Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

36. Nowy sąsiad?...

Obudziłam się wcześnie rano kompletnie niewyspana. Wierciłam się pół nocy, nie mogąc znaleźć swojego miejsca. Morfeusz usilne próbował porwać mnie do swojego świata, lecz tej nocy moje ciało, serce i rozum, jak jeden mąż, skutecznie odpierali jego starania. Wczorajszy wieczór kompletnie wytrącił mnie z równowagi. Musiałam się pozbierać, ogarnąć, ale sama nie wiedziałam jak. Musiałam z kimś porozmawiać, a wiedziałam dobrze, że Luk był teraz odpowiednim słuchaczem. Jak zawsze, nie czekając na pozwolenie i zapominając o zasadach dobrego wychowania, jakimi jest chociażby pukanie do drzwi, wparowałam do pokoju brata. Nie było go. Za to na łóżku i biurku niedbale były porozrzucane jakieś papiery i teczki. Zaciekawiona tym dziwnym bałaganem, którego nigdy prędzej nie zastałam, postanowiłam przyjrzeć się z bliska. To były dokumenty i akta sprawy, którą aktualnie musiał prowadzić Łukasz. Nie wiedziałam, czy powinnam grzebać w jego papierach, ale ciekawość wzięła nade mną górę. Poczułam się przez tą krótką chwilę jak jakiś szpieg odkrywający tajemnice świata przestępczego. Akta były związane z włamaniami i kradzieżami do domów w oddalonych od centrum dzielnicach. Wybierali sobie najzamożniej wyglądające z nich, choć według tego co pobieżnie przeczytałam było widać pewien schemat. Brak włączonego sygnału alarmu. Brak oznak kradzieży drogich sprzętów a nawet biżuterii. Ginęła tylko gotówka i to w sporych ilościach, oraz auta i motory z garażów. Zdziwiło mnie nawet, że ludzie mogliby trzymać w domach takie pokłady gotówki, mając do dyspozycji tyle różnych rodzajów banków. Otwarłam kolejną teczkę przyglądając się ohydnej gębie na zdjęciu przypiętej w lewym górnym rogu. Jego, wręcz kwadratowe rysy twarzy i niemal wygolona na zero głowa nie napawały zaufaniem, tym bardziej, że miał nad wyraz puste oczy i zaciśniętą kurczowo szczękę. Cechą charakterystyczną była dość spora blizna na lewym policzku, jakby była pozostałością po rozcięciu nożem. Przeszły mnie ciarki, kiedy spoglądałam na to zdjęcie, wiedząc, że Łukasz na co dzień ma do czynienia z takimi szemranymi typkami. Wydobyłam z pod spodu kolejny egzemplarz akt i zamurowało mnie. Jakby oderwana od złodziejskiej szajki postać mężczyzny z blond dredami wpatrywała się we mnie z kawałka papieru w moich rękach.

-Teofil Karbaczyński. -zdążyłam przeczytać jedynie tą informację, kiedy pospiesznie odrzuciłam dokumenty z powrotem, słysząc na korytarzu zbliżające się kroki. -Czy on mógł być zamieszany w sprawę kradzieży i włamań, którą prowadził Łukasz? A wydawał się taki miły i przyjazny. -zastanawiałam się mimowolnie, siadając szybko na krawędzi łóżka, udając w ten sposób obojętną na rozrzucone akta

-Nikola? -wymamrotał zaskoczony chłopak, stając jak wryty w progu. Spojrzał badawczo na moją spokojną twarz i dokumenty tuż za mną, jakby sprawdzał, czy wszystko jest na swoim miejscu -Co tu robisz? -dopytał swoim służbowym tonem

-Przyszłam z Tobą porozmawiać, ale widzę, że jesteś zajęty. -wskazałam ręką na stos papierów -Nie chcę Ci przeszkadzać, więc pomówimy kiedy indziej. -powiedziałam spokojnie, podnosząc się z krawędzi łóżka. Spojrzał na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem, jakby chciał wybadać z moich myśli, powód mojego przyjścia. Wyłapałam to od razu, dlatego szybko się zreflektowałam. -Serio, to nic takiego. Może poczekać. -uśmiechnęłam się dość sztucznie i skierowałam się w stronę otwartych drzwi

-Nikola. Zaczekaj. -powiedział stanowczym, władczym głosem, co nieco mnie zaskoczyło. Znałam go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że jego ton nie wróżył nic przyjemnego. Spojrzałam na niego pytająco, zastanawiając się, o co mogło mu chodzić. -Usiądź proszę. -wskazał na miejsce obok siebie, a ja z lekkim wahaniem zrobiłam to o co poprosił -Wiem, że grzebałaś w aktach. -Mruknął z niezadowoleniem, a ja mimochodem zastanawiałam się, co zrobiłam nie tak i jakie ślady po sobie zostawiłam, że od razu przyłapał mnie na wtykaniu nosa tam gdzie nie powinnam -Leżą nie w tej kolejności, w której je zostawiłem, przed wyjściem do łazienki. -wytłumaczył spokojnie, a mnie ścisnęło w żołądku

-Przepraszam. -westchnęłam ciężko, wiedząc, że przyłapał mnie na gorącym uczynku -Byłam po prostu ciekawa...

-Wiem... -przerwał mi odruchowo -...Ale kiedyś, za te Twoje wtykanie nosa w nie swoje sprawy wpakujesz się w niezłe kłopoty, a nikt z nas tego nie chce. -warknął prawiąc mi morały. Nie mogłam zaprzeczyć, bo zdawałam sobie sprawę z tego, że miał całkowitą rację. Umiałam pakować się w kłopoty jakby chodziły za mną jak cień, czekający na odpowiedni moment do działania. -Dziewczyno! Ja się po prosty o Ciebie martwię i nie mogę na każdym kroku, zastanawiać się czy nie wdepnęłaś w coś, w co nie powinnaś. -podniósł stanowczy głos, tak abym zrozumiała powagę jego słów -Nie wiem ile przeczytałaś w aktach i ile osób widziałaś na zdjęciach, ale masz trzymać się z daleka od nich wszystkich, jeśli kiedykolwiek ich zobaczysz! Rozumiesz?! -warknął na mnie, niemal potrząsając mną za ramiona. Był zdenerwowany, tak bardzo, że sama jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie.

-Luk! Spokojnie! Zrozumiałam! -warknęłam na niego jak jakieś zaszczute zwierzę. Puścił mnie po chwili, zdając sobie sprawę, że przesadził ze swoją dość wybuchową reakcją. Zamarł na chwilę, jakby zastanawiał się, czy powinien powiedzieć coś jeszcze. Wstał pospiesznie z krawędzi łóżka i otwarł swoją szafę na oścież, z niedbale ułożonymi ubraniami.

-Podejdź tu. -wymamrotał już spokojniej, sięgając ręką do najwyższej półki. Przekładał przez chwilę jakieś kartoniki i pudełka, aż ukazał mi się mały czarny futerał na szyfrowany zamek. -Weź. -poczułam się przez chwilę, jakby wydawał rozkaz swojemu podwładnemu. Krótkie, rzeczowe komendy jak w jego pracy -Teraz otwórz. -powiedział stanowczo

-Jak? Przecież nie znam szyfru? -spojrzałam na niego z niedowierzaniem i napotkałam konspiracyjny uśmieszek

-Znasz. Masz go wyryty w podświadomości, jak cała nasza rodzina. -powiedział lekko łamanym głosem, a moje trybiki zaczęły pracować na zwiększonych obrotach. Odruchowo ustawiłam sześciocyfrową datę śmierci moich rodziców, mając podświadomie nadzieję, że to jednak nie ta kombinacja. Coś kliknęło i etui pozwoliło się otworzyć. Uniosłam ostrożnie wieko do góry, jakbym bała się, że coś z jego wnętrza mnie zaatakuje. W dodatkowo zawiniętym materiale znajdowała się broń. Była identyczna jak na strzelnicy policyjnej. Nie była przeznaczona na ostrą amunicję, ale w razie zagrożenia potrafiła narobić sporych szkód w niedoskonałym ciele człowieka.

-Po co mi ją pokazujesz? -zapytałam niepewna motywu jego działania

-Żebyś w razie konieczności, wiedziała, że możesz jej użyć. -westchnął ciężko tłumacząc dalej -Nie zabijesz nią, ale możesz poważnie zranić. Wygląda identycznie jak ta na ostrą amunicję, więc nawet sama jej obecność w Twoich rękach, będzie w stanie odstraszyć napastnika...

-Luk? -zaczęłam ostrożnie, dodając dwa do dwóch -Ty się obawiasz, tych włamań na przedmieściach. Prawda? Dlatego mi o tym mówisz. -spojrzałam na niego ciepło, wiedząc, że również w ten sposób chce, abyśmy poczuli się bezpieczniej

-Jednak przeczytałaś więcej niż myślałem. -westchnął ciężko, jakby powietrze wokół nas zrobiło się nagle zbyt gęste do prawidłowego oddychania -Gdyby kiedykolwiek coś takiego miało miejsce, weź broń, ukryj się dobrze i przeczekaj. Nie pajacuj tylko się ukryj. Zrozumiałaś?

-Tak... -powiedziałam lekko, mając nadzieję, że nigdy nie będę miała okazji użyć jego, zakamuflowanej w szafie, broni...

Ranek był piękny. Słońce przyjemnie ogrzewało swoimi promieniami. Postanowiłam przewietrzyć bestię, która stała sama w garażu. Brakowało mi jej pomruku i zadziornej prędkości. Moje rany po wypadku szybko się zagoiły i pozostawiły po sobie tylko niechciane, pamiątkowe blizny. Ubrałam się odpowiednio w zastępczy kombinezon, którego rzadko używałam. Ten, w którym czułam się najlepiej został całkowicie zniszczony. Jechałam niespiesznie, podziwiając okolicę, jakbym widziała ją po raz pierwszy. Może i nawet tak było. Po raz pierwszy tak naprawdę cieszyłam się jej widokiem, nie starając się po prostu przejechać określonego odcinka drogi. Moja mała wycieczka zakończyła się na parkingu, niedaleko bloku, który był moim dzisiejszym celem podróży. Wyłączyłam silnik i ściągnęłam kask, pozwalając moim ognistym lokom, na odrobinę wytchnienia. Zeszłam z motoru i podeszłam bliżej budynku, zatrzymując się niepewnie w połowie drogi do szklanych drzwi wejściowych. Poczułam strach mieszający się z ekscytacją. Zawahałam się, nie wiedząc, czy zamieszkanie w tym miejscu, byłoby dla mnie odpowiednią decyzją. Stałam jak ten słup soli, na środku chodnika, pozbawiając przechodniów spokojnego i bezproblemowego  przejścia. Moja mieszanka sprzecznych ze sobą emocji była niemal nie do zniesienia. Serce waliło jak oszalałe, a rozum próbował przegłuszyć jego rytm. Wyciągnęłam z kieszeni klucze i karteczkę, upewniając sie mimochodem, czy rzeczywiście trafiłam pod odpowiedni adres. Ściskałam w dłoni wyrzeźbione kawałki metalu, tak mocno, ze prawie odcisnęły na jej wnętrzu swój kształt. Gapiłam się nieznośnie jakbym miała zaraz wkroczyć do jakiegoś Escape roomu, z którego nie byłoby żadnej drogi ucieczki.

-Hej Piękna. -usłyszałam ciepły, aksamitny głos za swoimi plecami -Przyjechałaś na śniadanie? -odwróciłam się od razu, zaskoczona widokiem Maksa, niosącego zakupy -Starczy dla nas obojga. -Wyszczerzył się w uśmiechu, a ja przez krótką chwilę zapomniałam o całej otaczającej mnie rzeczywistości i wątpliwościach, które jeszcze przed chwilą mną targały. Nie powiedziałam nic. W milczeniu rzuciłam sie na szyję zielonookiemu i pocałowałam namiętnie na powitane. Objął mnie w talii, nie chcąc wypuszczać ze swoich rąk. Cieszyłam się jego ciepłem, rozpływając się w jego objęciach. W końcu mój rozum zatrybił. Odsunęłam się lekko i spojrzałam  badawczo w zadowoloną twarz chłopaka.

-Maks... Co Ty tu właściwie robisz? -zapytałam odruchowo

-Mieszkam. -powiedział, lekko wzruszając ramionami -Ale nie podawałem Ci mojego adresu, więc skąd wiedziałaś? -zastanawiał się

-Nie wiedziałam. -zmarszczyłam brwi, rozluźniając mocno zaciśniętą pięść, w której ukazał się pęk kluczy -Chciałam zobaczyć mieszkanie po rodzicach. -westchnęłam ciężko jakbym chciała zrzucić ze swoich barków jakiś niechciany ciężar -Wczoraj wieczorem dostałam klucze...

-Tylko pod jedynką nikt nie mieszka. -zauważył odruchowo -Wprowadzisz się? -zapytał unosząc w górę mój podbródek, abym na niego spojrzała. Czekał cierpliwie, a jego zadowolony, spokojny wyraz twarzy zmusił mnie do zastanowienia. Nie miałam pojęcia, co właściwie chciałabym zrobić z tym mieszkaniem. Wiedziałam jednak, że nigdy nie sprzedałabym go nikomu obcemu.

-Sama jeszcze nie wiem. -wyszeptałam ledwo słyszalnie -Chciałam je po prostu zobaczyć, ale... -zawahałam się na chwilę -...Nie jestem pewna, czy mam na tyle odwagi, żeby tam wejść...

-W takim razie najpierw zapraszam do siebie na śniadanie a później zdecydujesz czy chcesz tam wejść czy nie... -rzucił odruchowo, chwytając mnie za rękę. Rozweseliła mnie ta reakcja tak samo, jak nieznośne burczenie wydobywające się z brzucha zielonookiego, coraz głośniej dające o sobie znać. Weszliśmy pospiesznie do środka, a właściwie zostałam przez niego wciągnięta, nie mając siły nawet zaprotestować. Zatrzymaliśmy sie już na pierwszym piętrze, tuż nad mieszkaniem, które przyjechałam zobaczyć. Chłopak rzucił odruchowo klucze na szafkę w niewielkim korytarzu i zniknął gdzieś za drzwiami po lewej, rzucając niedbale coś w stylu żebym się rozgościła. Zdjęłam ciężkie buty i grubą kurtkę nastawiając mimochodem uszu. Słyszałam pospieszne krzątanie się po pokoju i zamykające się szafki. Podeszłam do drzwi i zobaczyłam, jak nerwowo wrzuca rozrzucone po pokoju ubrania do przestronnej szafy. Rozbawiło mnie to niesamowicie. Ten jego popłoch był wręcz uroczy.

-Pomóc Ci w sprzątaniu? -zaśmiałam się pod nosem, przyłapując go w niezręcznej sytuacji.

-Sorki, ale po prostu nie spodziewałem się gości. -rzucił odruchowo, rumieniąc się jak burak. Po raz pierwszy widziałam go tak skrępowanego a zarazem zawstydzonego. Podeszłam do niego, ciągnąc za koszulkę i kradnąc soczystego całusa.

-Idź zrobić sobie coś do jedzenia, bo zaraz padniesz mi z głodu, a już prawie jedenasta. -powiedziałam ciepło, bo dobrze wiedziałam, że swoją zmianę w restauracji skończył po trzeciej nad ranem

-A Tobie co zrobić do jedzenia? -zapytał odruchowo

-Siebie z czarną kawą w ręce. -zaśmiałam się na samą tą myśl

-Da się zrobić. -odparł konspiracyjnie, a mnie zatkało

-Maks, ja tylko żartowałam. -tłumaczyłam się ze swoich nieprzemyślanych słów, wręcz zmuszając go, aby wyszedł w końcu z pokoju.
Rozejrzałam się po nim. Był wręcz ogromny jak na zwykłą kawalerkę. Wystrój typowo męski, bez zbędnych ozdób i bibelotów. Dwa duże okna idealnie oświetlały pomieszczenie. Pod jednym z nich znajdowała się rozłożona jeszcze kanapa, z niezdarnie rozrzuconymi poduszkami i kołdrą, jakby zielonooki dopiero co się z pod niej wygramolił. obok niej znajdowały się dwa, szare fotele do kompletu, niemal oplatające szklany stolik, na którym leżała jakaś książka. Pod drugim oknem, obok komody na specjalnych stojakach stały dwie gitary. Jedna klasyczna, ciemnobrązowa z metalowymi strunami. Druga smukła, czarna, elektryczna jaką zapamiętałam z koncertu. Uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie tego wieczoru i naszego pierwszego pocałunku. Wręcz rozpłynęłam się, zapominając przez krótką chwilę gdzie jestem. Ocknęłam się w końcu i rozejrzałam ponownie. Największą moją uwagę w tym pokoju przykuły nie meble, nie telewizor wiszący na ścianie, czy kino domowe z masywnymi głośnikami postawionymi w każdym jego kącie. Zwróciłam uwagę na smukły, wysoki regał, po brzegi wypełniony książkami. Podeszłam do niego, niespiesznie badając opuszkami palców ich grzbiety. Znajdowało się tu dosłownie wszystko, od mitologii, powieści historycznych, literatury faktu, po kryminały, których jeden z nich leżał na szklanym stoliku.

-Należały do moich dziadków... -usłyszałam spokojny głos Maksa, opierającego się o futrynę drzwi -...Tak samo zresztą jak całe to mieszkanie. -podszedł do mnie powoli, wtulając swoją klatkę w moje plecy. Objął mnie delikatnie w pasie i całując w policzek wyszeptał. -Kawa jest już na stole i coś słodkiego też się znalazło... -Nawet nie czekał na jakąkolwiek reakcję z mojej strony. Pociągnął mnie za sobą, a ja nie protestowałam, pozwalając zaprowadzić się do śniadaniowego lokalu...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro