Więc demony też mają serce [Rhaast x Yone]
Było zimno, a na zewnątrz szalała burza. Deszcz padał gęsto, bębniąc w szyby, ale nikt w karczmie się tym nie przejmował. Wszyscy biesiadowali, śpiewając pijackie piosenki. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach potu, piwa i wymiocin. Nikt nie zwracał uwagi na nic, prócz tego by jego kufel czy szklanka były pełne.
Pijacką sielankę przerwał trzask drzwi, które z łomotem odbiły się od ściany. Wszelkie piosenki i rozmowy ucichły, a każdy wpatrywał się z grozą w nowego przybysza.
Rogaty stwór z olbrzymią kosą w ręce, ociągale wszedł do karczmy. Na podłodze, zostawiał za sobą mokre od deszczu i krwi ślady. Powoli, ciągnąc za sobą swój oręż, podszedł do baru, wywołując nieprzyjemny dreszcz u barmana.
— C-coś Panu podać? — spytał głosem drżącym od strachu. Darkin zastukał pazurami w blat, jakby się namyślał.
— Pomyślmy... Może tak... kufel ciepłej krwi z bolesnym zabójstwem przy akompaniamencie agonialnych krzyków — powiedział, jak gdyby nigdy nic.
Rhaast wykrzywił się szeroko w uśmiechu, widząc przerażenie rosnące na twarzy karczmarza. Jednym szybkim zamachnięciem kosy, przebił mężczyzne. Ciało osunęło się do przodu a w karczmie wybuchła panika. Wszyscy zaczęli się podrywać z krzeseł, wywracać stoły i wrzeszczeć "demon! demon!". Darkin jednak nie śpieszył się. Wziął szklankę zza blatu podstawiając pod cieknącą cieńkim ciurkiem z rany krew. Ta szybko wypełniła naczynie do połowy, a zadowolony rogacz napił się jej oblizując przy tym, jakby pił coś najlepszego na świecie.
Darkin obrócił się zadowolony z takiego obrotu spraw. Chciał już ruszyć na panikujący tłumek. Znaleźć jakiś łakomy kąsek, który mógłby się stać częścią jego krwistego pancerza. Wkrótce jednak podparł się na biodrze i wyszczerzył we wrednym uśmiechu widząc lśniącą, otuloną czerwoną magią, katanę pod swoją szyją.
— Ha? Od kiedy to łowcy demonów na mnie polują co? Przykro mi, ale mnie nie ma w cenniku. — Rogaty swór zadrwił ze swojego przeciwnika.
Rhaast zamachnął się na dziwaczną postać przed sobą. Mężczyzna jednak machnął rękami zakładając katany na ramiona po czym zniknął w ciemności. Darkin rozejrzał się i dostrzegł go. Stał w drzwiach, dalej trzymając katany na ramionach. Dopiero teraz Rhaast zauważył, że wcześniej łowca demonów był otoczony czerwoną aurą, a teraz przybrał bardziej ludzkich kolorów. Oczy pod maską łowcy demonów zabłyszczały po czym spowrotem pociemniały.
— Zwą Cię Rhaast prawda? Nie pozwolę Ci dłużej zakłócać spokoju Ionian — wypowiedział to tak spokojnym głosem, że Rhaasta przeszedł dreszcz.
— Owszem~ Czyżbyś przyszedł po moją wolność łowco demonów? ~ — zadrwił z niego, zakręcając kosą w rękach.
— Zamknę Cię w Twojej masce, azakano strachu przed bólem — Yone nie robił sobie wiele z drwienia darkina. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że rogacz nie jest demonem.
— Powodzenia — darkin wybuchł śmiechem, kiedy jego uśmiech został zmazany przez katanę mijającą jego twarz o milimetry.
Odskoczył za blat zrzucając kopytkami szklanki z wódką i kufle z piwem. Zparował kolejny cios swoją kosą, tak, że katana przecieła szafkę a wszystkie butelki z alkoholem pospadały z hukiem.
Darkin mając dość chowania się w defensywie, uderzył ostrzem kosy w kranik od piwa, który prysnął prosto na Yone. Ten pochwycił oparty o barek, pozostawiony przez właściciela parasol i zasłonił się przed strumieniem. Został on szybko rozdarty, bo Rhaast skoczył na łowce azakana zamachując się. Yone w ostatnim momencie odsunął się, przez co darkin wylądował na podłodze. Czarnowłosy wykorzystał tą chwilę. Przebił Rhaasta swoją czerwoną kataną przygwożdżając go do podłogi. Drugą przyłożył mu do czoła. Chciał mu wbić ją w czoło, ale ta roztrzaskała się o skorupę stworząną z hemomancji.
Yone spojrzał z zakoczeniem na leżącego pod nim mężczyzne. Przeszedł go zimny nieprzyjemny dreszcz.
— Co...? Ale jak to..? — Wyszeptał patrząc na odłamek swojej katany.
— Ja nie jestem demonem skarbie — zadrwił po czym wyciągnął z siebie katanę.
Sięgnął po swoją broń i w ostateniej chwili zablokował lecącą na niego czerwoną katanę. Zakręcił się i przywalił łowcy demonów w brzuch tępą stroną kosy. Spróbował zagoić ranę. Był darkinem, więc nie powinien to być problem. Jednak czerwona magia wniknęła w niego a on zgięty w pół, odczuwał ogromny ból.
Korzystając z chwili gdzie łowca demonów leżał ogłuszony, wyszedł z karczmy a deszcz zaczął siekać go po plecach. Ludzie biegali w panice, albo płakali nad martwymi ciałami. Odwrócił się przez ramię, a widziąc, a że Yone doszedł do siebie i szuka go wzrokiem między tłumem, odrzucił swój pancerz. Długie, rude włosy opadły na jego ramiona, po chwili zmieniając się w krwistoczerwone strączki, mokre od deszczu. Rana na jego brzuchu była teraz widoczna jeszcze bardziej. Podkuśtykał do ściany budynku. Musiał się dostać do Aatroxa. Tylko starszy mógł wiedzieć, czym była czerwona magia i jak to z niego wyciągnąć. A przede wszystkim jak zagoić ranę, która nie chciała się zagoić.
Chciał się odbić od ściany, pójść dalej i znaleźć brata, co nie powinno być problemem, ale gdy tylko zrobił krok, jego noga została przybita do ziemii kataną, a on upadł na bruk z pluskiem. Kałuża powstała od deszczu, zabarwiła się na szkarłat od jego krwi.
— Czym ty jesteś?! Twoje imie nie brzmi Rhaast?! Nie jesteś azakaną strachu przed bólem?! Gdzie się pomyliłem?! — Krzyknął na niego przygniatając go stopą do bruku.
Rhaast stęknął cicho. Odchylił lekko głowę i spojrzał czerwonymi ślepiami na łowce demonów. Prychnął lekceważąco.
— Nie jestem demonem idioto. Mówiłem Ci przecież! Złaź ze mnie jeśli Ci życie miłe! — warknął szamocząc się pod nim.
— Czym więc jesteś? — spytał zainteresowany, przygniagając go stopą do bruku bardziej, wywołując u niego kolejne stęknięcie. Yone przeszedł dreszcz.
— Jestem darkinem do cholery! Wyniesionym sprzed tysięcy lat, którego jacyś idioci zamkneli w mojej broni... — mruknął niemrawo sięgając ręką po broń.
Yone zostawił go przybitego swoją kataną i podszedł do broni. Podniósł ją i obejrzał. Zaciekawiony wlepionym w niego okiem, dotknął je chcąc zobaczyć czy zareaguje.
— Zostaw to dupku... ja to czuję... — warknął ciszej, próbując się wykręcić i wyjąć broń z nogi.
— Czemu zabijasz ludzi? — spytał w końcu o to co najbardziej go nurtowało.
— Tworze z krwi swój pancerz... Zbroję na pozór podobną do mojej formy za wyniesienia. Tylko dzięki temu mogę żyć... nie przeżywać tortur związanych z obecnością w kosie... — westchnął zrezygnowany rozumiejąc, że nie wydostanie się sam z siebie, chyba że odetnie sobie nogę.
— Kiedy umierasz... trafiasz do niej tak? Jak bardzo to boli? — pytał dalej, zaintrygowany tą historią. Nigdy nie spotkał takiej istoty, a Rhaast zadawał się jednak nie być bezmyślną maszynką do zabijania.
— Tak jakby, ktoś rozrywał Cię na kawałeczki. Chcesz krzyczeć ale nie możesz. Chcesz złapać cokolwiek, ale nie możesz. Próbujesz nabrać powietrza, czując jak się dusisz, ale... to nie możliwe... Czujesz jak fantomowy ból rozrywa Cię w każdej sekundzie, ale jesteś tylko bronią czekającą na jakiegoś idiotę, który Cię podniesie i pozwoli stanąć na nogi, uwolnić się od tortury... Kiedy zysakasz tą namiastkę wolności, nie chcesz jej stracić za żadną cenę. Zrobisz wszystko by tylko nie wrócić do przekleństwa którym stało się naczynie dla twojej duszy. — Łowca demonów, miał wrażenie, że darkinowi załamał się głos, a po jego policzkach ściekły łzy. Spławił tą myśl stwierdzając, że to tylko wybryki wiatru i spływające krople deszczu po bladych policzkach.
Nie zmieniało to jednak faktu, że zrobiło mu się żal rudowłosego. Wyjął w końcu z niego katanę, po czym, pomimo sprzeciwu darkina wziął go na ręce i zaniósł do jednego z mieszkań.
Było ono puste. Od dawna puste. Yone odłożył drobnego mężczyzne na kanapie, tak dawno nie używanej, że sprężyny zaskrzypiały złowrogo.
— Po co mnie tu przyniosłeś? — spytał podpierając się na rękach.
Śledził nieufnym wzrokiem mężczyzne. Nie był wstanie wstać. Noga bolała go niemiłosiernie jakby była conajmniej złamana. Podążał wzrokiem za Yone, który nieśpiesznie zapalił świeczki - jedyne źródło światła podczas burzy. Zniknął darkinowi z oczu, pozostawiając go w niemal głuchej ciszy, przerywanej jedynie bębniącym deszczem o szyby. Dopiero po chwili łowca azakana wrócił z podręczną apteczką, miską z wodą oraz jakąś czystą szmatką.
— Nie musisz... Sam się zregeneruje tylko wyjmij ze mnie te zasrane czerwone cosie... — warknął, podkulając nogę, co okazało się bolesnym błędem.
— To nie takie łatwe. Nie ruszaj się — mruknął cicho Yone, przemywając mu nogę.
Świece które zapalił były kadzidłami, o słodkim i delikaynym zapachu. Rhaast poczuł się przytłoczony tym wszystkim. Słodki zapach, i delikatne dłonie łatające jego rany sprawiły, że poczuł się słaby. Słaby i bezradny. Obserwował intensywnie jak czarnowłosy zawija mu brzuch bandażem.
Gdy Yone podniósł głowę a ich twarze dzieliły milimetry, czas nagle stanął. Łowca azakana poczuł się jakby ktoś go uderzył. Rhaast w tej chwili wcale nie przypominał demona z którym walczył w karczmie. Zdawał się zagubiony, a w jego wzroku Yone zdołał wyłapać wdzięczność.
Nie wiedział co nim w tej chwili kierowało. Jakaś wewnętrzna siła, pchnęła go w stronę rudowłosego na tyle, że złączył z nim usta. Muskał jego wargi delikatnie, nie oczekując, że drugi to odwzajemni. I zgodnie z oczekiwaniem, odsunął się speszony nie czując odpowiedzi.
Jakie było jego zdziwienie, gdy Rhaast złapał go za fragmenty maski i wciągnął na siebie na kanapę. Oparł się kolanami między jego nogami oddając zachłanne pocałunki rudzielca. Odsuneli się od siebie dopiero gdy skończyło im się powietrze. Policzki darkina były całe zarumienione, a i na te łowcy azakana wkradł się róż.
Patrzyli na siebie intensywnie przez dłuższą chwilę. Rhaast nerwowo skubał krawędzie maski, co nie było przyjemne dla drugiego mężczyzny. Złapał go za ręce i odciągnął je ponad jego głowę. Wpił się w jego usta agesywnie przyduszając sobą do kanapy. Trzymając jedną ręką jego nadgarski, przesynął drugą po jego klatce, schodząc pocakunkami coraz to niżej.
Obcałowywał jego klatkę, drżącą od jego ciepłego oddechu. Słyszał jak darkinowi przyśpieszał oddech z każdą chwilą jak przesówał językiem coraz niżej jego ciała. Dotarł do krawędzi jego spodni, kiedy najeżył się jak kot słysząc nieprzyjemny wrzask za oknem.
— RHAAST DO CHOLERY! PRZYŁAŹ TU NATYCHMIAST, ALBO CIĘ TU ZOSTAWIE! — zdenerwowany głos Aatroxa zabrzmiał groźnie, oświetlając olbrzymią sylwetkę piorunami.
— Muszę lecieć... — wyszeptał cicho rudzielec wyśliznąwszy się spod łowcy.
Yone westchnął ciężko, ale uśmiechnął się widząc, że darkin bez problemu stanął na nogach. Rhaast wyjrzał w pośpiechu za okno, a czarnowłosy poszedł po jego oręż. Podszedł z kosą, ale zamiast ją mu po prostu zwrócić, objął go od tyłu.
— Więc demony jednak też mają serce co? — zaśmiał się cicho oddając mu broń.
Rhaast odebrał to co należało do niego, by po chwili wrócić do swojej formy. Urósł znacznie, nie tylko przez rogi, a jego skóra pokryła się pancerzem. Ostre zęby już niczym nie przypominały miękkich warg, a ciało zbudowane z płytek krwi nie kusiło już tak samo by je dotknąć. Jedynie szkarłatne oczy pozostawały z tą samą wdzięcznością.
Yone uśmiechnął się lekko i poklepał go po ramieniu.
— Żegnaj Rhaaście. Miło było mi Cię poznać. — posłał mu łagony uśmiech.
Darkin uśmiechnął się krzywo. Skinął mu głową po czym bez słowa odszedł opuszczając łowce azakana. Yone poczuł się dotknięty tym. Miał nadzieje, że rogacz odpowie cokolwiek, zrobi jakiś gest, a on zrobił... nic.
Posprzątał miskę i opatrunki oraz zgasił kadzidła. W pokoju zawyła ciemność, pozostawiając jego oczy jedynym źródłem światła, jeżeli wykluczyć trzaskające pioruny. Wyjrzał za okno i aż rozchylił usta zaskoczony. Rhaast jednak nie zostawił go bez pożegnania. Na bruku były estetycznie poukładane części ciała ułożone w napis "dziękuję" i serduszko. Deszcz dalej siekał rozmywając mu obraz a bębiące krople o szybe okna zagłuszyły jego szept.
"Do następnego Rhaast"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro