Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Ciemnoszara kotka, stąpała lekko, po mokrej, śliskiej od deszczu trawie. Z jej pyszczka z każdym oddechem unosiły się kłęby pary. Wilgoć, osiadająca na futrze, szybko przemieniała się w kryształki lodu lśniące i ostre. 

Łopatki istoty powoli poruszały się w rytm jej chodu, dodając jej gracji.

Rdzawe oczy, z niewielkimi, prawie niewidocznymi źrenicami uważnie sondowały teren.

W miejscu, gdzie sosnowy las się kończył na rzecz zaśnieżonej tundry, znajdował się wielki, głaz narzutowy, obmyty i oszlifowany w prawie równą kulę, przez wiele wód roztopowych.

Znajdowało się zaś za nim coś, co z niespotykaną siłą ciągnęło i nęciło kotkę.

W koło było niezwykle cicho. 

Zbyt cicho.

Gęstniejący spokój, przeciął nagle cichy, jakby śpiew, o przeraźliwym, pustym wydźwięku, w zupełności pozbawiony słów.

Dopiero po chwili, zdała sobie sprawę, że to ona śpiewa pieśń łowną.

Podążając za instynktem, jej łapy same zmierzały odpowiednim, przez lata wyćwiczonym krokiem w stronę głazu, za którym czuła zapach żywego kota.

Nabierała pewności siebie, im bliżej była obiektu, nie wykazującego agresji, a umysłem odczuwała radość, podniecenie i głód stąpających w mroku, po jej obu stronach innych łowców.

Pazury świerzbiły i ją, gdy wyobrażała już sobie, jak zanurza kły w mięśniach ofiary, jak po jej zębach spływa coraz jaśniejsza, perląca się krew. 

Z pomiędzy jej zębów wydobywały się coraz niższe dźwięki. Ta "pieśń", służyła całkowitemu zgraniu polujących.

By wszystko poszło dobrze, mieli w jednej chwili wychynąć z krzewów, otoczyć ofiarę i dopaść.

Istota zbliżała się coraz bardziej. Gdy już miała okrążyć kamień, by zaskoczyć z boku kulącego się za nią, usłyszała, że on też jej odpowiada cichszym, cieplejszym zawołaniem.

Czyżby to możliwe? Członek jej dawnego plemienia? A może ktoś zupełnie inny... Tak, czy inaczej, nie tracąc czasu, ognisto oka, przebiegła całą, dzielącą ich odległość jednym susem.

Nie mogła uwierzyć w to, co ujrzała.

- Luna? Czy to ty? - jej ogon lekko zaczął chłostać powietrze, gdy w jej stronę, odwróciła się kotka.

Jej ślepia były idealnie, wzorowo zielone. Pozbawione jakichkolwiek przebarwień, a nawet źrenicy. Unosił się z nich charakterystyczny, zielonkawy blask. Było po niej widać, że jest mieszanką z rysiem grzywiastym. Srebrzyste, lekko centkowane w pobliżu kącików ust i uszu, zakończonych pędzelkami, dłuższe na szyi. Grubsza jego warstwa, porastała również jej ramię. Istotka, mimo wielkiego podobieństwa do jej siostry, jednak nią nie była. 

Nim łowczyni, zdołała jakkolwiek zareagować, coś rzuciło się na nią z boku. Konkretnie niewielki, cały poraniony Opuszczony, o matowo-czarnej sierści i oczach w kolorach zmierzchu. Jego czoło zrobiła plamka w kształcie gwiazdki, a następnie krew, wyjącej z bólu kotki, która usiłował zasłonić brzuch i zranić kocura, przymknąwszy oczy.

- Wstawaj Ventum - tuż przy jej uchu, rozbrzmiał cichy głos.

Otworzyła zaskoczona oczy. Dopiero teraz, uświadomiła sobie, że dziś pełnia i jej naszyjnik, umożliwił jej rozmowę z duchem, jedyną istotą z zaświatów, która była zaintereresowana  Opuszczonymi, lub jak ich czasem zwała przywódczyni - Ocalałymi.

- Co to było? Ktoś mnie zdradzi? Luna żyje? - natychmiast zasypała pytaniami kocura, ktorego widziała w mroku tylko, dzięki jego rozżażonym, czerwonym ślepiom w kolorze krwi żylnej.

- Wiesz, jaką otrzymasz odpowiedź... Dowiesz się we właściwym czasie.

Przed oczyma kotki, coś rozbłysło, a ona z powrotem znalazła się na swoim posłaniu, w obozie.

Widziała jeszcze, jak z kryształu, powieszonego, na ostrych stalaktytach, odpływają ostatnie skrawki czerwieni, zostawiając go mleczno białym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: