8. Pierwszy dzień.
Wróciliśmy do miasta. Maks odwiózł mnie bezpośrednio pod nowe miejsce pracy. Zaparkował ostrożnie na parkingu, tuż pod ogromnymi, szklanymi drzwiami, za którymi czekał mnie ciężki dzień pierwszych wyzwań. Uśmiechnęłam się sama do siebie, wiedząc, że właśnie tego mi teraz było potrzeba. Nie mogłam nawalić. Taka opcja nie wchodziła w grę. Zeszłam zadowolona ze ścigacza, a chłopak poszedł w moje ślady. Nie czekał na pozwolenie. Sięgnął do zapięcia kasku i w delikatny sposób ściągnął go z mojej głowy. Pozwoliłam mu na to, choć sama poradziłabym sobie z tym zadaniem śpiewająco.
– Dzięki za dostarczenie mnie na czas – powiedziałam szybko, choć sens tego zdania był inny niż zamierzałam.
– Nie ma sprawy. Polecam się na przyszłość – odparł zadowolony, jakby już planował w głowie kolejną, poranną wycieczkę.
– Spokojnie... nie mam zamiaru cię męczyć... – zaczęłam okrętne tłumaczenie. – Przecież mam jeszcze autobusy, taksówki...
– I mnie i swoją bestię – dokończył zdanie, co nieco wytrąciło mnie z rytmu.
Ucieszył mnie jednak fakt, że zaoferował mi swoją pomoc, ale nie miałam sumienia narzucać mu się co ranek, tym bardziej, że na chwilę obecną pracowałam tylko na pierwszą zmianę. Nie potrafiłam. Jednak opcja własnego środka transportu, była niesamowicie kusząca. Nie miałam bladego pojęcia jak "ugryźć" ten temat, więc zapytałam wprost, dopóki miałam jeszcze na to odwagę:
– Maks... – zaczęłam niepewnie – nauczysz mnie jeździć? – Oczy mu pojaśniały, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – Ale oczywiście, jeśli nie masz na to czasu, to rozumiem – mówiłam szybko i chaotycznie, ledwo łapiąc dech. – Nie będę się narzucać. W końcu pracujesz w dwóch miejscach i dodatkowe zajęcie nie jest ci do niczego potrzebne. Ne było tematu. Serio...
Zaniemówiłam, kiedy jego dłoń ujęła moją. Znów poczułam to przyjemne ciepło, rozlewające się wewnątrz ciała, wypełniające każdy, najmniejszy jego zakamarek.
– Niki... spójrz na mnie – wyszeptał delikatnie.
Nie potrafiłam się powstrzymać. Znów zatopiłam się w jego głębokich, zielonych oczach. Pochłonęły mnie bez reszty, do tego stopnia, że wszystko wokół nas przestało istnieć.
– Z przyjemnością pomogę ci wrócić na motor. I dla ciebie zawsze będę miał czas...
Zatkało mnie ponownie. Stałam w miejscu, jakby coś przyssało mnie do betonowej nawierzchni. Nie mogłam się ruszyć. W głowie pojawiły się kolejne pytania i spekulacje, których nie potrafiłam skontrolować. Po jego zachowaniu i reakcjach mojego organizmu, coraz bardziej wątpiłam w nasze przyjacielskie relacje. Miałam przeczucie, że kryje się za tym znaczne więcej, niż chciał mi powiedzieć, czy przekazać.
– Maks... – zaczęłam ostrożnie, bojąc się jego odpowiedzi. – Czy my? No wiesz... – szepnęłam z lekkim drżeniem w głosie. – Czy my...
– Nikola! – Usłyszałam za sobą znajomy głos.
Wyrwał mnie z zamyślenia, nie pozwalając dokończyć nurtująco pytania. Maks w jednej chwili oswobodził swój uścisk i jak gdyby nic usiadł na swojej maszynie, odpalając silnik.
– Widzimy się później – rzucił na dowidzenia, kierując maszynę w stronę asfaltowej nawierzchni.
W ułamku sekundy zniknął z pola widzenia, pozostawiając mnie w totalnym skołowaniu. Nie rozumiałam jego reakcji. Nie potrafiłam jej w żaden sposób usprawiedliwić.
– Czego on od ciebie chciał? – zapytał chłopak, stojący już przy moim boku.
– Może najpierw "Dzień dobry", albo "Jak się masz?", a nie od razu "Czego on chciał"... Co? – Spojrzałam karcącym spojrzeniem, przywracając go do pionu.
– Oj Niki... – Westchnął nieco poirytowany, lecz po chwili znów mówił do mnie jak do małego dziecka. – Dzień dobry moja mała wariatko...
Zaśmiałam się na te słowa, które w zupełności poprawiły humor i atmosferę. Trąciłam brata w ramię, aby wiedział, że nie mam mu za złe porannego przesłuchania, bez odpowiedniego przywitania się. Spojrzał na mnie z lekkim politowaniem i zaczął swoją litanię:
– Przyjechałem niedawno do twojego mieszkania. Chciałem odwieźć cię, bo w końcu to twój pierwszy dzień, ale ciebie już nie było. – Westchnął cichutko, łapiąc oddech. – Rozkład autobusów się nie zgadzał, żebyś mogła już na któryś wyjść, a na taksówkę było zbyt wcześnie – mówił dalej, a ja nie przerywałam jego wywodu, cierpliwie czekając na ciąg dalszy. – Jedna twoja sąsiadka akurat wychodziła z psem na spacer więc o ciebie dopytałem. Od razu wspomniała, że widziała jak z kimś odjeżdżasz na motorze...
– Z Maksem... – Przerwałam mu, dodając istotny szczegół.
– Tak... z Maksem... – Wycedził zaciskając nienaturalnie szczękę, co bardzo mnie zaskoczyło.
– Luk... czy ty jesteś o niego zazdrosny? – zapytałam niepewnie.
– Nie... ja po prostu mu nie ufam i nie chcę, żebyś się z nim zadawała! – Podniósł głos bardziej, niż to było konieczne, co zszokowało mnie jeszcze bardziej.
– Szanuję bardzo twoje zdanie i troskę jaką mnie obdarzasz, ale ja już nie jestem małą dziewczynką, której można narzucać, wszystko, co się komuś jawnie podoba. – Słowa wylatywały ze mnie jak pociski karabinu maszynowego, szybkie i nieco chaotyczne. – Nie będziesz mi mówił z kim i kiedy wolno mi się spotykać. Nie zamkniesz mnie pod kloszem, żeby bronić przed całym światem. Jestem dorosła i sama podejmuję swoje decyzje, nawet gdyby miały być najgłupszymi w całym wszechświecie! – Uniosłam głos znów bardziej niż tego wymagała sytuacja. – Poza tym, Maks jest moim sąsiadem i przyjacielem, a tobie nic do tego. Z uprzejmości podwiózł mnie do pracy, bo miał po drodze i nie powinno to ciebie w ogóle interesować! – Warknęłam jak rozjuszone zwierzę. – A tak właściwie, po co tu przyjechałeś? – dopytałam już łagodniejszym tonem.
– Martwiłem się o ciebie... – Spuścił wzrok, niczym skarcony szczeniak. – Ale co do tego chłopaka, zdania nie zmienię. Nie chcę, żeby się przy tobie kręcił.
– Luk... jesteś tak samo uparty jak i ja... – Westchnęłam ciężko, ale nie opuściłam gardy. – Rozumiem twoją troskę, ale w tej kwestii nie będziesz mnie kontrolować...
Cmoknęłam brata w policzek, dając mu tym samym do zrozumienia, że jest dla mnie ważny i pewnie w każdej innej kwestii przemyślałabym jego słowa kilkukrotnie. Niestety temat Maksa nie podlegał dyskusji. Zbyt dobrze i bezpiecznie czułam się w jego towarzystwie, żeby zaprzepaścić tą znajomość, przez głupie domysły brata.
– Muszę już iść, jeśli nie chcę się spóźnić – wyszeptałam, przytulając go jeszcze na odchodne. – Do zobaczenia...
– Daj znać, jak ci minął pierwszy dzień pracy...
– Na pewno! – krzyknęłam odruchowo, przebiegając szybko przez jezdnię.
Otworzyłam duże, szklane drzwi i weszłam do środka. Mimo, że do otwarcia restauracji było jeszcze parę godzin, to dla pracowników główne wejście było dostępne. Mikołaj przywitał mnie przyjaznym uśmiechem i zaprowadził do szatni, w której czekał na mnie odpowiedni fartuch. Kluczyk był już w drzwiczkach otwartych na oścież. Nawet napis na górnej ich części zdradzał moje imię. Poczułam się dzięki temu małemu gestowi, częścią zespołu, dzięki któremu restauracja ożywała. Założyłam na siebie bialutki jak śnieg uniform i z przejęciem popędziłam do kuchni. Było już późno i bałam się, że mogłam nie przyjść na czas. Stanęłam w progu i z zapartym tchem zadałam nurtujące mnie pytanie:
– Dzień dobry... spóźniłam się? – rozejrzałam się wokoło, bojąc się reakcji pozostałych.
– Nie słonko... – Zaczęła delikatnym, wręcz matczynym tonem starsza kobieta. – Jeszcze nie ma nawet Katariny i Krystiana.
Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem. O ile poznałam dziewczynę, o której wspomniała, to mężczyzny o tym imieniu, nie miałam wręcz okazji.
– Krystiana? – zapytałam zdziwiona.
– Tak... To nasz drugi szef kuchni – powiedziała spokojnie. – Poznasz go dzisiaj...
– Zawsze przychodzi na drugą zmianę, ale dziś zamienili się z Danielem, bo coś mu wypadło – dorzuciła zadowolona Aldona, którą, tak samo jak panią Marię, zdążyłam już poznać w trakcie mojej niespodziewanej próby.
– Dobrze... – Odetchnęłam z ulgą, że przyszłam na czas. – Proszę powiedzieć co mam robić i zabieram się do pracy – dodałam ochoczo.
Dziewczyny spojrzały zadowolone po sobie i niemal zaśmiały się z mojej gotowości do działania.
– Spokojnie dziewczyno. – Uspokoiła mnie rudowłosa. – Musimy zaczekać na szefa kuchni. On rozdysponuje nam wszystkie zadania na dzisiejszy dzień. – Uświadomiła mnie pokrótce.
– To co mam teraz robić? – zapytałam z lekkim niezadowoleniem.
– Możemy na przykład usiąść na tą chwilę i napić się herbaty. Właśnie zaparzyłam. Co wy na to dziewczęta? – zapytała starsza kobieta, tonem nie przyjmującym sprzeciwu.
Już po niespełna minucie, siedziałyśmy razem przy niewielkim stoliku, popijając ciepły napój z porcelanowych kubeczków. Niedługo po tym zjawiła się Katarina i dołączyła do naszych porannych pogaduszek. Nasze śmiechy wypełniły pomieszczenie. Atmosfera była tak przyjazna, że nie czułam się w ich towarzystwie, jak ta "nowa". Byłam pełnoprawnym członkiem zespołu.
– Co to za kółko różańcowe?! – Warknął ktoś stanowczym tonem, z samego progu kuchni. – Do roboty panienki! Praca sama się nie ogarnie!
Wstałam na równe nogi, gotowa tu i teraz wykonać każde, najcięższe polecenie. Niczym żołnierz, stojący na baczność, tuż przed swoim dowódcą. Usłyszałam zza swoich pleców cichy chichot, a na twarzy postawnego mężczyzny zaczęło malować się zdziwienie. Nadal miał ręce skrzyżowane na piersi, a czarny ubiór tylko dodawał mu jeszcze większej powagi.
– No tak... – powiedział już spokojniejszym głosem. – Od razu widać, że jesteś nowa. – Nie zdążyłam nawet zareagować, kiedy dorzucił z uśmiechem na ustach: – Spocznij szeregowy.
Popatrzyłam zaskoczona za siebie, na siedzące nadal dziewczyny i na szefa kuchni, który właśnie podszedł i wyciągnął ku mnie dłoń.
– Mam na imię Krystian. Jestem tu szefem kuchni – mówił miękko i delikatnie, mimo swojej początkowej postawy. – A ty?
– Nikola... – wyszeptałam nadal zmieszana tą sytuacją. – Nowa pomoc kuchenna.
Uścisnęłam mu niepewnie dłoń, na co lekko przyciągnął mnie ku sobie i oznajmił stanowczym tonem.
– Ja nie gryzę, więc nie masz czego się bać. Dziewczyny też są w porządku, więc jeśli będziesz czegoś potrzebować po prostu mów.
– Dobrze szefie...
– Dziewczyno, ja cię proszę... – Spojrzałam na niego z jeszcze większym zaskoczeniem. – Ile ty w ogóle masz lat?
– A co to ma do rzeczy? – Zbulwersowałam się nie na żarty.
– Nie chcesz, nie mów. – Podniósł ręce w geście kapitulacji. – Ja mam dwadzieścia osiem lat. Nie wydajesz mi się dużo młodsza, więc po prostu mów do mnie po imieniu – powiedział śmiało. – Nie znoszę tego całego szefowania. Tak to możesz mówić do Daniela. Na mojej zmianie wszyscy jesteśmy równi i nie ma zadzierania nosa... rozumiesz? – zapytał delikatnie, świdrując mnie pytającym spojrzeniem.
– Tak... zrozumiałam... – odparłam nieśmiało, choć chwilę prędzej złapałam się na tym, że owy jegomość podwyższył mi nieco ciśnienie pytaniem o wiek.
– To co moje panie? Bierzemy się do roboty!
Uśmiechnął się zadowolony, klaszcząc przy tym w dłonie. Każda z nas dostała swój przydział zadań, w zależności od stanowiska i swoich umiejętności. Mnie przypadło w zaszczycie obieranie tony najróżniejszych warzyw, które Katarina od razu kroiła. Zgrałyśmy się doskonale, a nasze tempo było wręcz niedoścignione. Pochwały od reszty personelu były niesamowicie miłe, ale też nieco krępujące. Mimo tego atmosfera tego miejsca była rewelacyjna. Polubiłam tych ludzi, tak, że nawet godzinne stanie na zmywaku, nie robiło mi większej różnicy.
Telefon zawibrował w tylnej kieszeni spodni. Zignorowałam to. Ręce w pianie usilnie uniemożliwiały mi jakikolwiek kontakt z urządzeniem. W końcu byłam w pracy. Nieznośny ruch telefonu powtórzył się po raz kolejny, nie przestając tylko na tym połączeniu. Długi sygnał rozproszył mnie na tyle, że za zgodą przełożonego, postanowiłam sprawdzić co się działo, że ktoś dzwonił do mnie aż sześć razy. Wytarłam dłonie, odblokowałam ekran i zaczęłam przeglądać powiadomienia. To był Arek. Nie miałam pojęcia, co było tak pilnego, że musiał przerwać moje obowiązki, więc czym prędzej do niego oddzwoniłam, aby już nie zadawać niemych pytań.
– Hej... dzwoniłeś... – powiedziałam szybko, kiedy odebrał połączenie.
– Tak, nawet kilka razy...
– Widziałam... – burknęłam z niezadowoleniem, przerywając mu w połowie zdania. – Czego chcesz? – Zadałam pytanie w bardziej szorstki sposób, niż tego wymagała sytuacja.
– A gdzie "Witaj kochanie", "Dzień dobry, jak się miewasz"? – wtrącił nad wyraz spokojnym tonem, co zirytowało mnie jeszcze bardziej.
– Jestem w pracy. Nie mogę rozmawiać, więc z łaski swojej, streszczaj się! – Warknęłam jak rozjuszone zwierzę.
– Jezu dziewczyno... – Usłyszałam z drugiej strony. – Uspokój się troszkę...
Przewróciłam ostentacyjnie oczami i prychnęłam cicho pod nosem. Ta rozmowa wcale nie była mi na rękę i burzyła mój cały spokój ducha.
– To po co dzwonisz, jeśli mogę wiedzieć? – zapytałam wzdychając głęboko.
– O której kończysz? – zapytał cieplejszym głosem jakby sytuacja z przed chwili nie miała miejsca, co i tak nie uspokoiło mojego małego wzburzenia.
– O czwartej, ale muszę jeszcze chwilę po pracy zostać...
– Pasuje! – Niemal entuzjastyczny okrzyk rozsadził moją słuchawkę. – Będę czekać na ciebie pod pracą...
Nie zdążyłam nawet zareagować. Połączenie zostało przerwane. Ustaszeroko otwarte, ze zdaniem zaprzeczenia na końcu języka, nie miało możliwościnawet opuścić mojego gardła. Zaskoczenie przeplatało się ze złością, kotłującąsię wewnątrz mojego organizmu. Schowałam telefon z powrotem do tylnej kieszenispodni. Oparłam łokcie o blat przy zlewozmywaku i schowałam twarz w dłoniach,jakby ten gest pozwolił mi oderwać się od miejsca w którym byłam i myśli, któremimowolnie nawiedziły moją głowę. Byłam skołowana, zdenerwowana i... sama. Zkim niby miałam o tym porozmawiać, skoro brata nie miałam obok siebie, a dojedynego przyjaciela jakiego miałam, czułam więcej niż powinnam?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro