28. Awaria...
Pakowałam się chaotycznie, nie wiedząc gdzie dokładnie zamierza mnie porwać ten tajemniczy jegomość. Już chyba znudziły mu się te moje zgadywanki, bo za każdym razem kiedy o to pytałam przewracał oczami jak niezadowolona księżniczka, której rola powinna przypadać tylko i wyłącznie mnie. Rzucałam w walizkę co popadnie, od spodni zaczynając, po zwiewne sukienki, niezbędne przybory toaletowe, bez których nie mogłam się obyć, aż w końcu po tą jedną rzecz, którą starannie przemyciłam mimo uważnego wzroku chłopaka.
- Boże, ty cały arsenał ze sobą zabierasz? -zapytał z niedowierzaniem
- Maks... -zaczęłam stanowczo -...Dałeś mi piętnaście minut na spakowanie się, nie dając w zamian żadnej najmniejszej wskazówki, na co dokładnie mam się przygotować... -oparłam ręce na biodrach, demonstrując moje małe wzburzenie i podchodząc bliżej chłopaka -...Więc nie dziw się, że rzucam wszystko jak leci, bez zastanowienia, choć pewnie i tak większość zostanie w walizce nieruszona... -zamknęłam ostrożnie zamek, odgarnęłam włosy z czoła i z przejęciem małej dziewczynki, rzuciłam radośnie -...Już! -Maks spojrzał na zegarek, uniósł lekko brwi do góry i z nieskrywaną pochwałą w głosie powiedział
- Zuch... Zmieściłaś się w czasie. Zostało ci jeszcze pięć minut...
- A co? -zapytałam zadziornie -Wątpiłeś w moje możliwości organizacyjne? -przygryzłam lekko dolną wargę, zastanawiając się odruchowo, czy tym gestem jestem w stanie sprowokować go do tego, aby znów namiętnie mnie pocałował
- Ani trochę... - wycedził podchodząc do mnie na odległość dosłownie paru centymetrów -...Ale widzę, że nadrobiony czas chcesz spożytkować nieco inaczej... -uśmiechnęłam się porozumiewawczo, jakbym chciała wykrzyczeć mu jedno słowo, które było odpowiedzią na jego pytanie "Bingo!". Moje serce zaczęło przyspieszać, a kolana niemal same się uginały pod wpływem narastającego napięcia, które wisiało w powietrzu. Jednym zwinnym ruchem odwrócił mnie tyłem do siebie, co bardzo mnie zaskoczyło, choć nie dałam tego po sobie poznać. Lewa dłoń ostrożnie, powolutku sunęła po mojej talii zatrzymując się na brzuchu. Chwyciłam go delikatnie, nie chcąc, aby mnie w tej chwili puszczał. Prawą dłonią odsunął moje luźno opadające na plecach włosy, odsłaniając tym samym całą szyję i kark. Pod wpływem jego ciepłego dotyku, moja głowa również lekko się przechyliła, aby miał do mnie lepszy dostęp. Poczułam jego ciepły oddech, na mojej wrażliwej szyi i w tym jednym momencie, całe moje ciało przepełnił nieznośny dreszcz podniecenia. Odsunął szerokie ramię mojej zielonej sukienki a ja zamarłam zdając sobie sprawę, że moja zabliźniona rana nie jest już zakryta opatrunkiem i wciąż szpeci mój prawy bark
- Maks proszę... Nie patrz... -wycedziłam niemal ze łzami w oczach
- Wstydzisz się swojego ciała? -wyszeptał mi tym swoim aksamitnym, niskim głosem wprost do ucha - Przecież już cię całą widziałem... -dodał niezwykle sensualnym tonem
- Po wypadku nie... -wycedziłam ledwo słyszalnie, próbując odruchowo nie dopuścić do odkrycia szpetnego miejsca. On jednak zamiast zaprzestać testowania mojego opanowania wyszeptał spokojnie
- Podobasz mi się taka, jaka jesteś... -pocałował moją szyję sprawiając tym samym, że zaczęłam tracić kontakt z rzeczywistością -...I żadna rana, czy największa blizna tego nie zmieni... -pocałował mnie po raz kolejny i miałam wrażenie, że tylko fakt, że podtrzymuje mnie lewą ręką w pasie pozwala mi zachować wystarczającą równowagę. Odsunął materiał, czego pod wpływem czułych pocałunków nawet nie zauważyłam. Wzdrygnęłam się lekko, kiedy opuszkami palców, z niezwykłym wyczuciem zaznaczał linię mojej blizny -Boli? -zapytał, jakby bał się, że moja reakcja jest spowodowana tym gestem
- Nie... -wyszeptałam lekko, pozwalając, aby jego wargi spoczęły na tym szpecącym mnie miejscu. Ukucnął za mną, nie odrywając lewej dłoni od mojego brzucha, a prawą uniósł powoli rąbek mojej sukienki, aby obnażyć moje biodro. Tak samo jak prędzej pogładził moją bliznę i ucałował z niezwykłą czułością. Podniósł się po chwili na równe nogi i odwrócił twarzą ku sobie, obejmując jednocześnie w talii. Tylko, że ja nie mogłam spojrzeć mu w oczy, choć sama nie wiedziałam dlaczego.
-Nikola... -wyszeptał czule unosząc mój podbródek ku górze -...Spójrz na mnie... - zrobiłam to niechętnie, ale kiedy otwarłam przymknięte powieki, z oczu odpłynęły mi łzy, które tak bardzo starałam się stłumić -...Jesteś piękna i nic tego nie zmieni... - wtuliłam się odruchowo w jego ramiona, dopuszczając do swoich uszu miarowe bicie jego serca, które od razu mnie uspokoiło
- Nawet siwe włosy i zmarszczki, jak już będę miała osiemdziesiątkę na karku? -zapytałam, choć nie wiedziałam po jakiego grzyba wyciągałam tak ciężką artylerię. Może po prostu chciałam w ten sposób do końca się uspokoić obracając wszystko w żart. Sama nie wiedziałam o co mi dokładnie chodziło, ale słowa już wypłynęły z moich ust i nie mogłam ich cofnąć
- Nawet wtedy... -powiedział spokojnie, przytulając mnie bardziej do siebie
- Maks?... -zaczęłam powoli zdając sobie sprawę, że mimo iż w jego ramionach czułam się naprawdę niesamowicie, to musiałam z wielkim żalem przerwać te przytulanki
- Tak?... -przeciągnął to słowo w taki sposób, jakby wiedział co zaraz powiem
- Myślę, że wykorzystałam już to moje nadrobione pięć minut i czas się jednak zbierać... -chłopak westchnął głęboko, jakby za nic nie chciał ruszyć się z mojego pokoju, na co od razu zareagowałam -...Obiecuję, że nadrobimy przytulasy na miejscu, gdziekolwiek by to nie było... -uśmiechnął się konspiracyjnie, jakby już miał w głowie cały przebieg kolejnych dni, co nieco mnie rozbawiło...
Wyszliśmy na mieszczący się niedaleko parking. Na zewnątrz panował już półmrok, dlatego nie mogłam pojąć, dlaczego zielonooki tak bardzo nalegał, żeby jechać nocą. Tłumaczył mi tylko pokrótce, że jedziemy dość daleko a nie chce marnować żadnej wolnej chwili na miejscu. W mojej głowie wirowało tornado myśli i niezliczonych spekulacji, ale żadne z nich nie uzyskało najmniejszego potwierdzenia. Chłopak był zbyt tajemniczy i uparty, żeby zdradzić mi jakiekolwiek, choćby najmniejsze szczegóły swojego planu. Zdziwił mnie również fakt, że nie przyjechał swoją Hondą, a byłam wręcz przekonana, że właśnie tego środka transportu użył. Mimo to cieszyło mnie, że zmierzaliśmy do czegoś, co ma spory bagażnik i pomieści moją srebrną walizkę o wręcz słoniowatych gabarytach. Nie była zbyt ciężka i nawet miała malutkie kółeczka, które ułatwiały jej przemieszczanie. Mimo to Maks, jak na prawdziwego dżentelmena przystało, postanowił sam zająć się moim bagażem, aby mój krótki spacer na parking był lekki i przyjemny. Czasami jego nadopiekuńczość strasznie mnie drażniła, bo nie byłam małą, bezbronną dziewczynką, jednak tym razem postanowiłam powstrzymać swoje sarkastyczne komentarze. W końcu, jakby na to nie spojrzeć, byłam skazana na jego łaskę, lub niełaskę.
Maks wyciągnął pilota do auta i w momencie naciśnięcia na guzik, światła czarnego samochodu zamrugały nam na powitanie. Nigdy nie zwracałam większej uwagi na auta, ale tym razem byłam pod wrażeniem, bo mimo, że Peugeot 607 nie był najnowszą wersją, to był niesamowicie wymuskany i dopieszczony, nie tylko z zewnątrz, ale też wnętrze sprawiało wrażenie wręcz luksusowego. Było widać, że poświęcił mu wiele uwagi i najpewniej sporego wkładu finansowego, ale był mechanikiem, więc wszystko mógł naprawić, czy wymienić sam.
- Wsiadaj do środka... -powiedział spokojnie, pakując moją walizkę do bagażnika -...Jest otwarte... -nie zastanawiając się ani chwili, zrobiłam o co prosił i już po chwili siedziałam na skórzanym, kremowym fotelu pasażera, zapinając się odruchowo pasami, przygotowując się tym samym do czekającej nas wycieczki -...To jak? Gotowa na długi weekend? -zapytał ochoczo, a mnie udzielił się jego dobry nastrój
- A mam jakiś wybór? -zapytałam zadziornie, a kąciki jego ust momentalnie powędrowały z zadowoleniem ku górze
- Nie... -rzucił rozbawiony, przekręcając kluczyki w stacyjce -...I to właśnie nazywa się dobrowolnym porwaniem... -zażartował, a ja roześmiałam się w tej samej chwili, kiedy skończył zdanie
Jechaliśmy już jakieś trzy godziny. Zza szyby nie widziałam dosłownie nic, chyba, że akurat przejeżdżaliśmy przez jakieś miasto, czy wioskę, które witało nas blaskiem latarni i zapalonych świateł w oknach domów. W głośnikach przyjemnie brzmiały rockowe nuty, które umilały nam czas pomiędzy luźnymi rozmowami. Mimo, że nie miałam zielonego pojęcia jaki jest cel naszej podróży, byłam zadowolona z samego jej przebiegu. Nienawidziłam niespodzianek, ale w tym przypadku byłam niesamowicie podekscytowana, chociażby tym, że spędzimy z Maksem kilka dni tylko we dwoje, z dala od wszystkiego i wszystkich. Rozpłynęłam się na samą tą myśl, opierając lekko głowę o zagłówek wygodnego fotela. Musiałam przyznać, że komfort jazdy był naprawdę przyjemny, przez co, nawet mimo późnej pory, nie czułam najmniejszego znużenia.
Przejeżdżaliśmy, przez kolejny, rozciągający się kilometrami gęsty las, którego pobocza oświetlały tylko reflektory auta. Już od jakiegoś czasu, nie spotkaliśmy na swojej drodze, żadnego środka transportu, który tak jak my, śpieszył by się na upragnioną majówkę. Nagle w oddali coś się poruszyło. Błyszczące od lamp oczy nawet nie spojrzały w naszą stronę, kiedy zwierzę wyłoniło się zza gęstych krzaków.
- Maks! Jeleń! -krzyknęłam przerażona łapiąc się odruchowo fotela, chociaż chłopak już chwilę prędzej zauważył co się święci i z piskiem opon zaczął hamować, rozpędzone bardziej niż powinno, czarne auto. Zwierzę w dosłownie kilka sekund znalazło się po drugiej stronie jezdni a my z hukiem wystrzelonej opony, potoczyliśmy się na pobocze zahaczając jeszcze podwoziem o coś, co swoim dźwiękiem przypominało cięcie piłą metalu. Zatrzymaliśmy się. Maks szybko zgasił silnik pozostawiając tylko włączony zapłon, jednocześnie odpinając pas i kierując się w moją stronę. Serce mi kołatało na samą myśl, że wpadniemy na leśne stworzenie i swoim ogromnym porożem zmasakruje nasze ciała, kiedy rozbije przednią szybę. Tak... Naoglądałam się w życiu tylu horrorów i kryminałów, że moja głowa łapała każdy najstraszniejszy scenariusz z możliwych. Byłam wściekła, na swoją wybujałą wyobraźnię, bo stojąc w nocy na poboczu pod gęstym lasem nie ułatwiała mi zadania, aby uspokoić swoje nerwy.
- Nikola...Jesteś cała? Boli cię coś? -badał wzrokiem moje ciało, sprawdzając czy wszystko ze mną w porządku, mimo bladego oblicza
- Nie... Jestem cała... -wymamrotałam najspokojniej, jak tylko potrafiłam, aby nie martwić jeszcze jego -...Trochę się tylko wystraszyłam. -przyznałam, bo miałam świadomość tego, że dobrze widział, wciąż jeszcze lekko drżące moje ręce. Zielonooki wyszedł bez słowa z auta, otwierając drzwi pasażera z zewnątrz. Odpiął mój pas i delikatnym ruchem zmusił moje ciało do opuszczenia pojazdu. Kiedy stałam już na lekko uginających się nogach, bez najmniejszego oporu wziął mnie w objęcia i wtulił głęboko w siebie, abym się do końca uspokoiła. Głaskał mnie w milczeniu po głowie, to po plecach, delikatnie i miarowo, co szybko doprowadziło mnie do normalnego stanu. Mimo to nie chciałam go puszczać, choć stanie nocą pośrodku niczego nie należało do najlepszych pomysłów -Maks... -uniosłam wzrok na chłopaka, którego twarz ledwo była oświetlona przez księżyc -...Już w porządku... Możesz mnie puścić - powiedziałam cichutko, choć na zewnątrz było tak przerażająco cicho, że nawet najmniejszy mój szept byłby dobrze słyszalny
- A co jeśli nie chcę? -zapytał zadziornie a oczy znów mu figlarnie zapłonęły, co za każdym razem robiło na mnie piorunujące wrażenie
- To będziesz musiał się do tego zmusić... - wyszeptałam wspinając się na palce i całując go w policzek -...Nie chcę zostawać w tej głuszy dłużej niż to jest konieczne... -powiedziałam spokojnie, lecz nad wyraz stanowczo, na co westchnął z lekkim niezadowoleniem
- Ok... -puścił mnie niechętnie -...W schowku jest latarka. Weź ją, będziesz musiała mi pomóc... -odparł kierując się w stronę bagażnika, a ja pospiesznie zrobiłam to o co mnie prosił - Szlag!- warknął zza otwartej klapy, kiedy do niego podchodziłam -Przecież sprawdzałem ją przed wyjazdem! -oparł się dłońmi o auto zastanawiając się nad czymś głęboko
- Co się stało? -zadałam pytanie, choć nie wiedziałam, czy to dobry pomysł, aby przerywać jego gonitwę myśli
- Nie ma powietrza w zapasówce, a przebiliśmy oponę, kiedy na coś najechaliśmy na poboczu... -wytłumaczył jakby to było dla mnie coś oczywistego -...Ale cholera sprawdzałem ją przed wyjazdem, i nic nie wskazywało na to, że coś może być z nią nie tak... -wycedził przez zęby, jakby wkurzał się za to sam na siebie
- I co teraz?... -zapytałam odruchowo -...Utknęliśmy tu? -głos mi zadrżał, bo nie miałam ochoty zostawać w tym miejscu ani minuty dłużej, a co dopiero przez całą noc
- Zmienimy koło na zapasówkę tak czy tak... -oznajmił ignorując moje pytanie -...Jest stalowa. Wolę wygiąć ją niż dobrą felgę, która na szczęście się nie uszkodziła... -mówił, a ja cierpliwie czekałam na dalszą wypowiedź związaną z naszym pobytem w głuchym i oddalonym od jakiejkolwiek cywilizacji lesie. Wyciągnął wszystko z bagażnika i prosząc, abym oświetlała mu tylną oponę, zaczął zmieniać koło na zapasowe. Poszło mu tak sprawnie, że nawet nie zauważyłam, kiedy skończył. Schował wszystkie narzędzia z powrotem do bagażnika, łącznie z felgą, która ocalała. Zdjął rękawice i z hukiem zamknął klapę, kierując się w moją stronę. -Siadaj za kierownicą... -powiedział stanowczo, a ja zmarszczyłam brwi, zastanawiając się o co może mu chodzić. Musiał to zauważyć, bo od razu dodał, wyjaśniając mi wszystko -...Kawałek stąd był zjazd do lasu, musimy zepchnąć tam auto, żeby nie stało tu na poboczu, bo mimo trójkąta, ktoś może nas nie zauważyć i staranować... -odetchnął głęboko kontynuując -...Poza tym muszę sprawdzić na co najechaliśmy i czy coś jeszcze się nie uszkodziło, co może być bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę dźwięk, który słyszeliśmy... -otworzył mi drzwi kierowcy ustawiając bieg, jakbym sama tego nie potrafiła -...Kieruj a ja będę pchał! -krzyknął, zmuszając swoje mięśnie do wysiłku. Stalowa bestia na czterech kołach toczyła się powoli, lecz precyzyjnie zaparkowała na ścieżce, która prowadziła w głąb lasu -Nikola, daj latarkę... -porosił wyciągając ku mnie dłoń, na co odruchowo sięgnęłam do siedzenia obok i podałam chłopakowi pożądany przedmiot. Przeszedł kawałek trasą, którą zrobiliśmy, oświetlając asfalt i wrócił. Nagle opadł na kolana, niemal przystawiając policzek do podłoża, jakby miał zamiar wsłuchiwać się w szept ziemi. Skierował strumień światła na coś z pod spodu, a ja mogłam tylko przyglądać się, nie wiedząc co tak naprawdę się dzieje -Cholera jasna! -warknął zielonooki niemal rozbijając pięść o nadkole samochodu -Jeszcze tego nam brakowało! -wściekł się, łapiąc dłonią za głowę, nerwowo przeczesując palcami ciemne włosy. Był tak wściekły, że aż bałam się przez chwilę do niego podejść. Kopał każdy kamień, który stawał na jego drodze, więc pewnie gdybym weszła mu pod nogi, odruchowo trafiłby jeszcze w moją kostkę. Mamrotał coś do siebie pod nosem niezrozumiale, wymachując przy tym nerwowo rękami. Stałam wciąż skołowana jego reakcją, ale zaryzykowałam i postanowiłam zbliżyć się do niego i dowiedzieć się, jaka jest przyczyna jego, aż tak ogromnego zdenerwowania
- Maks... -zaczęłam delikatnie chwytając jego ramię. Wzdrygnął się nagle, jakby coś przywróciło go do stanu rzeczywistości -...Co się dzieje?
- Rozwaliliśmy miskę olejową! -wycedził jak rozjuszone zwierzę -Nigdzie się stąd nie ruszymy! Utknęliśmy na dobre...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro