Rozdział 8. Wyznanie.
(Perspektywa Maskyego)
Nie mogę! Te cholerne dziwadła i ci idioci uciekli! Byłem wściekły bo Toby mnie tak wkurzył, że zabicie kogoś by mnie uspokoiło. Wracałem z bratem, Helenem, Puppeterem, Niną i Clockwork do rezydencji. Był jeszcze z nami E.J. ale gdzieś zniknął. Pewnie pobiegł za tą dziewczyną co popchnął Rake. Jak tylko doszliśmy do rezydencji zauważyłem jak Liu naprawia drzwi. Od razu pomyślałem, że Jeff wszedł z buta do rezydencji. Jak zwykle.
-Masky, Masky!- Krzyknęłam Sally podbiegając do mnie kiedy reszta wchodziła do rezydencji.
-No co jest Sal?- Spytałem kucając przed dziewczynką.
-Jeff przyniósł jakąś dziewczynę. To chyba jego dziewczyna.- Powiedziała z cichym chichotem Sally. Zaskoczyło mnie to. Myślałem, że Clocky żartuje. Z tym, że Jeff się zakochał. Wziąłem Sally na barana i poszedłem do jej pokoju gdzie od razu Sally zeskoczyła z moich pleców i zaczęła się bawić lalkami. Wyszedłem na dwór i wyjąłem paczkę z papierosami. Wyciągnąłem jednego i zapaliłem.
(Perspektywa Karai)
Czułam jak coś trzyma mnie za rękę i głaszcze po głowie. Na dodatek leżałam na czymś miękkim. Powoli zaczęłam otwierać oczy. Byłam w... Szpitalnej sali? Powoli zaczęłam siadać.
-Karai!- Usłyszałam głos... Jeffa. Następnie poczułam jak chłopak mnie przytula.- Więcej nie rób mi takich numerów.- Powiedział Jeff kiedy złapał mnie za ręce patrząc mi w oczy.
-D-Dobrze ale... Gdzie jesteśmy? W szpitalu by cie złapali i oddali policji.- Powiedziałam zdenerwowana, a ręce chłopaka pojawiły się na moich policzkach.
-Karai spokojnie. Wszystko ci wyjaśnię.- Powiedział całując mnie w czoło.
-O obudziłaś się w końcu.- Usłyszałam męski obcy głos. Spojrzałam w stronę głosu. Przy biurku stał mężczyzna o kruczoczarnych włosach, czerwonych oczach i masce zakrywającą usta i nos na których był narysowany uśmiech ostrych zębów. Był ubrany w białą koszule, czarny krawat oraz czarne spodnie i buty.- Nie bój się... Dzieciaku. Powinnaś odpocząć trochę lecz znając Sally od razu będzie chciała się z tobą pobawić. O ile Slender cię nie zabije.- Powiedział, a na jego ostatnie słowo się przeraziłam przez co wtuliłam się w Jeffa. Wtedy do pomieszczenia ktoś wbiegł, a mężczyzna został powalony na ziemie przez warczącego Smile doga.
-Jeffrey zabierz Smila!- Usłyszałam kolejny męski głos. Po chwili do pomieszczenia weszła wysoka postać o białej skórze. Była ubrana w garnitur. Najbardziej przeraziło mnie to, że istota nie miała twarzy. Od razu pomyślałam, że ta postać była wtedy gdy chodziłam z April po lesie. Jeff przytulił mnie bardziej.
-Tylko spróbuj coś jej zrobić, a wypruje ci flaki!- Warknął wściekły Jeff.
-Nie mam zamiaru. Może ona ciebie zmieni.- Odparł mężczyzna bez twarzy i wyszedł. Tak samo jak ten doktorek. Serce waliło mi jak młot. Nie wiedziałam co się stanie ze mną.
-Spokojnie Karai. Nie dam cię skrzywdzić.- Powiedział głaszcząc mnie po głowie. Spojrzałam na niego.
-Wiesz co? Szekspirem to ty nie jesteś.- Powiedziałam po chwili wyjmując z kieszeni kartę z wierszem. Jeff się trochę zarumienił, a ja pocałowałam go w policzek przez co chłopak się bardziej zarumienił. Jeff pogłaskał mnie po policzku przez co miałam czerwone policzki. Nasze twarze powoli się do siebie zbliżyły, a nasze usta zamknęły się w namiętnym i pełnym miłości pocałunku. Po kilku minutach odsunęliśmy się od siebie z braku powietrza. Następnie Jeff wstał biorąc mnie na ręce. Miałam podarte ubrania. Po czym wyszedł z pomieszczenia i zaczął się gdzieś kierować. Po chwili Jeff wszedł do jednego z pokoi. Położył mnie na łóżku i podszedł do szafy.
-Dam ci coś na przebranie.- Powiedział wyjmując koszulkę. Wzięłam ją i poszłam do łazienki która znajdowała się w pomieszczaniu. Koszulka sięgała mi do polowy uda. Gdy wróciłam do pokoju Jeff leżał już w łóżku. Położyłam się obok niego. Po kilku minutach zaczęłam przysypiać.- Kocham cię Karai.- Usłyszałam zanim ziewnęłam.
-Ja ciebie też.- Powiedziałam wtulając się w niego. Zamknęłam oczy. Po czym zasnęłam w objęciach Jeffa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro