38. Koniec czy początek?
Akcja na koncercie totalnie rozsadziła mnie od środka. Wkurzałam się na Maksa, unikałam go jak ognia, postanowiłam nawet w duchu, że już nigdy, przenigdy na niego nie spojrzę i nie otworzę ust chociażby z głupim „hej", a on tak po prostu, przed salą pełną ludzi pocałował mnie i zabrał za kulisy. Nie rozumiałam tego. Moja głowa była pełna sprzecznych ze sobą myśli, a wewnątrz grały różne gatunki uczuć. Nie ruszyłam się jednak z miejsca. Czekałam do końca koncertu, niczym pilnowana przez ukradkowe spojrzenia zielonookiego w moją stronę. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie, jakby sprawdzał, czy ponownie nie zniknęłam mu z horyzontu.
Koncert dobiegł końca. Członkowie zespołu opuścili scenę, na której został jedynie ciemnowłosy. Zamiast ruszyć za kolegami, rozdać autografy i porozmawiać z fanami, przyszedł do mnie za kulisy. Wstałam z miejsca z dość niewyraźnym wyrazem twarzy.
– Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? – zapytałam odruchowo.
– Żebyś mi nigdzie nie uciekła – przyznał bez zastanowienia.
– A dlaczego mnie pocałowałeś? – dopytałam.
– Bo chciałem. – Westchnął głęboko, podchodząc bliżej mnie.
– Ja też chcę wielu rzeczy, ale nie biorę ich, kiedy mi się to podoba – postawiłam się, choć sama nie rozumiałam dlaczego, skoro miałam straszną ochotę rzucić mu się na szyję.
Maks spojrzał na mnie stanowczym wzrokiem, lecz nie zdołał go za długo utrzymać ryzach. Lekki uśmiech na ustach, skutecznie zdradził jego pogodny stan.
– Czyli, jeśli zrobię to ponownie, to uciekniesz? – zapytał, stając przy mnie wyjątkowo blisko, aż mogłam usłyszeć bicie jego serca.
– Dlaczego to robisz? – zadałam nurtujące mnie pytanie. – Odepchnęłam cię, nie odzywałam do ciebie, a nawet wymieniłam zamki w mieszkaniu i zwiałam do ciotki, żeby cię nie widzieć... – mówiłam szybko, jakbym chciała na jednym wdechu wszystko z siebie wyrzucić. – Jak po tym wszystkim możesz na mnie patrzeć?
– Bo cię kocham wariatko – powiedział z lekkim uśmiechem, unosząc delikatnie mój podbródek. – I chyba zareagowałbym identycznie, gdybym zobaczył w twoim mieszkaniu półnagiego faceta – przyznał niechętnie, głęboko wzdychając.
– Naprawdę pomyślałam że ty i ona... – Urwałam, nie potrafiąc w żaden sposób dokończyć tej myśli.
– Nie... nigdy... – wyszeptał i spojrzał na mnie czule. – Możemy zacząć od początku? Powoli, bez tajemnic i sekretów? – zapytał, wyczekując mojej reakcji.
– Na pewno tego chcesz? Po tym wszystkim, co stało się po drodze? – upewniłam się.
– Jeśli tylko dasz nam szansę...
Nie zastanawiałam się nawet. Nie musiałam. Część mnie, mimo tych wszystkich sekretów i nieporozumień, nadal była przy nim. Potwierdziłam jego słowa, skinieniem głowy, zapominając w tym momencie całkowicie słów. Maks uśmiechnął się szeroko i obejmując mnie w pasie, złączył nasze usta w przyjemnie słodkim pocałunku, jakbyśmy rzeczywiście robili to po raz pierwszy. Może w pewnym sensie tak właśnie było. Staraliśmy się zacząć naszą historię od samego początku, niczego po drodze nie przyspieszając.
Resztę środowego wieczoru spędziliśmy na wyjaśnianiu sobie masy rzeczy, bez owijania i wykrętów. Chyba pierwszy raz tak otwarcie i szczerze ze sobą rozmawialiśmy. Dopytałam o wszystkie szczegóły i okoliczności w jakich straciłam pamięć. Jak doszło do współpracy Maksa i Luka, choć tak jawnie okazywali sobie wrogość. Gdzie znikał, kiedy nie był w pracy, a „musiał coś załatwić". A nawet wyciągnęłam z niego jak wyglądały nasze początki, których wspomnień zostałam pozbawiona. Było ciężko słuchać tego wszystkiego z jego ust, lecz z drugiej strony, w końcu odetchnęłam z ulgą. Jakby niewidzialny ciężar niepewności opadł z moich barków. Kolejne popołudnie również spędziliśmy razem, zachowując się odrobinę jak nastolatkowie, którzy dopiero co zaczęli się poznawać. Nie przeszkadzało mi to ani trochę. W końcu po raz pierwszy, dokładnie wiedziałam na czym stałam.
Z racji piątkowej wizyty kontrolnej w szpitalu, ten dzień był dla mnie wolnym od pracy. Z samego rana odebrałam wyniki i udałam się z nimi do neurologa. Nie analizowałam ich. Te wszystkie wykresy i słupki liczbowe, połączone z niezrozumiałymi określeniami i nazwami, były dla mnie czarną magią. W końcu szłam do lekarza, żeby to on sprawdził, czy wszystko z nimi było w porządku.
Usiadłam na krześle, na korytarzu przed gabinetem, wśród innych umówionych pacjentów. Każdy z nas miał wyznaczoną godzinę wizyty, lecz tego dnia, wszystko się opóźniało.
– Pani Nikola? – zapytała pielęgniarka, która wyszła z gabinetu, rozglądając się, czy któraś z pacjentek się odezwie.
– To ja – odpowiedziałam, momentalnie wstając z twardego siedziska.
– Zapraszam do gabinetu...
Wskazała dłonią drzwi, wpuszczając mnie do środka. Usiadła za biurkiem i wyszukała moją teczkę, dokonując resztę formalności.
– Pacjentka zaraz wyjdzie – zaczęła spokojnie. – Z tymi dokumentami i aktualnymi badaniami krwi proszę wejść później do środka – dodała, ponownie skupiając się na swoich obowiązkach.
Nie czekałam długo. Minęło zaledwie parę minut, kiedy poprzednia badana opuściła gabinet, dzięki czemu mogłam wejść do środka. Lekarz, choć znał mnie już doskonale, dokładnie przejrzał całą historię choroby i wyniki, które mu przyniosłam, dziwnie przy nich pomrukując i marszcząc brwi.
– Coś z nimi nie tak? – zapytałam odruchowo.
– Jeszcze nie wiem – odpowiedział. – Najpierw zrobimy standardową kontrolę, a później zlecę jeszcze jedno badanie, dobrze? – zapytał, patrząc na mnie uważnie.
– W porządku – odparłam bez zastanowienia, beznamiętnie wzruszając ramionami.
– To zacznijmy...
Badanie nie trwało długo. Lekarz wypytał też o wszystko co działo się od ostatniej kontroli. Miał nadzieję, że cokolwiek w mojej głowie się odblokowało, poprzez znajomy smak, dotyk, miejsce, lecz nic z tych rzeczy nie miało miejsca.
– Niepokoi mnie jeszcze ten wynik. – Wskazał palcem wynik, który podkreślił czerwonym długopisem. – Jest zbyt wysoki i mam pewne podejrzenie, ale chcę, żebyś jeszcze udała się piętro niżej do doktora Zawickiego. Zaraz do niego zadzwonię i przyjmie cię poza kolejnością.
– Ale to jest mój ginekolog – odparłam zaskoczona.
– Tak i ma w gabinecie najnowszy aparat USG, z którego chcę skorzystać. – Westchnął głęboko i zapytał ostrożnie: – Kiedy miałaś ostatnią owulację?
Poczułam się, jakbym dostała w twarz.
– Czy pan sugeruje, że jestem w ciąży? – Uniosłam się.
– Nie wiem, ale nie mogę też tego wykluczyć po tych wynikach badań, dlatego chcę, żebyś zeszła na dół do gabinetu doktora Zawickiego i wróciła do mnie z wynikiem USG z powrotem poza kolejką, dobrze? – dopytał spokojnie.
Kiwnęłam tylko potwierdzająco głową. Zdezorientowana, próbowałam sobie przypomnieć, kiedy miałam ostatni okres. Jak zbity pies ruszyłam pod gabinet ginekologiczny, gdzie zaledwie po dwóch minutach wyszła do mnie pielęgniarka. W środku odpowiedziałam na wszystkie pytania. Przyznałam się też do przeoczenia tabletek, jak i skąpej, poprzedniej miesiączce. Lekarz zbadał mnie wyjątkowo dokładnie. Wykluczył torbiele i inne okropności, lecz jeśli chodziło o kwestię ciąży, ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. Zalecił odstawienie tabletek i kazał pokazać się ponownie za dwa tygodnie z dodatkowymi wynikami badań z laboratorium, które szczegółowo rozpisał mi na kartce. Byłam skołowana i spanikowana zarazem. Skoro było za wcześnie, aby USG coś wykazało, to jedyną osobą z którą w tym czasie byłam, to był nikt inny jak Maks. Ulżyło mi nieco na tą myśl, lecz zaraz kolejna zagnieździła się w mojej głowie: piłam wczoraj alkohol. Miałam tysiące myśli na minutę. Nie miałam pojęcia jak ponownie wylądowałam w gabinecie neurologa, niemal zwierzając się ze swoich obaw. On jednak mnie uspokajał, że wcale nie muszę być w ciąży, a wynik mógł być jedynie pomyłką pracujących w laboratorium osób, ale mimo wszystko też chciał zobaczyć mnie na wizycie za dwa tygodnie jak poprzedni lekarz.
Z mieszanymi uczuciami opuściłam szpital. Sama nie rozumiałam co działo się w ogóle w mojej głowie. Miałam wrażenie że eksploduje, ale z obawy że mogłam mieć w sobie inne życie, powstrzymałam się od zażycia jakichkolwiek leków przeciwbólowych i uspokajających. Musiałam odreagować, wyrzucić z siebie nieznośne myśli i oczyścić umysł. Miałam nawet na to szansę. Wystarczyło zaczekać do wieczora i stawić się na terenie starej gazowni.
Ten czas nie był łatwy. Miałam wrażenie, że wlekł się jak mucha w smole. Zerkałam na zegar częściej niż powinnam, w żaden sposób nie potrafiąc przyspieszyć jego wskazówek. Na wiadomości Maksa, odpowiadałam dość rzeczowo, nie potrafiąc skupić się nawet na takiej drobnej czynności jak napisanie smsa. Wyczuł, że coś było nie tak, bo od razu w przerwie w pracy zadzwonił, w pierwszej kolejności wypytując o moje samopoczucie. Nieco załamał mi się głos. Byłam niepewna tego, czy powinnam zdradzać mu przebieg wizyty, dopóki sama niczego nie byłam do końca pewna. Obiecałam nic przed nim nie ukrywać, ale coś w środku strasznie mnie blokowało. Nie potrafiło przejść przez usta.
– Jestem trochę rozstrojona po wizycie u lekarza – przyznałam zgodnie z prawdą. – Nie znoszę tam chodzić. – Westchnęłam ciężko do słuchawki, zatajając prawdziwy powód mojego zachowania.
– Dziś nie mam zmiany w restauracji, może przyjść z tobą posiedzieć? – zapytał delikatnym tonem. – Zjemy coś, obejrzymy film... Co ty na to?
Zawahałam się, ale tego wieczora miałam coś innego w planach.
– Maks – zaczęłam spokojnie. – Może jutro. Dziś nie jestem dobrym towarzystwem. – Westchnęłam ponownie, oczami wyobraźni widząc jego zawiedzioną minę. – I zanim coś powiesz, próbując mnie przekonać, to i tak nie zdołasz... Jutro... proszę – dodałam po krótkiej pauzie.
– No dobrze, jak wolisz – przyznał niechętnie. – Muszę kończyć, bo twój wujek mnie udusi, jak nie skończę auta klientowi na czas... Zadzwonię później – dopowiedział.
– Dobrze – potwierdziłam. – Bądź ostrożny i wracaj bezpiecznie – poprosiłam.
Pożegnaliśmy się i zakończyliśmy połączenie. Zrobiło mi się nieco przyjemniej, lecz nieznośne myśli powracały w najmniej odpowiednich momentach. Zjadłam, obejrzałam serial w telewizji, próbując w ten sposób zająć sobie czas. Nie mogąc jednak znaleźć sobie miejsca, zadzwoniłam do ciotki. Na moje szczęście wracała właśnie do domu, więc umówiłyśmy się że do niej przyjadę. Mając w zamyśle wybranie się na wyścig od razu po spotkaniu z szarooką, przygotowałam się odpowiednio, wybierając najbezpieczniejszy ubiór na jazdę na motocyklu. Zadowolona z siebie, związałam jedynie włosy i poszłam na parking wyprowadzić bestię. Uwielbiałam jej ryk, kiedy przekręcałam kluczyk w stacyjce. Pomruki w trakcie zmiany biegów i metaliczne zadowolenie na podbicie obrotów silnika. Dawała mi wolność umysłu, której tego dnia nie potrafiłam zaznać a jeździć w nieskończoność też nie mogłam.
Na miejsce dotarłam zaledwie po piętnastu minutach. Światła na krzyżówkach zgrały się idealnie, nie zatrzymując mnie nawet na chwilę. Majka przywitała mnie, jakbyśmy nie widziały się kilka lat, mimo że nie minął nawet pełny tydzień. Mimo to nie miałam zamiaru umniejszać jej radości. Bestię odstawiłam na podjazd pod garaż. Ściągnęłam rękawice, kask, na progu dodatkowo ciężkie buty i kurtkę, która w razie potrzeby zabezpieczała ciało przed upadkiem. Jasnowłosa zaparzyła kawę i nim się obejrzałam siedziałyśmy już w salonie rozmawiając. Właściwie to ja bardziej słuchałam jej wypowiedzi, a raczej próbowałam, przygnieciona własnym problemem.
– Co się dzieje? – zapytała zaniepokojona, przerywając swoją wypowiedź w połowie zdania.
– Nic takiego – rzuciłam szybko na odczepne.
– Oj dziecko... – Westchnęła ciężko, odkładając na stół filiżankę z kawą. – Zapominasz, że cię wychowałam i znam cię na wylot. Przede mną nie ukryjesz, że coś cię męczy, więc może lepiej będzie to z siebie wyrzucić?
Spojrzała na mnie tym swoim czułym, matczynym wzrokiem, pod wpływem którego miękło mi serce. Nie chciałam zwierzać się ze swoich obaw, nim nie dostałam ostatecznej diagnozy od lekarza, ale może rzeczywiście miała rację. Może to pozwoliłoby mi się nieco uspokoić, pomyślałam odruchowo. Westchnęłam głęboko, jakbym chciała wraz z powietrzem, nabrać dodatkowej odwagi i na jednym tchu wyrzuciłam z siebie:
– Możliwe, że jestem w ciąży...
– W ciąży? Z nim? – Usłyszałam za sobą podniesiony ton głosu brata.
Odwróciłam się nagle, zaskoczona jego obecnością. Byłam tak pochłonięta własnymi myślami, że nawet nie odnotowałam faktu, kiedy wszedł do domu.
– To jeszcze nic pewnego – próbowałam go uspokoić.
Mimo, że ze względu na mnie i pomoc w śledztwie udało im się dogadać, to Łukasz nadal miał mu za złe okoliczności w jakich wylądowałam w szpitalu z rozwaloną głową.
– Dowiem się dopiero za dwa tygodnie na kolejnych badaniach – mówiłam szybko, aby nie zdążył mi przerwać.
Widziałam jego zaciśniętą ze złości szczękę i wzburzoną twarz, która wytrąciła mnie z równowagi.
– Ale gdyby nawet to się potwierdziło, to chyba lepiej, że byłoby to dziecko mojego chłopaka a nie Arka, prawda? – zapytałam odruchowo, wyciągając dość ciężki argument na obronę zielonookiego.
Luk nie skomentował moich słów. Zamilkł, jakby dostał ode mnie soczystego liścia i z czerwoną twarzą odwrócił się na pięcie, znikając na schodach.
– Czyli to jeszcze nie jest potwierdzone? – Tymi słowami ściągnęła mnie do siebie z powrotem ciotka.
– Nie... lekarz powiedział że jeśli tak, to jest jeszcze za wcześnie żeby USG to wykazało, dlatego mam przyjść ponownie – wyjaśniłam.
– Rozumiem... – Westchnęła cicho. – A jeśli się potwierdzi? Będziesz zadowolona, czy wręcz przeciwnie?
Zawahałam się, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Bałam się też powiedzieć cokolwiek Maksowi, ze względu na jego reakcję. Dopiero co wyjaśniliśmy sobie wszystkie nieporozumienia i odkryliśmy najgorsze tajemnice, postanawiając że z niczym teraz nie będziemy się spieszyć, a tu nagle pojawiłoby się dziecko? Jakoś nie umiałam tego przetrawić.
– Sama nie wiem ciociu. – Spuściłam zmieszana wzrok. – Mam totalny mętlik w głowie i nie mam pojęcia, jak to przekazać w ogóle Maksowi.
Jasnowłosa zamyśliła się na dłuższą chwilę, upijając łyk kawy, po czym zaczęła opowiadać mi swoją historię ciąży, próbując w ten sposób rozwiać moje obawy. Słuchałam jej przejęta, lecz kocioł myśli w mojej głowie nie ustawał i nie zniknął do późnego wieczoru.
Kiedy przyszła w końcu pora mojego wyjazdu, nie powiedziałam dokąd jadę. Ciotka nie znosiła, kiedy siadałam na swojego ścigacza, obawiając się o moje bezpieczeństwo. Nie mogłam ej za to winić, bo wychowała mnie jak własną córkę. Pożegnałam się zatem jak nigdy nic, założyłam na siebie, to co było potrzebne i ruszyłam na teren starej gazowni.
Było już ciemno. Latarnie na budynkach, połączone z reflektorami motocykli, dodawały charakteru i tajemniczości wydarzeniu, w którym miałam zamiar wziąć udział. Stanęłam na linii startu na zewnętrznej pozycji. Było jeszcze wcześnie, więc uprzedzono mnie, że musimy zaczekać jeszcze na dwóch zawodników. Facet w dredach, który podszedł do mnie po wpisowe, przyglądał się, jakby mnie już kiedyś widział, lecz nie odezwał się w tej sprawie nawet słowem. Nie pytał skąd jestem, jakim cudem dowiedziałam się o nielegalnym przedsięwzięciu, co nieco mnie zdziwiło, ale nie miałam zamiaru, zaprzątać sobie tym głowy. Nagle jak na złość zadzwonił telefon, którego zapomniałam wcześniej wyciszyć. Widząc połączenie od zielonookiego odebrałam od razu.
– Gdzie jesteś? – zapytał przejęty, całkowicie pomijając przywitanie.
– Coś się stało? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, nie wiedząc czemu tak się spiął. – Ty mi powiedz... Gdzie jesteś? – Zadał ponownie to samo pytanie, nie pozwalając mi nawet dojść do głosu.
Silniki zawyły. Każdy sprawdzał gotowość swojego sprzętu, a ja zamiast przygotować się do startu, wisiałam na telefonie.
– Muszę kończyć. – Odetchnęłam, nie znosząc go tak zbywać. – Porozmawiamy jak wrócę...
– Nieważne...wiem gdzie jesteś... – przerwał mi, po chwili się rozłączając.
Zaskoczyło mnie to, lecz nie miałam czasu analizować w tej chwili jego zachowania. Schowałam komórkę i skupiłam się na wyścigu. Adrenalina zaczęła wypełniać komórki mojego ciała, kiedy wszyscy byliśmy już przygotowani do startu, a prowadzący objaśniał zasady wyścigu. Trwało to wszystko niecały kwadrans, lecz sama, niezwykle przejęta, miałam wrażenie, że minął zaledwie ułamek sekundy. Maks wyjaśnił mi gdzie się poznaliśmy i w jakich okolicznościach, lecz teraz czułam, jakbym robiła to po raz pierwszy, nie mając nawet pewności, czy bym sobie poradziła. Niemniej stałam i cierpliwie czekałam. Silniki zawyły. Opuściłam szybkę i podkręciłam obroty wbijając wzrok w prowadzącego, który lada moment miał dać sygnał do startu... Ruszyliśmy gwałtownie, jednak czerwony ścigacz zajechał mi drogę, stając bokiem na trasie. Zatrzymałam się gwałtownie, niemal natychmiast stając w miejscu, tuż przed moją żywą przeszkodą. Na szczęście nie zdążyłam rozbujać maszyny do wyższej prędkości. Reszta pojechała przed siebie, a ja przegrałam wyścig już na starcie. Niesamowicie wkurzona ściągnęłam kask i zeszłam z bestii. Wymachując po drodze rękami, podeszłam do chłopaka, niemal wykrzycząc w locie wszystko co w tym momencie wpadło mi do głowy. On także wyłączył silnik i zszedł z motoru, ściągając kask z głowy.
– Co ty odwalasz Maks?! – krzyknęłam, niemal uderzając go dłonią w ramię.
– Co ty robisz? – rzucił na swoją obronę. – Luk do mnie dzwonił... Mówił o twojej wizycie u lekarza, a ty przyjeżdżasz tu i chcesz ryzykować zdrowie dla głupiej wygranej?! – zbulwersował się.
W oddali usłyszałam syreny policyjne, które się do nas zbliżały. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, przestraszyłam się nie na żarty.
– Uciekaj stąd...już! – wrzasnęłam, próbując przegłuszyć nadjeżdżających z niesłychanym tempem zawodników, którzy zmierzali do mety.
– Za nic – warknął. – To ja zadzwoniłem po Luka...
Otworzyłam oczy ze zdumienia. Widać, jeśli chodziło o mnie, to w jakiś sposób potrafili się dogadać...
Nie zdążyłam odpowiedzieć, ani w żaden sposób zareagować na słowa o swoim bracie. Oślepił mnie nagły blask reflektora czarno-srebrnego ścigacza, który nagle, w niesłychanym pędzie skręcił w naszą stronę, jakby próbować od czegoś odbić, nie zauważając na drodze przeszkody w postaci naszej dwójki. Zamarłam, po chwili czując twardą nawierzchnię pod swoimi pośladkami. Świat zawirował, a ja próbowałam rozeznać się w sytuacji. Ludzie w popłochu uciekali z terenu gazowni, z obawy przed zbliżającymi się radiowozami, a zawodnicy zwijali czym prędzej swoje jednoślady. Kątem oka dojrzałam właściciela ścigacza, który jechał w naszym kierunku. Podnosił się niemrawo z ziemi, podtrzymywany przez znajomego. Maszyna leżała na boku, lecz szybko ją pozbierali. Wśród kilkunastu par butów, których właściciele przebiegali koło mnie, żaden nie stanął, by pomóc mi wstać z ziemi.
– Maks? – zaczęłam dość cicho, rozglądając się i nie mogąc go dostrzec. – Maks?! – powtórzyłam znacznie głośniej, ostrożnie podnosząc się z siadu. – Maks! – krzyknęłam z przerażenia, kiedy w końcu go dostrzegłam.
Oczy zaszły mi łzami, a serce rozsypało się na tysiąc kawałków. Nogi same poniosły obolałe ciało i rzuciły mnie na kolana tuż przy bezwładnym ciele mojego chłopaka. Mówiłam do niego, krzyczałam zalewając jego kurtkę łzami. Szarpałam, próbowałam cucić, lecz struga krwi, wypływająca spod jego głowy spowodowała, że nie potrafiłam nad sobą zapanować. Histeryzowałam, na oślep wzywając pomocy i krzycząc do niego, mając nadzieję, że w jakiś magiczny sposób usłyszy moje wołanie:
– Proszę! Nie zostawiaj mnie! Nie zostawiaj nas! – szlochałam, pierwszy raz szczerze, bez oporów otwierając się: – Kocham cię...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro