39. Nowa historia.
Niecałe 3 lata później...
Siedziałam w ogrodzie za domem wujostwa. Pogoda tego dnia była wręcz wyśniona, a ja z zadowoleniem pozwalałam, aby ciepłe promienie słońca muskały moje policzki. Trzymając szklankę z sokiem pomarańczowym, zatraciłam się w swoich przemyśleniach. Przez ostatnie kilka lat wydarzyło się tyle, że z łatwością na podstawie tego czasu, można by było nakręcić niezły serial.
Po napaści Arka i czterech, ciężkich emocjonalnie rozprawach w sądzie, na których musiałam się stawić, nie zobaczyłam go już więcej. Aktualnie przebywał w więzieniu. Postawiono mu nie tylko zarzut nękania, napaści, próby gwałtu i uszkodzenie ciała, ale również okazało się, że nie bez powodu chciał wkupić się za moją pomocą w finansowe łaski Borysa. Dokonał kilku poważnych przekrętów finansowych. Zaciągnął kredyty, pożyczki w para bankach, których nie spłacił. Oszukał ZUS i skarbówkę, a oni nie wybaczali takich błędów. Dostał łącznie dwanaście lat odsiadki, a Łukasz zadbał o to, aby nie wyszedł na wolność przed czasem. Dostał też sądowy zakaz zbliżania się do mnie, przez co czułam się znaczne spokojniejsza.
Zuza z okresu szkoły średniej również dała mi spokój. Od czasu, kiedy spotkałam ją niedaleko poligonu i pod wpływem emocji, naskoczyłam na nią, widziałam ją kilkanaście razy. Zawsze przechodziła na drugą stronę ulicy, niczym obrażona księżniczka, lub po prostu odwracała głowę, udając, że mnie nie widzi, jakbym była jedynie przezroczystym tworem przechodzącym obok. Nie przeszkadzało mi to ani odrobinkę, a bardziej cieszyło, że choć nieświadomie, postawiłam się po latach mojemu demonowi z przeszłości.
Jeśli chodziło o grupę przestępczą, w której rozbiciu pomógł Maks, okazało się że posiadała jedną maleńką odnogę, której przewodził Teo z charakterystycznymi dredami na głowie. Zajmował się jedynie nielegalnymi wyścigami i drobną dealerką, do której zatrudniał kilku ludzi, lecz również jego udało się złapać tuż po feralnym wyścigu, w którym doszło do wypadku. Sprawca kolizji odpowiedział za to co zrobił zielonookiemu, ale żadne zadośćuczynienie nie naprawiło skutków tego co uczynił.
Od tego czasu nie usłyszałam już o żadnym wyścigu. Nie sprzedałam też czarnej bestii, choć przez jakiś czas musiałam się z nią pożegnać. Nie oddałam jej jednak byle komu. Była moim skarbem i tylko Karolowi mogłam powierzyć jej dalszy los. Wiedziałam, że odpowiednio zadba o moją Hondę jak o własne dziecko, którego z resztą się nie dorobił. Choć przez ostatni czas zaliczył kilka związków, to twardo pozostał w strefie kawalerstwa, tłumacząc, że żadna z kobiet nie była dla niego odpowiednia. Przyznał się też na którejś kolacji rodzinnej, że nieświadomie podkochiwał się w mojej matce, z czego zdał sobie sprawę dopiero po jej śmierci. Wysoko zawiesiła poprzeczkę dla jego kolejnych zdobyczy i żadna nie dorastała Sarze nawet do pięt. Byłam zaskoczona tym wyznaniem, ale dopiero wtedy zrozumiałam, że miłość do niej, przelał później na mnie, dzięki czemu stałam się tym, kim byłam w tej chwili.
Wiki stała się moją najlepszą przyjaciółką. Przeniosła się ze swoim chłopakiem za granicę, tuż po tym, jak poprosił ją o rękę. Mimo, że nie miałam jej przy sobie, to często ze sobą rozmawiałyśmy. Obiecałyśmy też sobie, że raz w roku będziemy się spotykać, raz we Francji a kolejny raz w Polsce i tak na zmianę. Cieszyłam się jej szczęściem, choć brakowało mi czasami jej postrzelonej i chaotycznej osobowości. Potrafiła wyciągnąć mnie z największego dołka, na dodatek sprawić, że na zapłakanej twarzy choć na moment zagościł uśmiech. Miała w sobie tą niesamowitą moc, z której przez pewien czas korzystałam...
Upiłam łyk soku, skupiając swój wzrok na obrazku, który miałam przed sobą. Borys wydawał z siebie przeróżne odgłosy, poczynając od naśladowania wyścigówki, przed chłopcem, którego na swoich kolanach, z niesamowitą czułością obejmowała Majka. Uśmiechnęłam się lekko, widząc prezydenta miasta i jego dostojną żonę, którzy w zaciszu domowym, stawali się po prostu rodzicami i dziadkami. Mimo, że dbali o swoją prywatność i nie mieszali spraw rodzinnych z zawodowymi, to nie potrafili się oprzeć, żeby powiedzieć całemu światu, że zostali dziadkami. W końcu ja formalnie też byłam ich córką, choć nigdy nie nazwałam ich mamą i tatą.
– Gdzie nasz mały królewicz? – Usłyszałam za sobą znajomy głos.
Luk, trzymając Krzyśka za rękę, zdążyli idealnie na czas. Nie ukrywali się już. Parę lat temu Łukasz przyznał się przed rodzicami co do swojej orientacji. Majka nie dała się zaskoczyć. Zdawała się czuć rozterki swojego syna prędzej, niż on sam. Wujek za to przez część wieczoru nie odzywał się, jakby niewidzialna siła, zaszyła mu usta. Popijał tylko wino, zastanawiając się nad tym co powinien powiedzieć, jak zareagować. Wyglądał na bardzo zaskoczonego, lecz kiedy odezwał się, Lukowi wyraźnie ulżyło. Ojciec zaakceptował jego orientację, tłumacząc że jest z niego dumny, skoro miał odwagę przyjść i powiedzieć im to prosto w twarz. Polubili też Krzyśka, który od roku, stał się ich oficjalnym zięciem. Musieli pobrać się poza granicami Polski, lecz nikt z nas, nie miał z tym najmniejszego problemu, a Borys wszystkie formalności, załatwił szybciej niż to było konieczne. W pracy nic się nie zmieniło. Łukasz i Krzysiek byli dobrymi policjantami, a to, że pracowali w innych jednostkach, tylko wpłynęło na ich korzyść. Co prawda na początku musieli mierzyć się z głupimi i wręcz chamskimi uwagami kolegów, lecz szybko dali sobie z nimi radę. Luk wyprowadził się też z domu. Zamieszkał w mieszkaniu Krzyśka, które dostał w spadku po dziadkach. Jako zalegalizowane małżeństwo, chcieli cieszyć się sobą we własnym zaciszu domowym, co w stu procentach popierałam.
– Nie tylko wasz – mruknął z rozbawieniem kolejny gość.
Oliwier związał się Anką. Choć nasze początki nie były udane i posądziłam ją o sypianie z Maksem, to przy bliższym poznaniu zyskiwała na mojej sympatii. Uważałam ją za pustą lalę, świecącą przed facetami cyckami, a strasznie mocno się pomyliłam, do czego się jej przyznałam. Była wyjątkowo mądrą dziewczyną, którą piegowaty rudy w sobie rozkochał do granic możliwości. Jak każdy, mieli swoje wzloty i upadki, potwierdzone rozstaniem, ale wrócili do siebie i od tego czasu byli wręcz nierozłączni.
Przypatrywałam się, jak pochylali się nad chłopcem i witali się z nim, wręczając masę kolorowych prezentów. Alan obchodził tego dnia swoje drugie urodzinki. Był całkowitym odzwierciedleniem swojego ojca. Ciemne, bujne włoski... zielone, duże oczka i szeroki, szczery uśmiech... Wypisz, wymaluj Maks, pomyślałam widząc jego zadowoloną buzię. Kochałam go i nie mogłam się na niego napatrzeć, był w końcu owocem naszej burzliwej miłości.
Odstawiłam szklankę na stół, odruchowo gładząc zaokrąglony brzuch. Na mojej dłoni wyraźnie połyskiwała w promieniach słońca, złota obrączka. Uśmiechnęłam się lekko, chwytając dłoń mojego męża i kierując na brzuch, w którym od pół roku rozwijało się kolejne życie.
– Czujesz? – zapytałam niemal rozanielona. – Znowu kopie...
Maks przeżył wypadek, choć przez długi czas przebywał w szpitalu w stanie krytycznym. Lekarze utrzymywali go w stanie śpiączki farmakologicznej, dopóki jego organizm nie zaczął zdecydowanie walczyć. Szpital stał się wtedy moim drugim domem. Spędzałam tam większość dnia, a czasami nawet noce, w zależności który lekarz pełnił dyżur. Kiedy Maks otworzył oczy, wiedziałam że nie będzie łatwo, lecz to, że żył, było dla mnie wystarczającą nagrodą. Został poddany intensywnej rehabilitacji, aby odzyskać pełną sprawność ruchową i umysłową. Jak na ironię losu często towarzyszyły mu zaniki pamięci. Były zaledwie chwilowe, ale częste, przez co trzeba było mieć na niego bacznie oko. Trwało to ponad rok, ale na szczęście wszystko wróciło na swoje miejsce. Zielonooki wprowadził się do mieszkania po moich rodzicach, a jego wynajęliśmy Oliemu i Ance, dzięki czemu każda ze stron była zadowolona. Ja chyba najbardziej, bo mimo że początkowo nastąpiło to z konieczności, aby opiekować się swoim chłopakiem, to miałam go przy sobie. Oświadczył się od razu, kiedy na dobre doszedł do siebie. Ze ślubem też nie chcieliśmy czekać, obawiając się kolejnych nieprzewidzianych zwrotów akcji w naszym życiu. Było skromne, lecz niezwykle klimatyczne. Miałam na sobie zwykłą, kremową sukienkę i bose stopy, które idealnie wkomponowały się w ciepły piasek na naszym małym skrawku plaży. To miejsce było dla nas ważne, dlatego to tam powiedzieliśmy sobie „tak". Nawet przez ułamek sekundy nie żałowałam tej decyzji, ciesząc się tym, co było w tamtym momencie najważniejsze i jest nadal...
Patrzyłam na swojego mężczyznę, który mimo wielu przeszkód, dał mi niesamowite szczęście.
– Wiesz, że was kocham? – zapytał, uśmiechając się za każdym razem szerzej, kiedy mała istotka w moim brzuchu, trącała jego rękę.
– Ja też was kocham – przyznałam szczerze, nie bojąc się już tego słowa, które przez niemal całe moje życie, nie przechodziło mi rzez usta,
– Może tu przyjdziecie? – zapytał Luk. – Karol właśnie tort niesie – dorzucił z uśmiechem.
– Już, już – odpowiedział Maks.
Poderwał się z miejsca i pomógł mi wstać, abyśmy wszyscy wspólnie, przy jednym stole mogli zaśpiewać Alanowi tradycyjne „Sto lat".
Łukasz po długim czasie nieufności i podejrzeń, w końcu przekonał się do zielonookiego. Miałam wrażenie, że Krzysiek też miał w tym swój udział, ale nigdy oficjalnie mi się do tego nie przyznał, choć ciągnęłam go nie raz za język. Mimo to nie dało się ukryć, że ich zgoda pozytywnie wpłynęła na nasze relacje, co cieszyło mnie podwójnie.
Sama nie odzyskałam straconych wspomnień. Już nawet nie starałam się o to, aby w magiczny sposób je przywrócić. Miałam wszystko, czego kiedykolwiek tylko potrzebowałam. Rodzinę, przyjaciół, męża i dzieci... życie, w którym w końcu zagościła harmonia i szczęście... Czy można by chcieć więcej? Zapytałam sama siebie w myślach, lustrując każdą przyjazną twarz, zgromadzoną w jednym ogrodzie. Łzy szczęścia spłynęły po moim policzku, idealnie odzwierciedlając mój stan.
Może i nie pamiętałam swoich rodziców, ale obraz ich miłości wciąż trzymałam w swoim sercu... Może i nie odzyskałam drastycznie utraconych wspomnień, lecz zyskałam coś znacznie lepszego. Byłam szczęśliwa i spokojna wewnętrznie... Zaczęłam pisać swoją historię na nowo, z ludźmi których szczerze kochałam...
Moi Drodzy
Gorąco dziękuję, za to że byliście ze mną do końca tej historii. Za każdy znak obecności pod poszczególnymi rozdziałami i nie tylko tam... Bardzo mi to pomagało przy dalszym pisaniu-jesteście cudowni <3
Myślę, że nie jedna historia jeszcze wyjdzie spod mojej ręki, ale jaka i kiedy to już czas pokaże. Na pewno będę Was o tym informować albo tutaj na tablicy, lub na FB, czy Instagramie ;*)
Buziaki
Anka Z
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro