Rozdział 15
-Dom Dziecka? - Graves zrobił wielkie oczy.
-Co się dziwisz? -- przetarłem kark lewą dłonią.
-Nic, nic. - Malcolm spojrzał na mnie z dołu, a ja tylko posłałem mu nieśmiały uśmiech. - Sam, wychowywałem się bez rodziców, ba nawet nie nadali mi imienia, więc doskonale rozumiem twój wybór. - przyłożył pięść do mojego policzka. - Pod tym względem, jesteśmy podobni.
-Huh? - przekrzywiłem głowę w bok.
-Zobaczysz, w swoim czasie. - spojrzał na moją nogę w gipsie.-Jak się czujesz?
-Wiesz no, ciężko chodzić z nogą w gipsie, ale już jest lepiej. -wyszczerzyłem się.
Obaj patrzyliśmy tak na siebie chwilę, po czym przenieśliśmy wzrok na stary budynek wykonany z czerwonej cegły.
Domostwo miało już swoje lata, o czym świadczył styl budownictwa, ale trzymał się dobrze. Głównie dlatego, że łożyłem na remonty, a czasami sam nawet pomagałem.
-Wujek Tobias! - odwróciłem się za siebie, słysząc znajomy dziewczęcy głosik. -Wujek Tobias przyszedł nas odwiedzić! -blond włosa młódka, na mój widok zaczęła biec w moją stronę.
-Widzę, że Alice, jak zwykle pierwsza cię wypatrzyła.- Sara,która przyszła z nami trzymała kosz ze świeżymi owocami.
-Hehehe! - wyszczerzyłem się, kiedy Alice wtuliła się w moją zdrową nogę.
-Wujku!Co ci się stało? - dziewczynka zlustrowała moje kule oraz gips.
-Nic, takiego. - jak tylko przypomniałem sobie, co było powodem mojego stanu próbowałem zmienić temat.
-Tak to jest, jak się skacze w miejscach, w których się skakać nie powinno.- Sara klepnęła mnie w plecy.
-Wujek Tobias skakał w miejscach, których nie powinien, siostrzyczko Saro? - wlepiła we mnie pytające spojrzenie.- Mówiłeś, że trzeba uważać, a sam nie uważasz! - nadęła policzki niczym chomiczek.
-Dorośli czasami, um ehm...um...robią głupie rzeczy. - próbowałem się beznadziejnie wytłumaczyć przed dzieckiem.
No, do czego to doszło?
-Jesteś zwyczajnie głupi i tyle.- Graves wywrócił oczami.
- Wujek Tobias nie jest głupi! - Alice podeszła do Malcolma i kopnęła go w łydkę, pokazała język i złapał mnie za rękę. -Nie wiem kto to, ale już go nie lubię, bo cię obraża wujku. -spojrzała na mnie uśmiechnięta od ucha do ucha. - Chodź! Pokaże ci moje rysunki!
-Aua! - Graves rozmasował obolałe miejsce. - Co za...-warknął patrząc jak odchodzę prowadzony z blondyneczką.
-Dzieci. Hihihi.- zaśmiała się. - Dla dzieciaków, Fate to wyjątkowa osoba. Złego słowa nie dadzą o nim powiedzieć.
-Na tarnację, co z tego, że dzieci? -sięgnął pod ponczo, aby wyciągnąć cygaretkę. - Nie wolno kopać starszych od siebie.
- Ej!- Sara złapała za metalowe pudełko i zabrała je rozmówcy. - Nie ma! Przy dzieciach nie palimy! -odparła oburzona.
-Czy ja, mogę cokolwiek tutaj zrobić? -Graves rozłożył ręce na boki i poruszał lekko głową.
-Tak, masz odpoczywać i dobrze się bawić. To chyba, potrafisz zrobić? -niebieskooka zmierzyła Gravesa wzrokiem.- Uszanuj to, że Fate chcę ci pokazać to, co skrywa przed pozostałymi.-skwitowała krótko.
-Tylko ja się nie znam na dzieciach. I nie przepadam za nimi. - Malcolm spojrzał gdzieś w bok.- Nawet nie wiem, jak się zachowywać w ich obecności. - skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej.
-A Tobias się zna, albo ja? Żadne z nas nie ma dzieci. -dhampirzyca podała rozmówcy soczyste, czerwone jabłko. - Bądź sobą, nie udawaj, dzieci widzą wszystko. Nawet, jak się nam wydaje, że jest inaczej.
-Siostrzyczka Sara! - wiele dziecięcych głosów krzyknęło, jak tylko ujrzały znajomą blond czuprynę. - Idziesz? -spojrzała na Gravesa.
-Idę, idę. - wymamrotał kierując się tam, gdzie szła kobieta.
Nie uszli jednak daleko, bo gromadka szybko ich otoczyła. Graves patrzył jak Sara rozdaje smaczne jabłka, a dzieciaki zaczęły z radością w oczach zaczęły się nimi objadać. Graves nie wiedział, w ogóle jak powinien się zachować. Szkoda, że nie widziałem tego jego zmieszania na twarzy, jak młodziaki zaczęły go zasypywać stosem pytań, a Sara musiała go ratować. Podobno, to było bardzo zabawne!
Jak się tak moje kochanie rozglądał, dostrzegł przyglądającego się im z daleka chłopczyka. To był Sivil. Trafił do Domu Dziecka dość niedawno. Rodzice go nie chcieli, bo nic nie mówił. Mało jadł. Zadziwiło mnie, że Graves właśnie tym chłopczykiem zainteresował się . Nawet mnie, nie udało się do niego dotrzeć.
-Sara, czemu tamten dzieciak nie podejdzie do nas? -poklepał Sarę po ramieniu i skinął głową w stronę Sivila. -Wszyscy się dobrze bawią, a on się trzyma na uboczu. Dlaczego?
-Sivil tak ma, od kiedy tutaj trafił. Nie ufa nikomu. Nawet Tobiasa odrzucił. Rzucił w niego tym, co miał pod ręką i był to talerz z gorącą zupą.-blondyna posmutniała. - Dobrze, że Fateowi nic się nie stało. - westchnęła z ulgą.-Skończyło się tylko na ubrudzeniu ubrania. Fate, jak to Fate, nie był zadowolony, ale weź się gniewaj na dziecko, które porzucili rodzice.
Graves słuchał z uwagą odpowiedzi, jaką udzielała moja przyjaciółka.
-Porzucili rodzice, powiadasz? -Malcolm, znowu przeniósł szafirowe spojrzenie w stronę Sivila.
-Tak. Porzucili, bo nie potrafi mówić.- Sara przycisnęła do piersi koszyk.- Nie rozumiem, jak z takiego powodu można porzucić dziecko. Przecież nie jest niczemu winne, że się takie urodziło.
-Dziecko nigdy nie powinno być niczemu winne. -wypalił Graves. - Jednak, z jakiegoś powodu jest problemem, którego wiele osób stara się pozbyć. Czasami zaraz po urodzeniu, a czasami trochę później.
-Graves? - Sara spojrzała w niebieskie, pełne smutku oczy. - Czy ty...płaczesz?
-Pada deszcz, nie widać? -Malcolm spojrzał w niebo, które nie było ozdobione żadną chmurą.
Piękny błękit zdobił nieboskłon. Tylko czasami, jakieś pojedyncze,białe smugi poruszały się po nim napędzane wiatrem.
-Masz rację, pada deszcz. - Sara nie komentowała więcej, po prostu spojrzała w niebo i jak Graves obserwowali je przez jakiś czas.
-Czyli, zostajemy na noc, dobrze rozumiem? - Graves patrzył, jak poprawiam pościel na łóżku.
-Tak, o ile nie masz nic przeciwko. - usiadłem na wyrku. -Stęskniłem się za tymi dzieciakami. Hehehe! - zaśmiałem się i położyłem.
Podłożyłem ręce pod głowę.
-Nie mam. - Graves krzątał się po małym pokoju.
Sara miała swoją izdebkę, my swoją. Nie była ona zbyt duża, ale miała swój klimat. Dwa mały obrazki zdobiły ściany, od których w kilku miejscach odpadała ściana. Duże łóżko, na którym bez problemu mogliśmy się obaj zmieścić. Pościel zaś przypominała taką, jaką zwykło widywać się u starszych mieszkańców. Taka babcina, no! W kwiatki, z pozaszywanymi dziurami, a na niektórych naszyte zostały różnego koloru łatki. Jedna szafka nocna z lampą naftową oraz stojący równolegle do łóżka stolik z dwoma krzesłami. Do tego szafa, od której odpadały jedne drzwiczki, ale jakoś sobie poradziliśmy z nimi.
-Dziękuję, że zgodziłeś się ze mną przyjechać. -podniosłem się z łóżka, do pozycji siedzącej. - To, dużo dla mnie znaczy.
-Na tarnację, nie masz za co, dziękować. - Graves oparł się o brzeg stolika, skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej. - Przyjechałem, bo chciałem, a dwa byłem ciekawy, bardzo na co, ty tak wydajesz te swoje ciężko...-celowo podkreślił to konkretne słowo.-...pieniądze.Muszę przyznać, że mocno mnie zaskoczyłeś. Byłem pewien, że chcesz mi pokazać jakiś bar nocny z panienkami.
-Dla mnie jest i już. - nadąłem policzki i spojrzałem w bok.- Co proszę?! Jaki bar nocny z panienkami?! - złapałem za poduszkę i rzuciłem w jego stronę. - O jakie rzeczy tym nie posądzasz?!
-Normalny. Wiesz, chodzisz do baru, masz dużo stolików, krzesełek ana środku taka wysepka, gdzie tańczą zgrabne, cycate babeczki, na których można zawiesić oko. -uchylił się przed lecącym, miękkim pociskiem. - O takie, jakie żeś wykł robić, na tarnację.
-Ty złośliwy buraku, dalej mi to będziesz wypominać? -skrzyżowałem ręce na wysokości klatki piersiowej. - Nienawidzę cię.
-Uwielbiam, kiedy się tak irytujesz. -Graves przyglądał mi się, po czym podszedł do mnie.
Przeczesał czarne kosmyki z mojego czoła. Nic nie mówił, tylko patrzył na mnie tym swoim spojrzeniem. Nadal nie potrafiłem się do tego przyzwyczaić, mimo że to już było tyle czasu.
Mogłem patrzeć w te jego spojrzenie i patrzeć, a nigdy mi się nie nudziło. W sumie, koiło mnie to w jakiś sposób. Jeszcze jak pogłaskał mnie po głowie. Nadstawiłem się lekko do pieszczot.Uwielbiałem to, zwłaszcza kiedy bawił się moimi włosami.
Zamruczałem cicho. Zamknąłem powieki, żeby lepiej odczuwać jego dotyk.Czułem, jak moje serce zaczyna szybciej bić, kiedy mnie pocałował czule.
-Co jest? - spojrzał na mnie,prosto w moje oczy.
-N...nic, tylko wiesz lepiej uważać przy dzieciach, nie żebym się wstydził, czy coś. - nie odwracałem wzroku.
-Tak, wiem o co chodzi.- pogłaskał mnie znowu, po głowie. - Będzie dobrze. -dotknął palcami mojego podbródka.
-Wiem Malcolm, wiem. -posłałem mu szczery uśmiech.- Wiesz co jest najzabawniejsze w tym wszystkim?
-Hm? - kucnął na przeciwko mnie, a do tego oparł dłonie o moje kolana.
-Nie potrafiłem skłamać przed dziećmi. One wiedzą kim jestem, ale zaakceptowały mnie.- spojrzałem na swoje dłonie.- To było takie dziwne, że nie oceniały mnie przez to, że jestem no jaki jestem. Owszem, ja kto dzieciaki, dawały mi popalić, jak się dowiedziały, o dziwo wiedziały zawsze, że coś zmajstorwałem, ale potem zachowywały się jakby nic się nie stało. Wiesz, było minęło, że wybaczają i tyle.
-Dzieci takie są. - Graves nakręcił kosmyk moich włosów na palec.- Ich nie obchodzi to, co ktoś zrobił, no może prawie zawsze nie obchodzi,ale potrafią wybaczać. Nam dorosłym tej odwagi brakuje. Nie uważasz, mój Mały Złodzieju?-oparł się czołem o moje.
-Dzieci są takie odważne, nie boją się pytać, nie boją się okazywać uczuć. To mnie w nich fascynuje, bo jak to jest możliwe,że potem to zatracamy stając się dorosłymi osobami? -zamknąłem powieki, żeby lepiej czuć jego obecność.
Czułem,jak puszcza kosmyk moim włosów i obejmuje moje dłonie, w taki sposób, jakby nigdy miał mnie nie puszczać.
-Fate! - Sara, bez pukania weszła do pokoju.- Fate, Alice...
-Sara? Co się dzieje? - owszem,byłem lekko zakłopotany sytuacją, w jakiej nas znalazła, ale nie miałem serca zwracać jej uwagi, bo czułem, że coś złego się działo. - Alice co?
-Źle z nią. Te nowe leki, za które płaciłeś... -Sara zamknęła powieki i spuściła głowę.
-Co z nimi? - puściłem dłonie Gravesa, który nic nie mówił.
-Nie pomogły...-blondyna zacisnęła uścisk na jasnej koszuli nocnej.
-Ale jak to?! Przecież mówili, że to pomoże! -poderwałem się z łóżka jak oparzony, prawie się przy tym przewracając.
-Ale nie pomogły...Dały odwrotny skutek. Przykro mi, ja nie wiem jak to...- podszedłem do niej i tylko przytuliłem mocno.
-Nic już nie mów, to nie twoja wina. -ciężko mi było stać z nogą w gipsie, bez kuli. - Idę do niej. - złapałem za potrzebne mi przedmioty i wyszedłem z pomieszczenia.
Graves spojrzał pytającym wzrokiem na Sarę.
-Alice jest bardzo chora. Rodzice ją zostawili, bo nie chcieli mieć kolejnego wydatku. Fate zapłacił za leki, ale jak widać, nie pomogły. - blondyna usiadła na krześle, uprzednio je odsuwając.
-Na co, jest chora? - Graves przesiadł się na łóżko.
-To wirus atakujący mięśnie sercowe. Komórki wirusa, sprawiają,że tkanka mięśnia sercowego obumiera. Leki miały zatrzymać rozwój choroby do czasu znalezienia dawcy, ale medykamenty nie pomogły. - Sara wytarła łzy napływające pod jej powieki.
-A magia, albo coś takiego? -Graves rozłożył ręce na boki.
-Na boga, Graves, czy ty myślisz, że wszystko da się wyleczyć magią?- dhampirzyca pokiwała głową.- Są rzeczy, z którymi nawet magia sobie nie poradzi.
-To, co teraz będzie? Czy ona...? -Malcolm nie do kończył pytania.
-Tak, Malcolm, będzie tak jak myślisz. I nie wiadomo, ile czasu jej zostało, bo choroba zaczęła szybciej postępować. -Sara westchnęła.
-Dlatego tak bardzo chciał przyjechać i naciskał, mimo że ma nogę w gipsie, tylko...- Graves zacisnął pięści na kolanach.-...nic mi nie powiedział?
-Zapewne z tego samego powodu, z którego nie powiedział mnie. -blondyna spojrzała na rozmówcę. - Wiesz, wszystkie dzieciaki tutaj są na coś chore, większość śmiertelnie. Dlatego tutaj są, bo nikt ich zwyczajnie nie chciał. Byłam zła, że mi Fate o tym nie powiedział, ale nie dziwię mu się. Przyzwyczajasz się do tych dzieci z każdą minutą z nimi spędzoną, godziną i uwierz mi ciężko patrzeć na nie, wiedząc, że następnego dnia mogą nie otworzyć oczu. Tak jest, czasami lepiej. -Sara ponownie przetarła upierdliwe łzy. - Nie miej mu tego za złe, bo sama wiem, jak jest ciężko. Kiedy byliście na wyprawie w osadzie, odszedł chłopiec, z którym sporo mnie łączyło.Nie mogłam, w pewnym momencie znieść tego, że umierał na moich oczach. I mimo że jestem kim jestem, nic nie mogłam zrobić. Nic.Ta niemoc wkurza najbardziej. I jeszcze te pytania, dlaczego dzieci?Dlaczego właśnie one, a nie ktoś, kto naprawdę na to zasłużył?
Graves nic nie mówił. Wiedział, jak to jest, kiedy dziecko zostaje ukarane za coś, za co karane być nie powinno. Wtedy, jeszcze jednak tego nie wiedziałem.
Zajrzałem do pokoju Alice. Leżała w łóżku. Jej lico było takie blade, a oczy podkrążone. Wygląda jak szmaciana kukiełka, od której oderwano nici i nie mogła się poruszać.
-Wujek Tobias. - otworzyła powieki i spojrzała na mnie. - Czemu nie śpisz? Nie możesz spać?
-...- płakać mi się chciało, bo ona zamiast myśleć o sobie, myślała o mnie.- Tak. Nie mogę spać. - podszedłem do łóżka i zasiadłem na krzesełku, stojącym obok.- A ty, czemu nie śpisz?
-Czekałam, aż przyjdziesz. -uśmiechnęła się do mnie.- Chciałam ci opowiedzieć co mi się ostatnio śniło. Może dzisiaj też tak będzie.
-Czekałaś na mnie? -pogłaskałem ją po główce. - Czy ty masz jakiś radar, że wiesz kiedy nie śpię?
-Tak. - odparła dumnie i ujęła moją dłoń w swoje. - Więc tak, w tym śnie widzę łąkę pełną kolorowych kwiatów. Wiatr tańczy w moich włosach, na niebie są śliczne chmury, którymi porusza powietrze. Słońce świeci wysoko. Ptaszki śpiewają i jest ich dużo! - na jej twarzy widziałem uśmiech. - Szkoda, że nie możesz tego zobaczyć. Jest tam tak ciepło i przyjemnie. Te kwiatki są takie mięciutkie, kiedy po nich chodzę stopami!- uśmiechała się cały czas, mimo, tak beznadziejnej sytuacji w jakiej była.- I wiesz, dzisiaj jak zemdlałam, to znowu byłam na tej łące, ale tym razem tam ktoś był. Taka postać, cała biała. Uśmiechała się do mnie. Chciałam za nią iść, czuję, że muszę, ale nie mogłam odejść bez pożegnania z tobą, wujku...- myślałem, że mi serce z żalu pęknie, jak słyszałem, jak opowiada o tym, że umiera. -...kiedyś się tam...spotkamy wujku...-Alice powoli zasypiała i wiedziałem, że już się nie obudzi,kiedy to się stanie.- ...kocham cię wujku Tobiasie...dobranoc, wyśpij się, obiecujesz?-i zasnęła, po prostu zasnęła.
-Obiecuję, obiecuję Alice.-oparłem się czołem o jej klatkę piersiową, która już się nie poruszała. - Obiecuję. - spojrzałem na jej lico.
Uśmiechała się. Zwyczajnie się uśmiechała. Na pewno była szczęśliwa i to dla mnie było najważniejsze.
Graves i Sara stali w przejściu.
Malcolm nie przypuszczał, że ja aż tak przejmowałem się życiem innych,zwłaszcza dzieci. Serce mu się krajało widząc, jak przeżywałem śmierć Alice, o której zamierzałem mu opowiedzieć, bo chciałem żeby ją poznał, dowiedział się jaka wieź łączyła mnie z tą dziewczynką i dlaczego, zostałem jej wujkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro