Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35. Klucz do przeszłości...

Droga powrotna do domu upłynęła w ciepłej, spokojnej atmosferze. Czarne, terenowe auto Karola dostarczało nam komfortu jazdy i potrzebnej przestrzeni, bez ściskania się jak konserwy w puszce. W międzyczasie zahaczyliśmy o jakiś przydrożny fast food, aby nie tracić czasu na dłuższe postoje. Atmosfera wydawała mi się niemal tajemnicza, kiedy zgodnie przyznawali, że chcą mnie w jak najkrótszym czasie dostarczyć do domu w którym spędziłam większość swojego życia. Tak właściwie nawet nie bardzo pamiętałam mieszkanie rodziców, bo już od tego feralnego dnia, moich ósmych urodzin, nie widziałam go na oczy. Miałam jednak pojedyncze przebłyski wspomnień, ale skupiały się bardziej na rodzicach, niż na otoczeniu w którym się znajdowaliśmy. Nikt z obecnych w aucie nigdy nie wspominał, co stało się z nim po ich śmierci, a ja byłam zbyt wściekła i rozżalona, na cały otaczający mnie świat, że nigdy nawet nie poruszyłam tego tematu. Może też w części dlatego, że nie chciałam wracać do raniących mnie wspomnień.
Jechaliśmy kilka ładnych godzin, a ciotka wręcz nawijała jak katarynka opowiadając z najmniejszymi szczegółami, co się przez ten ostatni czas u nich działo. Wypytywała też o szkołę, znajomych i jak spędziłam majówkę, co nieco wytrąciło mnie z równowagi. Nie chciałam na forum, przy wszystkich opowiadać o zawiłych wydarzeniach z Arkiem i o mojej wycieczce z Maksem w nieznane. Wujek Karol był zbyt impulsywny, żebym mogła wspomnieć o mojej zażyłej relacji z jego pracownikiem. Pewnie gdyby wymsknęło mi się coś takiego z ust to zahamowałby z impetem na tej autostradzie i spowodował gigantyczny karambol. Borys z pewnością zleciłby synowi prześwietlenie owego delikwenta, czy jest odpowiednią partią dla jego przybranej córki, a on, jako nadgorliwy brat, pewnie wysłałby za zielonookim ogon w postaci Krzyśka, aby sprawdzał jego codzienne poczynania. Ciotka od razu wróciłaby do tematu Arka, który zrobił na niej wręcz piorunujące wrażenie i lamentowałaby nade mną, że straciłam dobrą partię na ożenek. Tak bardzo nie chciałam psuć tego piątkowego popołudnia, że wymyśliłam tylko jakieś drobne kłamstwo w postaci zwiedzania najciekawszych miejsc w stolicy, opisując je z najdrobniejszymi szczegółami. Cieszył mnie fakt, że siedziałam na środku tylnej kanapy pomiędzy ciotką a Lukiem, dzięki czemu, sprawne oko chłopaka nie zdołało wychwycić fałszu z mojej twarzy, kiedy prowadziłam konwersację z ciotką. Dlatego też, przy pierwszej możliwej okazji musiałam szczerze porozmawiać z bratem i przedstawić sprawy jak się mają. Wiedziałam, że na dłuższą metę nic przed nim nie ukryję, a nawet tego nie chciałam. Nie lubiłam mieć przed nim tajemnic, także musiałam poczekać, na odpowiednią chwilę, aby porozmawiać z nim na osobności.
Karol zaparkował pod domem i niespiesznie opuściliśmy jego środek lokomocji. Mało serce nie wyskoczyło mi z piersi, kiedy brama garażowa uniosła się do góry i we wnętrzu dojrzałam moją czarną bestię. Była tam. Naprawdę tam była. Pobiegłam szczęśliwa do garażu, oglądając swoją Hondę z każdej strony. Wyglądała, jakby dopiero co wyjechała z salonu. Gładziłam jej stalową skorupę, zachwycając się każdym najmniejszym, nowym detalem, który dostrzegałam. Jedna rzecz najbardziej zwróciła moją uwagę. Wiedziałam, że po takim upadku bestia musiała trafić i do blacharza i lakiernika, ale jej pierwsza blizna, która była dla mnie bardzo ważna, została zachowana. Rzuciłam się w objęcia Karola, nie mogąc powstrzymać się od łez. Nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnych odpowiednich słów. Stałam i ryczałam, a wujek obejmował mnie jak ojciec i gładził po włosach, aby uspokoić moją wylewną reakcję.

-Zachowałeś jego bliznę. -wyszeptałam, nadal mocno go obejmując

-To jest część waszej wspólnej historii. Nie mógłbym pozwolić, aby jakiś kretyn pozbawił Cię takich wspomnień. -powiedział czule, lecz stanowczo -Chodźmy do środka, mam Ci jeszcze coś do pokazania. -dorzucił ochoczo, a ja otarłam tylko nieznośne łzy, zdając sobie tym samym sprawę, że reszta ferajny, jak i moje bagaże znajdują się już w środku. Otwarłam drzwi i weszłam do domu. Było zbyt cicho, biorąc pod uwagę, że w środku znajdowały się aż trzy osoby.  Byłam ciekawa, co kombinują, dlatego przyspieszonym krokiem ruszyłam do salonu. Duży, czarny, drewniany stół był przygotowany dla całej naszej piątki. Kremowy obrus zlewał się z obiciami krzeseł, w niemal identycznym odcieniu. Na środku stał wazon, ze świeżym bukietem żółtych tulipanów. Talerzyki deserowe świadczyły o planowanym podwieczorku, a kieliszki do czerwonego wina po bokach o jakiejś specjalnej okazji, którą trzeba było uczcić. Zza aneksu kuchennego wyłoniła się ciotka, z okrągłym tortem czekoladowym i zawołała mnie do siebie. Dopiero w tym momencie zauważyłam napis z białej czekolady znajdujący się na jego środku "Gratulacje!!!"

-Jesteśmy z Ciebie dumni Skarbie. -wyszeptała ciotka ze łzami w oczach i odłożywszy tort na stół wtuliła mnie głęboko w siebie. Znów zaczęłam się rozklejać, jakby ostatnimi czasy była to moja ulubiona rozrywka. Płacz radości i tęsknoty wypełniający moje ostatnie tygodnie. Byłam wręcz zdziwiona, że moje kanaliki łzowe nadal funkcjonowały i non stop produkowały coraz więcej tej niepożądanej cieczy.
Usiedliśmy w końcu wszyscy razem przy stole zajadając się ciastem i wlewając w siebie kolejne procenty. Nawet nie zauważyłam, jak szybko minął mi czas na wspólnej konwersacji. Zdałam sobie po chwili sprawę, że dzisiejszego dnia nie usłyszałam jeszcze jednej osoby z którą bardzo chciałam porozmawiać. Przeprosiłam na chwilkę rodzinę i udałam się do swojego pokoju, aby zadzwonić. Niestety Maks nie odbierał. Dopiero, kiedy spojrzałam na zegarek uświadomiłam sobie, że przecież o tej godzinie miał być już w swojej drugiej pracy w restauracji. Napisałam tylko krótkiego, zwięzłego smsa, którego wiedziałam, że odczyta w trakcie przerwy: "Hej. Jestem już na miejscu. Nie mogę się doczekać, kiedy Cię w końcu zobaczę. Do jutra. Całuję N. ".
Zeszłam z powrotem do rozradowanego towarzystwa i zajęłam ponownie swoje miejsce. Spojrzeli po sobie, konspiracyjnie wymieniając małe uśmieszki. Nie miałam pojęcia co się dzieje i czy chciałabym być w takim centrum zainteresowania, które nagle skupiło się tylko i wyłącznie a mojej osobie. Patrzyli na mnie z taką intensywnością, że aż mogłam poczuć, jak siedzisko pode mną zaczyna płonąć z tej niepewności. Nigdy nie zachowywali się w ten sposób, więc coś musiało być na rzeczy.

-No już! -wybuchłam nie mając pojęcia jak powinnam zareagować. -Mówcie o co chodzi, bo zaraz przez Was osiwieję! -Podniosłam głos bardziej niż powinnam -Stało się coś? -zapytałam odruchowo

-Spokojnie Niki. -Łukasz chwycił mnie ostrożnie za drżącą z niepewności dłoń -Wiem, że nienawidzisz niespodzianek, ale mamy dla ciebie pewien prezent, który powinien przypaść Ci do gustu. -Powiedział spokojnie, a moje myśli zaczęły pędzić z prędkością błyskawicy. Nie potrafiłam ich okiełznać, a niepewność coraz bardziej, kawałek po kawałku, zżerała mnie od środka. -Zamknij oczy. -powiedział delikatnie

-Nie chcę! -niemal krzyknęłam oponując

-Przecież jestem obok.-ścisnął moją dłoń ostrożnie z czułością starszego brata, który potrafił odpędzić ode mnie nawet najstraszniejsze potwory, kiedy tego potrzebowałam. Jego zielone, opanowane oczy uspokoiły mnie, więc niechętnie poddałam się jego prośbie. -Teraz możesz je otworzyć. -rzucił zadowolony, a przede mną, zamiast talerzyka z resztą ciasta, leżało małe, czerwone pudełko. Spojrzałam na każdego z osobna, badając ich reakcje. Byli odprężeni, spokojni, a zarazem podekscytowani, czego nie mogłam sobie ułożyć w głowie. Jedyne co mogłam zrobić, to otworzyć pudełeczko i zajrzeć do środka. Zrobiłam to bardzo ostrożnie, zastanawiając się mimowolnie, po co była ta cała konspiracja z ich strony. Odwiązałam złotą kokardkę i odłożyłam na bok wstążkę unosząc powolutku czerwone wieczko. W środku na jasnym, aksamitnym materiale wypełniającym wnętrze, znajdował się pęk pięciu kluczy. Spojrzałam wokoło siebie marszcząc brwi. Nic z tego nie rozumiałam. Wydawali się tacy szczęśliwi, a ja totalnie zagubiona, nie rozumiejąc znaczenia zawartości pudełeczka.

-Może uznacie mnie za głupią... -westchnęłam ciężko, nie mogąc w tym momencie dojść do ładu z moimi kłębiącymi się myślami -...Ale, ja serio nie rozumiem o co w tym chodzi... -uniosłam odruchowo klucze do góry i rzuciłam beznamiętnie -...Kupiliście mi mieszkanie, czy co? -walnęłam z grubej rury, nie wierząc nawet w to, że mogliby zrobić coś takiego, wiedząc, że mój mały kąt jest pod tym właśnie dachem

-Nie Nikola. -zaczął ostrożnie Borys -Nie kupiliśmy Ci mieszkania...

-A więc o co tu chodzi? -przerwałam mu w pół zdania, nadal kompletnie zbita z tropu

-Nie kupiliśmy... -Wtrącił odruchowo Karol -...Bo to mieszkanie od zawsze należało do Ciebie... -powiedział niemal przez łzy.

-Nie mówcie tylko... -zawahałam się, składając w całość elementy układanki -...Że to jest mieszkanie moich rodziców...

-Tak Kochanie... -przerwała ciotka, gładząc mnie czule po głowie. Zamarłam na chwilę, próbując sobie przypomnieć jak właściwie wyglądało jego wnętrze

-Ale jak? -wycedziłam osłupiała, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego więcej słowa. Przecież minęło prawie piętnaście lat.

-Wiesz Nikola... -zaczęła powoli -...Po śmierci Sary i Wiktora długo wszyscy nie mogliśmy dojść do siebie, ale musieliśmy być silni dla Ciebie. -mówiła ze łzami w oczach, co również mnie się udzieliło -Byłaś małym światełkiem, które scalało nas razem ze sobą i nie pozwalało się poddać w trudnych chwilach. Minęło sporo czasu, zanim odważyliśmy się wejść do tego mieszkania. -westchnęła ciężko, bo wspomnienia tamtych dni nie należały do przyjemnych -Nie mieliśmy jednak serca, żeby go wynajmować komuś obcemu, a już tym bardziej sprzedawać, więc zgodnie postanowiliśmy, że otrzymasz je w dzień swoich osiemnastych urodzin. -powiedziała ciepło, a ja przypomniałam sobie mimochodem ten dzień. Dobrze wiedzieli, że nie obchodziłam własnych urodzin i nie znosiłam, kiedy mi o nich przypominali. Tego dnia jednak urządzili uroczystą kolację, na której chcieli mi coś powiedzieć. Niestety jak to ja, musiałam wtrącić się w słowo pierwsza i oznajmiłam, że dostałam się na studia, burząc w ten sposób cały ład uroczystego posiłku

-Ale wszystko popsułam, kiedy wyleciałam z tymi studiami... -rzuciłam odruchowo, mówiąc wprost to, czego ciotka bała się nazwać po imieniu

-Nie o to chodziło Kochanie. -powiedziała ciepło -My po prostu byliśmy zaskoczeni tą nagłą decyzją i nie wiedzieliśmy za bardzo jak zareagować i co robić z tym mieszkaniem. -tłumaczyła -Ostatecznie podjęliśmy decyzję, że kiedy skończysz studia, sama zdecydujesz, czy chcesz zostać w Warszawie i sprzedać mieszkanie, czy wrócisz i tu zamieszkasz. -uśmiechnęła się do mnie, jakby chciała dodać mi otuchy

-Nigdy w życiu bym go nie sprzedała! -podniosłam głos bardziej niż powinnam, pozwalając kolejnym łzom spłynąć swobodnie po moich policzkach. Nie zwracałam teraz na nie większej uwagi. One płynęły swoim torem, a myśli swoim.

-Karol przez cały ten czas trzymał to mieszkanie tylko i wyłącznie dla Ciebie. -powiedziała zadowolona Majka -Wszystko jest tak jak było. Niczego nie wyrzucaliśmy. Sama zdecydujesz co chcesz zrobisz z rzeczami, które są w środku.

-O pajęczyny i tego typu sprawy nie musisz się martwić. -przerwał zadowolony Karol, jakby chciał w ten sposób poprawić mi humor -Raz na jakiś czas sami tam z grubsza sprzątaliśmy, w razie gdybyś chciała wrócić prędzej. -Kolejny potok łez zalał moje policzki. Siedziałam w bezruchu jak jakaś woskowa figura, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Targały mną takie emocje, że nie byłam w stanie się kontrolować a już tym bardziej racjonalnie myśleć. -Jutro, nawet z samego rana możemy tam pojechać, jeśli masz ochotę.

-Wolałabym sama, jeśli nie masz nic przeciwko temu. -powiedziałam ledwo słyszalnie, przerywając mu w pół zdania. Bałam się, że nawet nie będę w stanie przekroczyć progu tego mieszkania i nie chciałam mieć świadków kolejnych niekontrolowanych scen emocjonalnych uniesień

-Spodziewałem się tego. -powiedział z aprobatą podchodząc do mnie i tłumacząc pokrótce do czego służą poszczególne klucze, jakby mój mózg był w stanie skupić się na jakiś dodatkowych informacjach. -Klucz do drzwi głównych bloku. -tłumaczył pokazując mi je po kolei -Ten do zamka górnego. Ten do dolnego. Tylko uważaj bo się zacinają. Mogą się zatrzasnąć, więc zawsze noś klucze przy sobie. -tłumaczył dalej -Ten klucz jest od drzwi do piwnicy, a ten duży od wejścia na dach. W mieszkaniu zostawiłem jeszcze klucz do skrzynki i od komórki w piwnicy. Takie malutkie od razu na wieszaku przy wejściu są. -mówił stanowczo i rzeczowo -Zapiszę Ci jeszcze adres, abyś bez problemu jutro trafiła.

-Dziękuję... -wyszeptałam -...Dziękuję za wszystko -wybuchłam niekontrolowanym płaczem, szlochając jak mała dziewczynka. Wtuliłam się odruchowo w szerokie ramiona Luka, który zawsze pocieszał mnie, kiedy tego potrzebowałam. Tak zresztą jak w tej chwili. Potrzebowałam dość sporo czasu, aby poukładać sobie w głowie to, co właśnie się wydarzyło. Nie mogłam uwierzyć, że przez tyle lat dbali o mieszkanie moich rodziców, abym pewnego dnia mogłam w nim zamieszkać. Nie wierzyłam również w to, jak udało im się ukryć przede mną fakt, że ono w ogóle było przez ten czas w ich posiadaniu. Ból mieszał się z radością i nadzieją, że po tym wszystkim, co się stało, pozostał mi jakiś materialny skrawek historii moich rodziców. Nie mogłam doczekać się kolejnego dnia, kiedy zacznę odkrywać ich tajemnice i moje wspomnienia, które tak bardzo chciałam do siebie przywołać. Mimo sprzecznych emocji i uczuć zalewających mnie od środka, byłam niesamowicie szczęśliwa, że oprócz dziedzictwa, jakie zostało przekazane mi w genach, odziedziczyłam również mieszkanie, które należało do naszej wspólnej, radosnej przeszłości...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro