogłaby pożywić jego, Night Terrors.

~*~

Justice i Jane przyglądali się całej sytuacji w osłupieniu. To Justice pierwszy się otrząsnął.

- To jest dziwne - stwierdził. Jane prychnęła.

- Serio? Co ty nie powiesz? - spytała.

- Jak powinniśmy zareagować? Czuję się nieco niezręcznie - odparł chłopak.

- Reaguj sobie jak chcesz, mamy zadanie do wykonania, zapomniałeś?! - zawołała Jane.

- Ok, więc powinniśmy olać tą sytuację? - zapytał chłopak.

- Tak, chyba że tak bardzo podoba ci się gapienie na nich, że chcesz się przyłączyć. Jak tak, to droga wolna - odparła dziewczyna.

- Nie, dzięki, wiesz, nie kręcą mnie ani faceci, ani trójkąty. Ani ich połączenie, czyli męskie trójkąty - powiedział Justice. Jane przewróciła oczami.

- No dobra, może jednak o swoich preferencjach łóżkowych porozmawiamy kiedy indziej, co? - zasugerowała.

- Dobry pomysł. No dobra, koniec tych żartów. Zajmijmy się najpierw resztą tych zabawek, a potem... Jasonem the Toy Makerem - powiedział chłopak.

- O ile Candy się już od niego odklei - dodała Jane. Niemalże w tej samej chwili Candy Pop odsunął się z niezadowoleniem od zabawkarza, nie puścił go jednak. Jane i Justice spojrzeli po sobie. Justice uniósł brwi, na co Jane skinęła mu głową. Jak widać, rozumieli się już bez słów. Postanowili jeszcze chwilę zaczekać i sprawdzić na wszelki wypadek, jak rozwinie się sytuacja z Candy'm i zabawkarzem.

~*~

- Twoja dusza jest obrzydliwa, mroczna i zła... Ale nie będę wybrzydzał, dobry i taki posiłek - stwierdził błazen. Jason posłał mu wściekłe spojrzenie swoich zielonych oczu, a potem chwycił go mocno za ręce, którymi błazen go trzymał, i zatopił w jego skórze swoje pazury. Twarz Candy'ego wykrzywił grymas bólu, ale nie puścił zabawkarza.

- Puszczaj mnie, ty nędzna kreaturo! - zawołał. Słysząc jego słowa, Candy, choć był na niego wściekły, wybuchnął mu śmiechem prosto w twarz.

- Nędzna kreaturo? Serio? Z której ty jesteś epoki? - spytał. Jason nie od razu mu odpowiedział. Najpierw jeszcze przez chwilę patrzył na błazna z nienawiścią i chęcią mordu w oczach.

- Przerobię cię na jedną z moich zabawek! Tak się składa, że w swojej kolekcji nie mam jeszcze królewskiego błazna! - powiedział Jason. Candy Pop popatrzył na niego z udawanym smutkiem.

- Ojej, w takim razie bardzo mi przykro, że nigdy go nie będziesz mieć! Bo żeby to osiągnąć, musiałbyś najpierw dokonać aż dwóch niemożliwych rzeczy. Najpierw musiałbyś przeżyć starcie ze mną, a potem jeszcze mnie pokonać - odparł Candy. Jason uśmiechnął się przebiegle.

- Ja mógłbym powiedzieć to samo - odparł zabawkarz. Candy, słysząc jego słowa, nie mógł się powstrzymać i znów zaczął się śmiać. Jason domyślał się, że jego przeciwnik jest naprawdę silny, i nawet teraz zachowuje czujność, ale postanowił wykorzystać fakt, że chwilowo błazen skupia na nim mniej uwagi. Ponownie zranił go swoimi pazurami, na co Candy przestał się śmiać, wrzasnął z bólu i popatrzył ze złością na Jasona.

- To już przestaje być śmieszne - powiedział błazen.

- I znów mógłbym powiedzieć to samo - odparł Jason. Następnie wbił swoje pazury w ręce błazna jeszcze mocniej, tak głęboko, jak tylko mógł, przecinając jego skórę, żyły i mięśnie. Candy krzyknął jeszcze głośniej, a przez o wiele większy ból, który teraz odczuwał, poluzował nieco swój uścisk. 

Jason wykorzystał to. Udało mu się odepchnąć nieco od siebie błazna, ale na niewielką odległość. Ciało Candy'ego bardzo szybko zaczęło się regenerować, a on sam niemal od razu ruszył w stronę zabawkarza. 

Wściekłość dodawała obojgu sił, ale Candy stracił przez nią swoją koncentrację i ponownie dał się zaatakować Jasonowi. Tym razem zabawkarz zrobił unik, gdy błazen próbował go znów pochwycić. Wcześniej Candy był zbyt szybki, aby Jason mógł tego uniknąć, ale teraz tak nie było. Potem zabawkarz sam wyprowadził cios, waląc z całych sił błazna w brzuch, nim ten zdołał jakoś na to zareagować.

 Siła uderzenia była zdecydowanie większa niż w przypadku zwykłego człowieka, co właściwie nie zaskoczyło błazna. Candy zgiął się wpół, trzymając się za bolący brzuch, szybko jednak zganił się w myślach za takie okazanie słabości i ponownie się wyprostował. Zamierzał zebrać się w sobie i zaatakować Jasona z maksimum swoich możliwości, ale nim mu się to udało, Jason znów się przy nim zjawił. 

Miał coś w dłoni, ale zanim błazen przekonał się, co to, Jason wepchnął mu to do ust i przytrzymał, aby błazen nie mógł tego wypluć. Zabawkarz schwycił też Candy'ego, aby ten nie mógł się od niego odsunąć. - Mam nadzieję, że polubisz jedną z moich ulubionych zabawek. Ja uwielbiam moją Czerwoną Mysz. Zabawy z nią są dość...wybuchowe - powiedział Jason. W tej samej chwili poczuł nagły ciężar, a potem odtoczył się do tyłu. Odsunął się przy tym od Candy'ego, który natychmiast wypluł to, co miał w ustach. Spojrzał w dół i przekonał się, że była to jedna z wybuchających zabawek. Candy natychmiast chwycił ją i zniszczył, dosłownie zgniótł w dłoniach. Potem podniósł wzrok, aby przekonać się, co się właściwie stało. Słyszał jedynie krzyki Jasona i chciał się przekonać, o co chodzi.

~*~

- Zaczyna się robić nieciekawie - stwierdził Justice.

- Zostaniesz chyba narratorem tej opowieści - stwierdziła Jane. Chłopak popatrzył na nią zaskoczony.

- Co? Ja? Kim? Dlaczego niby tak uważasz? - spytał. Dziewczyna westchnęła.

- Ech, nieważne - stwierdziła. Następnie wepchnęła mu w dłonie pistolet na flary. - Masz! - zawołała. Zdziwienie Justice'a jeszcze wzrosło.

- Co zamierzasz zrobić? - spytał. Dziewczyna jednak nic mu nie powiedziała. Zamiast tego puściła się biegiem przed siebie. Całą odległość pokonała w przeciągu kilku sekund, potem odbiła się od ziemi i... skoczyła Jasonowi na plecy! Justice'a aż wmurowało. Jane chwyciła Jasona mocno, ten, zaskoczony, odtoczył się do tyłu, puszczając Candy'ego, który natychmiast wypluł coś z buzi. Jane z kolei objęła Jasona za szyję rękoma i zaczęła go dusić. Justice w tym czasie ocknął się jakoś i podbiegł do Candy'ego.

- Co tu się dzieje?! - zawołał. Patrzył przez chwilę, jak Jason usiłuje zrzucić z siebie i uwolnić się od Jane, a potem spojrzał na Candy'ego. Błazen wyprostował się i wzruszył ramionami.

- Nie wiem, ale wygląda to ciekawie - odparł. Justice westchnął z irytacją.

- Ty się jak zwykle niczym nie przejmujesz - stwierdził.

- A czym tu się przejmować? - zapytał.

- Jane walczy z mordercą! - zawołał Justice.

- Ona też jest mordercą, jakbyś nie zauważył - stwierdził błazen.

- Tak, ale ani ona, ani ja, nie jesteśmy takimi cudakami jak ty, Jill czy ten cały Jason - powiedział Justice. Candy przewrócił oczyma.

- Jakże miłe słowa - odparł. Justice nic nie powiedział, tylko popatrzył ze złością na błazna.

- Ona ci pomogła! - zawołał. Candy wzruszył ramionami. - Mamy stanowić drużynę - przypomniał mu Justice. Candy przewrócił oczami po raz kolejny. - Nie mam czasu dłużej tak stać i z tobą gadać! - zawołał Justice, po czym podbiegł do Jasona, który nadal próbował zrzucić z siebie Jane, ta jednak mocno go trzymała. Było to istnie szalone starcie, oboje byli pewni, że normalna osoba, zwykły człowiek, dawno by się poddał. Ale Jane nie była zwykłym człowiekiem, podobnie jak Jason. On nie był w stanie się jej pozbyć, a ona nie mogła go udusić, choć była pewna, że każdy inny dawno padłby z powodu braku powietrza. Justice, po tym jak podbiegł, musiał zrobić unik, bo Jason tak się rzucał, że omal nie zranił go pazurami. - Jane! Zaraz ci pomogę! - zawołał.

- Miło by było! - odparła dziewczyna. Jane i Jason przez następnych kilka chwil nadal się ze sobą siłowali, podczas gdy Justice gorączkowo zastanawiał się, co powinien zrobić. Przez chwilę chciał po prostu wystrzelić do tego potwora z jego pistoletu na flary, ale szybko porzucił ten pomysł. Mógł przecież zranić Jane. Po chwili podjął decyzję. 

Nie potrafił wymyślić nic lepszego, a nie mógł cały czas czekać i patrzeć, jak Jane sama walczy z tym potworem. Justice rzucił się na potwora. Zatrzymał się, kolejny raz uniknął ciosu pazurami, a potem skoczył na niego. Popchnął Jasona, ten zaś stracił równowagę, tak jak chłopak planował, i upadł na ziemię. Jane wylądowała na nim.

 Justice wyprostował się, chciał się rozejrzeć i zaplanować kolejne działania, ale nie zdążył. Kolejna eksplozja wstrząsnęła pokojem. Justice zachwiał się i upadł, zakrywając uszy. Znów słyszał ten okropny, ogłuszający pisk. Spojrzał w stronę miejsca, z którego usłyszał wcześniej huk. Widział tam resztki czegoś czerwonego. To musiała być jedna z tych wybuchających mini-bomb, którymi Jason wcześniej w nich rzucał.

 Nagle Justice usłyszał krzyk Jane. Odwrócił się w bok i spostrzegł, że Jason zdołał się już pozbierać i unieruchomił Jane, siadając na niej. Dziewczyna próbowała go z siebie zrzucić, ale nic jej to nie dało. Justice, niewiele myśląc, rzucił się w jej stronę i zepchnął go z niej. Oboje zaczęli się tarzać po podłodze, podczas gdy Jane pozbierała się jak najszybciej. Już chciała się rzucić Justice'owi na pomoc, ale wtedy obok niej pojawiła się Jill.

- Co tu się dzieje? - spytała.

- Nie widać? Wypełniamy swoją misję - odparła Jane.

- A gdzie Candy? - zapytała Jill. Zaskoczona Jane podniosła wzrok i rozejrzała się po pomieszczeniu. Faktycznie nigdzie nie dostrzegła błazna, co nieco ją zaskoczyło, ale głównie zdenerwowało. Oni walczyli z tym potworem, a on traktował to jak zabawę i ot tak sobie znikał.

- Nie wiem! I nie obchodzi mnie to! Nie mam czasu zajmować się tym niebieskim idiotą! Muszę pomóc Justice'owi i zajebać tego pojeba! - zawołała. Następnie rzuciła się w stronę walczących na podłodze Jasona i Justice'a. Zanim do nich podbiegła, zaatakowała ją kolejna zabawka, jakaś lalka. Jane nawet jej nie zauważyła, dopóki się o nią nie potknęła i zabawka nie zaczęła wbijać jej w nogę trzymanych nożyczek. Jane wrzasnęła z bólu, a potem kopnęła zabawkę, która uderzyła w ścianę. Lalka natychmiast jednak wstała i znów ruszyła w jej stronę.

- Jill! Myślałam, że zajmiesz się zabawkami! - zawołała Jane, wstając z podłogi.

- Zajęłam się nimi! Wszystkimi! Ale skądś się chyba wzięły nowe! - odparła dziewczyna.

- To nimi też się zajmij! Wykorzystaj na coś te swoje magiczne moce! - zawołała Jane. Jill nic nie odpowiedziała, tylko zajęła się tym, o co prosiła Jane. Pojawiły się nowe zabawki, Jill ponownie zaczęła je wszystkie podnosić za pomocą swojej mocy telekinezy i rozwalać o ściany. Towarzyszący im żołnierze również się tym zajęli. 

Justice i Jane musieli więc sami zająć się Jasonem. Chłopak krzyknął z bólu, kiedy Jasonowi udało się wbić mu pazury w ramię. Justice natychmiast przycisnął dłoń do krwawiącego miejsca. Odczołgał się od Jasona, zanim ten ponownie go zranił. Zabawkarz wyprostował się i ruszył w stronę chłopaka, ale do niego nie dotarł. - Zostaw go, złamasie! - zawołała Jane, rzucając się w stronę Jasona. Zanim zareagował, Jane ponownie go przewróciła, używając swojej nadludzkiej siły. 

Potem, gdy znalazła się nad nim, spróbowała go znów udusić. Na Jasona jednak jakby w ogóle to nie działało. Wbił jej swoje pazury w dłonie. Dziewczyna krzyknęła z bólu, podczas gdy zabawkarz odrzucił ją na bok, a potem wstał, spoglądając na nią z góry. Potem przeniósł wzrok na Justice'a, który siedział pod ścianą. Oddychał ciężko i wciąż przyciskał dłoń do krwawiącego miejsca.

- Najpierw zajmę się nim - powiedział, po czym przeniósł wzrok na Jane. - A potem przerobię ciebie na lalkę. I możesz być pewna, że to będzie cholernie długi i bolesny proces. Będę musiał długo pracować nad twoją naprawą - dodał, po czym uśmiechnął się szeroko.

- Wal się! - zawołała Jane. W odpowiedzi Jason zaśmiał się.

- Gdy zostaniesz moją lalką, będziesz na pewno milsza, w końcu wtedy stanę się twoim twórcą - powiedział Jason.

- W twoich snach! - zawołała Jane, ignorując ból z ran na dłoniach. Nie przejmowała się nimi, bo wiedziała, że krwawienie wkrótce ustąpi. Ponownie podniosła się i rzuciła biegiem w stronę Jasona. Ten jednak zwrócił się ponownie do Justice'a.

- I już o jednego śmiecia mniej - powiedział zabawkarz, po czym wyjął z kieszeni kolejną wybuchającą myszkę. Wiadomo było, że zaraz będzie miało miejsce coś niemiłego.

- Nie! - zawołała Jane. Przyspieszyła, chcąc dobiec do Jasona i powstrzymać go przed tym, co chciał zrobić, cokolwiek by to nie było. Nie zdążyła już jednak tego zrobić. W jednej chwili między nią, a Jasonem, pojawił się kłąb niebieskiego dymu, z którego po krótkim czasie wyłonił się Candy.

- Dobra, fajnie było, ale zaczynam mieć dość całej tej zabawy - powiedział, po czym podniósł rękę, w której coś trzymał. Było to coś ,jakby niebieska szkatułka. W jednej chwili Candy miał ją na rozprostowanej dłoni, a w drugiej zacisnął rękę w pięść, niszcząc tym samym doszczętnie ów przedmiot. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro