Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. Przyjaźń czy kochanie?

Wyszłam za drzwi klimatyzowanego pomieszczenia, stawiając czoła ciepłemu powiewowi powietrza, który prawie momentalnie spiekł moją twarz.

Zapowiada się upalna jesień. – pomyślałam podśmiechując się pod nosem.

Nie znosiłam chłodu i tej deszczowej szarugi, która towarzyszyła tej porze roku. Zawsze przygnębiał mnie ten widok za oknem i nie sprzyjał żadnym ciekawym wyjściom na miasto. Każdy spacer wydawał mi się wręcz bezsensowny i bezcelowy. Również zima była dla mnie czymś nie do zniesienia. Chowanie się pod ciepłym, puchowym kocem z gorącym kubkiem czekolady ogrzewającym zmarznięte ręce, to chyba jedyna przyjemna czynność jaką można było robić, kiedy na zewnątrz królowały minusowe temperatury. Za to wiosna i lato... Ach... Uwielbiałam... Wtedy po prostu czułam, że żyję. Wtedy po prostu odżywałam i rozkwitałam, jak zimowa gąsienica przekształcona w wiosennego motyla. Taka poczwarka, która musi przejść z zaciśniętą szczęką przez jeden etap roku, aby móc w pełni cieszyć się kolejnym. Tak to właśnie ze mną było.

Spojrzałam daleko przed siebie, osłaniając ręką oczy od słońca. Na końcu chodnika stał wysoki, dobrze zbudowany chłopak w zielonej koszuli w białą kratę z krótkim rękawkiem i w modnie przetartych jasnych jeansach. Mimo dużych, czarnych przeciwsłonecznych okularów na jego nosie, od razu rozpoznałam w tej postaci Sławka. Ręce trzymał w kieszeniach, od czasu do czasu wyciągając je i nerwowo spoglądając na tarczę zegarka umieszczonego na lewym nadgarstku.

– Hej. Przepraszam, że musiałeś tyle czekać. – stanęłam przed nim i od razu zaczęłam się tłumaczyć. – Zatrzymali mnie w pracy, a komórkę miałam w szafce, więc nie miałam jak Cię uprzedzić.

– Sara spokojnie. – powiedział ciepło ściągając z nosa okulary. – Fakt... – westchnął. – Pół godziny to nie mało, ale jak widzisz wciąż tu jestem.

Uśmiechnęłam się, trochę z grzeczności, trochę z sympatii, bo jakby nie patrzeć naprawdę polubiłam tego człowieka, no ale te kwiaty... Te kwiaty popsuły całą naszą przyjacielską relację. Trzeba było to zakończyć.

– Może usiądziemy?

Wskazałam ręką ławkę nieopodal, z dala od rozchichotanych ludzi, robiących zakupy w przydrożnych sklepikach z pamiątkami. Potrzebowałam spokojniejszego miejsca na rozmowę.

– Ooo... – spojrzał na mnie pytająco. – Powiedziałaś to takim tonem jak moja matka, kiedy chciała prawić mi morały po dostaniu uwagi w podstawówce. – usiedliśmy a on dodał troskliwie: – Co się dzieje Młoda?

Oczy miałam skierowane w dół, jakby moje buty były tak wyjątkowe i olśniewające, że nie można było oderwać od nich wzroku. Ręce zaczęły się pocić jak przed egzaminem maturalnym do którego, mimo maratonu zakuwania, byłam niedostatecznie w mojej ocenie przygotowana. Paraliżowało mi gardło, kiedy rozum nie potrafił znaleźć odpowiednio stanowczych a zarazem delikatnych słów, aby nie zranić uczuć tego fajnego chłopaka. Siedziałam milcząc, nie zdając sobie sprawy z tego, że ta chwila trwała zbyt długo.

– Sara... – wyrwał mnie z transu niski głos. – Stało się coś?

– Nie... Po prostu nie wiem jak zacząć. – wymamrotałam pod nosem.

– Najlepiej wprost. – oznajmił stanowczo.

Odetchnęłam dwa razy uspokajając oddech, jakby dodatkowa porcja powietrza w płucach miała dodać mi otuchy.

– To musi się skończyć! – Wypaliłam spoglądając w twarz zaskoczonego chłopaka.

– Ale co? Co masz na myśli? – zdziwił się, a jego spokój zaczął mnie drażnić.

– Sławek... Proszę Cię... Nie udawaj... – dodałam oskarżycielskim tonem marszcząc przy tym brwi. – Znasz moją relację z Wiktorem i dobrze wiesz, że nie zamienię go na nikogo innego, więc dlaczego mi to robisz? – kontynuowałam stanowczo. – Dlaczego nie może do Ciebie dotrzeć, że poza relacjami przyjacielskimi, nic nigdy między nami nie będzie? Przecież jasno dałam Ci to do zrozumienia już na samym początku... Prawda? – spojrzałam w jego ciemne, zdziwione oczy badając jego reakcję.

– Sara... Ja nadal nie rozumiem o co Ci w ogóle chodzi. – pokręcił głową i wzruszył ramionami jakby naprawdę nie wiedział, lub dobrze udawał zaskoczenie.

– Nie rozumiesz?! – parsknęłam podnosząc się jednocześnie z ławki, krzyżując ręce na piersiach. – O te cholerne kwiaty, które dostarczył dziś kurier mi chodzi! – wybuchłam nie mogąc powstrzymać oburzenia. – I jeszcze ten liścik... – tupałam nerwowo nogą, czekając na jego przyznanie się do winy.

– Spokojnie Młoda. – chwycił mnie za ramię prosząc abym z powrotem usiadła na ławce. – Dwa głębokie wdechy i jeszcze raz od początku na spokojnie.

Wciągnęłam powietrze do płuc, a właściwie zaciągnęłam się nim jak rasowy palacz, ale fakt, pomogło mi to na chwilę uspokoić stargane tego dnia nerwy. Po minucie intensywnych wdechów i wydechów opowiedziałam o kwiatach i liściku, z takim przejęciem poplątanym z agresją, że aż zrobiłam się purpurowa.

– Przecież Ty nie znosisz czerwonych róż. – wypalił histerycznym śmiechem. – Dobrze, że nie rzuciłaś nimi w twarz temu biednemu dostawcy. – rechotał nie mogąc powstrzymać łez.

– Ciebie serio to bawi?! – odburknęłam.

– Ok już się opanowuję. – odetchnął głęboko wycierając mokre od śmiechu oczy. – Sara spójrz teraz na mnie i dobrze zapamiętaj to co powiem. Dobrze? – Skinęłam głową zmieszana na znak, że się zgadzam, a on zaczął mówić. – Po pierwsze. Dobrze znam Twoją sytuację z Wiktorem. Nie ma spotkania, na którym byś o nim nie gadała wychwalając pod niebiosa...

– No już. – warknęłam.

– Sara, nie przerywaj... Teraz ja mam kilka rzeczy do powiedzenia, żeby nie było już żadnych niedomówień, więc dopóki nie skończę po prostu się nie odzywasz... Zgoda?

– Tak... Mów...

Odparłam cicho, zmieszana jego stanowczością i powagą, jak gdyby wyrosła przede mną Majka z tą swoją nadmierną matczyną troską grożąc mi paluszkiem i karcąc za to że przerwałam jej wyniosły monolog. Nawet mnie to nieco rozbawiło, ale postanowiłam się zamknąć i posłuchać co chłopak miał mi do powiedzenia.

– A więc tak jak mówiłem. Wiem, że jesteście parą i to nad wyraz dobraną, co rzadko się spotyka. Troszczy się o Ciebie i szanuje, co jest bardzo ważne w związku. Oczywiście nie da się ukryć, że już w karetce, kiedy jechaliśmy do szpitala nie mogłem oderwać od Ciebie wzroku... Po prostu mi się spodobałaś. – westchnął robiąc lekką pauzę. – Ale co by nie było, nie jestem z tych, którzy wpieprzają się z buciorami w czyjeś życie i rozwalają związki. Po drugie postawiłaś sprawę jasno i dobitnie. Minęło kilka ładnych miesięcy, a ja ani razu nie dałem Ci powodu, abyś mogła nawet zwątpić w to, że mógłbym przekroczyć postawioną mi granicę. Stopa przyjacielska tylko i wyłącznie. Pamiętasz? – kiwnęłam głową w milczeniu słuchając dalej. – Lubię od czasu do czasu pójść na kawę w miłym towarzystwie, albo po prostu pospacerować z kimś z kim można otwarcie pogadać nawet o głupotach, jak z Tobą. – uśmiechnął się delikatnie. – Ale to tyle. Przestałem patrzeć na Ciebie przez pryzmat związku, a otwarłem się na inne aspekty znajomości co zupełnie mi odpowiada. Po trzecie. Pamiętam jak byliśmy na molo i facet oświadczał się dziewczynie. Klęczał przed nią z małym pudełeczkiem w ręku, a w drugiej dłoni miał wielki bukiet czerwonych róż. Myślałem, że jako dziewczynie, romantyczce spodoba się ta scena a Ty tylko walnęłaś mnie w ramię i powiedziałaś, że gdyby ktoś Tobie dał kwiaty, które wyglądają jak krew to wyskoczyłabyś od razu za barierkę do morza. – zaczął chichotać. – To było świetne! Jeszcze nigdy nikt nie porównał najromantyczniejszych na świecie kwiatów w kolorze miłości do krwawych chwastów. Także po tym Twoim wybuchu dobrze wiem, że ich nie znosisz i nigdy nie odważyłbym się ich wysłać, a tym bardziej do miejsca pracy. Jeśli spodoba mi się jakaś dziewczyna, to masz moje słowo, że kwiaty dostanie ode mnie osobiście. – uspokoił się i spoważniał. – Nie wiem od kogo był ten bukiet, ale jeśli nie ode mnie ani od Wiktora to musisz mieć jakiegoś cichego wielbiciela. – Spojrzał na mnie badawczo a ja nadal milczałam, nie wiedząc czy już skończył mówić, czy jeszcze coś chciał dodać. Jakby czytał mi w myślach powiedział: – Skończyłem, teraz możesz się wygadać.

Było mi głupio, że tak na niego naskoczyłam od początku, ba... Było mi cholernie głupio, że w ogóle mogłam go posądzić, że mógłby naruszyć, wyznaczone na początku granice. Nie wiedziałam, jak się zachować i co powiedzieć, jak przepraszać? Jednak moją głowę, jak strzały przeszywały też inne myśli. Kto mógł wysłać mi te kwiaty? Skąd wiedział gdzie pracuję? Co miał na myśli pisząc w liściku, że się za mną stęsknił? Gonitwa moich pytań była wręcz nie do zniesienia, ale wzięłam się w garść, spojrzałam na chłopaka wzrokiem zbitego psa i wyszeptałam:

– Sławek... Ja... Ja nawet nie wiem jak Cię przepraszać za ten cały mój wybuch i w ogóle...

– Nie ma sprawy. Ale następnym razem najpierw zapytaj, zanim zaczniesz kogoś oskarżać o coś, czego nie zrobił. – powiedział czuło i troskliwie.

– Zapamiętam lekcję. – dodałam zmieszana.

– I dobrze. Przynajmniej byłem dobrym workiem treningowym. – zaśmiał się pod nosem. – A sprawa róż i liściku na pewno sama się rozwiąże. Zobaczysz. – powiedział pewnie gładząc moje ramię.

– Liczę na to. – dodałam podnosząc kąciki ust w górę. – Wiesz? Cieszę się, że pogadaliśmy, a właściwie, że to Ty mówiłeś i ustawiłeś mnie trochę do pionu rozwiewając wszystkie wątpliwości.

– Spoko... Jak kiedyś będzie Ci potrzebny kubeł zimnej wody wylany na łeb to polecam się na przyszłość. – zarechotał.

– Głupek... – walnęłam go pięścią w ramię. – A tak serio jest już późno, a umówiłam się z Wiktorem.

– No i masz. – powiedział żartobliwie. – Byłem ciekawy, kiedy dzisiaj zaczniesz o nim gadać. Nieźle Cię wzięło Młoda...

– Wcale nie. – tupnęłam nogą jak małe dziecko załączające focha. – Po prostu muszę jeszcze złapać taksówkę.

– Nie przyjedzie po Ciebie? – przerwał mi zdziwiony.

– Nie. Dziś nie może. Umówiliśmy się na sali treningowej. Będzie już w środku.

– Ok... A znasz adres? – spojrzał pytająco.

– No nie rób już ze mnie takiej ofiary losu z początkami Alzheimera. – zaśmiałam się lekko podirytowana.

– W takim razie zbieraj się. Zawiozę Cię na miejsce.

Wstał z ławki poprawiając koszulę i zakładając okulary na nos. Zrobił parę kroków do przodu i odwrócił sie w moja stronę pytając kpiąco:

– A Księżniczce zaproszenie trzeba wysłać czy sama dołączy?

– Nie zaszkodziłoby kilku poddanych u boku z zaproszeniem dopełniającym całość.

Podjęłam słowną grę, ale po chwili ciszy wybuchliśmy takim śmiechem, że prawie poskładało nas w pół. Otarłam załzawione od chichotów oczy i dodałam spokojniej:

– Dobra już nie będę... Prowadź do auta.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro