Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Lynn wróciła tamtego dnia do domu, dopiero, gdy Ben był w stanie samodzielnie chodzić. Prawda była taka (choć, nie każdy to przyznawał), że Bowers strasznie okaleczył Hanscom'a. W ciszy razem, ze swoim bratem i Tomem, zjedli kolacje. Mimo nalegań brata, ta nie odpowiedziała mu swojego dnia... W ten sposób zapadła, cisza, której później już nikt nie przerwał. Wykończona, poszła spać...

- Jakby nie patrzeć, to państwo tłuką te talerze nie ja - odezwała się Lynn patrząc na dwudziestosiedmio letnią parę. Facet zmrużył oczy i zbliżył się szatynki na niebezpieczną odległość, zbyt blisko.

- Posłuchaj no, dziewucho - warknął zaciskając zęby. Cofnęła się o krok, widząc jak zaczyna zbliżać jeszcze bardziej. - Z czystego, dobrego serca, przygarnęliśmy cię do ciebie. A ty w ten sposób nam się odwdzięczasz?

- To, nie ja zbiłam te talerze! - krzyknęła na swoją obronę.

- Tak? Nie ty? To kto? - pytał, patrząc dookoła siebie, wymachując rękoma.

- Pana żona - odparła cichym głosem. Bała się co się stanie. Liczyła na wszystko i mogłaby już nadstawić policzek. Mężczyzna spojrzał się na swoją żonę z uśmieszkiem pod nosem.

- Kochanie, zbiłaś talerze?

- Oczywiście, że nie... - odparła również się uśmiechając. Znów obrócił się w stronę dziewczyny i zaczął mówić:

- Chyba wiem dlaczego twój ojciec cię bił. Nie nadajesz się do niczego innego, tylko jako worek treningowy! - krzyknął i chwycił Lynn za nadgarstek. Zaczęła się rwać, krzyczeć, ale nic to nie dało. Dostała prosto w policzek, z którego zaczęła się sączyć krew.

Wszystko znikło. Lynn nadal płakał, siedząc na ziemi, bezradnie zamknęła oczy i czekała na kolejny cios. Nie doczekała się. Otworzyła swoje oczy. Jej stary pokój... Wstała z podłogi ocierając łzy i pociągając nosem. Rozejrzała się po ścianach, na których wisiały plakaty Queen'ów, małe zdjęcia, rysunki. Usiadła na łóżku, poczuła starą pierzynę i poduszkę. To tak realne...

- Myślisz, że to jest ważne! - krzyknął ojciec wchodząc do jej pokoju. Przeraziła się i zaczęła uciekać. Nie miała tylko dokąd. Złapał ją za ramię i szarpnął za włosy. - Mała gówniara, prosi o książkę! - wrzasnął i jeszcze bardziej umocnił chwyt na jej włosach, przez co jęknęła z bólu.

- Zostaw mnie! - krzyknęła żałośnie, podczas gdy kolejne łzy spadały jej po policzkach. Poczuła, ogromny ból w okolicach głowy i kompletne oszołomienie. Upadła na ziemię, słysząc pisk i głos...

- I co Lynnie? Masz już dość? - spytał głos. Był zachrypnięty, a jednocześnie tak dziecinny. - Mogę ci pomóc! Wszyscy możemy ci pomóc! Wszyscy się tu unosimy, unosimy się i to jak ha! - zaśmiał się....

Wycieńczona szatynka otworzyła oczy. Przetarła swoją dłonią oczy i rozejrzała się po swoim ciemnym pokoju. Jej koszulka była mokra od potu, zresztą tak samo jak pościel. Serce biło z niewiarygodną szybkością. Opadła na poduszkę, patrząc się w sufit.

- A chuj wam wszystkim w dupę - szepnęła zamykając oczy ponownie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro