6. Rodzinna spowiedź...
W bocznym kącie salonu, ustawiony był duży, czarny, drewniany stół z sześcioma krzesłami otulającymi go dookoła. Ich modne, kremowe obicia z ciemnymi jak smoła wstawkami idealnie wpasowywały się w klimat wnętrza. Łukasz z gracją pomagał mi przy kolacji, dodając kolejne szczegóły do wystroju. Najpierw narzucił piękny biały, haftowany obrus, niczym nieodzowny element każdych świątecznych zgromadzeń. Następnie uszykował talerze, przy których szykownie prezentowały się błyszczące jak nocne gwiazdy sztućce. Szklankom do napojów towarzyszyły zgrabne kieliszki na smukłych nóżkach, z gracją wdzięczące się do butelki czerwonego, wytrawnego wina pozostawionego na środku stołu tuż obok dzbanka z wodą, w którym pływały niezdarnie kawałki cytryny i świeżej mięty, którą ciotka zawsze miała pod ręką w kuchni. Z jednej strony stołu stał wazon z kwiatami, o których ku mojemu zdziwieniu pomyślał mój kuchenny pomocnik, a tuż obok postawił dwie smukłe świece, dodając w ten sposób wyszukanej elegancji. Cała ta otoczka i całe przygotowanie stołu, było tak doskonałe, że nie jedna ekskluzywna restauracja mogłaby brać z niego przykład. Wszystko było tak dopięte w najdrobniejszych szczegółach, że aż bałam się popsuć cały ten zdumiewający efekt swoją prostą lasagnią, która jeszcze dochodziła do siebie w gorącym jak lawa piekarniku.
Dzwonek zadzwonił do drzwi oznajmując nadejście dodatkowego gościa. Jak opętana rzuciłam się w stronę wejścia. Jak taka mała dziewczynka wyczekująca Świętego Mikołaja z całą toną prezentów. Samą mnie zaskoczyła moja euforyczna reakcja, no ale cóż... Od czasu do czasu można ujawnić swoje szalone oblicze niezłej wariatki. Nacisnęłam na klamkę otwierając drzwi na oścież i wręcz rzuciłam się bez zastanowienia na osobę stojącą przede mną
- Aż tak się stęskniłaś przez te kilka godzin? - zaśmiał się Karol wtulając mnie w siebie
- Ja tylko nadrabiam zaległości... - odparłam rozbawiona ściszając głos i szeptając -...W warsztacie nie wypadało aż tak przy wszystkich... Wyszłabym na jakąś nawiedzoną -zachichotałam pod nosem oswabadzając się z niedźwiedziego uścisku
- A... Bo bym jeszcze zapomniał... -mężczyzna wciąż uśmiechał się jak szalony - To do kolacji... -podał mi torebkę, w której była butelka czerwonego wina, którą od razu odłożyłam na stoliczek w korytarzu, aby przez przypadek nie odnotowała bliskiego kontaktu z posadzką - A to... -zmieszał się lekko, drapiąc się nerwowo po głowie i podając mi beżową, lakierowaną torebkę, która była u góry szczelnie zaklejona przed oczami ciekawskich -...To dla ciebie...
- Wujku... Co w niej jest? -zapytałam podejrzliwie, bo nigdy nie zamykał w taki sposób prezentów. Czyżby to było coś, czego nikt oprócz mnie nie powinien zobaczyć... -zastanawiałam się badając reakcję zmieszanego Karola, który po chwili wahania powiedział
- Nie wiem...
- Jak to nie wiesz? - zmarszczyłam czoło, robiąc pytającą minę, która świdrowała jego twarz. Wiedziałam, że długo nie wytrzyma i pęknie, a ja bez otwierania, dowiem się co kryje zawartość jasnego opakowania
- Oj Nikola... -zaczął ostrożnie -...Ja naprawdę nie wiem... - nie pasowało mi to do niego, przecież normalnie nie robiłby tajemnicy z głupiego prezenciku
- Wujku... -warknęłam, jak groźne zwierzę
- To od Maksa...
- Słucham? ... -podniosłam nieznacznie głos, zszokowana takim obrotem sprawy
- Prosił, żeby ci to przekazać bo podobno jest ci potrzebne... -mówił spokojnie- ...Masz to otworzyć wieczorem lub jutro z samego rana... Co tam jest, nie mam zielonego pojęcia, ale znam tego chłopaka już szmat czasu i wiem, że musiał mieć powód, żeby w taki sposób załatwić tą sprawę... -ciągnął, jakby cała ta sytuacja była czymś normalnym, choć ja miałam co do tego wszystkiego mieszane uczucia - Aha... -rzucił, jakby nagle sobie o czymś przypomniał, a ja rzuciłam prezent na szafkę, jakby w jakiś magiczny sposób papierowa torebka poparzyła moje dłonie-...Jeśli kiedykolwiek Maks będzie ci się w jakikolwiek, nawet najmniejszy sposób narzucać, masz od razu mi powiedzieć a zrobię z nim porządek... -powiedział stanowczo, choć mogłabym przysiąc, że w jego tonie wyczułam nutkę grożenia chłopakowi, jeśli przekroczyłby jakąś narzuconą przez wujka niewidzialną granicę
- Spokojnie wujku... -powiedziałam od niechcenia próbując zbagatelizować tą sytuację -...On i Oli są w porządku... -tak jasne... -pomyślałam odruchowo -...Poza tym, że Maks doprowadza mnie do białej gorączki i wkurza jak nie wiadomo kto! - Moja głowa krzyczała, rzucając jednocześnie sporym arsenałem obelg w stosunku to chłopaka -...Naprawdę... -zrobiłam najbardziej sztuczny uśmiech pod słońcem próbując w ten sposób uspokoić chrzestnego -...Chodź już do środka, bo zaraz kolacja... -pociągnęłam go za sobą za rękę sadzając na skórzanej kanapie, a sama udałam się w stronę piekarnika, aby doglądać swojego dania.
Wieczór mijał mi w cudownej atmosferze uśmiechów i radosnych wspomnień. Nie spodziewałam się, że aż tak bardzo tęskniłam za takimi wspólnymi posiłkami i ciepłem domowego ogniska. Oczy zaszły mi łzami, kiedy uświadomiłam sobie, że przez cały czas uciekałam sama przed sobą. Już prędzej w szkole skupiałam się na wszystkich aktywnościach poza lekcyjnych, aby zagłuszyć demony w mojej głowie. Wiele rzeczy robiłam wspólnie z Łukaszem: jazda wyczynowa na rowerze, paintball, tory przeszkód na których udawaliśmy, że jesteśmy jakimiś wyspecjalizowanymi komandosami. Pływaliśmy, biegaliśmy i rozwiązywaliśmy wspólnie z agentami CSI przed telewizorem kryminalne zagadki z Miami. Uogólniając, spędzaliśmy czas bardzo aktywnie, co również powtarzałam jak mantrę w Warszawie. Tam jednak wachlarz możliwości był znacznie szerszy. Każdą wolną chwilę spędzałam w ruchu. Morze zamieniłam na zakryty basen, w którym robiłam coraz więcej długości, nie męcząc się już tak bardzo jak na początku. Zrobiłam kurs pomocy przedmedycznej, ponieważ zawsze uważałam, że taką wiedzę, powinien znać każdy, w razie jakiejkolwiek, nieprzyjemnej sytuacji. Często pod osłoną nocy wymykałam się na swojej bestii na obrzeża miasta, aby na własną rękę uczyć się różnych trików, do których jak się okazało miałam wręcz wrodzony talent. Po prawie połowie roku doszłam do wniosku, że chcę w końcu wyjść ze swojej skorupy i zrobić coś, co przełamie moje najmocniejsze, stalowe opory. Koleżanka opowiadała o szkole tańca, w której wprowadzono wtedy nowy styl taneczny Bachata. Był podobny do styli latynoamerykańskich, ale był bardziej zmysłowy i sensualny, co bardzo mnie zaciekawiło. Na pierwszych zajęciach instruktor wytłumaczył, że jest to styl, w którym trzeba się otworzyć na siebie i na partnera i pozbyć się jakichkolwiek zahamowań, wynikających ze swojego ciała a przede wszystkim oporów, na które napotykamy się we własnej głowie. Tego właśnie było mi trzeba. Wychodziłam z własnej strefy komfortu i resetowałam swój umysł z każdym kolejnym dźwiękiem muzyki. Znajdowałam w niej radość, a moja głowa skupiała się na zmysłowej melodii i ruchach. Znalazłam też świetny klub, do którego chodziłam w każdy weekend zatracając się w gorących rytmach. Pozwoliło mi to przełamać swoją nieśmiałość i skierowało na drogę pewności siebie. Choć dopiero stawiałam na niej pierwsze kroki, to czułam, że w końcu otwieram się na innych. No a później... Później spotkałam Arka...
Opowiadałam domownikom o nauce, domu studenckim, który bardziej przypominał filmowy akademik. Wspomniałam o pływaniu i kursie pierwszej pomocy zatajając przy tym temat niebezpiecznych trików motocyklowych. Kiedy natomiast wspomniałam o tańcu, ciotka poczerwieniała na samą nazwę stylu, a oczy Karola zaświeciły niesłychanym blaskiem dumy. Zawsze, co święta tańczyliśmy razem. Uwielbiał to, co dawało się odczuć z każdym ruchem jego nóg i rąk na prowizorycznym parkiecie tanecznym.
- A jak tam twój chłopak?... Arek prawda? - zapytał spokojnie wujek Borys upijając łyk czerwonego wina. Łukasz wręcz zakrztusił się wodą na samą tą wzmiankę, bo dobrze wiedział, że to dla mnie w tym momencie najdrażliwszy temat do rozmowy. Postanowiłam jednak sama przed sobą, że nie chcę już uciekać od swoich problemów, tylko pora wziąć się w garść i stawić czoła przeciwnościom.
- Arek wujku... -zaczęłam powoli lecz zdecydowanie -...On mi się oświadczył - nastała kompletna cisza, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Można było usłyszeć teraz wszystko, łącznie z przyspieszonym biciem mojego serca i nerwowo przełykaną ślinę w oczekiwaniu jakiejkolwiek reakcji. Luk rozglądał się po zgromadzonych swoim przenikliwym badawczym wzrokiem, jako jedyny wprowadzony wcześniej w ten temat. Ciotka zamarła z widelcem, na którym znajdował się kawałek jedzenia, w połowie drogi z talerza do ust. Karol pobladł, jakby zaraz miał zejść na zawał, odchylając się od stołu na wygodne oparcie krzesła. A Borys z grobową, polityczną miną, mówiącą "Nic mnie nie rusza" wyglądał, jakby szukał w głowie jakiegoś scenariusza, czy przemówienia na tą okoliczność, ale żadnego nie mógł znaleźć. Bezdźwięcznie za to poruszał ustami jak ryba wyciągnięta z wody, nie mogąca oddychać. Ta zabójcza cisza i niespodziewana reakcja wprawiły mnie w totalne zakłopotanie. Nie wiedziałam, czy milczeć, czy odezwać się zmieniając od razu temat rozmowy jakby nigdy nic. Miałam totalny mętlik w głowie i miałam wrażenie, że cokolwiek bym nie zrobiła, będzie to błędna decyzja. Nabrałam powietrza w płuca, przygotowując się wewnętrznie do przerwania tej grobowej ciszy, która miałam wrażenie, trwała całe wieki
- W takim razie gratulujemy... -wyprzedził mnie ojciec Luka włączając swój prezydencki ton- ...Dlaczego nie przyjechaliście razem? -ciągnął dalej
- Tato... -warknął Łukasz -...Może ona wcale nie chce o tym mówić?
- Luk w porządku... -dotknęłam jego ramienia, przytakując porozumiewawczo głową. Przecież takiego faktu nie mogłam ukrywać w nieskończoność -...Chyba czas wszystko wyjaśnić, skoro jesteśmy tu wszyscy razem... - uśmiechnęłam się do niego, a on już doskonale wiedział, że teraz moja kolej zabrać głos -...Tak więc wujku... -zaczęłam ostrożnie kierując wzrok w stronę Borysa -...Arek oświadczył mi się po roku znajomości, ale ja nie przyjęłam zaręczyn... -ciotka jakby odetchnęła z ulgą, a Karol nabrał poprzednich kolorów -...Jeszcze nie... -dodałam stanowczym tonem -...Wiem, że mój przyjazd był dla was szokiem. Ja też go nie planowałam. Po prostu pogubiłam się w swoich uczuciach i jedyne co przyszło mi do głowy, to uciec... -opuściłam wzrok, nie mogąc znieść widoku zamglonych oczu Majki -...Zawsze dobrze mi to wychodziło. Prawda? -pozostawiłam to pytanie bez odpowiedzi kontynuując od razu, aby nikt nie wtrącił mi się w słowo - Zawsze uciekałam od swoich problemów. Zawsze chciałam tak po prostu zostawić je za sobą, ale one wciąż się za mną ciągnęły, niezależnie od tego gdzie bym nie była. Wyjechałam, żeby się odciąć od całej swojej przeszłości, co przyznaję było totalną głupotą i moim największym błędem. Dopiero teraz do mnie dotarło, jak bardzo mi was brakowało przez te kilka lat rozłąki... -głos mi się załamał, ale ciepła dłoń brata na mojej dodała mi otuchy -...Dobrze wiecie, że nie jestem dobra w kontaktach międzyludzkich. Ja po prostu się wystraszyłam, kiedy wyleciał z tymi oświadczynami i nie wiedziałam co mam robić. Zabrałam kilka rzeczy i od razu przyjechałam do miejsca, gdzie zawsze czułam się bezpiecznie... -ciężka łza bólu spłynęła po moim policzku, ale starałam się choć raz w życiu zachować godnie, jak na sytuację przystało -...Wiem, że powinnam was uprzedzić, a później jeszcze przez cały tydzień was unikałam, ale po prostu nie umiałam sobie z tym wszystkim poradzić... - wytarłam kolejne łzy uciekające z moich oczu. Łukasz ścisnął moją dłoń, pokazując w ten sposób że jest ze mnie dumny, że w końcu otwarłam się przed jego rodzicami. Wiedziałam, że tak trzeba, ale nigdy nie odważyłam się przyznać do tego, że jestem tak słaba, a niewypowiedziane problemy i emocje jak wrzód rozrastały się w moim wnętrzu -...Bałam się wujku... Cholernie się bałam... -wymamrotałam niemal szeptem. Ciotka wstała. Choć jej twarz była równie mokra co moja, to uśmiechała się dumnie. Podeszła do mnie i objęła od tyłu moje ramiona.
- Pamiętaj, że cokolwiek by się nie działo, zawsze możesz do mnie przyjść... -wyszeptała mi ledwo słyszalnie na ucho całując po chwil w policzek -...Kocham cię jak własną córkę i to się nigdy nie zmieni... - przywarła do mnie jeszcze mocniej, akcentując tym gestem powagę swoich słów
- Czy ten chłopak wie dlaczego wyjechałaś ? -zapytał niepewnie Borys, napotykając na swojej drodze karcące spojrzenie żony
- Nie... -powiedziałam cicho, ogarniając swoje roztargane nerwy -...Przyjedzie za kilka dni. Muszę z nim porozmawiać i zdecydować co dalej... -westchnęłam głęboko -...Koniec wiecznego uciekania...
- Zuch... -rzucił radośnie Karol, co nieco mnie rozbawiło. Mimo to, tym gestem poprawił mi trochę humor
- No dobrze... -wzięłam się ostro w garść -...To pomarudziliśmy, popłakaliśmy a teraz się napijmy... -rzuciłam z uśmiechem a Łukasz od razu nalał wszystkim po lampce czerwonego trunku. Od razu zrobiło mi się lżej na sercu, kiedy wyrzuciłam z siebie, to co na nim ciążyło. Jakby zabrano kilkunasto kilogramowy ciężar z moich barków.
Reszta kolacji przebiegła równie płynnie co na początku naszego spotkania, z czego byłam bardzo zadowolona. Bez większych nacisków, bez drążenia tematu oświadczyn. Po prostu ja i moja rodzina przy wspólnym stole. Uśmiechnęłam się sama do siebie starając się uwiecznić w głowie ten obraz na kolejne lata, aby dodawał mi odwagi w chwilach zwątpienia.
- To jakie macie plany na weekend? -zapytał uśmiechnięty Karol
- A może pójdziemy wszyscy do kina? -zaproponował Borys - Jakiś dobry film akcji na pewno się znajdzie...
- Ja już jestem umówiony z kumplami na piwo -rzucił od niechcenia Luk
- Ja też pasuję... -zaczęłam ostrożnie -...Spotkałam dzisiaj w galerii koleżankę z klasy z liceum i zaprosiła mnie do "Klifu" -Łukasz spojrzał tym swoim tajemniczym, nieufnym wzrokiem na wzmiankę "koleżanka z klasy", jakby samym spojrzeniem chciał powiedzieć "Nie wierzę ci. Kręcisz" -Swoją drogą byłam tam tylko dwa razy... -mówiłam dalej, czując na sobie coraz bardziej uciążliwy wzrok chłopaka -...Zmieniło się tam coś przez te cztery lata?
- Pójdziesz jutro to sama ocenisz... -powiedziała delikatnie ciotka -...Jesteś dorosła, ale mam jedną, jedyną prośbę do ciebie... -westchnęła głęboko a ja czekałam na jej słowa jak na jakieś wybawienie -...Nie chcę, żebyś jechała motorem. Chcę, żebyś wzięła taksówkę, która zawiezie cię i odwiezie pod same drzwi... Zgoda?
- Jak najbardziej ciociu... -uśmiechnęłam się szeroko -...Innej opcji nie widzę...
Nie dało się ukryć, że martwiła się o mnie jak prawdziwa matka. W końcu chowała mnie od małego, a ja nie ułatwiałam jej zadania. Powinnam ich po rękach całować, za to, że mnie przygarnęli i otoczyli prawdziwym ciepłem i miłością, czego czasami nawet w pełnych domach bardzo brakuje.
Wieczór minął niesłychanie szybko, jak strzała wystrzelona z procy. Taksówka odebrała Karola, bo po wypitych kilku lampkach wina zaczął mieć już swoje zabawne humorki. Ciotka z wujkiem też poszli do siebie zmęczeni całym roboczym dniem, a Łukasz został, aby pomóc mi posprzątać po kolacji. Upewniwszy się, że rodzice są już u na górze, podszedł do mnie i wypalił stanowczo
- No dobra...Gadaj...
- Słucham? O co ci chodzi? -udałam zaskoczoną, choć dobrze wiedziałam co mu chodzi po głowie
- Koleżanka z liceum? Tak? -zaczął ostrożnie lustrując moją twarz. Przez te wszystkie lata razem nauczyłam się od niego samego wielu metod, aby nie wpaść we własne sidła kłamstw i wiele potrafiłam przed nim ukryć, jeśli tego chciałam. Inni nie mieli tego szczęścia, bo z każdego potrafił wyciągnąć to, czego chciał
- Tak... -spojrzałam mu prosto w oczy, wiedząc, że to pierwszy krok w dobrą stronę. W stronę uwierzenia w moją historyjkę -...Pamiętasz Zuzę?
- Tą zołzę, która cię gnębiła? -zapytał z niedowierzaniem, otwierając coraz szerzej zielone oczy
- Tak. Tą samą... -powiedziałam nad wyraz spokojnie uważając na każde kolejne słowo -...Spotkałyśmy się dzisiaj w galerii. Przywitała mnie jak jakąś starą, dawno niewidzianą przyjaciółkę i tak od słowa do słowa wypaliła z tą imprezą... Sama byłam zaskoczona, ale jak już zdążyłeś zauważyć, jestem już dorosła... Nie jestem już nastolatką, którą można pomiatać, dlatego się zgodziłam. Sama jestem ciekawa co z tego spotkania wyjdzie...
- Pewnie nic dobrego... -wycedził przez zaciśnięte zęby
- Możliwe... -przerwałam mu w pół zdania -...Ale jeśli nie pójdę to się nie dowiem...
Sprzątnęliśmy do końca po kolacji, zmieniając diametralnie po tym temat. Byłam dumna ze swojego małego sukcesu. Wiedziałam, że łyknął to śpiewająco. W sumie nie powiedziałam nic, co nie byłoby prawdą, po prostu zataiłam kilka znaczących szczegółów. Matko, gdybym powiedziała mu słowo w słowo co tak naprawdę zaszło, pewnie jutro wpadłby do "Klifu" z kolegami na "kontrolę" sprawdzając co tak naprawdę robię...Myślałam w głowie, ciesząc się, że mam to już za sobą.
- Hej. Nie zapomniałaś czegoś? -zatrzymał mnie w połowie schodów chłopak, trzymając w ręce beżową torebkę
- Zupełnie o tym zapomniałam... -rzuciłam od niechcenia -...Karol mi przyniósł, a ja rzuciłam w kąt... Otworzę u siebie. Dzięki - pocałowałam brata w policzek życząc mu spokojnej nocy i zamknęłam się w swoim pokoju rzucając odruchowo pakunek na łóżko. Niby nic takiego dziś nie robiłam, a byłam zmęczona jakbym przebiegła jakiś kilkunasto godzinny maraton. Zabrałam telefon z biurka, którego jasny wyświetlacz wręcz poraził moje oczy. Cholera! -zbeształam się w myślach -Nawet nie napisałam złamanego smsa dzisiaj do Arka! Świetna ze mnie dziewczyna! Nie ma co! - moje oczy błądziły po kolejnych wiadomościach natrafiając w końcu na tą na którą powinnam czekać "Co u ciebie?" - Łał, tylko tyle? Jeden marny nic nie znaczący sms? -zastanawiałam się, ale w sumie po ucieczce i tygodniowej ciszy w eterze, nie miałam prawa żądać od swojego faceta jakiejś większej wylewności. Od razu odpisałam, krótko streszczając dzień i życząc mu słodkich snów. Nieodebrane połączenie było tylko jedno, więc pominęłam je mimochodem, skupiając się na reszcie nieprzeczytanych wiadomości, z których większość była nic nieznaczącymi reklamami handlowymi.
"Hej. Mam nadzieję, że przesyłka dotarła. Nie odebrałaś, więc pewnie jesteś zajęta. Zadzwonię jutro. Dobranoc"
Matko Nikola myśl! -warczałam na siebie- Nieznany numer?... Przesyłka?... Maks! -olśniło mnie w końcu. Sięgnęłam odruchowo po torebkę, którą zostawił dla mnie wujek. Ostrożnie odkleiłam prowizoryczne zabezpieczenie i zajrzałam do środka... Nie wierzę?! Porąbało go?! - moje myśli krzyczały a oczy coraz szerzej badały zawartość opakowania...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro