Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

43. Pani Niedzielska

Czas mijał niesłychanie szybko, jakby jego galop nigdy się nie kończył. Znów zza okna promienie słońca pieściły moje ciało napełniając je jak naczynie, niezliczoną dawką pozytywnej energii. Uwielbiałam wiosnę, bo wszystko, łącznie ze mną budziło się do życia. Choć bliżej było nam juz do lata niż początku kwiecistej pory roku, to mój wiosenny zapał był wciąż wyczuwalny w powietrzu.

Mieszkanie z Wiktorem było pełne niespodzianek. Choć nie zawsze było jak w bajce, bo czasami zwykłe, rozrzucenie ubrań, urastało do rangi wybuchu bomby atomowej, to jednak tych lepszych dni było znacznie więcej. Właśnie na nich skupialiśmy swoją uwagę, nie przejmując się zbytnio niektórymi zgrzytami.

Miałam też swój mały kącik, artystyczny azyl, który zaprojektował mój mężczyzna. Byłam pod wrażeniem, kiedy wykonał swój projekt, analizując, każde, nawet najmniejsze szczegóły. Ścianka działowa, nie była co prawda zbyt gruba, ale zapewniała mi spokój i komfort tworzenia. Miałam w tym swoim małym pokoiku aż nadto miejsca. Byłabym w stanie zmieścić w nim, nie tylko sztalugę, biurko i regały, na których leżały płótna i niezliczone kolory farb, ale także sporych gabarytów łóżko. Teraz to już nie była kawalerka, ale mieszkanie dwu pokojowe, z czego pomimo moich początkowych sprzeciwów, bardzo się cieszyłam.

Zmniejszyłam swój etat w barze do połowy, dzięki czemu mogłam skupić się na malowaniu do Pomorskiej Galerii Sztuki, której propozycję przyjęłam po burzliwych naradach z przyjaciółmi. Chyba tylko ja sama nie wierzyłam w to, że mogłam dokonać czegoś dobrego w tym temacie i rozwinąć swoje horyzonty. Umowa zapewniała mi pełną swobodę w doborze tematu, techniki, a nawet czasu w którym miałam dostarczać swoje prace, z zastrzeżeniem tylko jednej istotnej rzeczy, że wciągu jednego roku dostarczę min cztery obrazy, co nie wydawało się zbyt wygórowaną kwestią. Dzięki temu miałam czas również na pracę, treningi i zajęcia w Centrum Kultury, które wręcz uwielbiałam. Najważniejsze jednak było to, że miałam czas dla Wiktora. To on był zawsze na pierwszym miejscu i to on był przy mnie, kiedy tego najbardziej potrzebowałam. I kto by pomyślał, że taka zawirowana na początku znajomość, mogła przekształcić się w coś tak cudownego? Wzdychałam sama do siebie rozmyślając o naszych wspólnych początkach, zapominając tym samym o całym bożym świecie.

– Sara? Znów odleciałaś... – wycedziła przez zęby rozzłoszczona Majka.

– Jak helikopter. – zachichotała rozbawiona Klara, opuszczając pokój dziewczyny razem z Olgą i Martą.

– To mój ślub... – westchnęła uspokajając skołatane nerwy. – A Ty jesteś moją świadkową, więc ogarnij się... Proszę... – powiedziała wręcz błagalnym głosem.

– To będzie piękny dzień. – powiedziałam ciepło ściskając przyjaciółkę czule za dłonie. – Za niecałe dwie godziny będziesz już Panią Niedzielską i zaczniesz oficjalnie swój nowy etap długiego i szczęśliwego życia u boku kochającego mężczyzny. – widziałam, że stres zżera ją od środka, dlatego przytuliłam ją do siebie i kontynuowałam. – Później pojawią się małe Majeczki i Boryski i zapełnicie swój dom po brzegi miłością.

Uśmiechnęłam się pod nosem na tą myśl, ale poczułam wyraźne spięcie mięśni u mojej przyjaciółki. Odchyliłam się nieco, aby spojrzeć w jej bladą twarz i dodałam pytająco nie wiedząc co mam myśleć o jej reakcji.

– Czy powiedziałam coś nie tak?

– Nie Sara... Ja tylko... – zaczęła niepewnie ze wzrokiem wbitym w podłogę, jakby coś przeskrobała. – Już na panieńskim miałam Ci to powiedzieć, ale nie miałam jak, a późnej się nawet nie widziałyśmy.

Matko, o czym ona w ogóle mówi? Zabrzmiało, jakby chciała przyznać się przynajmniej do popełnionego morderstwa. – Moja głowa szalała wciągając w wir spekulacji moją wybujałą wyobraźnię co nie pozwalało mi na utrzymanie poważnego wyrazu twarzy.

Przypomniałam sobie, cały wieczór sprzed tygodnia, który spędziłyśmy w towarzystwie Klary, Marty, Olgi, Zosi i dwóch kuzynek Majki, Ani i Wioli. Trochę zaszalałyśmy, ale nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Naszą małą imprezkę zaczęłyśmy w salonie przyjaciółki, wiedząc, że Borys bawił się również w tym czasie na swoim kawalerskim, więc miałyśmy cały dom dla siebie. Zamówiłyśmy z dziewczynami lekko zboczony tort z męskim przyrodzeniem na górze, które było w stu procentach wykonane z kolorowej czekolady, za którą dziewczyna wprost przepadała. Wciągnęłyśmy go całego, co do ostatniego okruszka, delektując się jego smakiem i śmiejąc się do rozpuku, kiedy Majka oblizywała czekoladową spermę, ze słodkiego kutaska.

Później rozlewałyśmy szampana w kieliszki wznosząc toast przyszłej panny młodej. Wypiłyśmy do dna, oprócz niej. Tłumaczyła się tym, że wzięła silne leki na ból głowy i nie mogła popić ich alkoholem, więc odpuściłyśmy. W końcu to na jej cześć zorganizowałyśmy ten wieczór. Kolejnym punktem programu było romansidło ze ślubem w tle, które musiałyśmy obejrzeć, a także rozpakowywanie od nas, również nieco zboczonych prezentów, w których znajdowały się zabawki erotyczne i skąpa bielizna. Żadna z nas nie wiedziała co kupiła poprzednia, a mimo to wyglądało, jakbyśmy wszystkie razem zrobiły zakupy w jednym sex shopie, co wszystkie wprawiło w jeszcze lepszy humor. Do końca wieczoru już tylko plotkowałyśmy, tańczyłyśmy i piłyśmy. Nic takiego się nie wydarzyło, co mogłoby być znaczące w tej chwili... Myślałam dalej. Miałam przyjaciółkę wciąż obok siebie, nie spuszczałam jej nawet na chwilę z oczu, więc o co mogłoby chodzić? Zastanawiałam się dalej nie znajdując rozwiązania zagadkowego stanu dziewczyny.

– Boże Majka mów w końcu bo wyobrażam sobie same najgorsze rzeczy. – nie wytrzymałam i wybuchłam nie ukrywając strachu, który malował się na mojej twarzy.

– Jestem w ciąży... – wypaliła jednym tchem, jakby zrzucała z siebie jakiś ciężki, stalowy balast.

–To świetnie! – podniosłam głos prawie krzycząc z ekscytacji.

Moje całe napięcie odeszło gdzieś w dal ustępując miejsca niesamowitej euforii.

– Będę ciocią... – wyszeptałam przez łzy wtulając się w przyjaciółkę. – Dlaczego prędzej nie powiedziałaś? Który to tydzień? Borys wie? Teraz rozumiem dlaczego nie chciałaś pić szampana... – uśmiechałam się jak wariatka zasypując przyjaciółkę stosem pytań i informacji.

– Nie jesteś na mnie zła? – zapytała niepewnie.

– Ja? Na co? – zapytałam zdziwiona.

– Że mówię Ci o tym dopiero teraz. – wyszeptała jeszcze nieco zmartwiona. – Nie planowaliśmy teraz dziecka, ale stało się...

– Majka... – spojrzałam czule w jej załzawione oczy. – Nie ważne czy planowane, czy nie. Wiem, że będzie miało najlepszą mamę pod słońcem, która zadba o to, aby każdy dzień był najszczęśliwszym dniem jego życia. – łzy popłynęły mi po policzku rozmazując makijaż. – Majka jestem taka szczęśliwa...

Nie umiałam ująć odpowiednich słów, na całe to szczęście, więc tylko ponownie mocno ją objęłam i płakałyśmy już obie. Kiedy doszłyśmy już z sobą do ładu opowiedziała mi pokrótce, że to dopiero czwarty tydzień i że razem z Borysem chcieli oznajmić rodzinie tą wiadomość dopiero po ślubie.

Wesele było przepiękne. Wszystko starannie przemyślane w najdrobniejszych szczegółach. Setka gości bezbłędnie rozstawiona przy okrągłych stolikach, udekorowanych na styl glamour. Biało-złoty wystrój olśniewał wręcz bogactwem i przepychem, a mnie troszkę to przytłaczało. Borys miał sporą rodzinę i chciał zaprosić chociaż większą część kuzynostwa, ciotek i wujów. Dla mnie najważniejsza zawsze i tak była przysięga, nie musiałabym mieć nic więcej, ale cieszyłam się mimo to z każdej sekundy spędzonej na tej wytwornej sali. Było widać, że Majka jest szczęśliwa a to dla mnie było najważniejsze. Moja przyjaciółka od dziś jako żona i już niedługo jako matka owocu ich miłości... Rozpływałam się na samą tą myśl, starając się powstrzymywać kolejne natrętne łzy szczęścia.

– Czy mogę prosić moją księżniczkę do tańca? – wyszeptał mi do ucha zadziornie mój mężczyzna.

– Nie widzę nigdzie rycerza na białym koniu więc musisz wystarczyć mi Ty mój książę. – odpowiedziałam kokieteryjnie wstając powoli ze swojego wyznaczonego miejsca przy stole.

Wiktor stanął przede mną w pozycji wytrawnego tancerza, jak niegdyś Karol w "Klifie", kiedy to zaskoczył mnie swoimi zdolnościami na parkiecie. Dj zaczął grać kolejny kawałek, a mój mężczyzna lekko jak piórko, popłynął w tan rozbrzmiewającej po całej sali muzyki, zwinnie prowadząc mnie w swoich objęciach. Byłam pod wrażeniem. Kiedy on się zdążył tak podszkolić? Zastanawiałam się lustrując jego zadowoloną twarz. Tańczyło mi się tak dobrze, że zapomniałam o całym otaczającym mnie towarzystwie. Byłam tylko ja i mój niesamowity tancerz, który z taką lekkością i gracją wykonywał swoje ruchy, że nie miałam odwagi przerywać tego stanu żadnymi słowami. Robił ze mną na parkiecie co chciał, a ja poddawałam się bez reszty, każdemu ruchowi jego ciała... Kiedy kawałek dobiegł końca i wróciliśmy na swoje miejsce wyszeptałam z nieukrywanym zaskoczeniem:

– Kiedy zdążyłeś się tego nauczyć?

– Kiedyś trzeba... Prawda? – odpowiedział wymijająco z zadziornym uśmieszkiem na ustach.

– Wiktor... Ja pytam serio? – mówiłam cicho, aby nikt nie słyszał naszej rozmowy.

– Trochę po pracy, trochę po treningach, a czasem nawet w trakcie... – zaśmiał się badając moją zaskoczoną twarz, z której przez znaczną chwilę nie wydobywało się żadne słowo. – Karol mnie poduczył, żebym nie stał jak świeczka na środku parkietu... – zakomunikował dodając po chwili: – Udało się?

– I to jak. – wtuliłam się znacząco w jego ramię. – Naprawdę poczułam się jak księżniczka na balu.

Zaśmiałam się pod nosem, całując go odruchowo w policzek, z którego pospiesznie starłam odcisk czerwonej szminki. On jednak uśmiechnął się, przyciągnął powoli do siebie i skradł delikatny pocałunek z moich warg, pozostawiając już nieznaczny procent odcienia na moich wymalowanych ustach.

– Może przejdziemy się po tym ogrodzie za restauracją? – zapytał chłopak a ja ochoczo przytaknęłam na jego propozycję.

Wyszliśmy do ogrodu, który swoim ogromem przypominał niejeden park w mieście. Zawiłe alejki, ławeczki zapraszające przechodniów do odpoczynku. Wysokie drzewa i rozłożyste krzewy dodawały charakteru temu miejscu jak i kolorowe kwiaty posadzone w samym centrum.

– Ślicznie tu... – przyznałam z zachwytem, kiedy spacerowałam za rękę z moim mężczyzną.

Wyglądaliśmy nad wyraz dostojnie. On w eleganckim, granatowym garniturze, czarnych butach i białej koszuli. Ja w długiej beżowej sukni z 'ala gorsetem u góry z cekinami i lekkim bolerkiem oraz sandałach na wysokim obcasie... My, tacy eleganccy i w takim pięknie otaczającej natury. To jak prawdziwa bajka... Westchnęłam rozpływając się w myślach.

– Ty jesteś śliczna. – powiedział zadziornie.

Zwrócił mnie ku sobie i założył dłonie na mojej talii. Staliśmy tak przez chwilę wpatrując się w siebie, jakbyśmy zobaczyli się po raz pierwszy. Rumieniec nie schodził z mojej twarzy, a palce nerwowo bawiły się klapą od garnituru.

– Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało...

Pogładził mój policzek i ledwo zauważalnie zaczął pochylać się w moim kierunku. Zwilżyłam usta, w napięciu czekając, aż posmakuję jego ust, jakby właśnie chciał skraść pierwszego, dziewiczego całusa. Nie spieszyliśmy się. Dotykał moich warg powoli i delikatnie, delektując się każdym kolejnym muśnięciem. Rozsunęłam lekko usta pozwalając mu zasmakować koniuszka mojego języka. Moje ciało drżało, ale nie z zimna, tylko z powodu aury tajemniczości, która towarzyszyła temu pocałunkowi. Rozpłynęłam się, kiedy objął moją twarz, jakby nie chciał pozwolić mi uciec i zatrzymać przy sobie jak najdłużej. W końcu oderwał swoje usta od moich, pozostawiając słodki posmak swoich warg, które jak najdłużej chciałam czuć na sobie. Podniosłam rozmarzony wzrok na spokojną, przystojną twarz swojego mężczyzny, który pochłonął mnie bez reszty w błękicie swoich oczu.

– Wiesz, że jutro mija dokładnie rok, od naszej pierwszej oficjalnej randki? – mówił szeptem, jakby bał się, że drzewa wokoło podsłuchają naszą rozmowę.

– Jakbym mogła zapomnieć...

Przed oczami pojawił się widok piknikowego koca w kratkę, wiklinowego koszyka i bezgranicznego morza, do którego później oboje wskoczyliśmy. To było piękne wspomnienie, które skrycie pielęgnowałam w swoim wnętrzu. Uśmiechnęłam się do siebie na samą tą myśl i wyszeptałam:

– Było cudownie...

– Też mnie wtedy nieźle zaskoczyłaś. – wyszczerzył zęby w nieskrępowanym uśmiechu na samo wspomnienie tej nagiej kąpieli. – Ale tym razem ja chcę zaskoczyć Ciebie.

Mój badawczy wzrok błądził po jego twarzy próbując zrozumieć, co właściwie miał na myśli. Widział jak doczekuję się odpowiedzi więc powiedział:

– Jutro około dwudziestej bądź gotowa do wyjścia...

– Jak mam się ubrać? – zapytałam ochoczo nie mogąc się już doczekać jutrzejszego wieczoru.

– Możesz założyć tą czerwoną sukienkę, która doprowadza mnie do szaleństwa... – wyszeptał wprost do mojego ucha przygryzając zadziornie jego płatek. – Ale nic więcej nie podpowiem. – odsunął się ode mnie lustrując moją twarz.

– Zgoda. – odparłam bez większego namysłu. – Ale teraz wracamy na parkiet. – zachichotałam pod nosem, łapiąc za rękę swojego mężczyznę. – Muszę przetestować resztę Twoich nowo nabytych umiejętności.

Nie czekałam na jakąkolwiek reakcję. Pociągnęłam go ochoczo za sobą, abyspędzić czas przy dźwiękach żwawej muzyki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro