Rozdział 1
Dźwięk moich kroków rozszedł się po obszernym marmurowym korytarzu. Szłam powoli, jak zwykle podziwiając malowidła przeszłych władców. Zatrzymałam się koło obrazu królowej Elenor i jej małżonka, króla Leonidasa. ( wcale nie ukradłam imienia Valdezowi )Ten obraz zawsze zwracał moją uwagę. Może dlatego, że to Elenor powstrzymała elfy i jako jedna z niewielu władczyń wykazała się niezależnością, a może dlatego, że z tych wszystkich obrazów, tylko na tym postacie się uśmiechały i patrzyły na siebie ze szczerą miłością. Podejrzewałam, że większość królewskich małżeństw była zaaranżowana przez rodziców następcy tonu i bardzo bałam się, iż mnie spotka to samo. Władcy musieli się poświęcać dla dobra królestwa, lecz ja tego nie chciałam. Nie sądziłam, bym mogła zakochać się w jakimkolwiek szlachcicu. Gdy patrzyłam na ten obraz, przypominałam sobie, że tak nie musi być.
Po chwilowym postoju ruszyłam dalej, z dumnie uniesioną głową, lecz lekko głupkowatym uśmiechem skierowałam się do mojej komnaty edukacji. Minęłam przechodzące służby, pokojówki, sprzątaczki i pare ważnych osobistości z którymi się przywitałam, ale bynajmniej nie dlatego, że chciałam, tylko dlatego, że tak wypadało następczyni tronu. Wiedziałam, iż nie należało sobie robić wrogów ze szlachty.
Jak zwykle byłam pare minut przed czasem. Pomimo moich nocnych eskapad musiałam udawać, że nie jestem zmęczona, zupełnie jakbym przespała osiem godzin i wypoczęła. Weszłam do pomieszczenia. Nie było zbyty duże, miało paręnaście stóp szerokość i paręnaście długości(stopa to ok.3,5m). Ściany były białe, na nich znajdowały się mapy i ozdobne lustra, a kolumny w rogach komnaty były wykonane z wielką dokładnością i po jednym spojrzeniu można było wywnioskować, że rzeźbiarz znał się na swoim fachu. Na przeciwko wejścia znajdowało się okno z czerwonymi jedwabnymi zasłonami utkanymi na zamówienie poprzednich władców, podczas remontu pałacu 30 lat temu. Na środku komnaty, przy ścianie stał wykonany z brzozowego drewna stół i krzesła. W pokoju znajdowały się również szafki na których były porozstawiane rzeźby i figury różnych postaci wykonane w większości ze złota lub białego kamienia. Z tyłu pomieszczenia znajdowała się wielka, drewniana sięgająca do sufitu szafa na księgi. Były na niej podręczniki, głównie geograficzne i o polityce, a także atlasy, książki przygodowe i dzienniki podróży. Na początku to tu zaczęłam szukać informacji o elfach, ale nie było ich za dużo. Bardzo chciałam wiedzieć więcej o tym gatunku, był jak zakazany owoc, a jak powszechnie wiadomo, tego czego nie można pragnie się najbardziej.
Drzwi otworzyły się, a do klasy weszła niska, starsza kobieta, o siwych długich włosach związanych w ciasny kok. Miała na sobie tradycyjną suknię w odcieniu brudnego różu i wysokie skórzane buty. Jak zwykle było od niej czuć charakterystyczną woń różanych perfum, które tak lubiła. Znałam ją chyba od zawsze. Przyjaźni się z moimi rodzicami i to jej została powierzona rola mojej guwernantki, a gdy dorosłam do wieku 6 lat zaczęła mnie nauczać. Jest mi bardzo bliska, zna więcej moich sekretów niż ktokolwiek inny. Nana zawsze jest dla mnie miła i jeśli by o tym pomyśleć to spędzam z nią więcej czasu niż z moimi rodzicami. To ona mnie wychowała i o mnie dbała. Była również jedną z niewielu osób znającą prawdziwą mnie, a nie tą żałosną, przygłupawą "księżnisię", której granie opanowałam do perfekcji, by nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Jest bardzo ceniona i szanowany na naszym dworze, ze względu na zamożność, umiejętności dyplomatyczne i relacje z rodziną królewską. Jej mąż - hrabia Morsen zmarł pare lat po ich ślubie, zostawiając ją samą z ogromnym majątkiem. Młoda wtedy hrabina postanowiła nie wychodzić za mąż po raz drugi i zająć się pracą na dworze królewskim.
- Witam młoda damo - odezwała się używając swojego dyplomatycznego głosu, a potem się uśmiechnęła. Dygnęłam i również się przywitałam, ponieważ teraz zaczynała się zabawa w całkiem poważne dorosłe kobiety, które w ogóle się nie znają.
Zazwyczaj była bardzo pobłażliwa w stosunku do moich wybryków, ale to nie był moment na żarty. Teraz czas się skupić, potem pewnie wypijemy herbatę, zjemy ciasteczka z kremem cytrynowym i podyskutujemy na temat książek, denerwując się na brak równouprawnienia płci i przegadamy pomysły na reformy wplatając w to żarty, jak zawsze gdy nikt nie może nas podsłuchać. Nana dba bym miała nowoczesne poglądy i była niezależna, szczególnie od mężczyzn.
Zasiadłyśmy do stołu i zajęcia się zaczęły, a miały zakończyć za pare godzin, lecz mnie to nie sprawiało najmniejszego kłopotu. Lubiałam zajęcia z rzeczy praktycznych szczególnie z hrabiną Bonnie. Później miałam edukację finansową z panem Barenem.
*-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------*
Było po południu, gdy pora obiadowa już dawno minęła, a słońce zaczynało powoli chylić się ku zachodowi, choć zanim zajdzie zostało jeszcze trochę czasu. Nareszcie skończyłam moje zajęcia. Miałam ochotę wyluzować i wybrać się na przejażdżkę konną, więc ruszyłam w kierunku stajni, gdzie spodziewałam się zastać mojego najbliższego przyjaciela rycerza imieniem Alex. Po drodze wstąpiłam jeszcze do kuchni, by coś przegryźć i mojej komnaty, przebrać się w wygodniejsze ubrania. Założyłam coś w rodzaju zbroi, ale eleganckiej i w nie do końca służącej do ochrony ciała przed ostrymi przedmiotami. Była z brązowej skóry i czarnego lekkiego materiału. Splotłam włosy w szatynowo-rudy warkocz, sięgający mi do pasa. Na nogi założyłam wysokie skórzane sztyblety. Do ramion przypięłam sobie czarny płaszcz z złotymi zdobieniami. Do pasa przymocowałam sztylet, na tyle mały by nikt nie zwrócił nań uwagi, ale na tyle ostry by można było się nim obronić. Zawsze byłam przygotowana na skrajne możliwości. Przekręciłam nieco pas, by schować nóż pod peleryną i skierowałam się ku wyjściu z pałacu, przeszłam przez jak zwykle pełny ludzi i tłoczny plac. Rozpoznało mnie tylko pare osób, którym na powitanie szybko skinęłam głową. Gdy dotarłam do królewskiej stadniny poprosiłam stajennego o przygotowanie dla mnie dwóch koni. Zwykle robiłam to sama. Sprawiało mi to przyjemność, ale teraz musiałam znaleźć Alex'a, a do zachodu słońca nie zostało już tak dużo czasu.
Alex jest raczej drobnej postury jak na rycerza. Ma blond loki sięgające do ramion, zielono-szare oczy i czarujący uśmiech, na który leci chyba każda dziewczyna w królestwie, lecz jego żadna z nich nie interesuje. Ma na sobie klasyczny skórzano- materiałowy strój, do pracy w stajni, ale i tak wygląda ponadprzeciętnie.
- Alex! - odezwałam się, a on popatrzył się na mnie i uśmiechnął się szeroko.
- Księżniczko!- powiedział wesoło, a ja przewróciłam oczami. Kochał mnie tak nazywać, i robił to głównie by wytrącić mnie z równowagi. Nie lubiłam tego słowa. Kojarzyło mi się z tymi bezsilnymi, zależnymi od mężczyzn dziewczynami z bajek dla małych dziewczynek.
- Jedziemy na przejażdżkę? - zapytałam, choć było to raczej retoryczne pytanie, gdyż odpowiedź była jasna.
Podeszliśmy na dziedziniec stajni, gdzie już czekały na nas konie. Jeden z nich był pięknym kasztanowym arabem, z białą strzałką na chrapach, a drugi jabłkowitą klaczą andaluzyjską o długiej ciemno-szarej grzywie, w którą tak bardzo kochałam wplatać kwiaty.( polecam wyszukać rasy i kolory koni w internecie jeśli nie rozumiecie.) Wałach nazwał się Solis, a klacz Dea( wcale nie tłumaczyłam w tłumaczu łaciny....)
Zmusiłam się, by uśmiechnąć się głupio, jak przystało na nastoletnią dziecinną"księżniczkę", za jaką chciałam by mnie mieli.
Poprosiłam stajennego, żeby pomógł mi wsiąść na moją klacz. Dostałam Dea'e gdy miałam 13 lat. Była wtedy 5 letnią klaczą, lecz już wykazywała się gracją, elegancją i delikatnością w kontaktach z ludźmi. Solis jest własnością mojego ojca, lecz nie ma on problemu gdy pożyczam go Alex'owi. I tak ktoś musi na nim czasem jeździć, a nawet gdyby ojciec potrzebował konia to ma do dyspozycji chyba z 60 innych. Możemy pochwalić się jedną z największych stajni konnych w całym królestwie. Mój dziadek słynął z miłości do tych zwierząt i niesamowitego obycia z nimi.
Wyjechaliśmy do pobliskiego lasku, znajdującego się jeszcze na terenie wioski. Całą osadę wraz z zamkiem okalał wysoki kamienny mur, za który pod żadnym pozorem nie można mi było wyjść. Tam było dziko, tak mawiał ojciec gdy łaskawie miał czas zjawić się w moim życiu na pare minut.
- DAWAJ KSIĘŻNICZKO! - wrzasnął Alex, próbując przekrzyczeć wiatr, szumiący nam w uszach podczas szybkiej jazdy. - GOŃ MNIE, ZAŁOŻĘ SIĘ, ŻE NIE DASZ RADY! - droczył się ze mną, na co ja delikatnie dałam sygnał Dea'i do szybszej jazdy.
Po drodze musieliśmy robić uniki przed szybko zbliżającymi się gałęziami. Solis i Alex przeskoczyli cienki strumyk, a my za nimi. Po chwilowej gonitwie i przestraszeniu kilku osób, które minęliśmy w pośpiechu, zwolniliśmy do stępu( najwolniejszy z końskich chodów), by dać zwierzętom odpocząć. Zajęliśmy się rozmową, na tematy niezwiązane z niczym, jak największe plotkary obgadywaliśmy pokojówkę Alice, którą Alex przyłapał w pokoju rycerza Darwa. Specjalnie udając nic nie świadomego jej zażenowania wypytywał ją coraz to bardziej o to co robiła u Darwa w pokoju. Mieliśmy tyle śmiechu z tej sytuacji. Gdy mi o tym powiedział, chichrałam się tak, że prawie spadłam z Dea'i.
Zaczęło się robić ciemno więc, skierowaliśmy się z powrotem do stajni. Po drodze trochę się ścigaliśmy i skakaliśmy przez zwalone kłody.
Gdy jechaliśmy spokojnym już galopem przez las, zbliżając się do zamku, oglądałam widoki. Nagle coś poruszyło się w drzewach. Przez krótką chwilę widziałam tam ludzki kształt - kobietę, chyba młodą. Siedziała na kamieniu, wokół którego rosły bujnie kępy fioletowej lawendy.Gdy tylko mnie spostrzegła podniosła się w pośpiechu i skoczyła w krzaki. Zmyła się tak szybko, że nawet nie zdążyłam mrugnąć. Może to moje oczy ze mną igrały, a może tylko mi się wydawało. Może wcale jej tam nie było. Dea nadal jechała galopem co nie ułatwiło mi zobaczenia kobiet. Zamrugałam oczami i zmarszczyłam brwi, a potem popatrzyłam w kierunku w którym jechałam.
Wróciliśmy do pałacu, zaprosiłam Alex' a na wspólną kolację, ponieważ nie miałam ochoty jeść jej sama, a na rodziców nie warto było liczyć. Zrobiło się już późno, a ja nie chciałam już dziś wymykać się z wieży więc po prostu położyłam się na łóżku i zaczęłam czytać jakiś nieco tandetny romans, choć nie za bardzo skupiałam się na tym co czytałam.
Moje myśli krążyły tylko wokół jednego i pomimo moich starań nie mogłam przestać myśleć o "Lawendowej Pani" jak to postanowiłam ją nazywać.
JEST WRESZCIE 1 ROZDZIAŁ
Trzy razy zaczynałom to pisać i jakby napisałom łącznie dwa razy więcej niż tu
!W każdym bądź razie mam nadzieję, że się spodoba
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro