Tajemnica rodu Vrantes
Działo się to dawno, dawno temu, gdy w powietrzu czuć się dało pierwotną magię, a wiara w bogów była na porządku dziennym. Wówczas to właśnie zdarzyła się jedna z najsłynniejszych w krainach paktu historii miłosnych. Miłość, która połączyła Ravell oraz Firela urosła bowiem do rozmiarów legendy.
Zdarzyło się to, nim mrok zaścielił ziemię. Na świat przyszła dziewczynka, a dokładniej elfka. Otrzymała ona imię Ravell. Rodzice kochali ją ponad własne życie i wierzyli, że w przyszłości dokona wielkich rzeczy. Nie mogli wiedzieć o marnym losie swej pociechy, lecz może to i lepiej, bowiem serca pękłyby im z rozpaczy.
Dziewczynka urodziła się zbyt wcześnie i wszyscy dziwili się, jakim cudem drobinka zdołała przeżyć. Matka Ravell, Grethiel, ujrzawszy swą płaczącą córkę, uśmiechnęła się lekko przez łzy. Jej ciało przeszywał ból, zmęczenie nie pozwalało wstać, a długie włosy plątały się. Nigdy przedtem jednak nie czuła szczęścia takiego jak wówczas. Pomagająca jej przy porodzie siostra podała jej małą, by mogła ją nakarmić. Grethiel przyjrzała się dziecku i natychmiast uznała je za cud świata. Duże oczy małej hipnotyzowały przejrzystym błękitem, a jej główka pokryta była puszkiem. Przycisnęła ją do siebie.
- Witaj na świecie, Ravell. Obiecuję, że nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić. - Jej głos rozbrzmiał łagodnie.
Nagle do wnętrza pokoju wpadł niczym burza wysoki mężczyzna. Był to Cadan, mąż Grethiel i ojciec Ravell. Z niedowierzaniem wpatrywał się w dziecko, nie mogąc wykrztusić słowa. Grethiel gestem dłoni nakazała mu podejść. Chwiejnym krokiem podszedł do niej i pewnymi rękoma wziął córkę. Zaśmiał się, a oczy mu się zaszkliły. Grethiel, która zdołała to zauważyć, uśmiechnęła się szeroko.
- Jaka ona piękna. Dziękuję ci, Grethiel, nie spodziewałem się, że będę kiedyś tak szczęśliwy. - Nachylił się i złożył na czole małżonki pocałunek.
- Zdążyłam już wybrać dla niej imię - przyznała się szczerze Grethiel. Cadan przyjął to z zaskoczeniem, lecz nie wywołało to w nim gniewu. - Ravell, niosąca gwiazdy.
- Zgadzam się, to idealne imię dla niej - odrzekł i pogłaskał dziecko po główce.
Dzieciństwo Ravell było prawdziwie szczęśliwe, miała ona wszystko, czego mogła zapragnąć. Cadan dzierżył bowiem koronę Husanu i niczego nie odmawiał swej jedynej i najukochańszej córce. Przede wszystkim jednak Grethiel i Cadan poświęcali jej czas i dawali swą miłość, ponieważ wiedzieli, że nie istniało nic ważniejszego ponad to.
Ravell rosła, a jej uroda zdawała się coraz bardziej olśniewająca z każdym dniem. Duże, niebieskie oczy okalały długie rzęsy, a jasne włosy sięgały pasa. Wiele osób ulegało jej czarowi, a Ravell nie obawiała się z tego korzystać. Wszak każde jej marzenie było spełniane, a wielu podziwiało ją. Nic dziwnego zatem w tym, iż w końcu dziewczynka zaczęła to wykorzystywać.
Pewnego dnia wybrać się chciała do lasu. Śnieg roztopił się kilka dni temu, na dworzu czuło się powiew wiosny, zwierzęta zaś zbudzały się ze snu zimowego. Ravell kochała podziwiać piękno przyrody, spacerując wśród drzew. Znała swe obowiązki i po ich wykonaniu uważała, że miała prawo do chwili spokoju. Dzwoneczkiem wezwała do sypialni garderobianą, która już po chwili się zjawiła.
- Wasza wysokość. - Skłoniła się lekko służka dwunastolatce. Ravell spojrzała na nią.
- Bądź tak miła i pomóż mi wdziać strój do jazdy konnej - nakazała księżniczka. Jej głosik był jeszcze całkiem dziecinny, więc słowa te brzmiały odrobinę komicznie.
- Naturalnie.
Będąc gotowa, podziękowała kobiecie za pomoc, wybiegła ze swej komnaty i pognała w stronę wyjścia z pałacu. Po drodze unikała straży, mając nadzieję, iż uda jej się opuścić zamek bez niczyjej wiedzy. Wychowała się tu, więc znała dobrze labirynt korytarzy i wiedziała, które o tej porze nie były oblegane.
Ravell była młoda i choć wpajano jej poczucie obowiązku, od kiedy zaczęła coś rozumieć, potrzebowała również wolności. Dla dziewczynki nic nie mogło równać się z wiatrem we włosach, galopem i szumem w uszach. Miała świadomość, iż rodzicom nie podobały się jej eskapady, lecz to było silniejsze od niej. Nie potrafiła siedzieć cicho w domu i tylko się uczyć. Odebrano jej dzieciństwo i jazda konna należała do jednej z niewielu rozrywek Ravell.
Oddaliła się od pałacu, by później puścić się biegiem do stadniny. Budynek miał już swoje lata, ale nie rozpadał się, bowiem dynastia królewska posiadała najlepsze z husanskich koni i przykładała dużą wagę do dbania o nie. W środku panował smród, jednak Ravell zdołała się przyzwyczaić. Koni mieściło się tu ponad pięćdziesiąt. Niektóre prychały, inne jadły siano lub piły.
Ravell natychmiast podeszła do stajennego, który akurat czesał dorodnego, karego ogiera. Stajenny był młodym chłopakiem, nieporadnym w rozmowach z ludźmi, ale konie stanowiły jego ogromną miłość. Księżniczka nieraz widziała, jak o nie dbał, często mówił do nich spokojnym głosem. Ravell cieszyła się z tego, gdyż przynajmniej miała pewność, że jej własny koń znajdował się pod najlepszą opieką. Usłyszawszy jej kroki, odwrócił się, przewracając wiadro z wodą.
- Wasza wysokość - rzekł cicho, widocznie zawstydzony, kłaniając się nisko.
- Osiodłaj, proszę, mego konia
Las zawsze wywierał niezwykłe i dziwne wrażenie na młodej Ravell, szczególnie, gdy dostrzegała, jak się zmienia. Każda z pór roku miała coś do zaoferowania, w związku z czym Ravell nigdy nie potrafiła wybrać ulubionej. W wiośnie jednak było coś czarującego, co zapierało dech. Może chodziło o naturę budzącą się do życia? Na drzewach pojawiły się soczyście zielone liście, kwiaty uwodziły feerią zapachów oraz barw, zaś zwierzęta wybudzały się ze snu zimowego i opuszczały nory oraz jaskinie. Ravell odetchnęła głęboko zapachem, który kojarzył jej się ze szczęściem w najczystszej postaci. Nie istniało dlań nic piękniejszego od natury. Trwała i trwać będzie niezależnie od poczynań człowieka i innych ziemskich stworzeń, naiwnie sądzących, że zdołały ją okiełznać.
Mocniej chwyciła za lejce, narzucając zwierzęciu wolniejsze tempo. Ravell udało się wymknąć z pałacu, a o tej porze nikt nie będzie kwapił się szukaniem jej. Przede wszystkim to rodzice dawali ciche przyzwolenie na eskapady dziewczyny, mając świadomość, że chwilowa ucieczka od obowiązków i pałacowego życia przynosi ulgę. Cieszyła się, że matka i ojciec rozumieli pragnienie wolności, gdyż nie mogłaby znieść zamknięcia w pałacu, niczym w złotej klatce.
Napotkawszy drzewo magnolii, skręciła w prawo. Droga do celu była jej dobrze znana i nie potrzebowała żadnej ścieżki. Upłynęła chwila, nim przed oczyma Ravell rozpostarła się polana. W powietrzu unosiła się magia, bowiem miejsce to stanowiło dom wróżek. Raz, będąc z rodzicami, uciekła spod ich opieki i dotarła tu. Grethiel nieraz wypominała to córce, choć Ravell nic z tego pamiętać nie mogła.
Im bliżej celu się znajdowała, tym bardziej wydawało się jej, iż słyszy dźwięk muzyki. Uśmiechnęła się lekko na myśl, że wróżki świętowały przyjście wiosny. Prędko jednak poczuła niepokój. Nie przypominało to bowiem delikatnych melodii, w jakich lubowały się wróżki. Ravell zmarszczyła brwi.
Niedługo potem dotarła ze swą klaczą do łąki. Gdzieniegdzie Ravell zdołała dostrzec wróżki wychylające się z koron kwiatów. Większość wróżek jednak zajęło miejsca na trawie, słuchając muzyki. Muzyki wygrywanej przez nieznajomego Ravell mężczyznę. Księżniczka lekko uchyliła usta, nie dowierzając w to, co widziała. Ufność wróżek trudno zdobyć, a temu mężczyźnie najwyraźniej się to udało.
Gdy tak stała, podleciała do niej Rin, nader sympatyczna i najmniej złośliwa ze wszystkich wróżek zamieszkujących łąkę. Według Ravell wróżki stanowiły rozkoszne i urocze stworzenia, choć nie znosiły słyszeć tych określeń. Nie mogły być większe od dłoni dorosłej osoby, zaś ich skrzydła różniły się od siebie kolorem oraz kształtem. Kiedy te istotki latały, ich skrzydła zdawały się wydawać dźwięk przypominający dzwonki.
- Kto to jest, Rin? - spytała Ravell, nieufnie wpatrując się w nieznajomego.
Wróżka jednak nie udzieliła żadnej odpowiedzi. Zamiast tego roześmiała się cienkim głosikiem, po czym odleciała.
Ravell zmarszczyła brwi. Niewątpliwie w nieznajomym tkwiło coś hipnotyzującego, co przyciągało wzrok. W oczach, które barwą przypominały Ravell żyzną glebę, tkwiły radosne iskierki. Skóra mężczyzny była śniada, zupełnie jakby wiele czasu spędził na pracy w słońcu. Ravell nie wierzyła, że był biedny. Jego zdobiony srebrem i roślinnym motywem strój nie wskazywał na to. Czarne, za długie włosy swobodnie opadały na twarz mężczyzny, lecz on zdawał się tym nie przejmować. W głowie Ravell pojawiło się pytanie. Kto tu był i co robił w jej lesie?
Ravell zmieszała się, gdy skupił na niej swe spojrzenie. Przeszedł ją dreszcz. Odniosła dziwne wrażenie, że te oczy przeszywały ją na wylot, odkrywając jej pragnienia oraz najgorsze obawy. Dziewczynka poczuła ukłucie zimna. Przemknęło jej przez myśl, iż mężczyzna nie mógł należeć do tego świata. Jako człowiek Ravell nie miała prawa wyczuć otaczającej go aury siły oraz potęgi.
- Nie obawiaj się. Podejdź bliżej - rzekł, wyciągając do Ravell dłoń.
- Nie znam pana. Rodzice nie pozwalają mi rozmawiać z obcymi - odparła stanowczo, na co nieznajomy roześmiał się.
- Zapewniam, że mnie znasz, Ravell.
Ravell otworzyła szeroko oczy, lecz prędko odzyskała rezon.
- Skąd znasz moje imię? - zapytała, nie mając już na względzie konwenansów. Starała się ukryć niepewność, lecz z marnym skutkiem.
- Mogę wyznać ci prawdę, jednak nie mam pewności, czy będziesz w stanie mi zaufać.
W umyśle Ravell walczyły dwie strony. Jedna była odpowiedzialnym głosem podpowiadającym, że osoba przed nią siedząca to wariat. Drugą zaś stanowiła ciekawość. Zacisnęła dłonie w piąstki. Wiedziała, że powinna odwrócić się i wracać jak najprędzej do domu. Jednakże tak bardzo chciała się dowiedzieć. Firel udawał, że nie spogląda na nią kątem oka i wpatrywał się w swą lirę.
- Dobrze. Zatem kim jesteś?
- Po tym, jak mój brat zawarł ślub z Thuriel, stałem się jedynym wśród bogów opiekunem natury. Ziemskie stworzenia zwą mnie Firelem. Zawsze wydawało mi się to dziwne. Nazywacie wszystko rzeczy, rośliny, zwierzęta, a nawet osoby i emocje. To nie ma sensu, gdyż w końcu zapominacie, co naprawdę się pod tą nazwą kryje - powiedział, jak gdyby zastanawiając się na głos.
Ravell chłonęła to, co mówił. Z każdym słowem jej oczy otwierały się szerzej i szerzej, aż osiągnęły rozmiar pałacowych spodków do herbaty. Stała przed Firelem. Dotąd nawet nie wyobrażała sobie, że mogłaby dostąpić takiego zaszczytu. Naturalnie, rodzice zadbali, by wierzyła w bogów, lecz nie wiedziała, co powinna była zrobić. Z pewnością już zdołała urazić jego dumę. Przełknęła z trudem ślinę, bojąc się ewentualnego gniewu.
- Wybacz mi, proszę. Nie chciałam w żaden sposób uchybić ci - jąkała się, wbijając wzrok w ziemię.
Firel spojrzał na nią. Na jego twarzy nie malował się gniew, tak jak spodziewała się Ravell. Bił od niego spokój, co dziewczynka przyjęła z westchnieniem ulgi.
- Nigdy nie przywiązywałem zbytniej uwagi do oddawania mi czci. Gdyby stał przed tobą Hessan i Azer to rzeczywiście mogłabyś mieć kłopoty, ale mną nie musisz się martwić.
Ravell podniosła głowę i spojrzała mu nieśmiało w oczy.
- Chodź, pokażę ci coś.
Uklęknął przy jednym z kwiatów. Nie zdołał się on jeszcze rozwinąć i miał zwinięte do środka płatki. Firel przymknął oczy i przysunął dłonie do rośliny. Delikatna, pomarańczowa poświata wydobywająca się z jego rąk zdała się Ravell niesamowita. Domyśliła się, iż to boska moc w najczystszej postaci. Kwiat nagle zaczął rosnąć, aż w końcu otworzył się. Ravell wpierw chciała dotknąć rośliny, ale prędko się zreflektowała. Mogłoby to zostać uznane przez Firela za brak szacunku.
- To niesamowite - mruknęła, ale Firel i tak zdołał to usłyszeć i tylko się uśmiechnął.
- Taka tam sztuczka. Dla boga to nic wielkiego. Ludziom za to wydaje się to cudem.
Ravell spojrzała na niego z niedowierzaniem, po czym przeniosła wzrok na kwiat. Nie rozumiała, iż bogowie inaczej odbierali pewne rzeczy. Nie patrzyli na nie przez pryzmat ludzkiego życia, a swej nieśmiertelności. Firel w tej chwili nie myślał o tym, że dzięki niemu kwiat rozkwitł, a o tym, iż niedługo i tak przyjdzie jego koniec.
- Właściwie czy bogowie nie zamieszkują Tralgonu? Co robisz na ziemi? - zapytała, kierowana ciekawością, Ravell.
Na twarz Firela padł cień, z oczu zniknęły radosne iskry i wszelkie światło. Ravell ukłuły wyrzuty sumienia. Nie powinna zadawać Firelowi pytań, w pewnej księdze wyczytała, iż bogowie nie potrafili zrozumieć ludzkiej ciekawości. Ravell rozejrzała się, ale wróżki zdążyły już umknąć. Była gotowa założyć się, że z ukrycia obserwowały całą sytuację.
Jak zwykle niezawodni z nich przyjaciele...
- Zamieszkują, lecz nie uważam Tralgonu za dom. O wiele bardziej cenię życie wędrowca.
- Czy mógłbyś opowiedzieć coś więcej o Tralgonie? Żadna ze ksiąg nie mówi na jego temat zbyt wiele i zawsze jest to mętne. - Zajęła miejsce na pieńku niedaleko od Firela.
Wiedziała, że miała przed sobą jednego z bogów. Pewien głos w głowie podpowiadał jej jednak, iż nie miała powodu, by się go obawiać. Firel zdecydowanie nie przypominał tego surowego boga, o którym tyle słyszała. Miał w sobie coś z psotnych wróżek, ta radość, ten psotny błysk w oku. Nie potrafiła się go bać i prędko poczuła się przy nim bezpiecznie.
- Tralgon zupełnie nie przypomina ziemi.
- Czy możesz o nim opowiedzieć?
Firel niechętnie przystał na propozycję Ravell i rozpoczął opowieść. Nakreślił przed nią wizję krainy idealnej i pełnej przepychu. Dziewczynie zdawało się, że stała naprzeciw monumentalnego pałacu należącego do Hessana oraz Azer. Strzeliste wieży pięły się, jakby chcąc sięgnąć błękitnego nieba. Tak jak w świecie ludzkich stworzeń dzień przekształcał się tam w noc, słońce zamieniało się miejscami z księżycem, któremu zawsze towarzyszyła gwardia gwiazd tworząca niezwykłe konstelacje.
Roślinność zdawała się rosnąć według skrupulatnie ułożonego planu. W Tralgonie nie istniały chwasty, a owoce najczęściej miały piękny złoty kolor i nigdy nie były przeżarte przez robactwo. Potem Firel napomknął o Wodospadzie Życia, który zafascynował Ravell bez reszty. Stworzony miał zostać przez Azer. Wiecznie czysta woda pobłogosławiona przez boginię uzdrawiała każdego. A dokładniej każdego, kogo zgodziła się uleczyć Azer. Inaczej nie istniała taka możliwość.
Gdy Firel skończył mówić, słońce już prawie zdołało zniknąć za horyzontem. Firmament nabrał różowej poświaty, która prezentowała się malowniczo i natychmiast wywołała uśmiech na twarzy Ravell. Zawsze uważała, że w zachodach bogowie zawarli odrobinę magii i dlatego wywierały na niej takie wrażenie. Wzdrygnęła się jednak, uświadomiwszy sobie, że dawno powinna już wrócić do domu. Nim wstała, zmarszczyła brwi i spojrzała na Firela.
- Czy kiedykolwiek jeszcze cię zobaczę?
Ravell wydawało się, iż w jego oczach widoczne było zaskoczenie. Nawet jeśli, zniknęło ono tak prędko jak się pojawiło. Firel uśmiechnął się, jednak ten uśmiech różnił się od poprzednich. Ravell dostrzegła w nim coś wymuszonego i gorzkiego, co ją dotknęło.
- Naprawdę chcesz mnie jeszcze zobaczyć? Dlaczego? - zapytał spokojnie Firel.
- Jesteś bardzo sympatyczny i opowiadasz ciekawe rzeczy. I spędziłam z tobą miłe chwile - odparła szczerze Ravell, nie musiała się nawet zastanawiać nad odpowiedzią. - Więc, zobaczę cię jeszcze? - spytała z nadzieją.
- Tak, bowiem ja z ogromną chęcią opowiem ci kolejne historie. - Uśmiechnął się łagodnie, a w jego oczach znów zjawiły się radosne chochliki. - Wydaje mi się jednak, że powinnaś wrócić już do domu. Ojciec i matka na pewno się o ciebie niepokoją.
Ravell przyznała mu rację, po czym pożegnała się z nim uściskiem dłoni. Nie zastanawiała się, czy nie spoufalać się zbytnio z bogiem, lecz on zdawał się nie mieć nic przeciwko temu. Dziewczyna przed opuszczeniem polany obejrzała się za siebie, ale nie Firela już nie było, jakby rozpłynął się w powietrzu.
Zamrugała kilka razy. Czy to na pewno nie był sen? Nie pamiętała jednak, by zasypiała. Przecież bogowie nie rozmawiali z każdą napotkaną osobą, co tym bardziej zastanowiło Ravell. Owszem, dziedziczyła tron oraz koronę Husanu, ale nie sądziła, by bogowie przywiązywali do tego wagę.
Otrząsnęła się i prędkim krokiem ruszyła do domu. Wiedziała, iż rodzice nie będą zadowoleni z jej późnego powrotu. Kochała ich, jednak jako jedyne dziecko odnosiła niekiedy wrażenie, że byli wręcz nadopiekuńczy. Zdawała sobie sprawę, iż zwyczajnie się o nią troszczyli, lecz czasem jej to ciążyło.
Nawet strażnicy wymienili porozumiewawcze spojrzenie, nim otworzyli przed Ravell wrota do pałacu. Dziewczyna z rozmysłem stawiała kroki najciszej, jak się dało.
Idąc, prawie wpadła na jedną z rzeźb przedstawiających jej przodka. Rozejrzała się prędko, licząc, iż nikt nie zwrócił zbytniej uwagi na hałas.
Odetchnęła z ulgą, przekroczywszy próg należącej do niej sypialni. Nagle jednakże do jej uszu dotarło dobrze znane chrząknięcie. Obejrzała się i zauważyła, że miejsce na fotelu przy kominku zajmowała jej rodzicielka. Ravell od kiedy pamiętała, podziwiała Grethiel. Wyglądała doprawdy przepięknie, siedząc wyprostowana. Urodzona królowa, a przynajmniej tak zawsze postrzegała ją Ravell. Jasne włosy ułożone w koronę prezentowały się idealnie. Ciemne, niemal granatowe, oczy w tym momencie wyrażały troskę. Ravell przełknęła ślinę, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Gdzie byłaś? – zapytała spokojnie, patrząc córce w oczy.
Spokój Grethiel wywoływał u Ravell strach. Nie chciała zawodzić swych rodziców, ale wolałaby usłyszeć krzyk, wyrzuty. Grethiel jednak nigdy nie traciła panowania nad sobą.
– Ja... Straciłam poczucie czasu. Wybrałam się na przejażdżkę, potem zatraciłam się w wędrówce po lesie. Wiesz, jak go uwielbiam wiosną, gdy nie jest okryty śniegiem.
– Kochanie, rozumiem. Nie potrafię jednak pojąć, dlaczego jesteś tak nieodpowiedzialna. Kiedyś mnie i twojego taty zabraknie, a ty jesteś naszą jedyną spadkobierczynią. – Zabrzmiała stanowczo. – W tobie nadzieja Husanu i musisz stać się bardziej odpowiedzialna, tak jak przystoi na przyszłą królową.
Ravell powstrzymała się od przewrócenia oczyma. Wiedziała, że tylko doprowadziłaby tym Grethiel do pasji szewskiej.
– Czy ktoś zapytał mnie o zdanie? Co jeśli nie chcę być królową? Owszem, życie w pałacu jest wygodne, ale wiąże się z mnóstwem obowiązków. To nie moja wina, że nie macie więcej dzieci – krzyknęła Ravell, nie mogąc powstrzymać gniewu.
Grethiel wzdrygnęła się pod wpływem słów Ravell. Wargi zacisnęła w wąską kreskę, a oczy przysłonił smutek. Ravell dopiero widząc reakcję mamy, zrozumiała, jak okrutne słowa opuściły jej usta. Zwiesiła głowę, czując napływający wstyd. Powinna ugryźć się w język, gdy jeszcze był na to czas. Za późno, mleko się rozlało.
– Ravell, wiem, że tobie wydaje się to niesprawiedliwe. Ale nikt tutaj nie chce dla ciebie źle. Szczególnie ja i tata, przecież masz wszystko, a co najważniejsze na każdym kroku udowadniamy ci, że cię kochamy. Pomyśl czasem, jak to, co robisz, wpływa na innych. – Jej głos nie był już łagodny.
Tego wieczoru Ravell zła na siebie długo nie mogła zasnąć. Chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę żałowała swoich słów. Nie zaprzestała spotkań z Firelem. Darzyła go równie wielkim szacunkiem jak i sympatią. Był niezwykle mądry, ale nic dziwnego, skoro tyle przeżył. Z każdym spotkaniem Ravell dowiadywała się czegoś nowego. Opowiadał jej historie, które zdawały się jej nierealne i nader odległe. Nigdy też nie złościł się na nią za ciekawość.
Dni, miesiące, w końcu lata mijały, a relacja Ravell oraz Firela przekształciła się w przyjaźń. Ufali sobie, rozmawiali o wszystkim i o niczym, ale potrafili także milczeć, wpatrując się w zachody słońca. Czasem bowiem słowa wydawały się zbędne i tylko przeszkadzały. Milczenie jednak nigdy im nie ciążyło, nie wytwarzało niezręcznej atmosfery.
Ravell, tak jak się spodziewano, wyrosła na piękną kobietę. Długie, jasne włosy barwą przywodziły na myśl złoto i pasowały do niebieskich oczu, w których tonął niejeden mężczyzna. Przy tym jednak Ravell stała się próżna, kochała uwagę innych i nierzadko powodowało to nieporozumienia oraz nieposzanowanie cudzych uczuć. Uwielbiała otrzymywać dowody miłości i podziwu od innych, sama jednak, jako że nie znała tego uczucia, traktowała je bardzo lekceważąco.
– Wiesz, rodzice ostatnio znaleźli kolejnego kandydata do mojej ręki – oznajmiła Ravell Firelowi.
Firel siedział dokładnie na tym samym pniu, na którym ujrzała go po raz pierwszy. Zaprzestał gry na flecie, po czym odłożył instrument na trawę. Spojrzał nieprzeniknionym wzrokiem na Ravell, nie wiedząc, co powinien odrzec. Otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Ravell zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, co się z nim działo. Od dłuższego czasu zachowywał się inaczej w jej towarzystwie.
– Co chcesz ode mnie usłyszeć, Ravell? – zapytał cierpko Firel, a kobieta uświadomiła sobie, że nigdy nie widziała go tak smutnego. – Jeśli tylko go kochasz, wyjdź za niego.
Ravell pokręciła z niedowierzaniem głową. W końcu, nie mogąc się powstrzymać, parsknęła śmiechem.
– Nie kocham go. Nie wiem, skąd przyszło ci to do głowy. Nie widziałam go ani razu, a przecież mówiłam ci, że zapewne to kolejny pyszałek, który oczekuje ode mnie całkowitego posłuszeństwa i moi rodzice go odprawią.
Firel, speszony, odwrócił od niej wzrok i podrapał się po karku. Ravell założyła ręce na piersi, nie mogąc dojść do tego, co nim kierowało. Przecież przyjaźnili się, tyle razy powtarzała mu, że będzie przy nim i w miarę swych nędznych ludzkich możliwości pomoże. Położyła mu dłoń na ramieniu i wówczas stało się coś niespodziewanego. Firel odwrócił się, bez słowa ujął jej twarz w dłonie i złożył na ustach pocałunek.
W pierwszej chwili Ravell uderzył szok. Nie sądziła, że bóg darzył ją uczuciami silniejszymi niż przywiązanie i sympatia. Przez sekundę chciała odepchnąć go od siebie. Jednakże gdy dotarło do niej, że zdołała oczarować samego Firela, to musi w niej być coś więcej. Uznała to za szansę, by udowodnić coś sobie i światu. Wplotła dłonie we włosy mężczyzny i oddała pocałunek.
Wyczuła, że Firel uśmiechnął się. Nie zastanawiała się, czy to, co robi, było słuszne. Żyła chwilą, nie zważając na możliwe konsekwencje. Gdy w końcu Ravell oderwała się od Firela, posłała mu najpiękniejszy ze swych uśmiechów.
– Nigdy nie pomyślałabym, że darzysz mnie uczuciem – rzekła szczerze Ravell. – Myślałam, że jestem dla ciebie tylko przyjaciółką, gdyż nigdy nie dałeś po sobie poznać, iż jest inaczej. Dlaczego nic nie mówiłeś? – Zmarszczyła brwi.
– Nawet bogowie mogą się bać, prawda? Nie lubię tego przyznawać, lecz wierzę, że z tobą mogę pozwolić sobie na szczerość. Obawiałem się odtrącenia. Bałem się, że to wyznanie zrujnuje naszą przyjaźń, te wszystkie lata, które spędziliśmy razem. Wówczas te wspomnienia sprawiałyby, że bym cierpiał. – przerwał i roześmiał się. – Brzmię zapewne strasznie egoistycznie w tym momencie. Wybacz mi.
Ravell pokręciła głową i poprawiła kosmyk włosów, które wpadał do oczu. Firel wpatrywał się w nią rozmarzony, nie wierząc w to, co miało miejsce przed momentem. Był bowiem pewny, że to najszczęśliwszy dzień w całym jego długim życiu.
– Przepraszam, jeśli urażę cię tym pytaniem, ale żyjesz przez tyle lat. Nigdy nikogo przedtem nie kochałeś?
– Nie zamierzam cię okłamywać. Przed tobą było więcej niż kilka kobiet, ale tylko jedna przed tobą zawładnęła mym sercem. To było prawdziwe. I wciąż po świecie chodzą nasi przodkowie.
Ravell pokiwała głową, czując narastający zawód. Liczyła, że to ona była pierwszą i jedyną kobietą, której udało się dostać do serca Firela. Musiało to być wypisane na jej twarzy, gdyż z twarzy mężczyzny zniknął uśmiech.
– Wiedziałem, że może cię to zranić. Ale nigdy nie zdobyłbym się na kłamstwo wobec osoby, którą szanuję i kocham ponad życie. Wolę, byś dowiedziała się o mnie wszystkiego, nim...
– Nim co? – Przerwała mu z figlarnym uśmiechem Ravell.
Firel roześmiał się tylko, po czym złożył pocałunek na jej czole.
– Nim wrócisz do pałacu, ponieważ niedługo będzie zupełnie ciemno.
Sam Firel nie potrafił uwierzyć, w to, że Ravell odwzajemniała jego uczucia. Śmiał wątpić, czy na świecie był wówczas ktoś szczęśliwszy od niego. Tak długo czekał na ten dzień. Choć bogowie inaczej odbierali czas, czuł się okropnie, nie mogąc wyznać Ravell prawdy. Spędzając z nią czas, te słowa paliły go, ale dotąd nie nadarzyła się odpowiednia po temu okazja. Nie mógł wiedzieć jednak, że ten dzień naprowadzi do najgorszego wydarzenia w całej jego egzystencji.
Patrzył za nią, póki nie zniknęła wśród drzew. Gdy odeszła wydał z siebie szalony okrzyk szczęścia i uśmiechał się do każdej napotkanej na drodze wróżki. Aura, którą roztaczał, przyciągała ciekawskie zwierzęta i sprawiała, że każdy kwiat zwrócił kielich w stronę Firela. Bóg z radością pogwizdywał i pomagał potrzebującym roślinom oraz zwierzakom.
Ravell zaś skierowała się do pałacu. Radosna, niemal w podskokach, przekroczyła próg pałacu. Jak można się było spodziewać, przez swą nieuwagę wpadła na kogoś. Chciała zacząć przepraszać, ale gdy ujrzała te zielone oczy, straciła zdolność mowy. Mężczyzna był wyższy od niej o głowę i blady, co kontrastowało z jego czarnymi włosami. Otrząsnęła się, uświadamiając sobie, iż nieznajomy trzymał ją swych ramionach. Uniosła dumnie głowę.
– Wybacz, pani. Poszukuję sali tronowej, mam stawić się tam, by poznać księżniczkę Ravell.
Ravell lekko uniosła głowę, ale wciąż uśmiechała się do mężczyzny.
– Tak się składa, że właśnie ją poznałeś, książę. – Roześmiała się, a on się zmieszał.
– To zaszczyt, Wasza Wysokość. – Skłonił się nawet niżej, niż nakazywała etykieta, co Ravell przyjęła z zadowoleniem. – Wybacz, że nie zorientowałem się, z kim mam do czynienia.
– To nic, zaufaj mi. Nie uchybiłeś mi w żaden sposób – odparła spokojnie. – Wręcz przeciwnie, prawdopodobnie uratowałeś mnie, książę, przed bolesnym upadkiem. Mogę zaprowadzić cię do jadalni, lecz potem muszę udać się komnaty na moment. Pozwól za mną, Wasza Wysokość.
Odprowadziła księcia do sali, a następnie skierowała się do swej komnaty. Wiedziała, że w jadalni z pewnością już oczekiwali go rodzice, zatem nie był sam. Wskazała służce odpowiednią suknię, po czym kazała jej rozczesać długie włosy i zostawić swobodnie spływające po plecach. Wiedziała, że będzie to uznane za złamanie konwenansów, lecz była dorosła i rodzice nie mogli już do niczego zmusić.
Zadowolona i pewna siebie wyszła z sali. Suknia eksponowała jej atuty w granicach dobrego smaku. Beżowy ubiór współgrał z jej urodą i miała świadomość, że to jej kolor. Pomalowane na jasny kolor usta kusiły, więc nie omieszkała mijanych strażników obdarzać uśmiechem, co wprowadzało ich w konsternację.
Miała świadomość, że budziła w nich podziw. Uwielbiała doprowadzać mężczyzn do szaleństwa, widzieć ich nieporadne i kończące się na porażkach próby, by odwrócić od niej wzrok. Ubóstwiała być adorowaną, ale tu chodziło o coś więcej. Czuła, że to ona miała kontrolę i władała ich sercami. Podobało jej się to.
Wkroczyła do sali służącej za jadalnię. Było to duże pomieszczenie, na którego środku stał długi, prostokątny stół. Na ścianie naprzeciw stołu znajdował się ogromny portret. Widniała na nim cała rodzina, czyli Ravell, jej matka oraz ojciec. Ravell zawsze zdawało się, że malarz sprawił, że jej oblicze nie wyglądało wystarczająco królewsko. A może to wina poważnych wyrazów twarzy jej rodziców sprawiała takie wrażenie? Nie miała pewności, choć obraz wisiał tu od dobrych paru lat.
Natychmiast ściągnęła na siebie spojrzenie księcia, co przyjęła z szerokim uśmiechem. W geście szacunku wstał z krzesła, gdy wkroczyła do sali. Rodzice też zerknęli na nią, lecz nie zwróciła na to uwagi. Najchętniej zasiadłaby obok nowo poznanego mężczyzny, lecz konwenanse nie pozwalały na taką swobodę. Z żalem zajęła miejsce obok matki.
– Ravell, to jest książę Adair. Jak zapewne pamiętasz, przybył do nas z Mirrienoru – rzekł Cadan.
– Mieliśmy przed momentem okazję się poznać – przyznała Ravell.
– To prawda, lecz chyba się nie przedstawiłem. Zapomniałem o własnym imieniu. Czyżbyś rzuciła na mnie urok, pani? – zapytał zupełnie poważnie, co urzekło Ravell.
– Nie wydaje mi się, Wasza Wysokość. Jestem tylko człowiekiem.
– Nie zamierzam rozpoczynać o to kłótni, ale zdaje mi się, iż masz w sobie coś z czarodziejki, pani.
Ravell roześmiała się dźwięcznie, a Adair do niej dołączył.
Cadan i Grethiel posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia. Wyglądało bowiem na to, że Ravell oraz Adair przypadli sobie do gustu. Wbrew pozorom i tradycji nie chcieli wydawać córki za mąż za kogoś, kogo ta nie obdarzyłaby uczuciem. Liczyli więc, że dobry początek relacji młodych i był zapowiedzią pięknego jej rozkwitu.
– Śmiało częstujcie się jedzeniem. Zapewniam książę, że to najlepsze dania husanskiej kuchni. – Uśmiechnęła się Grethiel, spoglądając na Adaira.
Ravell niemal parsknęła śmiechem, przypominając sobie, co matka wielokrotnie już powtarzała. Do serca mężczyzny najłatwiej trafisz przez żołądek. Widząc wyraz twarzy Adaira, była skłonna w to uwierzyć.
Wieczór minął w nader przyjemnej atmosferze. Najchętniej nie przerywałaby rozmowy z Adairem, lecz przypomniawszy sobie, że będzie on gościem w pałacu na dłuższy, nieokreślony czas, uśmiech pojawił się na jej twarzy.
Zapadła w sen niemal natychmiast, wszystko zdawało jej się piękne jak jeszcze nigdy. Zasnęła, mając przed oczyma najpiękniejsze zielone tęczówki, jakie widziała. Ani jednej myśli nie poświęciła Firelowi.
Śniła, co zdarzało się nadzwyczaj rzadko. Pamiętała, że wyobraźnia podsuwała jej obraz księcia Adaira. Ravell chwyciła go za rękę, a następnie mężczyzna objął ją w talii. Wszystko było cudownie, lecz nagle między nimi stanął Firel. Milczał, ale na jego twarzy malowała się rozpacz. W pewnym momencie ziemia pod Ravell oraz Adairem rozłamała się, tworząc między nimi przepaść nie do przebycia. Z otworu w ziemi wyłoniły się czarne cienie pragnące pochwycić ją oraz Adaira. Uciekali, lecz nie mieli szans. Macka już niemal ją pochwyciła, lecz przed najgorszym ustrzegło ją obudzenie się.
Oddychała z trudem. Ten sen zdał się jej głupi. Ledwo przecież znała Adaira i nie wiedziała o nim nic. A jednakże nie mogła zaprzeczyć, iż miał w sobie coś, co przyciągało do niego Ravell. Prychnęła, nie chcąc zastanawiać się nad tym dłużej, niż było to konieczne. Sny czasem płatały ludziom figle i podsuwały dziwne, nierealistyczne wydarzenia. Przynajmniej tak postrzegała to Ravell.
Na śniadaniu spotkali się znów. Adair mówił o swym kraju, ale robił to w taki sposób, że Ravell to nie nudziło. Doszła do wniosku, że wpływ na to miały głos mężczyzny oraz jego miłość do ojczyzny słyszalna w każdym słowie.
– A co najbardziej podoba ci się w Mirrienorze, Wasza Wysokość? – zapytała szczerze ciekawa Ravell.
Adair zmrużył oczy i zamyślił się.
– To trudne pytanie, ale ostatecznie sądzę, że ocean. Mirrienor to jedyne królestwo z Krain Paktu posiadające dostęp do niego. Morska bryza, piasek. Ocean od zawsze kojarzył mi się z wolnością.
– Chciałabym kiedyś ujrzeć ocean. Musi być przepiękny.
– Obecnie mam przed oczyma coś stokroć piękniejszego. – Wpatrywał się w nią jak urzeczony, a na policzkach Ravell wykwitły rumieńce.
Nie znała go długo, lecz czuła, że coś ich łączy. Rozmowa z nim była równie prosta jak oddychanie, nie musiała się starać. Chłonęła każde jego słowo, choć nigdy by się do tego nie przyznała. Przez jego przeszywający wzrok jednak czasem traciła koncentrację. Wiedziała, że w krwi Adaira nie płynęła ani kropla krwi czarodzieja. Gdyby nie miała takowej pewności, miałaby pewność, iż rzucił na nią urok. Podświadomość podpowiadała Ravell, że ją i Adaira łączyła więź inna od tej z Firelem. Ta bowiem była szczera i nie brakowało w niej przyciągania.
Po porannym posiłku udali się na spacer. Husan letnią porą wyglądał zupełnie inaczej. Znikał biały puch, a z ziemi wychylały się rośliny. Kwiaty otwierały pąki, kierując je w stronę słońca. Wśród drzew iglastych dało się gdzieniegdzie zauważyć liściaste, które po długim czasie nagości okryły się zielenią liści. Ravell kochała zimę, śnieg i noc polarną, doceniała jednak otoczenie obecnie tętniące życiem.
– Zapytałaś mnie, co lubię w Mirrienorze. A co ty lubisz w Husanie?
– To cudowne miejsce. Kocham je, bo rodzice mnie tego nauczyli. Trudno wybrać jedną rzecz, którą uwielbiam najbardziej, lecz myślę, że gdybym miała wybrać, to byłaby noc polarna. – Uśmiechnęła się rozmarzona. – Zapada ciemność, na niebie pojawiają się przenikające się kolory. Dobrze widoczne są także gwiazdy, które jak wierzy mój lud, nie są tylko podarkiem Hessana dla Azer. Wskazują drogę zagubionym wędrowcom. Niekiedy szepczą, a ich przyjazne głosy pomagają ludziom podjąć ważne decyzje.
Adair pokiwał powoli głową z uśmiechem.
– Tylko raz miałem okazję być w Husanie podczas nocy polarnej, ale przyznaję, że zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. A to, co powiedziałaś o gwiazdach, brzmi niesamowicie. W Mirrienorze ludzie wierzą, ale nigdy nie przywiązują zbytniej wagi do legend i opowieściach o minionych czasach.
– Wybacz, książę, ale wydaje mi się, iż Mirrienorczycy podchodzą do tego lekceważąco. – Zmarszczyła brwi. – To, że coś minęło, wcale nie oznacza, że jest nieważne.
– Masz rację. Może kiedyś opowiesz mi legendy, które znasz?
– Z wielką przyjemnością, Wasza Wysokość.
– Gdy jesteśmy sami, chyba możemy mówić sobie po imieniu, prawda? – zapytał z nadzieją wypisaną na twarzy mężczyzna.
– Oczywiście, Adairze.
Każdy dzień spędzony w towarzystwie Adaira był dla Ravell jak największy skarb. Przeszywające spojrzenia, uśmiechy do niej skierowane, lekkie, niby przypadkowe muśnięcia dłoni. Te pozornie drobne gesty coraz bardziej zbliżały ją i Adaira do siebie. Nie mogła wyobrazić sobie pałacu bez jego obecności obok. Nie mogła, ale przede wszystkim tego nie chciała. Czasem przypominała sobie o swojej głupocie. Kiedyś przysięgła, że nigdy się nie zakocha, gdyż zdawało się to jej dobrowolnym zamknięciem się w złotej klatce. Teraz dostrzegała, jak bardzo się myliła. Wystarczyło trochę cierpliwości i odpowiednia osoba przy boku.
Minął miesiąc, nim odbył się ślub Ravell oraz Adaira. Ravell przez ten czas nie widywała się z Firelem, ale pomyślała, że to lepiej. Zrozumiała, jak bardzo skrzywdziła go, udając uczucie, lecz było za późno. Zabrnęła w to zbyt daleko, zatem jeśli będzie trzeba, wyjaśni mu wszystko. Wciąż uważała go za przyjaciela i osobę, której może ufać. Przecież jeden głupi czyn nie mógł przekreślić lat wielkiej przyjaźni, prawda?
Ravell kroczyła przez świątynie w stronę ołtarza. Czuła szczęście, lecz nie było ono przejmujące, jak się spodziewała. To uczucie przyćmiewały wyrzuty sumienia. Z tyłu głowy miała myśl o Firelu. Zawiodła go i co gorsza zrobiła to dla własnej uciechy i próżności. Mogła powiedzieć mu prawdę zamiast tak perfidnie kłamać. Gdy bóg dowie się o wszystkim, nie będzie chciał mieć z nią już nigdy do czynienia.
Jedno spojrzenie na Adaira wystarczyło, by złe myśli odeszły precz. Miała przed sobą tego jedynego. Nie spodziewała się go kiedykolwiek spotkać, a jednak stało się tak, gdyż bogowie sobie tego życzyli. Nawet Firel nie posiadał siły zdolnej ich rozdzielić. Podeszła do ołtarza, do niego, a Adair natychmiast chwycił jej dłoń. Tu i teraz tylko oni się liczyli. Świat wokół mógłby zniknąć, przemienić się w ruinę, a oni nadal wpatrywaliby się w siebie, mając pewność, że nie istnieli ludzie od nich szczęśliwsi.
Słowa kapłanki nie docierały do Ravell. Skupiła się na Adairze. Niemal mechanicznie wyrecytowała słowa przysięgi i cały czas patrzyła prosto w oczy ukochanego. Wszystko wkoło zatrzymało się, gdy Adair chwycił jej talię i przyciągnął do siebie. Ravell zabrakło tchu, to było tak intensywne i wszechogarniające uczucie.
Słyszała brawa, ale docierały one do niej, jakby znajdowała się pod wodą. Szum nie miał znaczenia. Pocałunek przypieczętował ich małżeństwo, stanowił obietnicę, której żadne z nich nigdy nie powinno złamać. Ale mimo to miał słodki smak, był bowiem obietnicą nowego początku. Ravell miała pewność, że ich historia dopiero się rozpoczęła.
Kiedy oderwali się od siebie, Ravell uśmiechnęła się do męża. Brzmiało to co najmniej irracjonalnie. Wszak nigdy nawet nie marzyła o ślubie, nie była jak te pannice śniące o długiej sukni, przysiędze i pięknym balu. Nie musiała o tym marzyć. Miała przy sobie odpowiedniego mężczyznę i była gotowa przejść z nim przez najtrudniejsze i najbardziej kręte ścieżki losu.
Jak można się spodziewać, Ravell i Adair byli bardzo szczęśliwi. Po dwóch latach doczekali się córki, której nadali imię Nessa. To ona scementowała te małżeństwo i stała się ich oczkiem w głowie. Chociaż należeli do królewskiej dynastii, byli zwyczajną rodziną, która kochała się ponad wszystko. Byli szczęśliwi.
***
Jak wszystko, także szczęście małżeństwa miało swój kres. Po trzech latach od narodzin dziecka Ravell zaczęła podupadać na zdrowiu. Służba szeptała po kątach o dziwnej chorobie trawiącej królową, o atakach, które niepokoiły i trwożyły. Poczta pantoflowa działała prężnie i wieść niczym sieć snuta przez pająki rozprzestrzeniła się po królestwie.
Pewnego dnia Ravell czuła się tak słaba, że nie była w stanie wstać z łóżka. Adair siedział przy niej od świtu do zmroku, trzymał za rękę i pilnował, by nikt nie zakłócał jej spokoju. Po kilku latach małżeństwa nadal kochał swą żonę jak szaleniec i zmartwił się, że zaniemogła. Jeszcze kilka dni temu krzątała się po pałacu, była jego własnym słońcem, wszędzie było jej pełno. A teraz? Chodziła jedynie z czyjąś pomocą i niemal całe dnie spała.
Trwało to dwa tygodnie, królewscy medycy rozkładali ręce, nie rozumiejąc, co było przyczyną złego samopoczucia jej wysokości. Nie dawali nadziei na wyzdrowienie, twierdzili, że Adair powinien przygotować się na najgorsze.
Zaniedbał obowiązki władcy, zapominał o radach z pałacowymi doradcami, nie poświęcał czasu poddanym. Oddał swe obowiązki bratu, póki Ravell nie poczuje się lepiej. Był bowiem pewien, że Ravell z tego wyjdzie, nie dopuszczał do siebie innej możliwości.
Pewnego wieczoru Ravell wstała i spojrzała na ukochanego. Wzrok miała nieobecny, było w nim coś, co przeraziło Adaira. Chwycił ukochaną za rękę, ale ona natychmiast wyrwała się z uścisku.
– To stanie się niedługo. Nim wiosna otuli Hussan, ziemię splami krew. Będą tysiące zabitych, śmierć zbierze swe żniwo, a przyjaciół rozdzieli niezgoda. – Głos był ochrypły i wysoki, nie należał do Ravell. – Bogowie podzielą się na dwie strony, a ich gniew będzie straszny i pochłonie nasz świat.
Po tych słowach spojrzała na niego pytającym wzrokiem. Najważniejsze było to, że się obudziła i wyglądała o wiele lepiej. Adair siedział obok niej wstrząśnięty, nie pojmując, co właściwie się wydarzyło. Nie wierzył w to, co powiedziała Ravell, był przekonany, że to jedynie majaki chorej i zlekceważył je. Wyparł je z pamięci i przypomniał sobie o nich dopiero, gdy przybył posłaniec z listownym zawiadomieniem o ataku Mirrienoru na Saraen.
Nawet wówczas jednak nie dał wiary, że słowa jego małżonki okazały się niczym innym jak przepowiednią. Było jednak za późno na zbrojenie się, gdyż nie minęły dwie doby, kiedy granicę Hussanu przekroczyły wrogie oddziały zbrojne.
Wiedział, że jego miejsce było wśród jego ludzi. Dobry przywódca nie zostawiał swoich wojowników na pewną śmierć. A jeśli tak, to sam musiał znaleźć się w pierwszym szeregu. Ravell próbowała go przekonywać, ale jej słowa trafiały na mur.
Jeszcze tego samego dnia mężczyzna był gotowy do opuszczenia pałacu i rodziny. Adair czuł się, jak gdyby w gardle utknęła mu gula nie do przełknięcia. Przed sobą miał żonę oraz córkę, dwie najważniejsze w życiu osoby. Nessa jeszcze nie mogła wiedzieć, co się działo, spoglądała z niezrozumieniem to na matkę, to na ojca. Jeszcze trudniejsze dla Adaira okazało się spojrzenie na Ravell. Oczy ukochanej Adaira nie wypełniły się łzami, lecz tkwiło w nich coś, czego nigdy wcześniej nie widział. Bezbrzeżna pustka, która sprawiła, że radosne iskry gdzieś uleciały. Jego niepokój wzmógł się jeszcze bardziej.
Ravell nic nie mówiła, odwróciła jedynie od niego wzrok. Mężczyzna westchnął ciężko. W milczeniu chwycił delikatnie podbródek żony i skierował jej twarz w swą stronę.
– Cokolwiek się nie wydarzy, zawsze będę was kochać. – Ujął jej dłoń. – Jeśli zginę...
– Nie. Nie zginiesz, nie chcę tego słuchać. – Spojrzała na niego i tym razem na jej twarzy malował się gniew. – Masz wrócić do domu, do nas. Nie zgadzam się, byś zginął.
– Obiecuję, że zrobię co w mojej mocy. Jednak jeśli bogowie uznają inaczej, ty musisz być silna. Dla Nessy.
Ravell niechętnie skinęła głową, po czym przylgnęła do niego. Adair złożył na jej czole pocałunek i objął ją mocno. Nie umiał już powstrzymać łez, które popłynęły strumieniem. Nie chciał wojny ani wojennych łupów, pragnął jedynie długiego, szczęśliwego życia spędzonego wśród rodziny. Nie pojmował, dlaczego bogowie skazywali go na taki los i nie wiedział, czy będzie w stanie kiedykolwiek im wybaczyć. Kiedy Ravell odsunęła się od niego, wyciągnął dłoń do Nessy.
– Chodź do taty, mała. – Wziął ją na ręce.
Mocno objął jedyną córkę, która od zawsze była jego oczkiem w głowie. Już tęsknił za nią i za Ravell. Przed oczami stawały mu najważniejsze, najcudowniejsze wspomnienia z ich życia. To było dobre, wspólne życie, tego miał pewność. I liczył, że gdy już powróci z wojny, to życie będzie mogło trwać dalej i odzyskają spokój.
***
Mijało wiele dni, a Adair nie wracał. Pewność Ravell rosła z każdym dniem. Wiedziała, że jej mąż zginie. Kochała go jednak ponad życie i to rozkazało jej jechać na pole bitwy. Kazała zaprząc konia. Nie słuchając mądrych rad, ruszyła bez żadnego prowiantu w sfatygowanej sukni i męskich butach.
To, co zobaczyła, było sto razy gorsze niż wszystkie jej koszmary razem wzięte. Krew i ludzkie ciała zdawały się leżeć wszędzie, ziemia trzęsła się pod tętentem kopyt, piach drażnił oczy. Zewsząd dochodziły do jej uszu odgłosy walki, ocierające się o siebie żelazo. Od odoru potu i rozkładających się ciał zrobiło jej się słabo.
Nie wiedziała, w jaki właściwie sposób dotarła do męża. Głos w głowie mówił jej, gdzie jechać i co zrobić, by uniknąć strzałów oraz ataku. To była jednocześnie najgorsza i najbardziej realistyczna sytuacja w jej życiu. Znalazła się w oku cyklonu i brnęła w nie dalej. Inaczej Adair umrze niepotrzebnie. A ją i tak trawiła choroba, była pewna, że medykom udaje się jedynie przedłużyć jej życie, ale nie zdołają jej uratować.
***
Adair czuł, że jego siły się wyczerpywały. Nie poddawał się, gdyż determinacji dodawała mu myśl o żonie oraz córce. Nie mógł ich zostawić, nie mógł zawieść. Walczył więc dalej i jedynie siła woli pozwalała mu nie upaść z wyczerpania. Przeciwnik wykonał pchnięcie, którego w ostatniej chwili Adair uniknął. Nie miał wyboru, musiał zwyciężyć. Uparcie wmawiał sobie, iż nie mógł teraz zginąć. Nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby zostawił Ravell i Nessę same na świecie. One go potrzebowały.
Był na skraju wyczerpania, kiedy udało mu się wykonać celne i śmiertelne dla wroga pchnięcie. Wyciągnął miecz z truchła, krzywiąc się na widok krwi. Wokół panował szum, bitwa nadal trwała i nie zapowiadało się, by prędko dobiegła końca. Sam Adair nie chciał walczyć. Pragnął jedynie spokoju obok swej rodziny. Jednakże jako władca dwóch państw musiał pamiętać także o obowiązkach wobec poddanych.
Nagle usłyszał blisko za sobą świst strzały. Obrócił się... I nagle całe pole walki straciło na znaczeniu. Nie miał pojęcia, skąd wzięła się tu Ravell. Był w stanie patrzeć tylko na nią i na powiększającą się na jej piersi plamę krwi.
– Nie, nie, nie... – powtarzał, nawet nie zauważając, że łzy skapywały z jego policzków.
Ktoś podniósł go i kazał wziąć się w garść. Wstał i kierowany gniewem roztrzaskiwał wrogów, jednego po drugim. Ale nigdy już nie zaznał szczęścia.
***
Firel patrzył niczym skamieniały na przeszyte strzałą ciało Ravell. Z trudem utrzymał się na nogach, zatoczył się. Nie wiadomo kiedy z jego oczu popłynęły łzy. Nie mógł uwierzyć, że jego jedyna prawdziwa miłość odeszła. Najgorsza jednak była świadomość, że on częściowo ponosił za to winę. Gdyby zostawił ją w spokoju, może nie zostałaby na polu walki. A teraz nie żyła i nikt, nawet żaden z bogów, nie mógł oddać jej życia. Wydał z siebie dźwięk, przypominający ryk dzikiego zwierzęcia.
Podszedł do Ravell, choć był pewny, że jej dusza odeszła już w poszukiwaniu rzeki Carenn. Strzała przeszyła serce, nie miała żadnych szans. Szlochał, nie przejmując się, że ktokolwiek mógłby go dostrzec. Nie zważał na opinię ludzi, kiedy sens jego marnego życia właśnie przepadł. Pragnął odwrócić czas, uchronić ukochaną przed przeznaczeniem. Ale nie potrafił. Czuł się, jak gdyby los wziął jego serce w dłonie i roztrzaskał je o ziemię.
Przycisnął do siebie ciało kobiety, szlochając coraz głośniej. Po paru minutach bądź godzinach, gdy łzy na twarzy boga już zaschły, pozostawił bezwładne ciało na trawie. Podniósł drżące dłonie i zaczął wypowiadać odpowiednią inkantację. Zacisnął wargi w wąską kreskę, kiedy to, co zostało z Ravell, zamieniło się w kwiat. Piękne płatki o jasnej, błękitnej barwie natychmiast rozkwitły. To nie była zwykła roślina. Kwiat ten dzięki mocy Firela miał nigdy nie uschnąć i przypominać kolejnym pokoleniom o miłości boga do śmiertelniczki i przestrzegać przed błędami, które on popełnił.
***
Minęło dziesięć wiosen, wojna dobiegła końca i stała się jedynie odległym wspomnieniem. Wspomnieniem, które do dziś budziło trwogę i stanowiło cierń w niejednym sercu. Firel, jak co dzień, wolno zmierzał w stronę Lasu Ravell. Nawet wojna nie powstrzymała natury, która na nowo odżyła. Trawa i paprocie zdążyły się zazielenić. Spalone drzewa ścięto, a na ich miejsce pojawiły się nowe. Wśród nich buszowały śpiewające ptaki, oznajmiając pełnię wiosny. Kwiaty zdawały się jeszcze piękniejsze niż te, jakie dawniej stworzył. Nad nimi latały motyle o różnych barwach oraz pszczoły. Raz nawet Firelowi udało się natknąć na lisa, ten jednak po chwili uciekł.
Firel odetchnął głęboko, wdychając zapach lasu. W nadal chłodnym powietrzu unosiła się mieszanina charakterystyczna kniei. Wyczuć się dało woń sosen oraz kwiatów. Mężczyzna mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Ravell kochała las bardziej niż własny dom, była jego częścią. On dawniej uwielbiał to miejsce tak samo jak ona, lecz po jej śmierci przyjście tu za każdym razem wiązało się z bólem i natłokiem wspomnień. Nareszcie dotarł do celu. Westchnął ciężko, patrząc na to, co zostało z Ravell. Jak zwykle kwiat wyglądał najwspanialej że wszystkich, lecz to nie mogło ukoić żalu.
Klęknął przy roślinie, choć dobrze wiedział, że to nie Ravell. To nie zmieniało jednak faktu, że ten kwiat był dla niego ważny i nikomu nigdy nie wybaczyłby zerwania go. Znowu obudziły się w nim wyrzuty sumienia, gdyż miał świadomość, że Ravell zginęła przez niego. Przez jego zawiść i miłość, która stała się toksyczna, aż w końcu zniszczyła ukochaną mu osobę.
– Przepraszam, Ravell. – Po raz pierwszy wypowiedział te słowa na głos. – Mogłaś żyć, być teraz szczęśliwa i wychować swą córkę. A przeze mnie straciłaś to. Choć kochałem cię, zabrałem ci wszystko i żałuję. Gdziekolwiek jesteś, mam nadzieję, że mi wybaczysz. – Spojrzał tęsknie na kwiat, mimo że miał świadomość, że Ravell nagle nie ożyje i nie przemówi do niego.
Odszedł, nie oglądając się za siebie.
Wiem, ta legenda wyszła mi dość skrótowo i na pewno nie jest idealnie, ale mam nadzieję, że się Wam ona spodobała. Nie chcę pisać niczego na siłę, próbuję odsunąć od siebie głos perfekcjonisty, więc mam nadzieję, że wybaczycie mi to. Oczywiście, przyjmę słowa krytyki z wdzięcznością.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro