Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Czy jesteś szczęśliwa?...

Stałam pod ścianą totalnie zdezorientowana. Byłam mokra i klejąca, od syropu barmańskiego, który znajdował się w moim drinku jako ekstra dodatek do podstawowego przepisu. Do tego obecność zielonookiego kompletnie wytrąciła mnie z równowagi. Chwycił mnie za ramiona, nachylając się nieznacznie, aby zrównać ze sobą nasze spojrzenia. Jego twarz była nad wyraz spokojna, co zaczęło powoli mi się udzielać. Zrobiłam dwa głębsze wdechy, próbując opanować swoje wzburzenie i nie wyjść na kompletnie pokręconą wariatkę

- Już lepiej? -zapytał troskliwie lustrując moją twarz. Jego oczy pochłaniały mnie bez reszty a ja jak ten słup soli stałam bez słów gapiąc się w nie, jakby miały nade mną jakąś nadprzyrodzoną moc przyciągania - Nikola? -powiedział nieco głośniej, trącając mnie za ramiona, co wyrwało mnie z niechcianej hipnozy

- Tak... Ok... -powiedziałam cicho, jakbym wstydziła się tego, co właśnie zrobiłam - ...Przepraszam za to... Muszę się przejść... -mówiłam bez ładu i składu, nie potrafiąc chwilowo sklecić żadnego konkretnego zdania. Odeszłam pospiesznie nie czekając, na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Podeszłam do czekających na mnie chłopaków przy stoliku. Uprzedziłam ich, że wychodzę na chwilkę ochłonąć i wyszłam poza lokal uporządkować swoje nieznośne myśli. Byłam wkurzona i zawstydzona jednocześnie. Po raz kolejny mój niewyparzony język i gwałtowna reakcja o mało nie doprowadziły do przykrych konsekwencji. -Boże dziewczyno ogarnij się w końcu! -krzyczałam sama na siebie w swojej głowie -Kiedyś się w końcu doigrasz! - miotałam się jak spłoszone, nieufne, dzikie zwierzę, które ktoś próbował pozbawić swojej wolności -Czy ja naprawdę muszę być taka pokręcona? Czy serio muszę na każdym kroku komplikować sobie życie? -moje serce i rozum szalały a ja próbowałam pozbierać roztrzaskane myśli

- Nikola! -krzyknął zza moich pleców aksamitny głos zielonookiego - Zaczekaj! -odwróciłam się, a on biegł w moją stronę, jakby się gdzieś mocno spieszył -Weź... -wyciągnął przed siebie jakiś zwinięty czarny materiał -...Przecież nie będziesz wracać teraz do domu, żeby się przebrać... Prawda? -spojrzał na mnie znacząco, a ja odruchowo potwierdziłam jego stwierdzenie skinieniem głowy, jak jakaś zawstydzona panienka

- Po co to robisz? - zapytałam wyrywając te słowa z jakiegoś niewidzialnego kontekstu badając jego reakcję

- Co robię? - zapytał szczerze zaskoczony moim pytaniem

- Dlaczego mi pomagasz? - dopytywałam zmieszana z miną zbitego psa

- Może dlatego, że cię lubię... -rzucił z lekkim uśmieszkiem -...A może tylko dlatego, że nie chcę, żebyś rozniosła połowę klubu, przed końcem koncertu... -zaśmiał się zadziornie, co również wywołało uśmiech na mojej twarzy. Zabrałam ostrożnie zwiniętą bluzkę i po prostu podziękowałam za ten gest, a on w pośpiechu wrócił z powrotem aby nie przegapić drugiej części koncertu.
Wróciłam do środka i zamknęłam się w kabinie w damskiej toalecie. Odruchowo powąchałam materiał, który trzymałam w dłoni. Wolałabym być brudna i mokra niż wyjść śmierdząca potem i papierosami. Na szczęście nic takiego nie wyczułam, za to uderzyła mnie przyjemna woń drzewa sandałowego i jaśminu, któremu towarzyszyły nuty piżma i lawendy. To były jego perfumy,  perfumy chłopaka, od którego dostałam tę koszulkę. Podobał mi się ten zapach. Był typowo męski a zarazem łagodny i delikatny. Zaciągnęłam się nim ponownie karcąc się po chwili, za swój brak samokontroli. Ściągnęłam z siebie mokre ubranie i założyłam czarną, gładką męską koszulkę z krótkim rękawkiem w której wyglądałam dość przekomicznie. Była na mnie wyjątkowo za duża, ale większego wyboru nie miałam. Wciągnęłam część w spodnie i zawinęłam rękawki, które teraz odsłaniały całe moje ramiona. Oceniwszy pozytywnie sytuację w lustrze wróciłam do chłopaków przy stoliku, którzy żywo o czymś dyskutowali, jakby znali się całe wieki. Zespół grał juz kolejny kawałek, a mnie nogi same ciągnęły do tańca.

- Leć!... Zaraz dołączymy!... -rzucił rozbawiony Luk, dopijając resztki swojego piwa

- Będę przy barierkach po lewej, tam gdzie prędzej! - pokazałam palcem na miejsce, w którym powinni mnie szukać po skończeniu swoich trunków i ruszyłam przed siebie, jakimś cudem przeciskając się do pierwszego rzędu. Podskakiwałam i potrząsałam głową w rytm muzyki, którą serwowano mi z oświetlonego podwyższenia. Bawiłam się wyśmienicie. Czyjeś silne, stalowe ramiona objęły moje barki od tyłu, a ja zawahałam się na chwilę. Blond głowa, mimo ciężkiego brzmienia z głośników, miękko opadła na moje prawe ramię, a ja zaśmiałam się tylko, lekko trącając nażelowaną czuprynę, aby mnie nie łaskotała. Luk wyglądał, jakby zaraz miał zasnąć. Pewnie był zmęczony po pracy i nawet taka niewielka dawka alkoholu nieźle dała mu popalić. Zdawałam sobie sprawę, że pod samą sceną nie będzie w stanie mnie usłyszeć, dlatego oswobodziłam się z jego uścisku i złapałam za dłonie, aby wytańczył i wypocił procenty z moją małą pomocą. Dzisiaj to ja przejęłam rolę starszego rodzeństwa i nie mogłam pozwolić, aby wrócił do domu w tym stanie. Wiedziałam też, że nie będzie w stanie wrócić ze mną na bestii, więc chcąc, nie chcąc, będę musiała wpakować go do taksówki, czego nie miałam w planie. Po chwili dołączył do nas Oli i razem, w mini kółeczku bawiliśmy się ile mieliśmy sił. Wyglądaliśmy troszkę, jak dzieciaki w przedszkolu, w swojej małej, zamkniętej grupce, ale nie obchodziło nas to wcale. Byliśmy tylko my i muzyka, a do końca koncertu brakowało już niewiele, mimo naszemu niezadowoleniu. Musiałam przyznać, że rozbrykałam się, a ciężkie brzmienia i świetnie skomponowane teksty przyciągnęły mnie do siebie. Muzyka umilkła. Spojrzałam zaskoczona na scenę, bo nie przypuszczałam, że minęło już tyle czasu i wieczór miał się po prostu zakończyć. W dobrym towarzystwie i w dobrej atmosferze całkowicie straciłam poczucie czasu. Zielone oczy śmiały się do mnie a ja teatralnym gestem wskazałam na moją górną część garderoby, na co chłopak wyszczerzył znacząco szereg białych zębów i żeby nie stracić odpowiedniego wątku z zaczynającym wyznaczać rytm pałeczkami perkusistą, odwrócił się bokiem i podjął odpowiedni rytm zaznaczając w ten sposób początek bisowego numeru. Muzyka zalała całe pomieszczenie i pochłonęła widzów bez reszty, w tym także mnie... Gardłowy męski głos chłopaka przy mikrofonie zaczął przedstawiać swoich towarzyszy, którzy przez krótką chwilę odgrywali swoje solówki. Po ostatnim refrenie podziękował wszystkim za przybycie i zachęcił jeszcze do wspólnej zabawy przy dźwiękach legend rocka i metalu wydobywających się z głośników, tym razem już nie na żywo. Na odchodne perkusista cisnął pojedynczo swoimi pałeczkami w widownię, aby pozostawić po sobie jakąś pamiątkę. Gitarzyści również uczynili jednakowy gest, rzucając swoje kostki do gry, z wyjątkiem Maksa. Cała piątka zeszła na dół witając się z zza barierek ze swoimi fanami, ściskając ręce i robiąc sobie szybkie selfie. Stałam z Lukiem i Olim przy samych barierkach, opierając o nie ręce, jakbym była wykończona parogodzinnym pląsem. Dziewczyny zza moich pleców piszczały, kiedy poszczególne osoby przechodziły obok nas i zachłannie wyciągały ramiona, żeby choćby dotknąć któregoś z nich. Poczułam się, jakbym była w oblężeniu jakiś psychofanów, którzy za wszelką cenę chcieli zbliżyć się do swojego idola. Maks stanął przed nami dosłownie na sekundę. Włożył coś ukradkiem w moją dłoń i odszedł bez słowa. Byłam tak zaskoczona, że nawet nie zareagowałam oporem, kiedy mnie dotknął. Stałam chwilkę, zanim wokół mnie nie zaczęło robić się luźniej i spojrzałam w dół. W mojej dłoni znajdował się mały, czerwony plastikowy przedmiot w kształcie łezki z wygrawerowaną nazwą zespołu. To była kostka, którą Maks, przez cały swój występ miał w swoich rękach, a którą zamiast w tłum zebranych ludzi, postanowił bezpośrednio przekazać mnie. To był miły gest ale uważałam go za totalnie zbędny. Niemniej jednak postanowiłam zachować ją jako pamiątkę udanego wieczoru w towarzystwie brata i rudego chłopaka, którego naprawdę polubiłam. Był bezpośredni i nie bał się mówić tego co myślał a ja takich ludzi bardzo szanowałam. Właśnie tym zachowaniem, wkradł się w moje łaski i traktowałam go już, jak to określał wujek Karol, jak "swojego człowieka".

- To co?... -zaczął Łukasz z konspiracyjnym uśmieszkiem na ustach -...Jeszcze po jednym piwku? -zwrócił się do piegowatego, a mnie ogarnęła fala frustracji

- O! Co to, to nie! -warknęłam groźnie. Dobrze wiedziałam, że nieco otrzeźwiał i czuł się już znacznie lepiej, ale kolejne procenty nie wchodziły w grę - Wracamy do domu! I nie chcę nawet słyszeć słowa sprzeciwu! -rzuciłam w jego stronę, biorąc w tym momencie odpowiedzialność za starszego brata. On tylko spojrzał na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem i powiedział unosząc w górę kąciki ust

- Teraz już wiem, jak ty się czujesz, za każdym razem, kiedy ja cię pilnuję... -zaśmiał się pod nosem -...Ale pamiętaj, że to ja powinienem być za ciebie odpowiedzialny jako starszy brat, a nie ty za mnie... -wyszeptał mi do ucha, przytrzymując w delikatnym uścisku

- Dzisiaj to ja będę tą mądrzejszą... -powiedziałam wyswobadzając się z uścisku -...Nie będę cię zmuszać do powrotu motorem, więc zamówię ci taksówkę pod sam dom... -powiedziałam ciepło, lecz bardzo stanowczo -...I chcę, żebyś do mnie zadzwonił, jak tylko przekroczysz jego próg, żebym miała pewność, że jesteś na miejscu...

- Tak jest pani kapitan! -stanął na baczność, żartując z mojego służbowego tonu, którym zawsze to on mnie ochrzaniał i dawał reprymendy

- No już... - zaśmiałam się jak głupia, przewracając ostentacyjnie oczami -...Zabieramy kurtki i wychodzimy.
I tak zrobiliśmy. Oli wyszedł z nami, dotrzymując nam towarzystwa, jak z resztą przez cały wieczór, za co byłam mu naprawdę wdzięczna. Usiedliśmy razem na niewielkim murku niedaleko wejścia do klubu, aby nie odchodzić za daleko i nie przegapić podjeżdżającego transportu. Wygłupialiśmy się jak małe dzieci, siedzące pod blokiem na trzepaku i wymyślające najróżniejsze, niestworzone historie. Luk posłusznie i bez najmniejszych oporów wpakował się do taksówki, która podjechała wyjątkowo szybko. Podałam adres i zapłaciłam z góry za kurs, aby Łukasz nie musiał się niczym przejmować i skupił się na bezpiecznym powrocie do domu.

- Masz fajnego brata... -rzucił z aprobatą siedzący obok mnie Oli -...Zyskuje przy bliższym poznaniu, tak samo zresztą jak ty...

- Dzięki... -rzuciłam odruchowo maskując uśmiechem swoje chwilowe zażenowanie i zaskoczenie -...Czemu nie wspomniałeś, że Maks też tu będzie? -zapytałam ostrożnie

- Nie pytałaś... -odparł bez namysłu -...Poza tym... -zawahał się na chwilę -...Przyszłabyś dzisiaj, gdybym ci o tym powiedział?

- Pewnie nie... -przyznałam się niechętnie robiąc przy tym głupią minę

- No właśnie... - westchnął ciężko zwracając się twarzą w moją stronę -...Ja widzę, jak na siebie patrzycie, a z jakiegoś powodu unikasz go jak ognia, którym boisz się poparzyć... - zatkało mnie. Nie spodziewałam się takiej nagłej otwartości i szczerości po dopiero co poznanej osobie.

- Wcale nie... -wycedziłam przez zęby podenerwowana tym stwierdzeniem -...Poza tym wkurza mnie na każdym kroku... - zamknął się na chwilę, a ja nie wiedziałam jak przerwać tą niezręczną ciszę 

- A jak narzeczony? - odezwał się jakby nigdy nic i skinął głową, wskazując pierścionek na palcu zaręczynowym, o którym prawdę mówiąc zapomniałam że mam

- Chłopak... -odparłam bez zastanowienia -...Nie przyjęłam jeszcze oświadczyn... -rudy siedział w milczeniu, jakby się nad czymś zastanawiał

- Maks jest moim najlepszym kumplem. Znamy się od piaskownicy... -zaczął powoli i delikatnie ważąc każde kolejne słowo -...Nie baw się nim i nie dawaj złudnych nadziei...

- Ale ja nic do niego nie mam Oli... -powiedziałam cicho prostując swoją postawę. Rudy zeskoczył z murka, odwrócił się w moją stronę i spojrzał mi prosto w oczy jakby w ich błękicie doszukiwał się niemego potwierdzenia dla tych słów

- Jesteś z nim szczęśliwa? Z tym twoim facetem? - zapytał delikatnie a ja poczułam się jakbym dostała jakimś obuchem w łeb. Otworzyłam usta, ale żadne słowa nie potrafiły się z nich wydostać. Jak ryba wyciągnięta z wody krztusiłam się zaciąganym powietrzem. Przez moją głowę przelatywał tabun niekończących się myśli, które nijak nie udzielały mi stanowczej odpowiedzi.

- Wiesz... -zaczęłam ostrożnie -...Czasami jest lepiej, czasami gorzej... Ale to w końcu normalne w związku... -próbowałam przekonać sama siebie

- Tak normalne... -powiedział od niechcenia -...Ale ja pytałem, czy jesteś szczęśliwa w tym związku... -wpatrywał się we mnie a mój niewyparzony język, po raz pierwszy nie potrafił sobie poradzić z zaistniałą sytuacją. Moje myśli błądziły wokół całego ostatniego roku znajomości z Arkiem. W większości dostawałam od niego tego czego potrzebowałam, ale czy to sprawiało, że byłam szczęśliwa? Czy ja w ogóle kiedykolwiek byłam tak naprawdę szczęśliwa? -zastanawiałam się, sama nie wiedząc jak mam skonkretyzować definicję takiego szczęścia. To jedno pytanie wyryło się na ścianie mojej podświadomości niczym niechciane graffiti na murze. -...Tak właśnie myślałem... -przerwał mi głos chłopaka, który wydarł mnie z zamyślenia - Przemyśl to dobrze... Muszę już spadać. Odezwę się do ciebie jak będę miał motor do mycia! -krzyknął z uśmiechem odchodząc pospiesznie w stronę czerwonego auta, które właśnie po niego podjechało. Pomachał mi radośnie jak dziecko co strasznie mnie rozbawiło a ja odwzajemniłam ten gest, niczym lustrzane odbicie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro