Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Lynn siedziała na łóżku, patrząc w sufit. Usłyszała zza ściany śmiech swojego braciszka. Prawdopodobnie jak co ranek bawił się z Tomem. Nowym "ojcem" Tych dwojga. Po pamiętnym dniu robienia zdjęć w szkole, ktoś coś w końcu zrobił i zauważył skrzywdzoną dziewczynkę o miodowych oczach.

O dziwo, razem z bratem, znaleźli rodzinę zastępczą. Pana Jonesa. Peter od razu zaczął się z nim dobrze dogadywać, ale został przekupiony słodyczami. Lynn musiała przyznać, że był to bardzo sympatyczny człowiek, ale błądziła po tylu domach, że nie może już nikomu ufać. Mieszkali już tam rok. Trzynastolatka dostała swój własny pokój, a jej brat swój. W pewien sposób, mogła być już szczęśliwa. Jednak nie potrafiła.

Powolne pukanie w drzwi, zbudziło Lynn z rozmyślań i patrzyła na drzwi.

- Tom, mówi, że już jest śniadanie... - powiedział cicho braciszek. Usiadła na łóżku i otwarła swoje ręce zapraszając do przytulasa.

- No chodź już tu, Peter - zawołała, a blondyn mocno przytulił się do swojej siostry.

- Czemu nie lubisz, Toma? - spytał i odsunął się od niej. - ja go bardzo lubię... jest miły i daje mi zabawki... - dodał, a dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. Ty mały przekupie - pomyślała.

- Kiedyś może polubię... a na razie chodź, trzeba zjeść - odparła i wstała z łóżka idąc na dół; do kuchni.

***

Piętnaście minut przed końcem lekcji powiedziała, że musi iść do toalety. Oczywiście tak naprawdę nie zamierzała tego robić. Wyszła, wzięła wszystkie rzeczy ze swojej szafki, stare zeszyty wyrzuciła do szkolnego śmietnika, parę rzeczy zatrzymała. Ze stoickim spokojem poszła do kantorka woźnego i wzięła swojego Walkmana, który został zabrany jej przed lekcjami. Po tym wszystkim po prostu szła w stronę wyjścia nawet nie patrząc się za siebie. Czuła w pewnym sensie ulgę. Gdy miała już wychodzić przez frontowe drzwi, zobaczyła szeryfa.

- Kuźwa - przeklęła pod nosem i cofnęła się. O mały włos by nie wpadła i nie spędziła połowy wakacji za kratami szkoły, w kozie, pisząc jakieś durne testy. Westchnęła poirytowana. Szatynka ponownie spojrzała się przez małe okienko. Tym razem jednak nie zobaczyła jedynie Pana Bowersa. Mama Betty, z opuchniętymi od płaczu oczami i rękoma złożonymi do pacierza. Lynn sama na chwilę przymknęła oczy, próbując się nie popłakać. Wzięła głęboki wdech. Ogarnij się, Holtzman - pomyślała.

Jej plan się zmienił, wraz z zmienieniem otoczenia. Poszła do łazienki odłożyła plecak pod umywalkę i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Odkręciła kran i przemyła twarz wodą. Nagle poczuła jak silny zapach żaru i dymu doszedł do jej nozdrzy. Spojrzała się na kabinę za sobą. Widać nie tylko ona wpadła na pomysł szybkiego ulotnienia się ze szkoły. Podeszła i zapukała do drzwi kabiny. Nikt jednak się nie odezwał. Lynn westchnęła ciężko.

- Chce tylko jedną fajkę... i ogień, jak masz oczywiście - szepnęła w drzwi. Kabina się otworzyła. Otworzyła niejaka Beverly Marsh. Każdy wiedział jakie plotki o niej chodzą. Większość jednak w nie wierzyła. Lynn w żaden sposób nie szkodziła rudowłosej, mimo swojej przyjaciółki Betty, która wierzyła w każde słowo. Wyciągnęła w jej stronę paczkę papierosów, po czym wzięła jednego razem z zapalniczką - Podziękować, Beverly - Lynn skinęła jej głową z lekkim uśmiechem. Wycofała się i oparła o umywalkę. Zapaliła blanta i się zaciągnęła.

- Co tu robisz? - zapytała Marsh, takim tonem jakby miała wszystko gdzieś. Trochę zmęczonym.

- Prawdopodobnie to samo co ty - odparła beztrosko. - siedzę w łazience i palę, bo na korytarzach są czujniki dymu - dodała.

- Mogłaś wyjść na zewnątrz, pójść do domu. Zapewne tam też masz papierosy - Stwierdziła rudowłosa.

- Oczywiście, że mam. Ale od ciebie są darmowe - odpowiedziała z cwanym uśmieszkiem. - A poza tym nie chcę mi się przechodzić przez całą szkołę do drugiego wyjścia - dodała po chwili widząc złowrogą minę Marsh.

- Długo tam siedzą nie uważasz? - spytała Beverly patrząc na zegarek.

- Masz na myśli policje, czy dzwonek, który się spóźnia? - spytała Holtzman.

- I to i to - westchnęła. - Ile czasu jeszcze będą szukać Ripsom?

Lynn zgasiła blanta o jedną ze ścian i nerwowo z trzęsącymi się rękoma wyrzuciła resztę do kosza na śmieci. Pociągnęła nosem i po prostu zamilkła. Patrząc się gdzieś w między kafelkami.

- Brata Denbrough'a, szukali zaledwie trzy miesiące. Nie sadzę, żeby z Betty było dłużej - oznajmiła szczerze, choć teraz sama sobie musiała się przyznać, że jej przyjaciółka raczej nigdy się nie znajdzie.

- Przykro mi - szepnęła Marsh. Trwały w ciszy, dopóki nie zadzwonił dzwonek. Wakacje oficjalnie się zaczęły. Obyło się bez ckliwego apelu, czy mówienia o tym, że mamy na siebie uważać. Beverly zamknęła się w kabinie, a Lynn bez pożegnania po prostu wzięła swoje rzeczy i wyszła ze szkoły.

***

Bill słuchał rozmowy swoich przyjaciół jednym uchem, gdyż próbował znaleźć Holtzman. Miał jej zaproponować wyjście do kanałów, w sprawie zaginionych., ponieważ wiedział, że ona jako jedyna zgodzi się z własnej woli.

- Podobno odcinają czubek fiuta - Powiedział przekonany, że mówi prawdę, najniższy z całej tej ekipy - Eddie Kaspbrak. Chłopak chory na astmę i przewrażliwiony, na chorób, uczuleń i innych tego typu.

- Wtedy nic nie zostanie - zaśmiał się chłopak w grubych okularach, na co cała trójka prychnęła śmiechem. Do czwórki podszedł kolejny chłopak, o którym zresztą rozmawiali.

- Ej, Stan. Co się robi na Bar micwie? Podobno, o-od-odcinają czubek f-fiuta - spytał jąkała, na co Stan przewrócił oczami i zmierzwił swoje włosy nieco zirytowany.

- Na Bar micwie, czytam Torę, wygłaszam mowę i staję się mężczyzną - wyjaśnił powoli i zwięźle.

- Są lepsiejsze sposoby na to, aby stać się mężczyzną - Stwierdził okularnik uśmiechając się pod nosem.

- Bardzo śmieszne - skomentował Stanley Szli jeszcze przez moment, aż Richie nerwowo poprawił okulary, gdy zobaczył gang Bowersa i ich kpiące uśmieszki. Wtedy wszyscy ucichli i po prostu patrzyli się przed siebie, aby nie łapać kontaktu wzrokowego.

- Myślicie, że wpiszą mi się do albumu? "Drogi Richie, sorki, że nasrałem ci do plecaka. Udanych wakacji" - prychnął niezadowolony.

Gdy wyszli ze szkoły Denbrough od razu się rozejrzał po pobliskich drzewach, przy których dziewczyna zazwyczaj siedziała. Jednak nie było ani jej, ani nikogo kto pomógłby mu ją znaleźć...

- Muszę zacząć trening - oznajmił dumny okularnik podchodząc jak reszta do śmietnika i wywalając zapełnione zeszyty.

- Jaki trening?

- w Street Fighter

- Całe lato będziesz siedział w salonie gier? - spytał niedowierzając Kaspbrak.

- Lepsze to niż w twojej...

- Niekończ - przerwał Stanley - może pójdziemy do kamieniołomu? - spytał po chwili.

- Mieliśmy sprawdzić lasek - zaznaczył Bill.

- Mama Betty Ripsom - odezwał się Eddie. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Kobieta nie wyglądała za dobrze. W pewien sposób przypominała mamę Billa, gdy Georgie zaginął. Choć on też nie był w najlepszym stanie.

***

Lynn biła się z myślami. Stała gdzieś pod murami szkoły i patrzyła się w stronę Pani Ripsom. Powinna do niej podejść, chociaż się przywitać, zaproponować wodę... cokolwiek. Ona jednak stała jak słup ze załzawionymi oczami. Ona sama nie mogła sobie poradzić z zaginięciem Betty, a miałaby wspierać drugą osobę.

- Wszystko w porządku?

Nagle się obudziła. Spojrzała w stronę, z której dochodził głos i wielce się zdziwiła, gdy zobaczyła, niskiego, pulchnego chłopaka. Na chwilę odwróciła wzrok i otarła łzę, która mimowolnie spływała jej po policzku.

- Tak, po prostu...

- Będziesz tęsknić za szkołą - zaśmiał się chłopak. Szatynka uśmiechnęła się i przytaknęła głową.

- Jestem Ben, ale wszyscy mówią na mnie...

- Nowy - dokończyła. - Tak znam cię, jestem Lynn - Przedstawiła się i westchnęła. Na chwilę odwróciła wzrok od "nowego" i spojrzała się w drugą stronę. Henry Bowers, pociągnął za plecak, któregoś z frajerów, co spowodowało upadek, kolejnego. - Muszę, kończyć... i uważaj na siebie, Ben - powiedziała na odchodne. Chłopak coś jeszcze mówił, ale nie mogła już usłyszeć co.

Zatrzymała się na moment. Po co? - pomyślała. Przeleciała wzrokiem po frajerach i zatrzymała się na Billu. W jakiś sposób musiała mu pomóc. Przecież wtedy to on chciał pomóc jej. No i wszystko poszło w pizdu - dodała w myślach i ruszyła przed siebie.

- W-w-wal się B-b-bowers! - krzyknął Bill. Henry i jego gang obrócili się teatralnie na pięcie, a Lynn dosłownie przewróciła oczami. Ustawiła się obok Billa, czego prawdopodobnie nawet nie zauważył, biorąc pod uwagę to, że właśnie obudził Cerbera.

- C-c-c-coś m-m-m-mó-mówiłeś B-b-b-billy? - sparodiował nieźle się przy tym bawiąc. Powoli zaczęli z powrotem podchodzić do frajerów.

- Radzę się wycofać, Henry - oznajmiła stanowczym tonem szatynka. Wszyscy prychnęli, nawet Lynn nie mogła się powtrzymać od nerwowego, lekkiego uśmiechu.

- Bo? Holtzman, co mi zrobisz?

- Wyobraź sobie, że twój tatulek stoi przed szkołą - zaczęła swój teatrzyk i przybliżyła się jeszcze bardziej do oprawcy. - Co by się stało, gdyby dowiedział się o paru incydentach? - założyła ręce na piersiach. Ją i Henry'ego dzielił nie cały metr. - Nie uważasz, że to by było dla ciebie, bardzo, bardzo złe? - spytała i zmusiła się sztucznego uśmiechu. Bowers spojrzał się w kierunku swojego ojca, który bacznie się im przyglądał.

- Jak myślisz, a może wypuści, twojego "tatulka" z kicia? - zapytał zbliżając się do niej. Gula stanęła jej w gardle. Pochylił się nad nią i powiedział wprost do jej ucha - A może załatwić ci niezapomniane wakacje? hmm? Tak jak robił twój ojciec? - pytał i szczerzył się do niej. Lynn nieświadomie cofnęła się o krok. Jej ręce zacisnęły się w pięści, a z nerwów, prawie wbijała swoje paznokcie w dłonie, aż do krwi. Zaśmiał się na samym końcu, razem ze swoimi kumplami i ominął Lynn podchodząc do Billa.

- Gdyby nie ona, czekał ciebie by porządny wpierdol po zakończeniu szkoły. Teraz ciebie i twoją spedaloną paczkę czeka bolesne lato - dokończył i w dość obrzydliwy sposób zakończył konwersacje. - A ty szmato, dostaniesz to na co zasługujesz, uwierz mi - zagroził wskazując na szatynkę. Powróciła, do siebie, gdy Bowers nie stał tak blisko, więc parsknęła.

Bill patrzył się na nią. Prawdopodobnie tylko on usłyszał co mówił Henry. Był zaniepokojony, biorąc pod uwagę w jakim stanie znalazła się dziewczyna, gdy osiłek, podszedł za blisko. Ale musiał przyznać, ta dziewczyna ma jaja, stawiając się Bowersowi.

Lynn poczekała na to aż odjadą, a wtedy głośno wypuściła powietrze, rozluźniła nadgarstki i wzięła głęboki wdech.

- Dzi-dzięki, Lynn - odezwał się jąkała.

- Co. To. Było - mówił okularnik, z zdecydowanie za dużymi oprawkami. Zbliżył się trochę do szatynki.

- Poradnik - " jak załatwić Bowersa" - odparła z uniesionym kącikiem ust.

- To było mocne - dodał - Jestem Richie

- Lynn...... A ty to Eddie Kaspbrak? No nie? - spytała się niższego od okularnika, kolegę.

- skąd?...

- Kiedyś pracowałam dorywczo w aptece... masz niezłą dawkę leków - powiedziała Lynn z lekkim uznaniem, bo sama nie wyobrażała sobie łykać dziesięciu tabletek i paru syropów.

- Stan Uris - przedstawił się najwyższy.

- Miło mi - odpowiedziała i uśmiechnęła się do niego szczerze.

- Za-za-zastanawiałem się czy ch-chciałabyś pojechać z nami do lasku? Jutro - spytał Bill. Tak naprawdę, po tym co właśnie się wydarzyło nie wiedział, czy się zgodzi. Reszta frajerów była stała w lekkim osłupieniu, ponieważ Bill nie powiedział im o tym, że ma plan zaprosić kogoś jeszcze. Lynn z powrotem spojrzała na niego cały czas się uśmiechając.

- Czemu nie... - westchnęła. - Będę czekać przy bibliotece... - zaczęła już iść kiedy w pół kroku nagle się zatrzymała. Zerknęła się za siebie. Frajerzy nadal patrzyli na nią jak odchodzi, a kiedy zobaczyli jej wzrok, szybko zajęli się poprzednimi zajęciami. - głupki - mruknęła pod nosem, z lekkim uśmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro