Rozdział 13
-Co tam, panie usycham z tęsknoty?- Sara, moja przyjaciółka dhampirzyca patrzyła się na mnie szorując kufel od piwa.
-Nie usycham! Tylko ci się wydaje!- oparłem brodę o blat szynkwasu i zacząłem bawić się wykałaczką trzymaną w zębach.
-Jasne, jasne, a ja jestem królową Runeterry.- dhampirzyca położyła mi palec od prawej dłoni na nosie-Nie martw się, twoja burzowa chmurka niedługo wróci, żeby podlać uschnięty kwiatuszek.
-A spieprzaj babo jedna!- poderwałem się z siedziska, a efekt był taki, że poleciałem do tyłu razem z krzesłem.
Sara tylko wychyliła się za szynkwas, żeby zobaczyć, czy sobie nic nie złamałem. Uniosła tylko jedną brew i wróciła do szorowania kufla.
Sara była właścicielką baru Spoconego Niedźwiedzia w Bilgewater od kiedy tylko zawitała w te okolice. Przeniosła interes w bardziej korzystne miejsce, chociaż wydaje mi się, że to nie do końca oto chodziło. Nasze pierwsze spotkanie było dość...no cóż...na samą jego myśl zakrywam twarz kapeluszem.
-Ile będziesz tak leżeć na tej połodze, ćwoku?- rzuciła ukradkiem niebiesko oka.
Pokazałem jej język masując łepetynę.
W sumie, wcale się nie dziwię, że dałem się omamić tak pięknej kobiecie. Mimo, że miała delikatne kobiece kształty, miałem na myśli oczywiście jej biust, na który teraz patrzyłem, to była ładna. Delikatne blade lico, te niebieskie spojrzenie jednego oka...jest takie...takie no...naaah! O czym ja myślę w ogóle?! Przecież moją miłością jest Graves...Jestem durny!
Popukałem się pięścią w łepetynę.
-Czemu ty się sam bijesz, Fate'ciu?- Sara opierała prawy łokieć o blat szynkwasu a policzek wspierała o dłoń.- O jakich zbereźnych rzeczach myślisz?
-O żadnych!- nadąłem policzki, a głowę skierowałem gdzieś w bok, z dala od tego spojrzenia.- Wredne babsko.
-Wiesz co, ostatnio nie piłam.- rzuciła krótko i już wiedziałem o co chodzi.
-Zapomnij!- pokazałem na nią palcem-Nie będę robił za żaden przenośny worek krwi dla ciebie.
-Już to robisz.- Sara wzruszyła ramionami- Dobrze, że dzisiaj nie muszę otwierać karczmy.
-Nie robię! Powiem Gravesowi, że się znowu nade mną znęcasz!- dalej pokazywałem na nią palcem.
-I kolejny raz przyzna mi rację, po czym cię unieruchomi, żebym mogła się napić z twojej zgrabnej szyjki.- posłała mi uśmiech ozdobiony wysuniętymi kłami.
-To jest jawne znęcanie się nade mną! Oboje się zmówiliście! Ja będę protestować!- wstałem w końcu, podnosząc przewrócone krzesło.- Nie podoba mi się, że nagle tak dobrze dogadujesz się z Gravesem. Do czego to doszło, żeby moja przyjaciółka urządzała sobie schadzki z moim facetem za moimi plecami.
-Ojej, ktoś tu jest jednak zazdrosny.- Sara dalej się szczerzyła, a jej blond czupryna wyglądała tak, jakby jakaś wichura po niej przeszła.
-Nie prawda!- czułem jak policzki zaczynają mnie piec- I schowaj te kły!
-Prawda skowroneczku, prawda! Jesteś zazdrosny!- blondyna podeszła do mnie.-A co, nie podobają ci się moje kiełki?
-Odsuń się niedobra kobieto, naruszasz moją przestrzeń osobistą.- położyłem jej palec na czole, aby nieznacznie ją odsunąć od siebie-Kysz ode mnie.
-A co, jeśli nie zamierzam kyszować od ciebie, bo jestem głodna?- zaczęła wodzić palcem po mojej klatce piersiowej.
-Jestem zajęty niedobra kobieto! Powiedziałem kyysz!- odsunąłem się od niej.- Powiedziałem kysz!- skrzyżowałem palce tak, aby zrobić znak krzyża.
Nagle ktoś zasłonił mi kapeluszem oczy.
-Zostawiam cię na chwilę, a już zaczynasz podrywać?- do moich uszu doszedł głos Gravesa-Wstydź się.
-O co, ty mnie oskarżasz?!- podniosłem kapelusz odwracając się w jego stronę.- To ona znowu chce mi kraść krew!
-Patrz no, złodziej chce okraść złodzieja.- Malcom palił to swoje cygaro i patrzył na mnie z góry.
-Nienawidzę cię.- spojrzałem naburmuszony gdzieś w bok.
I wtedy dostałem buziaka w czoło. Znowu zakryłem twarz kapeluszem. Nie chciałem by widzieli moje rumieńce.
-To jest takieurocze.- Sara zaklaskała w dłonie.- Dobra, to jak już jesteś, to ja idę po Ezreala. Powinien skończyć, już dawno porządkować w piwnicy. Zejdę do niego na chwilę.- dała kilka kroków do przodu, po czym odwróciła się.- Tylko błagam, bądźcie grzeczni, bo myślałam, że was zabiję za blat szynkwasu.
-A co cię to obchodzi, gdzie się bzykamy?!- zacząłem się odgrażać i machać pięścią.
-A wiesz co...-moja przyjaciółka odwróciła nieznacznie głowę, a przy ustach trzymała palec.- Ezreal sobie poczeka...
-Czemu niby, co? Hmm?- spojrzałem na ręce Gravesa, które mnie objęły.- O nie! Puszczaj! Nie ma mowy! Nie jestem żadnym pieprzonym przenośnym workiem krwi!- próbowałem się uwolnić, ale nie dałem rady.
Malcolm, mimo wszystko był ode mnie silniejszy.
-Nienawidzę jej, nienawidzę jego.- siedziałem na dachu karczmy i wbijałem gwoździe w drewniane fragmenty.- Niech szczezną, spłoną i w ogóle zginą śmiercią męczeńską.- z impetem uderzałem młotkiem- Bambusy, co źle wykiełkowały, poczachrańce runeteńskie, paszczul i śmigol się dobrali, kurwa.- byłem wściekły na jedno i drugie i do tego obrażony po uszy.
Rozmasowałem kark. Pomacałem palcami plaster, który zakrywał dowód zbrodni wykonany na mojej zgrabnej i pięknej szyjcie przez Sarę. Jak ona mogła? Jeszcze Graves jej pomógł! Zdrajca jeden!
Spojrzałem w górę, na niebo z którego przysłowiowo lał się żar. Mimo, że siedziałem w koszuli z zawiniętymi rękawami i tak było mi gorąco. Przetarłem pot z czoła, a potem spojrzałem na swoje dłonie oparte na materiałowe spodnie. Nadal na jednej z nich był bandaż. Zraniłem ją kiedy byłem u Malcolma kilka dni temu i zrobiłem je rozbijając lustro w jego domu.
Musiałem przyznać, że od tamtej pory jakoś tak lepiej było między nami, tak mi się przynajmniej wydawało. Ja również czułem się inaczej. Było mi zdecydowanie lżej na sercu.
-Graves.-uśmiechnąłem się pod nosem.
-Leserze jeden, co się obijasz?- ten, o którym myślałem zawołał do mnie.
Spojrzałem w dół.
Stał tam ze skrzynią pełną jabłek. Przyglądał mi się z wielką uwagą i zainteresowaniem.
-Nie obijam się! I przypominam, że nadal jestem na ciebie obrażony!- odwróciłem się tak, żeby siedzieć do niego tyłem.- Zdrajca perfidny.
-Owszem, nie ukrywam jestem zdrajcą, ale twoim, Obrażony Cukiereczku.- Graves rzucił kąśliwą zaczepkę.
-C...Cukiereczku?!- dopiero po chwili dotarło do mnie, jak to zostałem nazwany- Cukiereczku?!- odwróciłem się szybko zmieniając pozycję.
Klęczałem teraz na kolanach, a dłońmi opierałem się o poszycie dachu.
-Tak, takim słodkim z mlecznym nadzieniem.- Malcolm uśmiechnął się bezczelnie, widząc jak moja twarz robi się czerwona.
-Spieprzaj zboczeńcu!- zacząłem odgrażać się pięścią.- Sam jesteś cukierkiem z mlecznym nadzieniem!
-Na tarnację, przestań tak wierzgać. Mam ci przypomnieć, że dach jest niestabilny i jak nie będziesz uważać, to zlecisz na dół?- Graves odparł całkiem poważnie.
-Ja wcale nie wierzgam! Mogę dopiero zacząć!- wstałem i zacząłem tupać butami o poszycie dachu.
Jak ja tego żałowałem. Stało się tak, jak powiedział Graves. Nim się zorientowałem już leżałem w pomieszczeniu poniżej. Dobrze, że strych nie był wysoki, a upadek zamortyzowało łóżko, ale moja prawa noga bolała. Nie mogłem się w ogóle ruszyć.
-Tobias!- Sara wbiegła jako pierwsza do izby, a tuż za nią Graves.- Nic ci nie jest?!- szybko znalazła się blisko mnie.
-Uprzedzałem cię, na tarnację.- Malcolm położył mi dłoń na głowie i mocno nią poruszał.- Na tarnację, czemu ty mnie nie chcesz słuchać?
-Graves, jego noga jest złamana.- Sara od razu dostrzegła, że nie mogłem się ruszyć.
-Prowokujesz...dlatego...-spojrzałem na Gravesa- To...twoja wina...aua, boli!- uniosłem głos, kiedy dhampirzyca dotknęła mnie w bolące miejsce- Musisz go zabrać do medyka. Ja wam nie pomogę.- pokazała kciukiem na świat za oknem.- Nie piłam dzisiaj tyle, bym mogła przebywać w świetle dnia.
-Zaniosę go, chociaż nie powinienem.- Malcolm strzelił mi pstryka w czoło.- Na tarnację, co ja z tobą mam?- patrzył na mnie z góry- Sara, weź ogarnij go jakoś, żeby mi mordy nie darł nad uchem, a ja dokończę wnoszenie dostawy.- skinął głową, po czym wyszedł z izby.
-Coś przeciwbólowego powinnam mieć.- dhampirzyca patrzyła jak zwijam się z bólu.- Wytrzymaj jeszcze chwilę.
-Ł..łatwo ci powiedzieć. Kurewsko boli.- łzy cisnęły mi się do oczu.
-Co się stało?- blond włosa czupryna Ezreala pojawiła się w przejściu- Fate?! Co ty sobie zrobiłeś?!- zrobił wielkie oczy.
-Urządzał popisy, a że dach nie był stabilny po tamtej burzy, to zarwał się pod ciężarem tego klocka.- Sara zaczęła się rozglądać.- Ezreal, jak jesteś na chodzie przynieść z dołu apteczkę.
-Się roobi, szefowo!- Ezreal zasalutował, po czym czmychnął na dół.
Szedł jak słoń, skoro słyszeliśmy jego stąpanie.
-Zaraz ci usztywnię nogę, nie ruszaj się.- blondyna wyprostowała mi powoli nogę- Poszukam jakiejś dechy.- wstała.
Przez łzy widziałem jak krząta się po izdebce szukając czegoś, co mogło by mi tymczasowo usztywnić nogę.
Nie wiedziałem jak mocno uszkodziłem sobie kończynę, ale nie widziałem nigdzie wystających kości, więc chyba nie było tak źle...prawda?
-Na tarnację, musisz bardziej uważać.- Graves niósł mnie na plecach, niczym dziecko.
-To twoja wina. Gdybyś mnie nie podpuszczał, to by tego nie było.- przytuliłem się do niego mocniej, a policzek wtuliłem w jego.- Daleko jeszcze?
-Tak, wszystko moja wina, jak zawsze.- Malcolm pokiwał głową- Bylibyśmy szybciej, gdybyś tyle nie ważył. Trzeba ci zmienić dietę.
-Tak, twoja, zawsze. - mruknąłem mu do ucha- Ej! To ty musisz zacząć więcej ćwiczyć! Nie zrezygnuję z moich ulubionych czekoladowych muffinek! Za żadne skarby! Hę?- spojrzałem na swojego faceta, który zaczął się śmiać.- No co?!
-Nic, zupełnie nic, Tobias.- Graves miał taki pogodny wyraz twarzy, kiedy wypowiadał ze spokojem te słowa.
Przytuliłem się jeszcze mocniej do niego. Czemu on był taki dobry dla mnie? Nadal tego nie pojmowałem i czułem się jak ostatni kretyn nie rozumiejąc tego nadal. Przecież miłość nie oznacza, że na każdym kroku trzeba być dla kogoś tak miłym, prawda? Sam już nie wiem, w sumie...
Mój uścisk zrobił się jeszcze mocniejszy. Czułem, że nadal mu jeszcze nie przeszło po tej naszej kłótni. Byłem tego pewien, nawet więcej niż pewien. Niemożliwe, żeby od tak mu przeszło. Na pewno robił tak, bo byliśmy wśród ludzi. Notabene, ci wcale nie zwracali na nas uwagi, a przynajmniej takie odnosiłem wrażenie. Może to dlatego, że widok kogoś niosącego inną osobę, w Bilgewater był normą, zwłaszcza w godzinach wieczornych.
-Zabawne, że kiedy śpi, wygląda tak niewinnie.- Sara przyglądała mi się, kiedy spałem oparty o drzewo.
-Też tak uważam.- Graves położył się na trawie.
Podłożył ręce pod głowę.
- Nie rozumiem, czemu on się tak cały czas zapiera.- Malcolm westchnął.
-On się boi miłości.- Sara usiadła obok rozmówcy.- Mówiłeś, że rozmawialiście kilka dni temu. Czyżbyś mnie jednak okłamał?
-Na tarnację, rozmawialiśmy. Ja nie jestem mistrzem kłamstw, jak Tobias.- Graves podniósł się do pół siadu, po czym przetarł prawą dłonią kark- Tylko jego słowa są zupełnie inne niż zachowanie. Jemu się wydaje, że ja jestem ślepy jak kret i nic nie widzę.- banita westchnął- Oczywiście, że widzę. Najbardziej to widać, kiedy zaczynamy się kochać. Oczy to nie wszystko, ale to w jaki sposób się przytula, jak ciągle musi patrzeć mi w oczy. Ja widzę ten strach w nim i nie jestem w stanie dojść, jak mu pokazać, że nie ma czego się bać.- zacisnął mocno dłonie w pięści- Na tarnację, czuję się przez to niewystarczający dla niego!
-Graves...-dhampirka położyła dłoń na ramieniu rozmówcy-...nigdy nie myśl o tym w taki sposób. To nie prawda, że jesteś niewystarczający. Widzisz, kto poznał miłość, a potem ją stracił inaczej patrzy na świat i na życie. Dostrzega rzeczy, których wcześniej nie widział.- kobieta spojrzała w niebo- W zamian za to, że ktoś ośmielił się zranić nasze serce i otoczyliśmy się murem, dostaliśmy możliwość dostrzegania tego, czego większość nie widzi. Dlatego, Malcolm nie obwiniaj się. Będzie dobrze. Tobias otworzy się przed tobą, tak jak częściowo otworzył się przede mną. Tylko wiesz, w waszym przypadku będzie to trochę inaczej wyglądać. Ja jestem tylko jego przyjaciółką, ty kimś znacznie ważniejszym i bliższym jego sercu. Dlatego wiem, że są rzeczy, o których powie tylko tobie i dlatego jest tak bardzo o ciebie zazdrosny.- Sara zaśmiała się cicho-Tak naprawdę,to Tobias nie widzi świata poza tobą. - posłała uśmiech Gravesowi- Widać to zwłaszcza kiedy o tobie opowiada. Jego oczy lśnią niesamowitym blaskiem. Dawno nie widziałam go tak szczęśliwego. Przynajmniej, tyle ile go znam.- pokazała Gravesowi język.- Chciałabym, żeby ktoś tak na mnie patrzył, wiesz tak jak Tobias patrzy na ciebie.
-Przestań, bo się zarumienię.- Graves przetarł brodę.- Na tarnację, jakby mi ktoś powiedział, te kilka lat do tyłu, że Fate wywróci moje życie do góry nogami to bym go wyśmiał.
-Nie żałujesz, prawda?- dhampirka spojrzała na rozmówcę.
-Nie.- Malcolm odparł bez namysłu- Na początku tylko się bałem tego wszystkiego i w sumie nadal się boję, ale dzięki temu kretynowi już mniej. Na tarnację, przez Tobiasa mam w sobie tyle siły, o której w ogóle nie miałem pojęcia.- Graves popatrzył na swoje dłonie.- Co zabawne, dowiaduję się o sobie rzeczy, o których istnieniu nawet nie wiedziałem.
-Widzisz, bo to dzięki innym poznajemy rzeczy skryte głęboko w nas samych. - Sara przeciągnęła się i położyła na plecach, na trawie.- Tobias nas zmienił, nie uważasz?
-Na tarnację, jakby się tak zastanowić...to tak. - Graves spojrzał na mnie, a Sara zrobiła to samo.- Każdego z nas, na swój sposób.- Graves również położył się na zielonej trawie, po czym zamknął powieki.- Chciałbym, aby zawsze towarzyszył mi taki spokój.
-Zawsze ci towarzyszy, wystarczy go poszukać.- blondyna również zamknęła powieki- Zabawne, jak przez niektóre doświadczenia zaczynamy dostrzegać to, czego nie widzieliśmy wcześniej.
-To prawda...To prawda.- Malcolm cicho przytakiwał, ale dało się posłyszeć nutkę zmęczenia.
Zaczął zasypiać i podobnie jak ja, a potem Sara i on spał, a lekki wiatr poruszał liśćmi oraz trawą, które były idealnym usypiaczem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro