Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Nowy Członek Drużyny

-Jak ja się strasznie cieszę, że wam dziś tak liczną publiczność!-zawołał niebieski błazen, po czym jakby od niechcenia zrobił dwie gwiazdy i zakończył je szpagatem. Potem od razu wstał i lekko się ukłonił.

-Jak się państwu podobało?-błazen nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

-Czyli mam rozumieć, że się nie podobało?-klown przybrał zbolałą i smutną minę.

-Mam się bardziej postarać? A może chcecie lizaka? Albo balonika? Mam pomysł! Zrobię o wiele lepszą sztuczkę! Tylko potrzebuję do niej ochotnika. No, to kto z was się zgłosi?-spytał błazen, patrząc z uśmiechem na kilku znajdujących się parę metrów dalej żołnierzy. Znajdowali się oni po przeciwnej stronie grubej na kilkanaście centymetrów szyby. A właściwie po przeciwnej stronie kilku takich szyb, bo dla bezpieczeństwa więzienie błazna było właśnie tak zbudowane. Najpierw jedna, duża, przezroczysta klatka, w niej kolejna i kolejna i kolejna. Candy doliczył się czterech klatek, ale nie był pewien, czy nie ma ich więcej. Dodatkowo klatka znajdowała się w pomieszczeniu zbudowanym z grubych ścian, a pod nimi zawsze stało po dwóch żołnierzy, uważnie obserwujących każdy ruch błazna.

Nie mówiąc już o znakach pokrywających ściany jego klatek. Poniekąd był pod wrażeniem, że ludzie zdołali w jakiś sposób doszukać się tak starych runów, jednak stanowiło to dla niego spory problem, bo dość mocno go osłabiały. W ostatnią grubą szybę wbudowane zaś były niewielkie kamery, głośniki i broń. Przynajmniej takiego zdania był Candy. Tak jakby mógł im uciec z grubej, przezroczystej klatki, z której nie mógł się wydostać ani używając siły, ani pod postacią kolorowego dymu.

-Oni cię nie słyszą, błaźnie-z głośników wmontowanych w ścianę dało się słyszeć czyjś głos.

-Ale ty chyba możesz im powiedzieć, jaką świetną propozycję im składam? Na pewno będą zachwyceni-odparł Candy Pop, po czym popatrzył prosto w obiektyw jednej z kamer i uśmiechnął się, odsłaniając swoje ostre zęby.

-Nie uśmiechaj się tak, jebany psychopato-odezwał się ponownie głos z głośników.

-David? Czy ty znowu z nim rozmawiasz? Wiesz, że to niekoniecznie zgodne z przepisami?-z głośników dobiegł uszu Candy'ego głos jakiejś kobiety.

-Po pierwsze, to i tak nikt się o tym nie dowie. Po drugie, uwielbiam dręczyć to coś. Po trzecie to i tak nikogo nie obchodzi co tu z nim robimy, dopóki go dobrze pilnujemy-odparł David. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że swoimi zaczepkami, wyzwiskami i groźbami tylko rozśmieszał błazna, który w rzeczywistości lubił, kiedy to właśnie między innymi David miał swoją zmianę. Rozmowy z nim i próby wywołania jakiejś reakcji u pilnujących Candy'ego żołnierzy były jego jedynymi możliwościami na w miarę ciekawe spędzenie czasu i to od dłuższego czasu. Dokładnie odkąd udało im się go złapać i zamknąć w tej klatce. Dziś jednak błazen czuł się dziwnie podekscytowany i właściwie niespecjalnie obchodziła go obecność Davida, któremu już 189 razy zdążył obiecać, że go zabije. Dziś bowiem Candy mógł dostrzec zdecydowanie większą liczbę żołnierzy obserwujących jego klatkę. I wyczuwał, że coś się święci.

~*~

-Tylko spójrz na tego wariata. Robi te swoje głupie sztuczki, gwiazdy, szpagaty, salta, nawet baloniki wyczarowuje i uśmiecha się, jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, że pozbawił życia setki, a może tysiące osób, jeśli wierzyć temu, że on ma co najmniej ponad 600 lat-powiedział Cortez, jeden z obserwujących błazna żołnierzy.

-Ten popapraniec ma nierówno pod sufitem. I nie jest nawet człowiekiem. Nie chcę nawet myśleć, skąd on się wziął na naszej planecie. A jeśli ktoś go sam stworzył, to ta osoba musiała mieć nasrane we łbie chyba jeszcze bardziej niż ten klown-odparł jego kolega, niejaki Medrano.

-Teraz jeszcze tylko trzeba dorwać jego równie popierdoloną siostrzyczkę-powiedział Cortez.

-Nie rozumiem, czemu od razu nie możemy ich zabić-do rozmowy wtrącił się kolejny żołnierz.

-Może się nie da?-zasugerował Medrano, patrząc, jak błazen staje na rękach, a potem jedną z nich jeszcze unosi i utrzymuje się tylko na tej drugiej. Wpatrywał się przy tym w podłogę, ale nagle oderwał od niej swój wzrok i spojrzał wprost na Medrano. Ten wzdrygnął się i spojrzał z powrotem na swoich towarzyszy. Kiedy ponownie przeniósł wzrok na błazna, wydawało mu się, że ten coś mówi, a potem zgiął się wpół i najpewniej zaczął śmiać.

-Albo nie chcą. Pewnie będą prowadzić na nim jakieś eksperymenty. Albo już prowadzą. Albo niedługo zaczną. Ktoś w ogóle wie, dokąd go wezmą?-spytał Cortez. Wszyscy obecni pokręcili przecząco głowami.

~*~

-Zaprezentuję kolejną sztuczkę!-zawołał Candy.

-Mam nadzieję, że skręcisz sobie przy tym kark i to tak, że już się z tego nie pozbierasz, skurwysynie-z głośników dobiegł błazna głos Davida. Pop zaśmiał się.

-Niestety, tej sztuczki nie wykonam. Kocham swoją publiczność, ale się dla niej nie zabiję!-zawołał Candy. Chwilę później spojrzał na żołnierzy, którzy mu się przyglądali i uśmiechnął się do nich po raz kolejny. Niesamowicie bawiły go ich przerażone miny i to, jak odwracali od niego wzrok.

Błazen zmienił się w niebieski dym, rozproszył po swojej celi, a potem z powrotem przybrał swoją normalną postać. Następnie w jego ręce pojawił się balon, którego Candy uformował na kształt psa. Spojrzał w kierunku żołnierzy i zadowoleniem spostrzegł, że większość z nich znowu mu się przygląda. Zgniótł balona, który pękł, a z jego wnętrza posypało się kolorowe konfetti. Potem Candy Pop zrobił kolejne salto do przodu, odwrócił się, a w jego rękach pojawił się duży, kolorowy młot. Błazen wziął rozbieg i z całej siły uderzył nim w ścianę swojego więzienia.

Znajdujący się po przeciwnej stronie żołnierze patrzyli na to z przerażeniem, a część wyglądała nawet, jakby zaraz mieli zemdleć. Candy nie mógł dłużej wytrzymać i znowu zaczął się śmiać. Wiedzieli, że jego jedyna, niepowtarzalna broń została mu odebrana i nie był w stanie sam stworzyć takiej kolejnej, ale i tak strasznie łatwo było ich nabrać! Młot po chwili zniknął z rąk błazna, ten zaś obrócił się parę razy dookoła, po czym przystanął, aby zastanowić się, co jeszcze mógłby zaprezentować swojej publiczności. Chodzenie po ścianach? Albo na rękach? Nie, to było wczoraj-myślał rozbawiony błazen.

Wtem drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Candy odwrócił się i ujrzał, jak do środka wchodzi mężczyzna, którego bardzo dobrze znał. Zatrzymał się on tuż przed pierwszą przezroczystą klatką, w której błazen był uwięziony i zaczął mu się przyglądać obojętnym wzrokiem. Candy uśmiechnął się do niego, po czym podniósł rękę i przejechał sobie palcem po szyi, wykonując gest jednoznacznie symbolizujący ścięcie głowy. Błazen chciał mieć jednak pewność, że mężczyzna zrozumie, o co mu chodziło, więc zaraz potem udał, że przewraca się i pada martwy na ziemię. Na żołnierzu nie zrobiło to jednak wrażenia. Wyjął mały, przenośny odbiornik i coś do niego powiedział.

-Już? Załatwiliście to?-Candy usłyszał z głośnika jego głos.

-Tak. Teraz on słyszy ciebie, a ty będziesz słyszał jego.

Błazen wstał i spojrzał zaciekawiony na swojego gościa. Nienawidzili się wzajemnie z całego serca, toteż Candy nieczęsto mógł liczyć na jego odwiedziny. Był ciekaw, co takiego właściwie się dzieje.

-Może to nieprofesjonalne, ale przyszedłem tutaj, aby osobiście poinformować cię, że wybieramy się na wycieczkę-powiedział mężczyzna. Candy zdążył jedynie zmarszczyć lekko brwi, zaskoczony jego słowami, kiedy nagle poczuł, że coś trafiło go w ramię. Spojrzał tam i ujrzał tkwiącą w jego ciele, kolorową strzykawkę. Zdążył ją jeszcze wyrwać, po czym niemal natychmiast poczuł się dziwnie senny. Zanim upadł, zdołał jedynie poczuć, że trafiły go jeszcze co najmniej dwie strzykawki. I to było ostatnie, co zapamiętał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro