Rozdział 4
Nagły i niespodziewany plusk wody przerwał misję, Holtzman. Spojrzała się za siebie i już wiedziała, że coś jest nie tak. Richie oraz Bill już dawno wybiegli z kanałów, a ona sama postanowiła podążyć za ich śladami i wyszła z ciemnego tunelu.
- Nowy? - spytała samą siebie widząc znajomą jej twarz pulchnego chłopca. Zgasiła latarkę i włożyła ją między pas, a spodnie i skupiła swoją uwagę na Benie. Dopiero po chwili można było zobaczyć rany na jego brzuchu, z których sączyła się krew. Wczoraj chłopak jeszcze żartował, a teraz klęczał w wodzie, wykończony i wyglądający jakby ktoś go zabił.
- Co ci się stało? Wpadłeś na niedźwiedzia? - spytał Richie pomagając mu wstać razem ze Stanem i Eddie'm.
- Raczej kogoś z inicjałami "H"... - westchnęła głośno Lynn wskazując na ranę. Wszyscy spojrzeli się na literę z lekkim zaniepokojeniem. Stanley rozejrzał się dookoła siebie nerwowo, jakby Bowers miał zaraz wyskoczyć z pod ziemi i stwierdził:
- Ludzie, musimy spadać...
- Ktoś cię gonił? - spytała ignorując Stana, który był krótko mówiąc zesrany ze strachu. Ben przytaknął niewidocznie głową, prawdopodobnie myśląc, że go zostawią, a nie miał siły iść do domu, możliwe nawet, że by się wykrwawił.
- N-nie-nie ma czasu d-do stracenia, i-idziemy zabiorę go na moim r-rowerze - zadecydował Bill, a plan został szybko przyjęty przez resztę grupy. Zaczęli iść w stronę rowerów. Bill poszedł razem z Lynn gdyż reszta trzymała i transportowała rannego.
- W-w-wszystko będzie d-d-dobrze... - wyszeptał Bill w kierunku Holtzman. Przystał przy swoim rowerze i uważnie się jej przypatrzył. Gdy to powiedział, już wiedział, że był to błąd. Zmarszczyła nos i brwi.
- Nie potrzebuje pocieszenia, Denbrough - odparła oschle i poszła parę metrów dalej gdzie leżał jej rower. Wiedziała, że chciał dobrze, ale... but jej zaginionej przyjaciółki w kanałach. Była kłębkiem nerwów w tamtym momencie, choć nie było tego widać aż tak, ponieważ, miała ważniejszą sprawę na głowie. Bena, który krwawił dość mocno.
Bill nie chciał się wykłócać, bo doskonale wiedział, jak to jest co chwilę tracić nadzieję. Po prostu się zamknął, pomógł rannemu wsiąść na rower i razem cała szóstka pojechała w kierunku najbliższego sklepu..
***
Eddie ciągle coś gadał jak najęty, o krwi, o AIDS i epidemii i chyba o kończynach. Lynn jednak go nie słuchała, ponieważ myślała nad tym co zobaczyli w kanałach. Może Stan i Eddie mają rację? - pomyślała. Wszyscy rzucili lub oparli swoje rowery o mury w ciemnej uliczce, a Ben usiadł na starych drewnianych pudełkach.
- Richie z-z-zostań tu, chodźmy - zwrócił się do reszty. Wszyscy oprócz rannego i Tozier'a, pobiegli do sklepu.
Wbiegli do niego i od razu Eddie, który najlepiej znał się na tym, jak zająć się raną, zaczął wybierać produkty.
- Stać nas na to? - zapytał Bill patrząc się na astmatyka.
- To wszystko co mamy - mruknął Stanley i pokazał zgniecione dolary. Lynn przeszperała kieszenie, ale jedyne co udało jej się znaleźć to stary guzik, który kiedyś odparł od jej koszuli.
- Żartujecie sobie? - spytał i zaczął się rozglądać po półkach, szukając tańszych zamienników. W tym czasie Holtzman wpadła na pewien pomysł, ale najpierw musiała znaleźć kogoś innego w sklepie.
- Poczekajcie tu... - szepnęła i wyszła z działu. Patrzyła czy gdzieś pomiędzy półkami, nie było żadnej kobiety, od której mogłaby wyłudzić pieniądze, albo chłopaka z jej szkoły, z którym mogłaby poflirtować i zmanipulować. Nie trafiła, ani na jedno, ani na drugie. Stanęła twarzą w twarz z Beverly Marsh, która (jak zauważyła już Lynn) Trzymała tampony. Usłyszała czyiś głos po swojej prawej i zauważyła Grettę. Tylko tej tu jeszcze brakowało - pomyślała i szybko spojrzała na Beverly, która trochę się przestraszyła głosu, swojej "wielbicielki". Lynn zareagowała natychmiastowo, przyciągając rudowłosą za nadgarstek. Schowały się w przedziale obok, przysuwając jak najbardziej do ściany.
- Wszystko, o-okey? - spytał Bill patrząc się na nie z niemałym zdziwieniem. Marsh, od razu schowała za plecy, swój produkt.
- Tak, a co z wami? - zapytała.
- Na zewnątrz jest jeden dzieciak, który wygląda jakby ktoś go zadźgał - wyjaśnił szybko Eddie i spojrzał się na Lynn, próbując stwierdzić czy dobrze, że jej powiedział. Ale do jasnej cholery! Skąd Holtzman miała by to wiedzieć?!
- Potrzebujemy t-trochę o-opatrunków, ale... nie mamy t-tyle pie-pieniędzy - dodał Bill i wymienił z szatynką porozumiewawcze spojrzenie.
***
- Podobają mi się Pana okulary, Panie Knee - oznajmiła Beverly szczerząc się do faceta. Lynn, która stała obok niej, miała ochotę zwymiotować, ale musiała też przyznać, że plan Marsh był genialny.
- Właśnie, wygląda Pan w nich jak Clark Kent - dodała Holtzman z równie przesłodzonym uśmiechem na ustach. Knee zaśmiał cicho wyraźnie zadowolony z komplementu i odpowiedział:
- O tym to nie wiedziałem - Poprawił swoje bryle na nosie i oddał uśmiechy do obu dziewczyn. Zaraz zwymiotuje - pomyślała Lynn.
- Mogę je przymierzyć? - zapytała Bev przygryzając dolną wargę. O japier...
- No cóż, proszę - odparł i podał rudowłosej okulary, które założyła.
- I jak? - zapytała. Jakbyś nosiła bryle, Beverly...
- Kto by się spodziewał... - szepnął i przybliżył do nich nieco. - Wyglądasz całkiem jak Louis Lane - odpowiedział.
- Naprawdę? - spytała z "wielkim" podekscytowaniem Beverly.
- Tak, ma Pan rację - stwierdziła Lynn wyraźnie przypatrując się koleżance, na co Knee uśmiechnął się wyraźnie usatysfakcjonowany.
- No cóż, zwracam... - powiedziała i w tym samym momencie przewróciła mała półeczkę z lekami oddając okulary. - Tak bardzo przepraszam...
- Nic się nie stało... - odpowiedział i schylił się aby sprzątnąć bałagan. W tym czasie Lynn obejrzała się za siebie dając znak frajerom aby szybko wyszli ze sklepu. Korzystając z sytuacji, Beverly wzięła papierosy i schowała je w kieszeń, a szatynka posłała jej chytry uśmiech.
***
- Spóła? - spytała Marsh potrząsając paczką papierosów.
- Nie, ostatnio ci zabrałam - odparła.
- Nie nalegam...
Szyły przed siebie z uśmiechem na ustach. W końcu im się udało i musiały przyznać, że bardzo dobrze poradziły sobie z sprzedawcą. Nawet jeżeli, Lynn uważała to za obrzydliwe. Z zaułka wyszedł Bill rozejrzał się dookoła siebie i spojrzał na dziewczyny, które szły w jego stronę. Lynn prychnęła pod nosem, gdy zobaczyła jak Beverly przyspiesza kroku. Jej się nie spieszyło, a jednak ją prześcignęła. Rudowłosa, zatrzymała się przy Billu, a Lynn bez słowa poszła w stronę reszty.
- Medyku! Czy żołnierz przeżyje? - zapytała w miarę udanym głosem oficera i stanęła obok Tozier'a.
- Jeden Richie nie wystarczy, tak? - spytał sarkastycznie Kaspbrak zerkając na szatynkę, który w tym czasie przybiła piątkę z okularnikiem.
- Ssij ranę! - zwrócił uwagę Richie. Lynn usiadła po drugiej stronie ściany, na starych pudełkach i obserwowała całą operacje doktora Eddiego.
- Siedź cicho, muszę się skupić - odpowiedział poirytowany.
- Skupić? - zaśmiał się.
- Zamiast komentować, rusz dupę i podaj mi okulary. Są w drugiej nerce... - westchnął.
- Na jaką cholerę ci dwie nerki? - spytała Lynn marszcząc nos i utrzymując wzrok na brunecie.
- To długa historia, a ja muszę się skupić - odpowiedział wywracając oczami - przymknąć się - dodał po chwili, jakby wiedząc, że Richie znowu zacznie gadać. Znudzona Holtzman spojrzała w stronę Billa i Beverly, którzy szli właśnie w ich stronę.
- O mój Boże, więcej krwi - Stanley zaczął panikować.
- Ssij ranę!
- Morda w kubeł!
- Wszystko w porządku? nie wygląda to najlepiej - zauważyła zmartwiona Beverly. No co ty nie powiesz? Lynn miała ochotę rzucić jakimś opryskliwym komentarzem, ale w ostatniej, chwili ugryzła się w język.
- Jest okej, po prostu się przewróciłem - odpowiedział z wymuszonym uśmiechem.
- Tak, na Bowersa - zakpił Richie zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Zamknij się, R-r-richie - warknął Bill.
- Przecież każdy to wie! - odpowiedział wymachując rękami.
- A poza tym, kto ma inicjały zaczynające się na "H" i jest na tyle psychopatyczny, aby wyryć na dzieciaku swój podpis? - zapytała retorycznie, marszcząc brwi.
- Holtzman? - spytał Stan sam siebie, na co Lynn posłała mu lodowate spojrzenie.
- Mają odpowiednie rzeczy? Żeby cię poskładać? - spytała Bev już się uśmiechając.
- S-spokojnie, z-z-zajmiemy się nim - wtrącił Bill również się uśmiechając. - Dzięki dzi-dziewczyny, jeszcze raz - dodał po chwili zerkając na Lynn.
- Jak coś, to nigdy więcej tego nie robię - szepnęła sama do siebie szatynka, ale oczywiście usłyszał Richie.
- A co? zrobiłyście coś temu sprzedawcy? - zaśmiał się okularnik, na co Lynn wstała i trzepnęła go przez głowę. Usłyszała ciche westchnięcie kaspbrak'a "w końcu ktoś to zrobił"
- To twoja robota, nie będę ci zabierać - odparła z chamskim uśmieszkiem. Wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Beverly, które dosłownie mówiło: Mogłaś go kopnąć
- No dobra, to ja się zbieram. Do zobaczenia - pożegnała się i już miała odchodzić gdy zatrzymał ją Denbrough.
- I-idziemy jutro do kamieniołomu, m-możesz prz-przyjść - zaproponował.
- Dobrze wiedzieć, dzięki - odpowiedziała i ruszyła w swoją stronę.
Zanim zniknęła za zakrętem pomachała do wszystkich i przepadła.
- Po co wspomniałeś o Bowersie - Skarcił Stanley.
- No właśnie, słyszałeś co robiła? - dodał Kaspbrak wstając z kucaka i otrzepując ręce.
- Co zrobiła? - spytał zainteresowany Ben.
- Raczej komu. Lista jest dłuższa od mojego wacka - odpowiedział Richie żartem, na co wszyscy zareagowali zażenowaniem.
- Czyli nie za wielka - stwierdził Uris z lekkim uśmiechem.
- To t-tylko p-plotki - oznajmił Bill.
- Beverly ma większe jaja niż ty, Tozier. Żyje z tymi gównianymi plotkami codziennie - dodała Lynn broniąc rudowłosej. Denbrough uśmiechnął się do Lynn. Oj tutaj mocno u niego zaplusowała.
- Zresztą, chodzili razem do trzeciej klasy i pocałowali się na szkolnym przedstawieniu - wyjaśnił Richie - Takiej namiętności nie można udawać! - skomentował. Jak zauważyła Lynn, Bill uśmiechnął się pod nosem, a Stanley ruszył dwuznacznie brwiami. - A teraz moi żołnierze, Ten tutaj potrzebuje pomocy, Medyku ratuj go!
- Możesz się zamknąć i nie mówić do mnie jak do Brytola? - westchnął Eddie wracając do opatrywania rany Bena.
- Ssij ranę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro