Péquelé
Pewnego razu był sobie biedny akrobata o imieniu Péquelé, który żył od jarmarku do jarmarku, podróżując od wsi, skacząc niczym wiewiórka na małej macie, którą rozkładał na miejscowych rynkach. Tylko niebiosa wiedzą, jakim akrobatą był ostatecznie Péquelé, podskakując jak małpka, fikając koziołki, chodząc na rękach, zwijając się w supełki, a następnie rozwijając jak wąż.
Powiedziałem, że Péquelé żył, ale nie żyło mu się dobrze. Ludzie zwykle gardzą tymi, którzy wędrują po okolicach. Dla nich pracą była wschodząca pszenica, posadzona ich własnymi rękami. Każdego dnia walczyli z chwastami i ostami. Nie myśleli wiele o podróżnych cyrkowcach. Biedny Péquelé nie widział zbyt wielu srebrnych monet, spadających na jego matę.
Wiedział tylko z opowiadań, czym jest pieczona wołowina lub nawet parująca miseczka gęstej zupy. Był blady jak świece w kościele i chudy jak przeciąg w dziurce od klucza. Jednak włóczył się , skacząc i tańcząc, aż włosy spadały mu na oczy i był niczym zmoknięty kot.
Jego dusza wznosiła się wysoko, ale po pewnym czasie jego ciało nie chciało już jej towarzyszyć. Pewnego grudniowego wieczora Péquelé wpadł w cierniste krzaki i upadł kilka kroków od przydrożnego krzyża. Tam zemdlał.
Na szczęście wracało tamtędy do klasztoru dwóch zakonników, znaleźli go właśnie wtedy, kiedy zaczęło śnieżyć, wrzucili na swojego osiołka i zabrali ze sobą. W klasztorze dostał trochę wina na rozgrzewkę i gorącej zupy. Następnego dnia próbował chodzić, ale jego nogi były jak z gumy i nie mogły go utrzymać. Opat powiedział, że Péquelé może zostać cały tydzień, żeby odzyskać siły.
,,Mój dobry przyjacielu, Péquelé”, powiedział opat. ,,Wszyscy przyjaciele muszą kiedyś się rozstać. Spakujemy twoje rzeczy, żebyś mógł wrócić do podróżowania”.
,,Może byłbyś tak dobry, ojcze opacie”, odpowiedział Péquelé ,,i pozwolił mi zostać”.
,,Nasza reguła nie pozwala nam gościć przejezdnych dłużej niż trzy dni” powiedział opat. ,,Przyjdź za rok, a znów będziesz mógł trzy dni u nas odpocząć”.
Biedny Péquelé przypomniał sobie dobry bochen chleba na stole, misy pełne soczewicy i kawałki sera spożywane z odrobiną wina. Spokój klasztoru kojarzył mu się z izbą z kominkiem, w której się siedzi i ogląda, jak za oknem pada śnieg.
Jak żałosny w porównaniu z tym był zawód wędrowca! Świszczący wiatr, deszcz zacinający w twarz i psy spuszczane na twój widok, dziko szczekające i czepiające się twojej pięty.
W klasztorze było jeszcze coś więcej, co ujęło serce biednego Péquelé. Od kiedy był małym chłopcem robiącym salta na zielonej trawie, zawsze kochał Matkę Bożą i oddawał jej całe swoje serce. Tam, przed jej obliczem na szklanym czerwono-niebieskim witrażu, w pięknej klasztornej kaplicy, poczuł się bliżej Niej niż gdziekolwiek indziej na świecie.
,,O, proszę cię, ojcze opacie, czy nie mógłbyś mnie zatrzymać, bym został jednym z braci, tak jak inni tutaj?’
,,Myślisz, że Matka Boża potrzebuje akrobaty w tym klasztorze?”, zapytał surowo opat. ,,To prawda, że jesteś dobrym akrobatą, ale to wszystko”.
Péquelé zwiesił głowę. Jedna łza za drugą popłynęły po jego policzkach.
,,Dobrze”, powiedział opat po chwili. ,,Jednak musisz mi obiecać, że będziesz dobrym mnichem, godnym swojego imienia”.
,,O tak, ojcze! Tak bardzo kocham Najświętszą Panienkę!”
,,Możesz zostać nowicjuszem, a za trzy miesiące zobaczymy, co będzie dalej”.
Oczy Péquelé aż zabłysły ze szczęścia. Niesiony radością podskakiwał w górę i w dół, chodził na rękach, a następnie robił gwiazdy dookoła kaplicy. Nikt w klasztorze czegoś takiego nie widział.
,,Dosyć, dosyć, Péquelé! Tym razem darujemy ci te figle, ale od teraz jesteś nowicjuszem i nie wolno ci się więcej tak zachowywać. Rozumiesz Péquelé?"
,,Tak, ojcze, rozumiem".
,,Żadnych więcej podskoków i salt".
,,Żadnych".
,,Teraz założysz habit, więc nie możesz się więcej zachowywać jak błazen! Zgadzasz się z tym?"
,,Tak, ojcze opacie, zgadzam się!"
Péquelé obiecał całym swoim sercem, jak dziecko. I całym swoim sercem zachowywał regułę przez trzy kolejne dni, trzy tygodnie i trzy miesiące. W końcu minęła zima i zaczęła się wiosna. Wkrótce śnieżynki przepędzone przez wiosenny wiatr zamieniły się w płatki głogu i śliw. Pierwszy dał się słyszeć kos, który wyśpiewywał wiosenną odwilż. Z dala w sercu lasów kukułki nawoływały kwiaty do rozwinięcia się w trawie.
Coś wstąpiło w nogi Péquelé - coś jakby szalona melodia fletu, wygrywana przez energiczne dziecko.
Opat, który widział to wszystko, wiedział, że to wiosna płynie w żyłach Péquelé.
,, Posłuchaj, mój synu", powiedział, ,,twoja praca dziś będzie polegała na ścięciu suchych gałęzi. Wejdź na szczyt jabłoni i odetnij słabe i suche gałęzie".
Péquelé wspiął się więc na drzewo z sekatorem w ręku. Przeskakiwał tu i tam jak linoskoczek. Natychmiast odkrył, że w wiosennym wietrze był lżejszy niż wcześniej. Skończył, skacząc z jabłoni na jabłoń, niczym wiewiórka. Kiedy doszedł do końca sadu, zszedł z drzewa i włożył na siebie habit, który ściągnął przed pracą. Jednak stając na zielonej trawie, jedynie w koszuli i spodniach, wolny i pełen radości, nie mógł się po prostu oprzeć. Jak stał, tak stanął na głowie, zaczął chodzić na rękach, zrobił kilka fikołków, obrotów i salt, wypełniając sad swoimi akrobacjami, jak szczygieł wypełnia śpiewem swoją klatkę.
Opat przyszedł, by zobaczyć, jak Péquelé poradził sobie z pracą i zobaczył również te akrobacje.
Péquelé przecież wcześniej pokornie obiecał, że nie będzie robił takich rzeczy. Nigdy więcej salt, o nie! Péquelé jednak tak szczerze przepraszał, że opat po prostu nie mógł go ukarać. Tylko westchnął i schował dłonie w rękawach swojego habitu.
,,Dobrze" powiedział, ,,dam ci jeszcze jedną szansę. Jednak jeśli nie dotrzymasz swojej obietnicy, będziesz musiał odejść".
Opat pomyślał, że to przez wiosnę, która zagościła również w sercu Péquelé. To była tylko radość płynąca wprost z serca. Wieczorami serce Péquelé wprost kipiało radością.
Pogoda była dość dobra, było chłodno i jasno, wiał lekki zefirek. Toczące się po niebie słońce, czerwone jak rozgrzane żelazko, zmieniało kolor powietrza na różowy. Widać było kołujące ptaki, okolica tonęła w błękicie wieczornego spokoju, cała przestrzeń otwarta była na Boży pokój.
Biedny Péquelé nie wiedział, jak godnie zanosić modlitwy do Boga, tak jak czynili to inni bracia. Jednak jakoś musiał dziękować Panu Bogu za piękno tego świata. I wydawało mu się, że może to zrobić jedynie poprzez to, co umie najlepiej – przez cyrkowe akrobacje i dziecięcą beztroskę.
Opat zwołał wszystkich mnichów. Sprawa wydawała się jasna, zanim zaczęli rozmawiać. Mnisi po prostu nie mogą dawać w klasztorze schronienia mnichowi, który skacze jak koza.
,,Oczywiście, on nie jest wielkim grzesznikiem”, powiedział w obronie Péquelé jeden z mnichów.
,,Tak”, dodał inny. ,,Salta, gwiazdy, stanie na rękach – on jest do tego wprost stworzony. Tylko to robił całe życie. Nie może się temu oprzeć”.
,,To prawda, ale my nie jesteśmy w stanie go zmienić”, powiedział smutno opat.
,,Obawiam się, że on jest wciąż za dużym oryginałem, a żaden ekscentryk nie może być mnichem”.
Péquelé wyznał swoje winy i zapłakał. Nie potrafił się bronić. Poza tym wszystko to było prawdą. Jednak myśl o opuszczeniu tego pięknego, białego domu i pięknej kaplicy Najświętszej Panienki sprawiała, że płakał i płakał, a łzy kapały jak krople w źródełku na obrzeżach sadu.
Opat spojrzał na Péquelé i poczuł ukłucie w żołądku, a niejeden mnich był bliski łez. Brawurowe wyczyny, skoki niczym z katapulty od drzewa do drzewa wydawały się jednak zbyt oburzające, by móc o nich zapomnieć. Péquelé nie przyswoił sobie mądrości i powagi płynącej ze ścieżki, którą kroczyli mnisi, nie mógł więc stąpać tą pradawną drogą niedostępną dla akrobatów.
Mnisi ściągnęli z niego habit, oddali mu jego matą i inne rzeczy. Opat przeprosił i natychmiast pobiegł, by pomodlić się w kaplicy.
,,Musiałem to zrobić”, wciąż powtarzał. ,,Biedny Péquelé jest wciąż jak dziecko. A my, sługi Matki Bożej, nie możemy dokazywać jak dzieci”.
Opat był pogrążony w tych myślach, kiedy z ciemnego kąta kaplicy usłyszał delikatny szelest. Niedaleko od niego, swoją matę rozłożył Péquelé. Stał naprzeciwko figury Matki Boskiej.
,,Matko Boża”, powiedział Péquelé. ,,Chciałem żyć w twoim domu przez wszystkie moje dni, ale jak widzisz nie jestem godzien. Chce jednak podziękować Tobie, Maryjo, za czas jaki tutaj spędziłem niczym mały chłopiec”.
Péquelé myślał, że jest w kaplicy sam, mówił i mówił więc do Matki Bożej jak dziecko.
A następnie rozpoczął swój mały pokaz. Zginając się i rozciągając, koziołkując i skacząc, zrobił wszystkie znane sobie akrobacje, ale włożył w nie tyle ducha, tak dużo swej duszy, że opat, który już miał podejść i przerwać ten występ, został na swoim miejscu.
Nagle Péquelé stanął w bezruchu, oblany olśniewającym światłem. Padł na kolana bez tchu, jego twarz zalewał strumień słodyczy. W tej chwili – zobaczył to sam opat – Najświętsza Panienka zstąpiła ze swego postumentu i podeszła na promieniu światła do Péquelé. Pochyliła się nad nim i rąbkiem chusty otarła jego mokre czoło.
Jak matka troszcząca się o swe dziecko, tak ona pieszczotliwie pogłaskała akrobatę. Kaplicę wypełniło światło.
,,Wybacz mi Najświętsza Panienko, wybacz”, wymamrotał opat, skłaniając głowę tak nisko, że aż dotknęła jego klęcznika. ,,Myślałem, że jestem mędrcem, a widzę, że nigdy nie widziałem mądrości. Cóż my tak naprawdę wiemy, poza tym, że możemy gromadzić się u Twoich stóp jak dzieci, niewinnie i radośnie? To wszystko co przez wieki mówili święci – kochać Boga całym sercem, a Matkę Bożą wszystkim, co pochodzi od Boga. Ten mały akrobata jest świętszy niż my wszyscy”.
Péquelé pozostał w klasztorze, by się modlić i robić swoje fikołki, które były tak uduchowione jak modlitwa. Aż kiedyś, pewnego pięknego dnia, zmarł. Mówiono, że to Matka Boża przyszła po niego wieczorem, a wszystko to widział opat. Tak jak wcześniej w kaplicy, Najświętsza Panienka pochyliła się nad biednym, zmęczonym akrobatą, by otrzeć swym welonem pot z jego czoła.
~ Według Henriego Pourrat
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro