Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Moja gwiazda.

Nikola

Płynęłam przez czarną otchłań, jak na falach oceanu. Niosły moją podświadomość coraz dalej brzegu, na którym powinnam postawić swoje stopy. Wiodły mnie w odmęt zakrzywiający czas i przestrzeń. Nie miałam pojęcia gdzie byłam, ani ile czasu upłynęło od kiedy się tu znalazłam. Jedno wiedziałam na pewno. Za nic nie miałam ochoty pozostać w tym miejscu. Było przerażająco puste, ciche i bezkresne. Niczym czarna dziura, pożerająca wszystko na swojej drodze, która wciągnęła i mnie.

Rozejrzałam się wokoło, starając się dostrzec cokolwiek, poza czarnym obrazem nocy. Nie było gwiazd, nie było księżyca, niczym ciemna, pusta kartka otulająca mnie wokoło. Byłam sama, coraz bardziej pogrążona w tej otchłani.

Wróć do mnie...

Usłyszałam nagle cichy, aksamitny szept. Przebił się przez czarną ścianę, choć nie widziałam tu nikogo. Żadnej żywej duszy, która mogłaby wypowiedzieć jakiekolwiek słowa. Zwątpiłam.

– To muszą być jakieś omamy. Tu przecież nikogo i niczego nie ma... – wyszeptałam sama do siebie.

Potrząsnęłam głową przecząc własnej logice, własnym odczuciom i podświadomości. Mimo moich usilnych starań, te trzy słowa wyryły sie w mojej głowie, niczym niechciany tatuaż szpecący ciało. Nie chciałam ich, ale wciąż obijały się echem po całej, ogarniającej mnie przestrzeni.

– Zwariowałam... – ciche słowa wydobyły się z moich ust – Tak, na pewno zwariowałam. –powtórzyłam, upewniając się sama przed sobą.

Wróć do mnie...

Usłyszałam ponownie znany mi już szept. Oplótł mnie cały sobą, kierując w przeciwną stronę, w którą prędzej podążałam. Był ciepły i czuły, dlatego poddałam się mu bez reszty. Przyciągał mnie powolutku do siebie. Nie miałam powodu się go bać. Nie wydawał się groźny, a już z pewnością nie tak, jak sam odmęt, w którym się prędzej znajdowałam.

Zmrużyłam oczy, jakbym sama próbowała się upewnić, że to co ujrzałam było prawdziwe.

Gwiazda? Tutaj?

Nieznośna myśl nie dawała mi spokoju. Mimowolnie skierowałam się w jej stronę, choć sama nie miałam pojęcia jak to zrobiłam. Wręcz do niej płynęłam, lekko i delikatnie widząc, jak powiększa się z każdym moim ruchem bardziej. Była piękna. Biało-błękitny odcień uspokoił moje myśli, a ciepły blask, otulił moje serce. Była tak blisko, że zapragnęłam jej dotknąć. Wyciągnęłam ku niej rękę. Przyjemny blask pochłonął mnie całą z jednym, śmiałym dotykiem i...

Pierwsze wróciły dźwięki. Ciche i delikatne, z każdą chwilą zdawały się być coraz wyraźniejsze. Coś koło mnie pikało nieznośnym pędem. Ktoś w oddali trzaskał drzwiami. Ktoś inny coś mówił, lecz nie słyszałam poszczególnych słów. Było tego za dużo jak na raz. Czułam się skołowana, nie wiedząc gdzie tym razem się znalazłam.

Kolejne wróciło czucie. Od razu pożałowałam, że nie pozostałam w swojej ciemnej nicości. Okropny ból rozsadzał moją głowę. Jakby ktoś z impetem wbijał w nią młotkiem zardzewiałe gwoździe. Poczułam łzy spływające powoli po moich policzkach. Nie kontrolowałam ich, jakby żyły własnym życiem. Całe moje ciało było jakieś bezwładne, otulone jedynie dawką niesamowitego bólu. Spróbowałam powoli. Chciałam ruszyć dłonią, lecz władzę miałam tylko nad palcem wskazującym. Napotkałam opór. Coś nie pozwoliło mi na jakikolwiek większy ruch ręką. Otwarłam lekko oczy. Zza pół przymkniętych, załzawionych powiek ujrzałam rozmyty obraz męskiej sylwetki. Jego głowa spoczywała tuż obok mojej ręki, a dłoń w stalowym uścisku, trzymała moją. Wykonałam kolejny ruch. Ponownie poruszyłam palcem, mając jednocześnie nadzieję, że zdołam uwolnić z bezwładu jakąś jeszcze część swojego ciała. Nie udało się, ale za to zdołałam obudzić, śpiącego na moim łóżku gagatka. Uniósł swoją zaspaną twarz i skierował w moją stronę. Nie wiedziałam kim był, a jednak mimowolnie obdarzyłam go lekkim uśmiechem. Sama tego nie potrafiłam pojąć. Jego zielone oczy wlepiały się we mnie natrętnie, nie wydając przy tym żadnych słów.

Ponownie poczułam paraliżujący ból. Coś koło mnie zaczęło przeraźliwie piszczeć, a chłopak, przewracając odruchowo krzesło na którym siedział, po prostu wybiegł. Usłyszałam krzyki ludzi i kroki, które szybkim pędem skierowały się w moją stronę. Ten chaos był nie do ogarnięcia. Nie wiedziałam co się działo. Wszyscy krzyczeli, dotykali mnie, kłuli czymś co nie było przyjemne. Moje powieki opadły, same oddzielając mnie od tej nagłej, niezrozumiałej histerii. Otuliła mnie czarna szata snu, powodując jednocześnie stan błogości. Nic nie czułam. O niczym nie myślałam. Byłam znów w swojej próżni, ale z małą różnicą. Tym razem miałam przy sobie gwiazdę i swój wyryty w głowie szept, który nie pozwolił mi się od niej oddalić.

***

Niechętnie poruszyłam powiekami. Przez odsłonięte okno wpadały nieznośnie promienie słońca. Łaskotały i paliły moje policzki. Były przyjemne, choć ich natręctwo zaczynało mi powoli przeszkadzać. Odwróciłam twarz w drugą stronę, nie chcąc już więcej na nie spoglądać.

– Zasłonić pani okno? – Usłyszałam przed sobą cichy, kobiecy szept.

Otworzyłam oczy do końca. Zobaczyłam stojącą tuż obok mnie, szczupłą, dojrzałą kobietę o pięknych niebieskich oczach i spiętych w kok, blond włosach. Miała na sobie fartuch pielęgniarski, a w ręce strzykawkę z jakimś roztworem, który wstrzykiwała w zwisającą nade mną bańkę z rurką. Rozejrzałam się w milczeniu dookoła. Mimo że domyśliłam się, gdzie się znajdowałam, chciałam mieć absolutną pewność. Moje przypuszczenia się potwierdziły. Byłam w niewielkim pokoju szpitalnym, na regulowanym łóżku, z masą sprzętów po bokach. Nie wiedziałam do czego służyły, ale z niektórych z nich zwisały jakieś kabelki, które sięgały pod przykrywającą mnie kołdrę. Zajrzałam pod nią, choć strasznie przerażało mnie to, co mogłam tam zobaczyć.

– Co to jest? Co się stało? – wyszeptałam przez łzy, zapominając przy tym, że miałam towarzystwo.

– Spokojnie kochanie. – wtrąciła czule pielęgniarka – One tylko monitorują pracę twojego serca. Długo spałaś. To było konieczne. – uspokajała mnie – Zaraz zawołam lekarza i wszystko ci wytłumaczy.

Spojrzałam na nią z lekkim strachem, bo nie wiedziałam, czego miałam się po jego wizycie spodziewać. Nie miałam nawet pojęcia jak się znalazłam w szpitalu, ani jak długo w nim przebywałam. To wszystko było dla mnie co najmniej niezrozumiałe, jakieś obce, nierealne. Jakbym trafiła do trójkąta bermudzkiego, który skutecznie zablokował moją podświadomość.

Nie musiałam długo czekać. W progu, trupio-białego pokoju, stanął młody lekarz, z wielkim uśmiechem przyklejonym do ust.

– No proszę. – zaczął powoli – Śpiąca Królewna w końcu się obudziła.

Niemal się we mnie zagotowało.

Co on sobie w ogóle myśli? To ma być lekarz? Z takim nastawieniem do pacjenta? Na co on sobie do cholery pozwala? – Moje myśli szalały jak tornado, zmiatając wszystko na swojej drodze.

Zmarszczyłam groźnie brwi, jakbym samym spojrzeniem chciała wypalić dziurę w głowie nieznośnego natręta. Byłam słaba fizycznie. Moje ciało leżało bezwładnie na krochmalonej pościeli. Nie byłam jednak bezbronna i nie miałam zamiaru, dać się traktować z góry jakiemuś wyuczonemu lalusiowi.

– Oho... Znam ten wyraz twarzy... – powiedział zadowolony, co zbiło mnie totalnie z tropu – Kiedy przyjmowałem cię po wypadku motocyklowym, zabijałaś mnie wzrokiem tak samo, jak teraz...

– Po czym? – przerwałam mu momentalnie.

Nie rozumiałam. Kompletne nie zdawałam sobie sprawy z tego, co do mnie mówił. Jaki motor? Jaki wypadek?. Mój umysł nie ogarniał całej tej sytuacji.

– Parę miesięcy temu przywiozło cię pogotowie. Miałaś wypadek na motorze. – Spojrzał na mnie, wskazując palcem na mój prawy bark. – Ta blizna, i ta na prawym udzie, to pamiątka po tym zdarzeniu...

– Ja jeżdżę na motorze? – wypaliłam skołowana.

Lekarz spojrzał na mnie zaskoczony. Podszedł do mnie powoli i usiadł na krawędzi łóżka. Zdziwiła mnie jego reakcja, ale nie miałam jeszcze siły na jakieś gwałtowniejsze ruchy. Leżałam, na lekko podniesionym łóżku, tak, że miałam nieskrępowany dostęp do obrazów przed sobą. Dobrze widziałam jego zmieszanie i zaniepokojony wyraz twarzy. Nie zdawałam sobie tylko sprawy, co było tego przyczyną.

– Czy ty pamiętasz, jak się tu znalazłaś? – zapytał ciepłym, wręcz opiekuńczym głosem.

W głowie wertowałam zapiski ostatnich zdarzeń. Chciałam wykrzyczeć mu prosto w twarz: "Tak, pamiętam!", ale wszystkie stronnice wspomnień, były puste, jak ja w tym momencie. Byłam czystą, niezapisaną kartką, której nie skalał jeszcze żaden atrament.

– Nie... – wyszeptałam – Nie pamiętam...

Zamarliśmy oboje. Trwaliśmy w tej chwili, niczym zawieszeni w otępiałej nicości. Nie rozumiałam tego stanu rzeczy. Dlaczego nie pamiętałam?.

– A cokolwiek, sprzed dzisiejszego dnia? – zapytał, jakby chciał ustalić jakieś suche fakty.

– Tak... – Przypomniałam sobie chłopaka leżącego na moim łóżku. – Ktoś tu był. Tu... przy łóżku... – wyszeptałam – A potem zasnęłam i obudziłam się teraz...

– To było dwa tygodnie temu... – uświadomił mnie, a ja zamarłam.

Jak to dwa tygodnie temu? A co było później? A co było prędzej? Nic z tego nie rozumiem? Co się stało? Dlaczego tu jestem? – Moje myśli szalały, jak nieposkromione fale oceanu.

Zadawałam sobie w głowie, wciąż w kółko te same pytania. Nie potrafiłam jednak znaleźć na nie sensownej odpowiedzi. Byłam skazana, na lekarza, którego co dopiero poznałam. Przynajmniej w moim odczuciu.

– Czy pamiętasz coś, co wydarzyło się prędzej?

Próbowałam wytężyć swój umysł. Starałam się przywołać jakikolwiek obraz z przeszłości. Wszystko jednak na marne. Po policzkach zaczęły spływać gorzkie łzy, a tępy ból zaczął rozsadzać moją czaszkę. Odczyty, na monitorze przy moim łóżku, zaczęły przyspieszać tempa. Chwyciłam się za głowę, próbując okiełznać ten nieznośny ból. Nie pomogło, wręcz zaszkodziło. Wszystko działo się tak szybko, że nie miałam możliwości kontrolować sytuacji. Poczułam chłód promieniujący od dłoni, do samego barku. Coś zimnego dostało się do moich żył, wypełniwszy je po same ścianki. Nie poczułam nic więcej. Powieki opadły, choć starałam się z nimi walczyć. Na próżno. Porwał mnie Morfeusz. Otulił swoim ciepłym kocykiem, złożonym z milionów gwiazd... Zasnęłam...

Obudziłam się chwilę później. To była jedynie drzemka, którą mój organizm wykorzystał w stu procentach. Tak przynajmniej twierdziła pielęgniarka, która od razu, po moim wybudzeniu, pobiegła po lekarza prowadzącego.

– Czym mnie nafaszerowaliście? – wybuchłam, zanim mężczyzna zdążył przede mną stanąć – No czym?! – powtórzyłam, podnosząc głos bardziej, niż to było konieczne.

Lekarz zabrał ze sobą krzesło, które samotnie stało w kącie. Postawił tuż przy łóżku i rozsiadł się na nim, jakby planował dłuższą wizytę w moim pokoju.

– Musimy porozmawiać. – powiedział poważnym tonem – To nie będzie łatwe, i na pewno ci się nie spodoba.

– Proszę mówić... – warknęłam gniewnie – I nie pomijać niczego, o czym powinnam wiedzieć.

– Od czego by tu zacząć... – powiedział cichutko pod nosem, jakby próbował w głowie nakreślić odpowiedni scenariusz.

– Może od samego początku. – rzuciłam oschle.

– Dobrze... – powiedział miękko – Karetka przywiozła cię tutaj około dwóch miesięcy temu... – Wytrzeszczyłam oczy, które niemal wyskoczyły z orbit. – Przez ten czas leżałaś w śpiączce...

– Jak? – wyszeptałam, nie mogąc znaleźć innych słów.

– Zostałaś napadnięta, pobita i...

– Czy ja? – przerwałam mu – No wie pan...

– Nie... – Domyślił się. – Nie zostałaś zgwałcona. – Uspokoiłam się. – Ale miałaś głęboką ranę po nożu.

Chwyciłam się odruchowo za lewe ramię. Nie wiem dlaczego, ale jakbym czuła, że ostrze ugrzęzło właśnie w tym miejscu. Nie zwróciłam prędzej uwagi na szpecącą bliznę. Miałam też odpowiednie czucie w kończynie, dlatego nie zwróciłam prędzej na to uwagi.

– Tak. W tym miejscu... – potwierdził – Kojarzysz coś z tego zdarzenia? – zapytał ostrożnie, a ja w odpowiedzi pokręciłam tylko przecząco głową. – Z tego co powiedziała policja, to nie był żaden napad rabunkowy, tylko jakieś porachunki. – kontynuował – Dlatego tak ważne jest, abyś sobie to przypomniała. – Westchnął. – Przywieźli cię nieprzytomną, ledwo żywą. Miałaś ślady pobicia. Ranę po nożu i pękniętą czaszkę z tyłu głowy. Pewnie dlatego tego zdarzenia nie pamiętasz.

– Ale ja niczego nie pamiętam... – wyszeptałam ledwo słyszalnie, przez napływające do oczu łzy – Nie tylko tego dnia. Nawet nie wiem jak się nazywam...

Schowałam twarz w dłoniach. Zakryłam tym sposobem czerwone, mętne oczy. Miałam nadzieję, że pomoże mi się to w jakiś sposób uspokoić, ale nie... Nie pomogło...

– Nazywasz się Nikola Kornacka. Mamy początek sierpnia. W tym miesiącu skończysz dwadzieścia trzy lata... – Zawahał się. – Myślę, że jak na jedną rozmowę wystarczy ci tych nowości. Nie możesz się przemęczać, a natłok informacji może ci tylko zaszkodzić. Twoja głowa jeszcze nie jest w pełni sprawna. Przeszłaś dwie, skomplikowane operacje i musisz teraz dużo wypoczywać.

Wstał z krzesła. Odłożył je w kąt, z którego je zabrał i podszedł ponownie do mojego łóżka. Chwycił mnie za dłoń i ścisnął przyjaźnie, jakby w ten sposób chciał przekazać, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się w końcu ułoży.

– Powiadomiłem już twoich bliskich, że wybudziłaś się na dobre. Powinni niedługo się zjawić. A teraz odpoczywaj, żeby nabrać sił. Jeśli wszystko będzie dobrze, pod koniec tygodnia będziesz mogła wrócić do domu.

Nawet nie zareagowałam. Nie wiedziałam co powinnam powiedzieć. Moja głowa na okrągło przetwarzała nowo zdobyte informacje. Znów zaczęła mnie boleć, a ja po raz kolejny tego dnia zapadłam w sen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro