20. Nalot...
Siedziałam niespokojnie wiercąc się na czarnym siedzisku swojego krzesła obrotowego, które od kilku dni stało się moją niechcianą zmorą. Sterta książek na drewnianym blacie przede mną i rozrzucone notatki sprawiały że ledwo przekraczałam próg pokoju, miałam nieodpartą ochotę odwrócić się na pięcie i uciec jak najdalej. Moja głowa była przeładowana nadmiarem wiedzy, który w stosunkowo krótkim czasie musiałam nadrobić. Cieszyłam się, że znalazłam w końcu wspólny język ze współlokatorką, bo jej pomoc była wręcz zbawienna. Tak jak zgrabnie poradziłam sobie z rektorem i nauczycielami, wbijając im do głowy najgłupsze moim zdaniem kłamstwo o mojej chorobie, która spowodowała dwutygodniową przerwę w zajęciach, tak nadrabianie obszernego materiału i zaliczanie sesji w nowych terminach, było niczym ostry kołek wbijany powoli w moją skroń. Moja głowa potrzebowała wytchnienia, ale byłam tak zdeterminowana, że pozwalałam sobie jedynie na drobne przerwy na posiłki. Nie miałam nawet sposobności spotkać się z Arkiem, bo za każdym razem tłumaczył się jakimś nowym projektem w pracy, który musiał doszlifować po godzinach, jakby ośmiogodzinna harówka nie dawała żadnych rezultatów. Byłam wkurzona, bo chciałam mieć już ten etap za sobą a tu wciąż coś opóźniało moje postanowienie, jakby wszechświat nie pozwalał mi zrzucić z siebie wszystkich ciężarów. Jeszcze ta jutrzejsza, piątkowa sesja z socjologii nie dawała mi spokoju. Parsknęłam sama do siebie demonstrując swoim ścianom moje niezadowolenie i zniechęcenie. Opadłam twarzą na stertę książek, chowając ją w ramionach i przymknęłam odruchowo oczy, jakbym chciała w ten sposób uspokoić chaos w mojej głowie. Nauka, kilka sesji, obrona, tęsknota za domem i jeszcze chyba najgorsze w tym wszystkim, niezałatwiona sprawa z Arkiem. Tego wszystkiego było dla mnie aż nadto. Chciałam gdzieś wyjść, przejechać się na bestii, która od przyjazdu, biedna zajmowała to samo miejsce parkingowe, ale nie mogłam. Czarny fotel jakby wsysał moje cztery liter i nie pozwalał na robienie głupstw. Westchnęłam ciężko biorąc się w garść i wyprostowawszy się wyciągnęłam podręcznik do socjologii, wertując interesujące mnie rozdziały. Byłam tak pochłonięta tymi wszystkimi zagadnieniami, że ledwo do moich uszu doszły wibracje dochodzące z mojego telefonu. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mi przeszkadzał, dlatego dzień w dzień wyciszałam dzwonek, aby skupić się na obszernym, studenckim materiale. Kiedy zobaczyłam na ekranie komórki, kto do mnie dzwoni, od razu przez moją głowę przeleciał tabun niepokojących myśli, że coś stało się z moimi bliskimi, tym bardziej, że nie było to jedyne nieodebrane połączenie. Wręcz wystrzeliłam z siedziska, jakby mnie nagle oparzyło i nacisnęłam zieloną słuchawkę na ekranie
- Wujku! Wszystko ok? Stało się coś? - trajkotałam jak katarynka nie dopuszczając Karola do głosu -Błagam powiedź, że nie dzwonisz z jakimiś złymi wieściami...
- Nikola spokojnie... -przerwał mi w pół zdania uspokajając moje zapędy -...Wszystko w jak najlepszym porządku... -odetchnęłam głęboko, siadając odruchowo na krawędzi łóżka, do którego poniosły mnie nogi -...Chciałem tylko zapytać czy udało ci się wszystko załatwić w szkole...
- Tak wujku... -zaczęłam niemrawo -...Cały czas nadrabiam materiał... Nawet nie wiedziałam, że aż tyle sie tego nazbiera, a jutro mam jeszcze zaległą sesję... Ręce mi już opadają a głowa zaraz eksploduje...
- Pamiętaj kochanie, że my tu wszyscy trzymamy za ciebie kciuki i kibicujemy ci, żebyś osiągnęła to co sobie postanowiłaś... -powiedział z nieukrywaną dumą, a mnie wzięło się na nostalgiczne czułości
- Wujku... -zaczęłam nieśmiało ściszając głos -...Tęsknie za wami... -wymamrotałam, ledwo powstrzymując nachodzące do oczu łzy -....Nie mogę się doczekać, kiedy skończę tą szkołę i wrócę do was już na stałe...
-...Też tęsknimy... -powiedział ledwo słyszalnie. Karol zawsze starał się stwarzać pozory twardego faceta, ale w rzeczywistości miał miękkie i dobre serce -...Zobaczysz sama... Czas minie szybko i ani się obejrzysz będziesz już w domu... - "dom" jak to cudownie brzmiało. Już nie mogłam doczekać się powrotu i wręcz marzyłam, aby w jakiś magiczny sposób, przyspieszyć czas -...A bo bym zapomniał chłopaki z warsztatu cię pozdrawiają... -aż zrobiło mi się ciepło na sercu, tym bardziej, że Maks pisał do mnie prawie codziennie, żeby sprawdzić jak się mam, a do Oliego nawet nie zdążyłam wziąć numeru
- Też ich ode mnie wszystkich pozdrów wujku... -powiedziałam, choć nie wiedziałam czy Karol zdążył usłyszeć, co do niego wymamrotałam, bo w słuchawce usłyszałam jakieś głośne dyskusje
- Nikola... -zaczął spokojnie -...Oli ma jeszcze do ciebie jakąś sprawę, bo aż mi wyrywa komórkę z rąk... -zaśmiałam się odruchowo wyobrażając sobie tą komiczną sytuację -...No już, już! Masz!... -usłyszałam w słuchawce niezadowolony, podniesiony głos, jakby rzeczywiście rudy wyrywał mojemu postawnemu wujkowi aparat z ręki -...Cześć Nikola... -usłyszałam spokojny ton głosu piegowatego
- Cześć Oli... -wręcz zachichotałam pod nosem, ciesząc się, że słyszę dzisiaj same przyjazne mi osoby -...Co u ciebie? -zapytałam odruchowo
- A wiesz... -zaczął konspiracyjnie -...Przydało by się mojej maszynie mycie i woskowanie. Jest już cała brudna od błota... -zaśmiał się a ja przypomniałam sobie o naszym głupim zakładzie, którego musiałam dotrzymać
- Co powiesz na sobotę? -zapytałam z uśmiechem układając sobie plan w głowie. Moje ciało i umysł potrzebowały przerwy na regenerację a trasa około czterystu kilometrów na mojej bestii przy zachowaniu najwyższego stopnia ostrożności trwała zawsze coś koło dwóch i pół godziny, dużo szybciej niż jakimkolwiek autem. Byłam zdecydowana i podniecona odwiedzinami, które tym razem miałam zamiar uprzedzić zawczasu -W piątek mam zawsze krócej zajęcia, więc po południu byłabym w domu i mogłabym następnego dnia odbębnić przegraną...
- Jak dla mnie bomba! -rozweselił się rudy -Może byś zdążyła w piątek jeszcze wiesz na co... -ściszył głos tak, że ledwo go usłyszałam. Od razu zajarzyłam o co mu chodziło i zdawałam sobie sprawę, że Karol jest w pobliżu i nie może powiedzieć nic wprost o wyścigu
- Postaram się... -uśmiechnęłam się sama do siebie na samą myśl o kolejnej rywalizacji i tym skoku adrenaliny, który mnie wtedy ogarniał -...A teraz weź coś do pisania i zapisz mój numer. Napiszesz mi o której będzie wyścig... -chłopak w ekspresowym tempie zapisał mój numer i potwierdził, że wszystko napisze smsem -...A teraz daj mi jeszcze Karola, muszę jeszcze coś z nim załatwić... -przeszła mi pewna myśl przed głowę, ale potrzebowałam zgody wujka
- Tak Nikola? Chciałaś coś jeszcze ode mnie? -zapytał nieco zdziwiony
- Tak wujku... -odparłam zadowolona opowiadając mu pokrótce o moim niewinnym przegranym zakładzie i tym co w związku z tym muszę zrobić. Karol zaśmiał się, jakby nie wierzył w moją naiwność
- Nikola serio? Przecież ten zespół jest naprawdę dobry... -nie przestawał się śmiać
- Wtedy tego nie wiedziałam... -prychnęłam niezadowolona, na co Karol się nieco uspokoił
- W soboty mamy warsztat zamknięty, więc zostawię Oliemu klucze, żebyś mogła zabrać sobie co potrzebujesz... -zaczął powoli -...Na zewnątrz jest wąż będzie ci łatwiej spłukać motor po myciu a jak skończysz weź klucze ze sobą odbiorę je sam... -mówił nad wyraz poważnym tonem -...W sumie cieszę się że przegrałaś... -wymamrotał a mnie wcisnęło w łóżko, ale czekałam cierpliwie na ciąg dalszy, nie wtrącając się oburzona w pół zdania -...Bo teraz masz pretekst, żeby wpaść na weekend...
- No tak... -zaśmiałam się -...Co racja to racja... - zakończyłam po chwili rozmowę, ciesząc się z mojego małego, nieplanowanego wypadu. Miałam teraz nie lada motywację, aby z nową siłą i zapałem wrócić do nauki i jak najsprawniej ogarnąć sesję...
Stałam na linii startu patrząc wprost przed siebie, zakreślając w głowie trasę wyścigu. Byłam skupiona na swoim zadaniu i nikt obok nie mógł oderwać mnie od zamierzonego celu. Bestia warczała pode mną uświadamiając konkurentom, że nie da łatwo za wygraną. Mimo, że byłam jedyną dziewczyną, byłam godnym przeciwnikiem, co pokazałam już na poprzednim zlocie. Ze mną nie było żartów jeśli chodziło o dobrą rywalizację, w otoczce zapachu palonej gumy. Uwielbiałam ten swąd, tak samo zresztą jak warkot silnika czarnego, który uświadamiał mnie, jaką moc i siłę, chowa za tym odgłosem. Adrenalina z każdą kolejną sekundą wypełniała moje żyły, jakby chciała zastąpić sobą czerwoną, lepką ciecz. Uśmiechnęłam się do siebie, mrużąc wyczekująco oczy na znak rozpoczęcia tej imprezy. Cała nasza piątka w skupieniu śledziła ruchy organizatora imprezy, który swoim gangstersko- surferskim wyglądem, nadal rozbawiał mnie do łez. Podniósł czerwony materiał tuż nad swoją głową, a silniki motorów warknęły niemal w tym samym momencie, pokazując w ten sposób swoją gotowość do startu. Pochyliłam się nieco, uważnie obserwując powiewającą chorągiew. Teo krzyknął do nas, opuścił gwałtownie czerwoną płachtę i jak spuszczone z boksów, rozwścieczone byki ruszyliśmy przed siebie. Pędziłam wyznaczoną trasą podkręcając w zastraszającym tempie wskaźnik prędkościomierzu. Byłam w swoim żywiole. Byłam wolna, zdolna do wszystkich, nawet najgroźniejszych trików, które latami opanowałam niemal do perfekcji. Właśnie one, dawały mi największą przewagę nad przeciwnikami. Byłam wciąż pierwsza. Mijałam kolejne punkty kontrolne, pozostawiając je w ułamkach sekund za sobą. Po mojej lewej, kątem oka dostrzegłam ruch. To była czerwona Honda Maksa, który już po chwili zrównał ze mną swoją maszynę. Mimo, że jego rumak, był starszym modelem niż moja bestia, osiągał niemal te same prędkości co ja, choć przy dłuższej prostej, nie miałby ze mną szans. Zmarszczyłam zadziornie nos, jakbym w ten sposób chciała poczuć jego zbliżającą się porażkę. Nie dawał jednak za wygraną, co strasznie mi się podobało. Zwolniłam znacznie obroty, dojeżdżając do linii nawrotu. Wiedziałam że mój numer ze stoppie jest kluczowym elementem mojego zwycięstwa. Czerwony nie popuścił gazu, co nieco mnie zaskoczyło. Przeraziłam się, kiedy dostrzegłam nagle kawałek za linią jakąś dziwną ciecz na nawierzchni w niczym nie przypominającą zwykłej kałuży. - Czyżby to był olej? -przeleciało mi przez głowę tempem błyskawicy -On się zabije, jeśli wpadnie w poślizg przy tej prędkości! -krzyczałam sama do siebie. Wykonałam odruchowo swój manewr obserwując jednocześnie rozwój sytuacji. Maks tuż przy rozlanej mazi zawrócił motor z niezwykłym wyczuciem. Odetchnęłam z ulgą, że jest cały, ale w tym właśnie momencie tylne koło ślizgnęło się i motor postanowił odmówić posłuszeństwa. Chłopak nie utrzymał rozjuszonego rumaka i wpadł wprost pod jego bok, który przygniótł jego nogi i tors. Za mną jechało czarno- srebrne Suzuki GSR600, które należało do Oliego, a tuż za nim reszta uczestników wyścigu. To wszystko trwało zalegnie ułamki sekund, ale ja miałam wrażenie, że film przed moimi oczami przewija się w zwolnionym tempie niczym klatka po klatce. Nie było czasu niczego analizować i zastanawiać się nad niczym. Trzeba było działać. Odruchowo machnęłam do rudego, aby dalej kontynuował wyścig, a sama podjechałam do miejsca wypadku. Wyłączyłam bestię i zeskoczyłam z niej jak poparzona, odrzucając na bok kask
- Maks! Jesteś cały?! -krzyknęłam przerażona, bo dobrze wiedziałam jaki stalowy ciężar na nim spoczywał. Nawet nie czekałam na jakąkolwiek odpowiedź i gestem przywołałam chłopaka siedzącego na ostatniej beczce przy nawrocie, aby pomógł mi podnieść motor i wydostać spod niego chłopaka, który za nic nie był w stanie wydostać się sam. Krzyknął z bólu, kiedy jego maszyna uniosła się z nad jego nóg
- Kurwa! -warknął odruchowo. Choć kask jeszcze tłumił jego dźwięki, dobrze słyszałam to przekleństwo. Sama w takiej sytuacji wyjechałabym z taką wiązanką, że niejednemu uszy zwiędły by przy takim akompaniamencie. Wiedziałam, że ból i przegrana nie były w tym momencie najlepszym moim sprzymierzeńcem i sama mogę usłyszeć niejedną wiązankę. Uklękłam szybko przed chłopakiem, ściągając powoli jego czarny jak smoła kask
- Maks... Jesteś cały? -powtórzyłam choć dobrze wiedziałam, że usłyszał za pierwszym razem. Zacisnął szczękę i westchnął głęboko, jakby w tym momencie musiał sam przed sobą uznać się za pokonanego
- Tak... -warknął oschle, jakbym była w tej chwili kimś niepożądanym, kogo nie chciałby widzieć -...Dlaczego się zatrzymałaś? -wycedził przez zęby niemal oskarżycielskim tonem
- Zadzwonić po karetkę? Możesz wstać? -mówiłam ciepło, ignorując jego wcześniejsze pytanie. Dobrze wiedziałam, że jest niesamowicie zdenerwowany. Nawet nie próbował ukryć tego wkurzenia w żaden sposób, więc nie chciałam swoim niewyparzonym językiem i gwałtownością dolewać jeszcze oliwy do ognia. Starałam się zachować jak najwięcej powagi i spokoju
- Nigdzie nie dzwoń! -warknął podniesionym głosem i podparł się na rękach aby wstać. Chwyciłam go pod ramię, chcąc mu pomóc, ale odepchnął mnie od siebie, tak, że zachwiałam się i niemal sama upadłam -Sam sobie poradzę! - powoli, z nieznośnym grymasem bólu malującym się na jego twarzy zaczął wstawać na równe nogi. Nie był połamany, raczej bardziej potłuczony, bo w pewnym momencie aż syknął odruchowo, łapiąc się jednocześnie dłonią za bok. Tuż przed nami pojawił się nagle Oli, omiatający wzrokiem całą sytuację
- Dobrze, że jesteś... -powiedziałam stanowczo demonstrując tym samym swoją narastającą złość-....Może tobie ten cap pozwoli się dotknąć, bo mojej pomocy w ogóle nie potrzebuje! - i nie czekając na jakąkolwiek reakcję odwróciłam się na pięcie i skierowałam się w stronę bestii. Nie miałam nawet ochoty w tym momencie na niego patrzeć. Ktoś wyciąga do niego pomocną dłoń a on ją brutalnie odpycha! -krzyknęłam do siebie w myślach, próbując się w jakiś sposób uspokoić, ale bez rezultatu. Odpaliłam bestię i podjechałam na linię startu, która jednocześnie była dla nas metą. Chwilę za mną podjechali chłopacy, ale nie miałam ochoty z nimi rozmawiać, choć Oli w niczym nie zawinił. Zsiadł z motoru i ruszył w moją stronę, przeczesując ręką swoje gęste, rude włosy, jakby w ten sposób chciał sobie dodać pewności siebie
- Nikola... -zaczął spokojnie badając moją reakcję -...Maks jest po prostu wzburzony tym upadkiem... -mówił delikatnie, jakby to miało w jakiś sposób mnie uspokoić -...Nie wkurzaj się na niego... My faceci, tak czasami mamy... -gdybym mogła wybuchłabym mu śmiechem w twarz, ale powstrzymałam się przerywając mu tą żenującą wypowiedź
- Tak... W szczególności takie uparte barany jak On... -wycedziłam ostro przez zęby, dopowiadając szybko, aby nie miał możliwości wtrącić mi się w słowo -...Mam nadzieję, że chociaż byłeś pierwszy na mecie?
- Tak... Wygrałem, ale tylko dlatego, że mi na to pozwoliłaś... - spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby to spojrzenie miało samo za siebie powiedzieć "Dziękuję". Uśmiechnęłam się zadowolona, że właśnie Oli zgarnął kasę, a nie jeden z tych nabuzowanych dupków, którzy pokazali się jeszcze przed startem z jak najgorszej strony. Nie zdążyłam nawet nic odpowiedzieć, kiedy podbiegł do nas spanikowany Teo z wrzaskiem na ustach
- Spieprzajcie stąd jak najszybciej! Gliny! - zza hangaru było widać niebiesko-czerwone światła radiowozu, a kiedy był już całkiem blisko, rozległ się dźwięk syreny, która wypłoszyła wszystkich zgromadzonych. Wiedziałam, że Maks jest obolały i nie miałam pewności, czy uda mu się docisnąć gaz na tyle, żeby zwiać Policji. Nie mogłam ryzykować i wiedziałam, że tylko ja mam szansę się wywinąć, chociażby ze wzgląd na moje małe wtyki na komisariacie. Chłopacy ruszyli, a ja czekałam na zbliżające się auto. Oli zawrócił i stanąwszy, obok mnie krzyknął, aby było go słychać zza warczącego silnika
- Dziewczyno! Co ty robisz?! -był nie lada spanikowany
- Zabierz stąd Maksa i zwiewajcie! -warknęłam ostro aby wiedział, że nie żartuję
- Nie ruszymy się bez ciebie! - krzyknął znowu
- Zaufaj mi! -uspokajałam go -Widzimy się jutro na warsztacie! -machnęłam ręką na znak, że ma odjechać. Wahał się przez moment to wpatrując się w moją nad wyraz spokojną twarz, to na ledwo siedzącego na "czerwonym" chłopaku. Sygnał syreny stawał się coraz wyraźniejszy - Oli do cholery! -wrzasnęłam przywołując go do porządku -Zmiatajcie! -Zaskoczony moją stanowczością zawrócił swój motor i razem z Maksem zdążyli się oddalić, kiedy tuż przede mną zatrzymał się radiowóz, oślepiający mnie swoimi reflektorami...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro