12. Białe złoto...
Arek przyjechał zaledwie na trzy dni. Byłam nieco rozczarowana tym krótkim pobytem, ale fakt, że już w kolejnym tygodniu mieliśmy możliwość kolejnego spotkania, w jakiś sposób napawała optymizmem. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, a ja starałam się jakoś uporządkować w głowie sprawę mojego nagłego wyjazdu i stworzyć jakiś niewidzialny scenariusz w głowie, jak powinna przebiegać cała ta frustrująca rozmowa.
Wybraliśmy się na kolację, do jednej z najlepszych restauracji w mieście. Arek pracował w dużej agencji reklamowej na kierowniczym stanowisku i wyjście do podrzędnej knajpki na piwo i frytki, wręcz uwłaczały jego godności. Ja sama nie znosiłam takiego przepychu, więc rzadko stroiłam się w obcisłe, przekombinowane kiecki i wolałam raczej spędzać czas u niego w mieszkaniu niż korzystać z tego typu atrakcji. Niemniej tego wieczoru założyłam czarną suknię z głębokim dekoltem i rozcięciem od samej ziemi po niemal same uda. - Ciotka ma niezły gust i figurę też niczego sobie... -pomyślałam rozanielona, bo gdyby nie jej pomoc musiałabym znowu lecieć do galerii na zakupy, czego wręcz nie znosiłam. Czarne szpilki do kompletu i upięte zadziornie włosy dodawały mi szyku, a wyrazisty makijaż dodawał wyrazu, idealnie komponując się z ognistym kolorem falowanych kosmyków. Wiedziałam, że do kolacji chłopak nie pogardzi lampką dobrego wina, więc pojechaliśmy taksówką, zostawiając jego wymuskane auto pod domem wujka Borysa.
- Pięknie wyglądasz... -podał mi dłoń jak prawdziwy dżentelmen z czarno białych filmów, pomagając mi z gracją wyjść ze srebrnego auta z dużym numerem bocznym na drzwiach. Samochód odjechał a ja stanęłam na chodniku jakby coś przykleiło mnie do ziemi
- Ciężko było się tu dostać? -zapytałam niemalże szeptem, widząc ogrom i bogactwo lokalu znajdującego się tuż przede mną. To nie wyglądało na byle knajpkę, ale restaurację z najwyższej półki jak dla jakiś celebrytów
- Miałem szczęście, bo ktoś w ostatniej chwili odwołał rezerwację... -powiedział mi do ucha, obejmując delikatnie w talii -...Inaczej nic by mi z tego wieczoru nie wyszło -dorzucił z szelmowskim uśmiechem a ja poczułam się jakbym była nie na swoim miejscu. Teraz dokładnie wiedziałam, dlaczego ciotka upierała się przy tej eleganckiej kiecce i nienagannym wyglądzie, wręcz z okładki jakiegoś magazynu modowego dla elit. Byłam jej w tym momencie niezwykle wdzięczna, że przynajmniej wyglądem nie będę odstawała od zebranych gości i nikt nie będzie zwracał na mnie większej uwagi, bo wręcz idealnie wtopiłam się w tłum. -Wejdziemy do środka? - zwrócił się chłopak, wytrącając mnie z mojego początkowego zmieszania
- Oczywiście -odparłam z szelmowskim uśmiechem na ustach i podając mu dłoń pozwoliłam się prowadzić przed siebie.
Przy wejściu, za niewielkim podwyższeniem na którym znajdowała się książka rezerwacji stał kelner. Nienaganne ubrany i wyprostowany tak, że mało nie zaczęłam się śmiać. Wyglądał nieco, jakby miał kij od miotły w tyłku i w żaden sposób nie mógł rozluźnić swojej przerażająco sztywnej postawy. Wprowadził nas do środka. Lokal, mimo środka tygodnia pękał w szwach. Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie przy stolikach jakieś zakochane pary, ustępujące miejsca poważnym biznesmenom, prowadzącym jakieś ożywione negocjacje. Gdzieś w rogu znalazła się rodzina, celebrująca wspólną kolację, dzięki której poczułam się nieco pewniej w tym zbyt wytwornym miejscu. Nasz okrągły stolik wyglądał przepięknie. Biały obrus bez najmniejszego zagniecenia, z czerwonym bukietem róż i serwetkami w tym samym kolorze dodawały polotu. Piękne białe świece, idealnie nadawały romantycznego klimatu, przy w pół przygaszonym świetle w lokalu. Było wręcz idealnie, ale miałam jedynie nadzieję, że nie zostanie to pogrążone, przez kolejną próbę oświadczyn, jak poprzednio, kiedy w przypływie emocji wróciłam do rodzinnego domu. Arek odsunął mi krzesło i pozwolił, abym bezpiecznie zajęła swoje miejsce, siadając jednocześnie naprzeciwko mnie.
- Dobry wieczór... -stanął obok nas wysoki chłopak w kelnerskim ubraniu z kartami w rękach, przystrojony w piękny zadziorny uśmiech, który zdołałam już poznać. Prawie spadłam z siedziska a serce przestało bić, na sam dźwięk aksamitnego głosu chłopaka, który uzbrojony w największą możliwą otoczkę profesjonalizmu przedstawiał wyuczoną na pamięć regułkę -...Mam na imię Maks i będę dzisiaj państwa obsługiwać... -położył menu tuż przed nami, a ja czułam coraz większe zdenerwowanie narastające w moim wnętrzu -...Proszę zapoznać się z kartą i zawołać, kiedy będą państwo gotowi złożyć zamówienie...
- Dziękujemy... -powiedziałam lekko łamiącym się głosem, zanim Arek zdążył otworzyć usta, podejmując grę zielonookiego. Wiedziałam, że jest w pracy więc nie może pozwolić sobie za spoufalanie się z gośćmi. Niemniej byłam cholernie zaskoczona jego obecnością w tym miejscu i w żaden sposób nie przygotowana na taki rozwój sytuacji. Byłam skołowana. Nerwowo zaczęłam studiować pozycje w karcie, których połowy nawet nie rozumiałam, ukradkiem odprowadzając wzrokiem Maksa w stronę baru, za którym leżały w skrzynkach niezliczone rodzaje wina i innych wyskokowych trunków. -Boże co on tu robi?! -krzyczałam do siebie w myślach - Czy ten wieczór może być jeszcze bardziej skomplikowany niż teraz?!... A właściwie czym ja się przejmuję?! -karciłam się sama -Przecież jestem tu ze swoim chłopakiem, a to że miałam mokre myśli o Maksie o niczym nie świadczy! Przecież każdy to robi... -uspokajałam sama siebie -...Faceci onanizują się do wizji jakiejś dziewczyny z rozkładówki Playboya, lub do filmików porno, a dziewczyny marzą o jakimś przystojnym aktorze, czy piosenkarzu... To przecież nic takiego! Po prostu brakowało mi seksu... -uspokajałam swoje emocje, nie zauważając nawet, że wlepiam się wciąż w ten sam punkt w menu
- Kochanie... -wyrwał mnie z transu piwnooki -...Wybrałaś już?
- Wiesz co... -zaczęłam powoli ukrywając swoje zmieszanie -...Zdam się dzisiaj na ciebie... -powiedziałam z uśmiechem odkładając kartę na krawędź stołu. Przecież nie mogłam przyznać, że nie rozumiem połowy znaczenia tych nazw i wystarczyłaby mi najprostsza pizza w towarzystwie włączonego telewizora. Nie chciałam go urazić, tym bardziej, że tak się postarał, aby ten ostatni wieczór przed jego powrotem był naprawdę udany -...Zamów proszę, a ja poprawię tylko fryzurę i zaraz wracam... Dobrze? - dodałam cichutko, wstając powoli od stołu
- Tylko mi znowu nie uciekaj... - zażartował, ale w jego głosie wyczułam pewne napięcie
- Nie mam zamiaru... -uspokoiłam go, kładąc swoją dłoń na jego, aby wiedział, że tym razem nie musi się tego obawiać. Podeszłam do barmana, który gestem ręki skierował mnie w głąb korytarza, z dala od wytwornej sali. Zamknęłam za sobą drzwi łazienki opierając się o nie plecami i zamknąwszy oczy zrobiłam kilka głębszych wdechów i wydechów, jakby miało to pozwolić na pozbycie się mojego wewnętrznego napięcia. Spojrzałam na siebie w lustrze i gdyby nie długie starania ciotki nad moim wycackanym wyglądem od razu polałabym twarz lodowatą wodą, aby ugasić swoje zapędy. Zamiast tego wlepiałam się w swoje odbicie, opierając dłonie o marmurową umywalkę i powtarzając sobie w głowie, że nic mnie z tym chłopakiem nie łączy, bo mam przecież Arka.
Odetchnęłam z ulgą, opuszczając malutkie pomieszczenie. Zamknęłam za sobą drzwi obracając się zadowolona na pięcie. Krok dalej a wkomponowałabym się nosem w stalową klatkę chłopaka stojącego tuż przede mną. Aż wzdrygnęłam się zaskoczona jego widokiem w tym miejscu
- Maks... -wyszeptałam stanowczym tonem, bojąc się, aby nikt mnie nie usłyszał, rozglądając się przy tym nerwowo na boki -...Wystraszyłeś mnie...
- Nie chciałem... -powiedział delikatnie -...Ale chcę z tobą porozmawiać...
- Widziałam... -warknęłam przez zaciśnięte zęby -...Miałeś wykasować mój numer, a codziennie mam od ciebie jakieś nieodebrane połączenie... Co ty sobie myślisz? - zmarszczyłam brwi, jakbym chciała skarcić go za jego zachowanie a w zielonych oczach pojawiły się zadziorne ogniki, które mnie hipnotyzowały. Szybko się jednak ogarnęłam, nie dając mu szans, żeby w jakikolwiek sposób zareagował -...Wybacz, ale jestem na randce i mam nadzieję, że mimo twojej niespodziewanej obecności, wieczór będę mogła zaliczyć do udanych... -wyminęłam chłopaka, który zadziornym uśmieszkiem odprowadzał mnie przez korytarz, choć jego ciało, nadal pozostawało w tym samym miejscu. Miałam nadzieję, że kolacja mimo wszystko minie mi w przyjemnej atmosferze.
Wróciłam do stolika z nieco wymuszonym uśmiechem. Rozmawialiśmy dosłownie o głupotach czekając na poważniejsze tematy aż skończymy jeść kolację. Na śnieżnobiałym talerzu w złotym obramowaniu podano mi niewielką jak na mnie porcję jesiotra z czarnym kawiorem na groszkowym puree z jajkiem przepiórczym, w towarzystwie różyczek kalafiora i brokułu. Mimo, że początkowo aż odrzuciła mnie ta kompozycja, to smakowo okazała się bardzo dobra. Kosztowałam jednak ostrożnie bojąc się takiego eksperymentu kulinarnego, do którego w żaden sposób nie mogłam przywyknąć. Maks zabrał puste już talerze, zachowując pełen profesjonalizm, choć było widać, że nie jest mu zbyt łatwo
- Poprosimy jeszcze o szampana... -Arek zwrócił się do zielonookiego, a mnie wessało w fotel. Obawiałam się powtórki z Warszawy, czego bardzo chciałam uniknąć. Muzyka w tle wciąż rozbrzmiewała, zachęcając do romantycznych wyznań i gestów, których nie chciałam testować na sobie. Maks wrócił z kieliszkami w jednej, a butelką wyskokowego napoju w drugiej ręce, z gracją stawiając szkło na stole. Otworzył butelkę tak cicho, jakby robił to przynajmniej raz dziennie i trzymając ją u dołu ostrożnie napełnił mój kieliszek z zadziornym uśmieszkiem, jakby chciał samym wzrokiem powiedzieć mi "Robię co mogę, aby nie popsuć ci wieczoru". Potem zwrócił się w stronę Arka, który z kieszeni eleganckich spodni wyjął czerwone zamszowe pudełko w kształcie serca, które rozpoznałam od razu. Zatkało mnie, a ciało siedziało, jakby je sparaliżowało, jakieś uderzenie pioruna. Ręka Maksa zadrżała widząc otwierane pudełeczko, w którym znajdował się pierścionek zaręczynowy z białego złota. Mało nie rozlał wszystkiego na stół. Widziałam jego zaciskającą się szczękę i drżącą dłoń, którą starał się uspokoić. Nalał szampana, pozostawiając butelkę na stolę do naszej dyspozycji i nie oglądając się za siebie odszedł pospiesznie od stolika bez zbędnych słów. Spojrzałam na swojego mężczyznę, starając się uspokoić wzburzone emocje. Westchnęłam głęboko i przerwałam ciszę
- Jeśli masz zamiar znów zrobić scenę, na środku restauracji to proszę cię odpuść... -powiedziałam delikatnie lecz stanowczo
- Spokojnie kochanie... -uśmiechnął się znacząco, a przez moją głowę przepędził tabun, nieposkromionych myśli. Nadal siedziałam jak na szpilkach, nie wiedząc co tym razem wymyśli -...Wiem, że wystraszyłem cię tymi oświadczynami i dlatego uciekłaś. Przyznaję, nie przemyślałem tego do końca. Powinienem zrobić to delikatniej i w bardziej intymnym otoczeniu... -westchnął głęboko, chwytając przez stół moją dłoń -...Tym bardziej, że potrzebujesz więcej przestrzeni, niż myślałem na początku...
- Tak potrzebuję... -przyznałam cicho i niepewnie -...Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby spędzać z kimś każdą wolną chwilę i nie mieć takiej swojej małej prywatności i wolności... -westchnęłam cicho ciągnąc dalej swój wywód -...Nie zostawię swojej rodziny, swojej bestii, aby podporządkować się w stu procentach obowiązkom kury domowej...
- Ale ja tego od ciebie nie wymagam... -przerwał mi z uśmiechem, a ja ze zdziwienia zamarłam zastanawiając się, co ma w ogóle na myśli -...Wszystko małymi kroczkami kochanie... -spojrzałam na niego pytająco nie wiedząc jak zareagować. Musiał zauważyć moje zmieszanie, bo od razu kontynuował -...Chciałbym, abyś przyjęła ten pierścionek...
- Ale... -wymamrotałam, kiedy przesunął otwarte pudełeczko w moją stronę
- Posłuchaj do końca, zanim coś powiesz... -spojrzał na mnie znacząco, a ja tylko kiwnęłam głową twierdząco, aby mógł bez przeszkód kontynuować -...Chciałbym, abyś nosiła ten pierścionek, zanim zdecydujesz się na konkretną odpowiedź niezależnie od tego, jaka by nie była... Wiem, że potrzebujesz czasu i szanuję to, ale chcę też, żebyś patrząc na niego miała mnie zawsze obok siebie. Nie ważne ile kilometrów dalej będę. Chcę, żebyś go nosiła, dopóki nie powiesz "tak" lub "nie"... Będę czekał tak długo jak będzie trzeba... -westchnął cicho, jakby zrzucał z siebie jakiś ciężar -...Co o tym myślisz? - zapytał delikatnie. Z jednej strony nawet taka wizja była dla mnie przerażająca, ale z drugiej strony doskonale go rozumiałam. Postanowiłam odpuścić i zatrzymać, moje pędzące jak pociąg emocje
- Dobrze... -powiedziałam ledwo słyszalnie -...Wezmę go, ale chcę, żeby to było jasne... -spojrzałam mu w oczy i dodałam zdecydowanie -...Nie jesteśmy zaręczeni. Decyzję czy zostanie na moim palcu, czy wróci do ciebie do pudełka podejmę później, kiedy będę tego w stu procentach pewna... Dobrze?
- Tak... -powiedział z nieskrywanym uśmiechem -...Masz tyle czasu ile potrzebujesz. Nie będę cię popędzał ani w żaden sposób naciskał...
Poczułam się i tak niezręcznie zakładając sobie sama pierścionek na palec. Nie pozwoliłam, aby zrobił to sam, bo decyzja nie była podjęta, a to miała być jedynie zachęta, przypominająca mi o poważnych zamiarach mojego faceta. Wypiłam duszkiem szampana, prosząc chłopaka, aby nalał mi kolejny kieliszek, co z ochotą zrobił. Po kolejnym łyku moje ciało nieco się rozluźniło i mogliśmy kontynuować wieczór w przyjemniejszej atmosferze, bez większych napięć. Arek poprosił o rachunek, zostawiając na stole również napiwek, za profesjonalną obsługę, a ja cieszyłam się, że możemy już opuścić progi tego lokalu. Maks podszedł do nas, kiedy wstawaliśmy od stołu, życząc nam udanego wieczoru, ale kątem oka widziałam, jak spojrzał na mój palec, mieniący się białym złotem. Mogłabym przysiąc, że zauważyłam żyłkę odznaczającą się na jego szyi na sam ten widok. Mimo, że nie byliśmy zaręczeni, pomyślałam, że to nawet dobrze, że będę go nosić, bo żaden zadufany w sobie idiota nie będzie do mnie smalić cholewek...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro