Rozdział 4
-Wstawajcie maluchy idziemy dalej -matka zaczęła delikatnie budzić swoje pociechy-już niedługo się wyśpicie.
Kociaki bardzo nie chętnie wstały po czy wyszły z krzaka w którym spędzili noc.
Było dość chłodno pora zielonych liści dobiegała już końca. Szybko ułożyli nawzajem swoje mięciutkie futerko.
Kociaki szyły obok Bratka na swoich krótkich łapkach. Rozmawiali bardzo zadowoleni i podekscytowani. Nagle potknęli się równocześnie o wystający z ziemi korzeń.
Upadli na swoje pyszczki. Ich mama się delikatnie zaśmiała i pomogła im wstać.
Zaczęli oczyszczać swoje futerka z piachu i ziemi.
Bratek poczuła ze jest obserwowana wiec stwierdziła ze nie ma czasu na dalsze czyszczenie i trzeba ruszyć dalej w drogę. Przyspieszyli tempa, kociaki zaczęły się męczyć bardzo szybko wiec wzięła i niosła ich na plecach.
Tak minął im czas do wysokiego słońca. Kotka przed sobą poczuła przepiękny zapach wiśni. Byli już prawie na miejscu.
Nagle na kotkę rzucił się lis nie było czasu na ucieczkę zrzuciła tylko z grzbietu kociaki i przykryła je własnym ciałem.
Lis bardzo mocno podrapał ja w plecy z jej rany ciekła ogromna ilość krwi.
Odwdzięczyła się mu pazurami na jego szkarłatnoczerwonym rudym pysku.
Napastnik dostał furii skoczył na nią i trafił na jej gardło broniła się niestety nie dała rady ona była tylko zwykła pieszczoszka która nawet nie potrafi polować.
Leżała rak już wyczerpana na szkarłatnej od krwi trawie. Lisa już nie było wiedział dobrze ze kotka niedługo umrze.
Kociaki wtuliła się w sierść matki i zaczęły głośno szlochać. Kocica powiedział
-Kocham was.
A jej oddech momentalnie zanikł. Nie żyła.
Nagle podbiegły do. Nich jakiś wielki kot o gęstej ciemno czekoladowej sierści wraz z niewiele starsza od kociaków mała koteczka.
Była ona beżowa ale taka wpadająca prawie w żółty w niektórych miejsca widniały białe plamki.
-Co tu się stało-zapytał czekoladowy kocur
-To był lis -odpowiedział z żalem w głosie jego uczennica-przykro mi.
Ta dwójka rozmawiali chwile ze sobą. Po czym koteczka oznajmiła:
- chodźcie zemną a Korowe Futro zabierze wasza matkę.
Kociaki bez słowa ruszyły za nią.
Weszli w las pokryty różowymi płatkami i soczysta trawą. W trawie zaszeleściła mysz a młoda uczennica szybko zrzuciła się na zwierzątko i je zabiła.
Przekroczyli nie wielki strumyk albo raczej to wojownik go przekroczył bo kociaki bratka musiał przenieść w pysku.
Dotarli do niewielkiego wzniesienia wydawało się jakby miało iść cały czas w górę ale tak nie było gdyż opadało bardzo szybko na dół.
Z zagłębieniu mieścił się obóz Klanu drzewa wiśniowego.
-Jak się nazywacie-zapytał kocur
-Jestem Lawenda-odparła malutka
-A ja jestem Sztorm
-A wasza matka jak się nazywała?
-Bratek
Wchodząc do obozu kociaki poczuły znowu przyjemny delikatny i otulający zapach wiśni.
Wszystkie koty w obozie patrzyły zaskoczone na nowych przybyszy.
Podbiegł do nich nieduża czarna kotka z biała plamka na pyszczku i na przedniej części szyi.
-Kto to jest?-zapytała swoich pobratymców-i kogo niesiesz na plecach Korowe Futro?
-Znaleźliśmy te kociaki na naszym terytorium ,ich matkę zaatakował lis nie żyje.
-Och przykro mi - odpowiedział smutno -nich medycy przygotują ja do czuwania ja zabiorę kociaki do Sokolej Gwiazdy może dowiemy się czegoś więcej.
Nakazała ruchem ogona aby kociaki poszły za nią.
W tym czasie Korowe Futro zabrał ciało ich matki do legowiska medyków.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro