Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. Podarunek.

Nie błądziłam za długo, wystarczyło jedynie podążać za tłumem. Borysa, jako głowę miasta oblegała niemała świta. Pamiętał jednak o swojej żonie, nie pozostawiając jej samej ani na moment. Już z daleka było można dostrzec ich zadowolone miny, co strasznie mnie cieszyło. Nadal trzymając niechciany napój w dłoni, ruszyłam do stolików rozstawionych na końcu największej Sali. Przechodziłam przez niemal pusty parkiet, kiedy usłyszałam dźwięki nastrojowej muzyki, idealnej do walca, czy innego tańca tego typu.

Ludzie zaczęli napływać, jakby wszystkich w jednej chwili ogarnęła ta sama chęć wykazania się w swoich pląsach. Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się na samym środku parkietu, otoczona pochłoniętymi sobą parami. Wzrok wbiłam daleko przed siebie, w miejsce w którym jeszcze parę minut temu dostrzegłam Majkę z Borysem. Tym razem miejsce to stało się wyjątkowo puste. Zdezorientowana zaczęłam rozglądać się na wszystkie możliwe strony. Nigdzie ich nie widząc, ruszyłam przed siebie, zupełnie nie patrząc pod nogi.

Wpadłam na przeszkodę w postaci wysokiego, lecz szczupłego mężczyzny. Rozpoznałam granatowo-czarną maskę faceta, który prędzej odciągnął Maksa ode mnie. Tym razem to ja zaserwowałam szampana jemu. Granatową marynarkę przyozdobiła musująca plama mojego artystycznego autorstwa. Mimo że uważałam, że zasłużył na mój podarunek, nie zdawałam sobie sprawy kim był, a nie miałam czelności wywoływać skandalu na uroczystości na której znajdował się prezydent miasta. Chyba by mnie w domu prześwięcił, gdybym dziś nawaliła. Pomyślałam, starając się ukryć uśmieszek satysfakcji za maską zatroskanej dziewczyny.

– Bardzo przepraszam – zaczęłam ostrożnie. – Nie zauważyłam pana. Proszę wybaczyć.

Musiałam połechtać jego ego, bo zamiast srogiej reprymendy usłyszałam jedynie jego własne przeprosiny.

– To ja powinienem przeprosić, że zastawiłem przejście – odparł miło. – Choć uważam, że w ramach rekompensaty jest mi pani winna choć jeden taniec.

Próbowałam zbyć ten tekst milczeniem. Później tłumaczyć, że mam dwie lewe nogi. W ostateczności okazało się, że zabrakło mi sensownych argumentów i zostałam zmuszona do tańca, od którego się wzbraniałam. Cholerni politycy, warknęłam do siebie w myślach, soczyście przeklinając jegomościa stojącego naprzeciw mnie. Oby tylko Maks tego nie widział i nie ubzdurał sobie w głowie niewiadomo czego, zamartwiałam się, nie chcąc popaść w jakieś niedomówienia.

Mimo że rytm miałam we krwi, to w tym momencie zachowywałam się jak stara kłoda, niezdolna do jakiegokolwiek normalnego ruchu. Byłam sztywna, jakby tańczył nie z żywym organizmem, a kijem od miotły, który w moim mniemaniu mógł sobie wsadzić tam gdzie słońce nie dochodziło. Błagałam w duchu o koniec utworu, który ciągnął się w nieskończoność, błądząc wzrokiem po omacku wokoło sali.

Utwór zakończył się, robiąc niedługą pauzę na następny kawałek. Tyle mi wystarczyło aby uwolnić się od niechcianego dotyku. Mój towarzysz niechętnie wypuścił mnie ze swoich rąk, co bardzo mnie zbulwersowało. Nie znosiłam przemądrzalców, którzy swoją pozycją próbowali osiągnąć wszystko, czego moralnie nie było im wolno. Również tego pyszałka odruchowo zakwalifikowałam do tej grupy.

Czym prędzej podeszłam do stolika, przy którym prędzej stał Borys z Majką. Tym razem potrzebowałam bąbelków. Poprzedni kieliszek został mi zabrany z dłoni, tuż po niefortunnym zderzeniu. Tym razem musiałam rozejrzeć się w poszukiwaniu trunku.

Warknęłam mimowolnie pod nosem, rozładowując wewnętrzne napięcie. Byłam przekonana, że wokół mnie nie było nikogo, a jednak pomyliłam się.

– Tego szukasz?

Usłyszałam stłumiony muzyką głos. Taca ze szkłem, w którym buzowały niesforne bąbelki, została mi dostarczona pod sam nos. Chwyciłam za nóżkę i niemal jednym haustem wlałam w siebie zawartość kieliszka, co rozbawiło mojego towarzysza.

– Nie tak szybko piękna, bo nie dotrwasz do końca imprezy – powiedział czule.

– Maks, ja chcę już stąd wyjść – żaliłam się. – Nie czuję się tu na miejscu.

– Wytrzymaj ile się da, a wieczorem odreagujemy.

Uśmiechnęłam się momentalnie, wyobrażając sobie nas zaszytych w mieszkaniu, otulonych cieplutką kołderką. Ta myśl od razu uspokoiła moje emocje. Miałam ochotę wpaść chłopakowi w ramiona już teraz, nie czekając do końca gali, ale doskonale rozumiałam, że nie wolno mi było tego zrobić. Sprowadziłabym tym gestem na niego masę kłopotów, które nie były dodatkowo potrzebne.

– Cieszę się, że tu jesteś – zaczęłam powoli. – Choć wolałabym, żebyś mógł spędzić ten czas ze mną tańcząc i rozmawiając, niż usługując tym ludziom.

Posmutniałam, choć wizja domowego zacisza trzymała mnie w pionie. Maks próbował odpowiedzieć, lecz po raz kolejny został porwany przez gości, musząc wykonywać swoje obowiązki. Brakowało mi jego stałej obecności, ale też musiałam dać mu pracować.

Minęło kilkanaście samotnych minut, aż doczekałam się powrotu wujostwa w towarzystwie, trzymającej się pod ramię pary. Wysoki, szczupły mężczyzna w szarym garniturze, stanął naprzeciw, przyglądając się mi od góry do dołu, nie mówiąc ani słowa. Jego towarzyszka była bardziej gadatliwa. Założyła za ucho swoje kruczoczarne włosy, przechodząc od razu do rzeczy.

– Ty musisz być Nikola, prawda? – zapytała, a ja odruchowo szukałam niewerbalnego wsparcia u ciotki.

– Tak, a państwo kim są? – Zadałam nurtujące mnie pytanie.

– Majka, nie mów, że nic jej nie powiedziałaś? – Chwyciła się w talii oburzona kobieta.

– To miała być niespodzianka – warknęła jasnowłosa, nadal nie tłumacząc nic dokładnie.

– Oj Majka... – rzuciła czarnowłosa, biorąc głęboki oddech. – Mam na imię Klara. – Zwróciła się w moją stronę. – A to mój mąż Tymon. – Pokazała dłonią na jasnowłosego mężczyznę, stojącego u jej boku. – Od kilku lat prowadzimy tą galerię...

– Bardzo mi miło – odparłam, lekko się kłaniając. – Nie rozumiem tylko co to ma wspólnego ze mną i skąd mnie pani zna.

– Już ci wszystko tłumaczę kochana. – Powiedziała z delikatnym uśmiechem. – Uczęszczaliśmy z Tymonem na zajęcia rysunku w Centrum Kultury razem z twoją mamą. – Zaciekawiły mnie jej słowa, dlatego uważnie słuchałam dalej. – Miała niesamowity talent, który realizowała. Część z prac, które tu widziałaś należały właśnie do niej.

Od razu moje myśli powędrowały w stronę obrazy, przy którym wcześniej się zatrzymałam. Widok był bardzo znajomy, lecz nie zdążyłam odczytać plakietki z autorem pracy. Choć podświadomie czułam, że to jej dzieło, to musiałam się co do tego upewnić, więc postanowiłam wrócić później w to samo miejsce.

– Dziś za to urządzamy aukcję charytatywną i będą sprzedawane dzieła Sary. W ten sposób chcemy uczcić jej pamięć, dlatego tak nam zależało, żebyś też tu dziś z nami była jako jej córka.

Chciałam coś na to odpowiedzieć, lecz słowa ugrzęzły mi w gardle. Nie pamiętałam swoich rodziców, co bardzo mnie bolało. Musiałam jednak trzymać się w ryzach i nie rozkleić, robiąc z siebie totalnego pośmiewiska.

– Dziękuję za zaproszenie – odparłam sztywno, nadal zmieszana tą sytuacją.

– Klara, do rzeczy –­ wtrącił Tymon.

– No daj mi chwilę kochanie – odpowiedziała mężowi, który ostentacyjnie przewrócił oczami.

– Ale to wprowadzenie nie jest aż tak ważne – rzucił od niechcenia. – Chodźcie z nami do biura, tam mamy coś dla ciebie Nikola. – Zwrócił się do mnie i Majki.

Złapała mnie za rękę i nic nie tłumacząc ruszyła za specyficznym małżeństwem. Ich biuro znajdowało się całkiem blisko. Mężczyzna odkluczył zamek i otworzył drzwi, przepuszczając nas w progu jak prawdziwy dżentelmen. Gdyby nie obecność ciotki, pewnie zwiałabym gdzie pieprz rośnie. Nie rozumiałam po co mnie tu przyprowadzili i co za niespodziankę dla mnie jeszcze szykowali. Niemniej przykleiłam do swojej twarzy maskę z udawanym uśmiechem, który za wszelką cenę starałam się utrzymać. Stałam w niewielkim pomieszczeniu i czekałam na jakiekolwiek wytłumaczenie. Nie czekałam na nie zbyt długo. Tymon podszedł do ciemnego biurka i zabrał z jego blatu płótno, zabezpieczone jakimś materiałem.

– Znaliśmy dobrze twoich rodziców – zaczął z nutką smutku w głosie. – I jesteśmy przekonani, że oboje chcieliby, żeby ten obraz trafił w twoje ręce.

Podał mi go, a ja tylko pytająco spojrzałam na ciotkę.

– No zobacz – zachęciła.

Odsłoniłam biały materiał. Pod nim ukazało się kontrowersyjne w moim odczuciu dzieło. Pół mężczyzna, pół wilk było takim zestawieniem, którego nie spodziewałabym się w tym miejscu ujrzeć.

– Zatytułowany jest „Jedność" – wtrąciła Klara. – To pierwszy obraz twojej mamy, który od razu zawisł w tej galerii. Była z niego bardzo dumna i choć oferowali za niego dobre pieniądze, za nic nie chciała go sprzedać – mówiła ciepło, niemal przez łzy, a ja w milczeniu słuchałam tego co chciała mi jeszcze przekazać. – Twarz na płótnie, to Wiktor, twój tata. Sara zestawiła go z wilkiem, ponieważ to przedstawiał jego tatuaż. Miała ogromny szacunek do tych zwierząt, dlatego też je tu uwieczniła.

– Masz na tym obrazie oboje z nich – wtrącił jasnowłosy mężczyzna. – Wizerunek ojca, a także talent swojej matki, z niesamowitą kreską malarską. Możesz zrobić z nim co tylko chcesz, jest twój, ale bardzo by nam zależało, żebyś go nie sprzedawała i został po prostu u ciebie.

Nie miałam pojęcia jak powinnam zareagować. Zaskoczyli mnie, choć to był naprawdę niesamowity gest z ich strony. Tyle lat przechowywali to dzieło, mimo ofert kupna, które mogli przyjąć i mieć z tym obrazem spokój. Coś jednak mi podpowiadało, że również i ja nie powinnam go sprzedawać, a powiesić na ścianie i choć w niewielkim stopniu cieszyć się ich wspomnieniem, podziwiając malunek w ich mieszkaniu.

Oczy zaszły mi łzami, a sztuczny uśmiech zszedł z ust. Wzruszyłam się tym gestem, tym bardziej, że nawet mnie nie znali i nie musieli tego robić.

– To jest chyba najlepszy prezent urodzinowy, jaki tylko mogłam dostać – wyszeptałam łamanym głosem.

Czarnowłosa widząc moje emocje, bez namysłu podeszła bliżej i przytuliła mnie do siebie, jakbyśmy znały się wieki. Majka dołączyła do uścisku, przez co jeszcze bardziej zaczęłam się rozklejać. Dopiero w momencie, kiedy Tymon wkleił się w naszą trójkę, nie utrzymałam łez w ryzach i popłynęły po zaczerwienionych policzkach. Pociągnęłam mimowolnie nosem, starając się uspokoić. Grupowy przytulas trwał zaledwie chwilę, a miałam wrażenie, że cofnęłam się czasie i znów byłam malutką dziewczynką, z kochającymi rodzicami u boku. Ich

Jednak już żadne magiczne życzenie, nie było mi w stanie zwrócić. Musiałam jednak iść naprzód, nie bacząc na nieciekawą przeszłość.

Pozbierałam z powrotem własne emocje i doprowadziłam się do normalnego stanu. Wróciliśmy na salę, gdzie zamaskowane pary w najlepsze pląsały na parkiecie. Ja również nie odmówiłam tańca Borysowi, ani nawet Tymonowi. W towarzystwie jego i Klary poczułam się swobodnie, jakbym nie znała ich zaledwie pół godziny, a znacznie dłużej. Kiedy rozpoczęła się aukcja zostałam jednak sama z ciotką przy stoliku. Właściciele galerii musieli poprowadzić zbiórkę, a wujek, jako prezydent miasta, był im niezbędny na prowizorycznej scenie.

Podziwiałam dzieła mamy, które z zaangażowaniem były licytowane. Nie było obrazu, który nie sprzedałby się za wysoką cenę. Byłam w szoku słysząc kwoty jakie były podawane. Przez rok nie zgromadziłabym gotówki, aby zakupić najtańszy z nich. To po raz kolejny uświadomiło mi dwie rzeczy. Pierwszą była świadomość, jaki skarb miałam we własnym posiadaniu, a który czekał na mnie bezpiecznie, w zamkniętym na klucz, biurze. Drugą było zrozumienie, że choćbym założyła na siebie suknię z prawdziwego złota, wysadzaną najdroższymi diamentami świata, to przenigdy nie wpasowałabym się do świata przepychu, w którym właśnie się znajdowałam. Dusiłam się w nim. Czułam się poniekąd jak jedna z atrakcji wieczoru, kiedy zostałam wskazana na początku aukcji jako córka słynnej malarki. Miałam ochotę zapaść się wtedy pod ziemię i nadal to uczucie nie odstępowało mnie na krok.

– Ciociu, muszę napić się wody. – Zaczęłam ostrożnie. – Pójdę na zaplecze.

– Zawołaj kelnera, przyniosą ci to czego chcesz – odparła delikatnie.

– Nie zrozum mnie źle, ale muszę się przejść, bo się tu zastałam w tych obcasach – powiedziałam, wiedząc, że to było najbardziej prawdziwe kłamstwo, jakiego mogłam użyć.

– W porządku – potwierdziła. – Wracaj tylko szybko.

Uśmiechnęła się, a ja przytaknęłam na znak, że się z nią zgadzałam. Szłam powoli, aby nie wzbudzać gwałtownymi ruchami zbytniej sensacji. Nie miałam ochoty na kolejne wgapianie się w moją osobę. Musiałam odetchnąć, uciec, albo chociaż porozmawiać z kimś najbliższym memu sercu. Potrzebowałam Maksa...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro