Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Dziecko kontra bestia...

Drzwi kierowcy otwarły się powoli, a ja uśmiechnęłam się tylko do siebie, czekając właśnie na ten przewidywalny ruch policjanta drogówki. Moja bestia warczała w gotowości, czekając tylko na mój znak. Mundurowy wyłączył silnik, a ja właśnie na taki błąd czekałam. Wiedziałam, że zajmie mu chwilę, zanim ponownie kluczyk w stacyjce obudzi auto do życia. Dodałam gwałtownie gazu, przytrzymując jednocześnie hamulec i robiąc nawrót ruszyłam gwałtownym zrywem przed siebie, pozostawiając za sobą masę dymu, towarzyszącą zapachowi palonej gumy. Wściekłe reflektory obudziły się do życia i zaczęły pościg. Na szczęście odkręciłam tablice rejestracyjne przed przyjazdem pod opustoszałe hangary, aby nikt nie mógł powiązać mojej osoby z nielegalnym przedsięwzięciem, w którym brałam udział. Mój wzrok był skupiony na drodze przede mną, niczym jastrzębia polującego na swoją zdobycz. Nie chciałam niespodzianek i też nie mogłam dać się złapać, dlatego koncentracja była w tym momencie kluczowa, tym bardziej, że na dość nierównej powierzchni na którą natrafiłam, nie mogłam zamknąć licznika. Wiedziałam dobrze, że prędkość do której musiałam zjechać, jest całkowicie osiągalna bez najmniejszego kłopotu, dla auta jadącego za mną. Zmarszczyłam czoło chcąc wygonić tą myśl z głowy. To nie mogło się tak skończyć, a ja nie zamierzałam do tego dopuścić. Zrobiłam gwałtowny skręt w prawo pędząc przed siebie na ile tylko mogłam, aby nie zabić się przy pierwszej lepszej sposobności. Zaskoczył mnie manewr policjanta, który miał tak opanowaną maszynę, że wszedł w ostry zakręt jak rasowy rajdowiec. Złapałam się nawet na myśli, że okazał się godnym dla mnie przeciwnikiem, za co nawet byłabym w stanie okazać mu prawdziwy szacunek, choć spotkanie twarzą w twarz, nie miało prawa bytu. Jechał za mną już dobre, ponad dziesięć kilometrów, nie odpuszczając nawet na chwilę i zwinnie biorąc każdy nagły i ostry zakręt, który mu serwowałam -Co za uparta cholera! -krzyknęłam do siebie w głowie nie mogąc już powstrzymywać swojego wkurzenia. Wjechałam na asfaltową, prostą drogę. Wiedziałam, że mimo niewielkiego terenu zabudowanego, jestem w stanie rozpędzić się na tyle, aby depczący mi po piętach radiowóz nie był w stanie mnie dogonić. To była moja szansa, którą musiałam odpowiednio wykorzystać. Było już po jedenastej, więc latarnie na chodnikach idealnie oświetlały mi drogę. Mijałam kolejne domy, podkręcając miarowo moc mojej bestii. Ucieszyło mnie to do momentu, kiedy w oddali przy jakiejś bramie nie ujrzałam czarnego punkcika zbliżającego się do jezdni. Miałam na liczniku już ponad sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Przeraziłam się, kiedy czarny punkt zaczął nabierać ludzkiej sylwetki -Kurwa!!! -krzyknęłam tak głośno, że mogłam być pewna, że gdyby nie głucha noc wokoło każdy z łatwością usłyszałby mnie mimo ogarniającego mnie ryku silnika. Puściłam gwałtownie gaz i zaczęłam miarowo hamować, aby nie stracić przyczepności -Boże! To jest dziecko!!! -przeraziłam się jeszcze bardziej. Wiedziałam, że nie zdążę wyhamować, a spotkanie z latarnią, czy rowem również mnie nie cieszyło. Musiałam zrobić coś, czego mogłam srogo pożałować, ale wizja zabitego przeze mnie bezbronnego dziecka była o wiele gorsza. Wzięłam się w garść i przypomniałam sobie wszystko, co dotyczyło kontrolowanego upadku, który kilka razy testowałam ale przy bardzo małej prędkości. Nie miałam pewności co będzie ze mną ale nie miałam wyboru. Ja albo dziecko! -ten krzyk w mojej głowie zmotywował mnie do działania. Nie było czasu na większe zwolnienie obrotów. Dziewięćdziesiąt na godzinę musiało wystarczyć, abym zaczęła niebezpieczny manewr. Obróciłam maszynę, która sunęła bokiem w poprzek drogi, wyprostowując przednie koło zgodnie z kierunkiem jazdy ile miałam w sobie sił. Napotkałam jakiś uskok w nawierzchni, który całkowicie zniszczył moją wizję manewru. Tego nie byłam w stanie przewidzieć. Wyrzuciło mnie z siedzenia, kiedy starałam się opuścić maszynę w dół wprowadzając ją w kontrolowany ślizg. Leciałam po asfalcie, trzymając kończyny blisko ciała a brodę jak najbliżej przyciągając do klatki piersiowej. Wiedziałam, że tylko to uchroni mój kręgosłup przed złamaniem. Mój szlif po asfalcie był bolesny, ale kiedy zrównałam się z zataczającą się bestią, ile miałam jeszcze pary i siły, odepchnęłam ją nogą, aby zaliczyła pobocze, nawet kosztem całkowitej kasacji. Musiałam przy tym uważać, aby moja kończyna nie zaplątała się pod czarnego, bo mogłabym zostać bez niej, a tego również nie chciałam. Cały ten manewr trwał ledwie sekundy, a ja czułam się, jakby wszystko działo się w jakimś zwolnionym tempie. W końcu siła odrzutu, którego doświadczyłam zakończyła się. Poruszyłam się lekko, badając w ten sposób, czy wszystko mam na swoim miejscu. Wiedziałam, że nie wolno mi było teraz wstawać, bo może się to skończyć moim niekontrolowanym zaoraniem kaskiem w glebę. Leżałam kiedy pochylił się nade mną mundurowy

- To było cholernie głupie... -zaczął służbowym tonem, a ja chcąc nie chcąc rozpoznałam ten głos, co mnie zirytowało. Gdybym wiedziała od razu z kim mam do czynienia, ta cała szopka nie była by potrzebna, a ja nie leżałabym obolała na czarnym asfalcie -...Ale też cholernie odważne... -uśmiechnęłam się sama do siebie, dumna, że żyję i że dziecko, które jakimś cudem w nocy znalazło się na ulicy, nie zostało poszkodowane.

- Co z chłopcem? -wyszeptałam ledwo słyszalnie. Wiedziałam, że w tym momencie klęczący przy mnie policjant rozpoznał mnie, bez najmniejszego problemu, mimo wciąż oblegającego moją głowę kasku

- Nic mu nie jest, trochę się tylko wystraszył... Zaprowadziłem go do domu... -powiedział ciepło zrzucając służbową maskę -Jesteś cała? -zapytał, delikatnie dotykając moje ciało, aby sprawdzić, czy będę w stanie wstać. Cieszyłam się w tym momencie, że mam na sobie dobrej jakości, grube ciuchy na motor z ochraniaczami, w tym sztywne buty, które sięgały prawie po same kolana i zabezpieczały moje kości piszczelowe przed całkowitym roztrzaskaniem. Gdyby nie to, pewnie leżałabym teraz w kostnicy

- Tak... Tak myślę... -oparłam się na potłuczonych łokciach, chcąc wstać, ale moja głowa okazała się zbyt ciężka i bezwładnie zaczęła opadać w dół, tworząc przed moimi oczami małe, czarne plamki. Policjant, złapał mnie odruchowo i delikatnie opuścił na ziemię, abym nie straciła resztek świadomości. Ściągnął swoją kurtkę i zwinął w rulon, kładąc mi ją pod głową. Odpiął kask i delikatnie zsunął z mojej głowy aby mieć całkowitą kontrolę nad moją reakcją

- Nikola, nie odjeżdżaj mi tutaj... -warknął, wyciągając jednocześnie komórkę z kieszeni swoich spodni wzywając jednym tchem karetkę

- Krzysiek...Nie... -wymamrotałam -...Tylko nie karetka... Luk mnie zabije jeśli się o wszystkim dowie... -wyszeptałam, a po moim policzku spłynęła niechciana łza

- Nie dowie się... Przynajmniej nie o wszystkim... -zapewnił mnie ciepły głos chłopaka -...Zabiłby mnie, jeśli dowiedziałby się, że to ja cię goniłem i doprowadziłem do tego stanu... -zacisnął zęby, jakby naprawdę walczył między lojalnością względem kumpla a pracą policjanta -...Ustalimy wspólną wersję, jak tylko dojdziesz do siebie... -westchnął, a ja tylko lekko skinęłam głową w dół, na znak, że się zgadzam -...Teraz leż i nie wstawaj sama... Wolę, żeby cię przebadali zanim zadzwonię do Luka...

- Dobrze... -wymamrotałam ostatkiem sił ciesząc się, że w tym całym bałaganie trafiłam akurat na niego.
Karetka przyjechała ekspresowo, mimo oddalonego od centrum w którym znajdował się jedyny szpital w całym mieście, miejsca mojego wypadku. Ratownicy ułożyli mnie delikatnie na noszach, pytając jednocześnie o jakieś pierdoły, a Krzysiek zrelacjonował cały wypadek, aby lekarze, mieli pełny obraz sytuacji i mojego stanu. Wiedziałam, że tą noc spędzę w szpitalu na obserwacji i że nie wypuszczą mnie dziś do domu, nawet na własne żądanie. No cóż, musiałam pogodzić się z tym stanem rzeczy i uzbroić się w cierpliwość. Krzysiek uspokajał mnie, że będzie jechał za nami i zaczeka w szpitalu zanim mnie nie przebadają. Wiedziałam, że gdyby nie to, że nasza wersja wydarzeń musi być spójna, pewnie pojechałby w cholerę wypełniając swoje służbowe obowiązki. Karetka zatrzymała się na podjeździe tuż przed szklanymi drzwiami szpitala od strony oddziału ratunkowego, na który trafiały nagłe przypadki. Gorset, który zapobiegawczo zapiął mi jeden z ratowników na szyję uniemożliwiał pełną kontrolę otoczenia, tak samo, jak zaciśnięte na moim ciele pasy. Dlatego też leżałam jak ta kłoda pozwalając się wieźć na noszach do środka.

- Nikola! -usłyszałam z oddali znajomy przerażony głos, który szybkim tempem zbliżał się w moja stronę, powtarzając jeszcze kilkukrotnie moje imię

- Proszę się odsunąć... -warknął jeden z ratowników, a Krzysiek uniemożliwił Maksowi podejście do mnie. Nie miałam siły nic powiedzieć, czułam się strasznie słaba, choć myśl, że Maks trafił na Pogotowie, nie dawała mi spokoju. Czyżby jednak jego upadek był groźniejszy w skutkach niż na to wyglądało? -zastanawiałam się, nie mogąc skupić swojej uwagi na lekarzu w białym kitlu, stojącym tuż naprzeciwko mnie

- Nic mi nie jest... -wysiliłam się, aby wyszeptać te słowa

- Właśnie widzę... -sarkazm w głosie młodego lekarza był jak szpila wbijana w mój bok. Zalała mnie fala złości, bo nie prosiłam się o przyjazd tutaj, a ten zadufany w sobie dupek, pewnie jeszcze ledwo po studiach, śmiał tak odzywać się do swojego pacjenta. Pewnie żona mu dziś nie dała i wyżywał się na wszystkich wokoło -przez głowę przeleciała mi nieznośna myśl, którą potęgowały uszczypliwe uwagi lekarza w stosunku do ratowników, którzy mnie tu przytransportowali

- Ale z pana burak... -wysyczałam pod nosem ledwo słyszalnie

- Ooo... Tego przydomku jeszcze mi nie nadali... - podszedł do mnie z zadziornym uśmieszkiem na ustach- ...A słuch mam znakomity moja droga... -zrobiłam oczy jak pięciozłotówki, klnąc w duchu na swój niewyparzony jęzor. Jakim cudem on mógł to usłyszeć? -zastanawiałam się intensywnie- Pewnie teraz zamiast głupiego prześwietlenia dla przykładu zleci mi jeszcze lewatywę... Buc jeden! -...Teraz siostra ściągnie z ciebie te ciuchy na motor i zanim pojedziesz na prześwietlenie i tomografię sprawdzimy twój ogólny stan... -powiedział władczym tonem nie przyjmującym sprzeciwu. Gdybym miała wystarczająco sił odgryzłabym się mu z nawiązką.
Przy łóżku stanęła starsza kobieta o krągłych kształtach. Jej brązowe oczy idealnie zgrywały się z ciemnym kokiem na jej głowie, a ciepło i sympatia, wręcz biły z jej twarzy, co bardzo mnie uspokoiło

- Mam na imię Marta... -powiedziała delikatnie -...Pomogę ci się skarbie rozebrać, żeby upewnić się jaki jest twój ogólny stan. Dobrze? -zapytała ciepło, a ja tylko z uśmiechem potrząsnęłam lekko głową, że się zgadzam. Zaczęła od ciężkich butów, które zakrywały moje piszczele. Nieco się z nimi musiała pomocować, bo mimo że dawały mi dużo bezpieczeństwa i komfortu w czasie jazdy, to nie były lekkie w obyciu.

- Może pomogę? -zapytałam niezdarnie z lekkim uśmieszkiem na ustach

- Nie dziecko... -odparła ciepło, kiedy udało jej się pozbyć pierwszego, lewego obuwia -...Ty musisz teraz odpocząć. To nie był lekki wypadek... -dodała niemal ze łzami w oczach, co strasznie mnie skołowało. Przecież wyszłam z wszystkiego cało... No może nieco poobijana, obolała, ale z całym kręgosłupem, głową na swoim miejscu i wszystkimi innymi kończynami. Mogłam się ruszać, mówić, a nawet narzekać, co w zupełności świadczyło o moim dobrym stanie psychicznym -...Policjant mówił, że zrobiłaś to celowo, aby nie wjechać w tego chłopczyka na drodze... -westchnęła ciężko ściągając ze mnie porozdzierają kurtkę i bluzkę, pozostawiając mnie w samym koronkowym staniku, przez co strzeliłam niezłego buraka, zalewającego całą moją twarz po sam czubek głowy. Chwilę potem zostałam również bez rozdartych spodni, które przysłaniały moje czerwone od krwi uda -...Nie wiem jak myślą inni, ale według mnie to było bardzo odważne -wyszeptała mi do ucha poprawiając gruby gorset otulający moją szyję. Zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio na te słowa. Ja nie byłam odważna ale totalnie głupia... Gdyby ta kobieta tylko wiedziała, jak do tego wszystkiego doszło, na pewno zlinczowała by mnie jak jakiegoś wściekłego kundla zagrażającego jej bliskim. Nie odpowiedziałam, tylko wlepiłam zamglony wyrzutami sumienia wzrok w sufit, na którym wisiały podłużne halogeny. Było mi wstyd, tak po ludzku po prostu wstyd za to wszystko co się stało, tylko i wyłącznie z mojej winy. -Czy ja muszę wiecznie przyciągać same problemy? -zastanawiałam się w swojej obolałej głowie -Czemu muszę być taka wadliwa? -wkurzałam się sama na siebie

- Siostro... -odezwał się gbur w białym kitlu, wyciągając mnie z zamyślenia -...Proszę pomóc mi ją przytrzymać. Muszę zobaczyć każde rozcięcie i zadrapanie... -pielęgniarka przytaknęła i zaczęły się moje oględziny. Miałam wrażenie, że wywoływanie na moim ciele przeszywającego bólu, sprawia mu wielką satysfakcję. Zacisnęłam mocno zęby,  aby nie reagować zbyt gwałtownie na jego wręcz sadystyczny dotyk. Łzy stanęły pod moimi powiekami, a ja jak ta mysz pod miotłą, starałam się być niewzruszona -...Dobrze... -westchnął mój kat zapisując coś pospiesznie długopisem na białych kartach przyjęcia na SOR. Kobieta przykryła mnie, abym nie wychłodziła się w samej bieliźnie i czekała na postanowienia lekarza -...Najpierw zszyjemy prawy bark i prawe udo w zabiegowym i oczyścimy resztę zadrapań... Potem proszę ją zawieźć na ogólne prześwietlenie, USG jamy brzusznej i tomografię... Zobaczymy co wyjdzie z wyników ale myślę, że przynajmniej na tą dobę zostanie na obserwacji na sali ogólnej... Aaaa... I w międzyczasie proszę pobrać krew. Wszystko jest w karcie... -chciałam coś powiedzieć, odburknąć, wyrazić swoje niezadowolenie, ale powstrzymałam się słysząc te wszystkie lekarskie terminy. Sama naważyłam sobie tego piwa i sama musiałam je wypić aż do dna. Pielęgniarka nacisnęła przycisk przy drzwiach, ustawiając moje mobilne łóżko głową do wyjścia, tak, że mogłam widzieć jej sympatyczną twarz, kiedy pchała je trzymając poręczy przy moich nogach. Ciężkie drzwi rozsunęły się i wyjechałyśmy na wąski korytarz, kierując się do sali zabiegowej

- Nikola! -chłopak krzyknął, podbiegając niezdarnie obolały w moją stronę a pani Marta pochyliła się nade mną i wyszeptała do ucha, rozglądając się konspiracyjnie na boki

- Kochanie masz pół minutki zanim ktoś nas nakryje...

- Dziękuję... -wyszeptałam uśmiechając się do niej w odpowiedzi

- Nikola... -Maks złapał mnie ostrożnie za lewą dłoń, gładząc kciukiem jej wierzch. Wyglądał na bardzo przejętego, choć nie mogłam pozbyć się jego obrazu z przed oczu, kiedy odepchnął mnie od siebie, kiedy chciałam mu pomóc. Powinnam choćby udawać obrażoną, ale jego wyraz twarzy powstrzymał mnie przed kąśliwymi uwagami pod jego adresem

- Dlaczego jesteś w szpitalu? -zapytałam cicho. Wiedziałam, że jest obolały, ale starał się sprawiać wrażenie, że wszystko z nim ok. Zamiast odpowiedzi lustrował mnie tylko wzrokiem od dołu ku górze, jakby przez położony na mnie materiał, chciał dojrzeć wszystkie moje urazy -Dlaczego? -powtórzyłam głośniej, aby zmusić go do mówienia

- Oli się uparł na prześwietlenie, ale wszystko gra... -powiedział szybko od niechcenia -...Ale co z tobą? -wymamrotał zaciskając odruchowo szczękę, jakby mówienie sprawiało mu ból

- Khm, khm... Musimy jechać kochanie... -powiedziała ciepło pulchna kobieta

- Gdzie ją pani zabiera? -zapytał puszczając moją dłoń, kiedy pielęgniarka ruszyła moim niechcianym środkiem transportu

- Teraz do zabiegowego chłopcze, trzeba ją pozszywać... -oczy Maksa z każdym kolejnym słowem kobiety robiły się coraz szersze, co mimo ograniczonych ruchów głowy od razu dostrzegłam -...Później na resztę badań... -westchnęła głęboko, jakby potrzebowała więcej powietrza -Troszkę to wszystko zajmie, ale jeśli chcesz możesz poczekać aż wrócimy na salę... -chłopak bezdźwięcznie skinął tylko głową, na znak, że się zgadza a my ruszyłyśmy na spotkanie z wysterylizowanymi igłami i nićmi chirurgicznymi, co nieco mnie przerażało. No dobra, czułam nieznośny ból po prawej stronie ciała, bo właśnie w tym kierunku musiałam się przechylić odpychając sunący motor, kiedy sama jeszcze kilka ładnych metrów toczyłam się na plecach po chropowatym asfalcie. No ale żeby od razu szyć?...Wzdrygnęłam się na samą tą myśl, jakby nieznośny chłód przeszył moje ciało. Starałam wyłączyć myślenie i oddalić się z tego wręcz grobowego miejsca, aby czuć jak najmniejszy ból, który miał mi za chwilę zadać siwowłosy chirurg...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro