Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Laura

Jedyne, co dałam radę usłyszeć wśród wszelakich krzyków i wrzasków od strony napastnika, to wydanie komendy od naszego nauczyciela. Moje ciało samo ruszyło do walki, nie miałam nad tym większej kontroli.

Pierwsze szeregi od razu zaatakowały te drugie, a jedyne co dało się słyszeć to odgłos metalu uderzany o metal. Szybko dostrzegłam, że wszędzie zaczęła lać się już krew, nie tylko ich, ale też nasza. Po pierwszej fali, jaka w nas uderzyła, wiedziałam, że nastąpi jeszcze kilka i wcale się nie myliłam. Zaczęłam odpierać atak najlepiej, jak potrafiłam. Było ich całkiem sporo, ale nasza liczebność była nieznacznie większa i miałam ogromną nadzieję, że to właśnie dzięki temu wygramy.

~*~

Kolejne minuty strasznie mi się dłużyły, mimo, że pokonałam już kilkunastu napastników, próbujących mnie zabić. Stanęłam w miejscu, chcąc złapać oddech. Rozejrzałam się wkoło, szukając znajomych twarzy, ale nie od razu mi się to udało. Dopiero po chwili dostrzegłam sylwetkę Eileen, która właśnie walczyła z jakimś stworem. Prędko ruszyłam w jej stronę, widząc, że od tyłu idzie w jej stronę także drugi napastnik.

Czym prędzej ruszyłam w jego kierunku i z całej siły wycelowałam pięścią w jego nos. Stwór zatoczył się do tyłu, ale utrzymał równowagę. Zaparł na mnie, lecz szybko w jego piersi znalazł się mój miecz. Widziałam, jak jego oczy pomału gasną, aż w końcu runął martwy na ziemię. Natychmiast wyciągnęłam miecz z jego ciała i wytarłam go o trawę, by pozbyć się nadmiaru krwi.

- Dzięki. - powiedziała dziewczyna, stając do mnie twarzą, gdy pokonała tego napastnika, z którym walczyła. Odwróciłam się do niej i posłałam delikatny uśmiech. Gdyby nie patrząc, wciąż była moją koleżanką, a ja nie chciałam, żeby coś jej się stało.

- Polecam się na przyszłość. - mruknęłam, znów zaczynając się rozglądać, by w razie konieczności komuś pomóc. Wszyscy radzili sobie świetnie póki co, ale wiedziałam, że prędzej czy później komuś powinie się noga.

- Przepraszam.

Ponownie przeniosłam swój wzrok na nastolatkę, nieco zdezorientowana, że przeprasza mnie w takim miejscu. Nie wiedziałam wogóle, za co mnie przeprasza.

- Co?

- Przepraszam cię za to z Cedrikiem. Wiedziałam, jak ci na nim zależy, a i tak zrobiłam to, co zrobiłam. - wyjaśniła, spuszczając nieco głowę w dół. Widziałam, że żałowała tego wszystkiego, co, nie powiem, zdziwiło mnie.

- Powiem ci coś, Leen. - powiedziałam, a czarnowłosa niemal od razu na mnie spojrzała. - Nie mam ci tego za złe, choć nie powiem, było mi przykro. Ale też z drugiej strony... Gdyby Ced rzeczywiście mnie kochał, to by tego nie zrobił, albo chociażby próbował to jakoś wytłumaczyć.

Obie milczałyśmy przez chwilę, analizując słowa tej drugiej. Ale wtedy nie za bardzo był na to czas, trwałyśmy w samym środku walki i w każdym momencie ktoś mógł nas zaatakować.

- Dobra, spadam. Trzeba im w końcu pomóc.

- Racja. - przytaknęła Eileen, posyłając mi naprawdę mały uśmiech. - Mam nadzieję, że zobaczymy się później. - dodała, pomału zaczynając odchodzić.

- Uważaj na siebie. - zawołałam jeszcze za nią. Odwróciła się w moją stronę z o wiele szerszym uśmiechem. Naprawdę nie chciałam, by któremukolwiek z moich znajomych, przyjaciół, czy rodziny stała się krzywda.

- Ty na siebie też. - odkrzyknęła, ale szybko jej uśmiech zmienił się w przerażenie. Jej ręka niemal od razu uniosła się do góry, wskazując coś za mną. - Laura, uważaj! - wrzasnęła, lecz było już za późno. Poczułam tylko mocny uścisk w talii i nie było to ramię, lecz czyjaś wielka łapa, która podniosła mnie do góry. Zaczęłam się szarpać, by jakoś się wyswobodzić, ale niewiele to dało.

- Będzie z ciebie niezły kąsek. Ciekawe z czym...

Ale stwór, który mnie trzymał, nie dokończył już zdania i już nigdy go nie dokończy. Jego wielkie ciało opadło na ziemię, a ja tuż z nim. Dopiero gdy wyswobodziłam się z jego uścisku, dostrzegłam, że miał w swojej głowie oraz klatce piersiowej kilka strzał.

Przeniosłam swój wzrok niemal natychmiast w odpowiednią stronę, dostrzegając dwie dziewczyny oraz kobietę. Uśmiechnęłam się do nich z wdzięcznością, w końcu uratowały mi przed chwilą życie.

Kobieta nazywała się Delia Silence i była nauczycielką łuczników. Miała nienaturalnie białe, długie włosy oraz niebieskie oczy. Była niezwykle lubiana przez wszystkich uczniów ze względu na swoje poczucie humoru oraz stosunek do innych osób. Była jedną z niewielu dorosłych ludzi, którzy zwracali się do mnie po imieniu, a nie wasza wysokość, czy księżniczko Lauro. Z resztą nie była jakoś szczególnie ode mnie starsza.

Jedna z dziewczyn, które były wraz z nią, miała na imię Aisha Suso. Nastolatka była również łuczniczką, co świadczyło przede wszystkim to, że na ramieniu miała aktualnie przewieszony kołczan ze strzałami, a w dłoniach trzymała łuk. Aisha posiadała miedziane włosy sięgające połowy pleców oraz szare oczy. No i oczywiście, była rówieśniczką moją i Oliviera.

Trzecia i ostatnia już osoba, która przed momentem mnie uratowała, nazywała się Cynthia Wilson, o ile dobrze pamiętam. Dziewczyna ma siostrę bliźniaczkę, która należała do czarodziejów. Obie mają ciemne blond włosy i ciemnobrązowe oczy. Dziewczyny pochodziły ze szlachty i były na tym samym roku, co Sonia.

- Dziękuję. - powiedziałam, mimowolnie wskazując dłonią na martwego stwora leżącego u moich stóp. - Nie wiem, co by było, gdyby nie wy.

- Rodzinie królewskiej służymy pomocą, zawsze i wszędzie. - odparła Delia, wyciągając kolejną strzałę ze swojego kołczana i przygotowując się do ponownego strzelenia do kogoś.

- Z resztą, znamy się nie od dziś. - dodała Aisha, za co posłałam jej uśmiech, który odwzajemniła.

- Trzymajcie się i uważajcie na siebie. - odezwałam się, widząc, że wszystkie trzy zamierzają odejść. Nie zatrzymywałam ich, miały swoje obowiązki, z resztą ja również.

- Ty także. - odpowiedziała Cynthia i zaraz wszystkie zniknęły gdzieś w tłumie. A ja ruszyłam dalej, wciąż próbując otrząsnąć się po tym, co jeszcze przed chwilą miało miejsce i co mogło się stać, gdyby nie one. Zawdzięczałam ich właśnie życie.

~*~

Serce waliło mi w piersi, gdy nie widziałam żadnej znajomej mi twarzy, którą miałam zamiar chociażby dostrzec. Nigdzie nie widziałam Eileen, Cedrika, Soni, taty... Nawet Oliviera i to chyba to przerażało mnie najbardziej. Gdybym straciła najlepszego przyjaciela...

Nie! Stop! Przestań o tym myśleć, Laura!

Nagle poczułam mocne szarpnięcie, a chwilę później wylądowałam na ziemi, przygnieciona jakimś cielskiem. Ale zamiast zacząć krzyczeć na tego kogoś, na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Czy ja o czymś nie wiem? Lecisz na mnie? - zapytałam ze śmiechem, patrząc w ciemne tęczówki chłopaka, który wciąż na mnie leżał, a bardziej wisiał nade mną, gdyż obie jego ręce spoczywały po obu stronach mojej głowy. Nastolatek zaśmiał się, po czym zaczął się podnosić, a zaraz po nim także ja.

Żadne z nas nie odezwało się, nie musieliśmy. Po prostu przytulenie było najodpowiedniejszą opcją. Ściskaliśmy się w samym sercu rozgrywającej się walki, otoczeni krzykami, wrzaskiem, bólem, krwią i wieloma innymi czynnikami. Ale żadne z nas nie zwracało nawet na to uwagi. Bo liczyła się tylko ta druga osoba.

- Myślałem, że coś ci się stało. - wyszeptał Olivier, obejmując mnie szczelnie ramionami. Był brudny od krwi i ziemi, ale nawet nie zwracałam na to uwagi. Najważniejsze było dla mnie to, że żył.

- A ja, że tobie. Jak dobrze, że jesteś cały. - odparłam, odsuwając się od niego nieznacznie. Uśmiechał się, ale po jego postawie widziałam wyraźne zmęczenie i ból. Już każdy z nas był tym wszystkim zmęczony.

- Walczyłem u boku Cedrika, ale szybko zgubiłem go w tłumie. Całkiem nieźle sobie radzi chłopina. - zaśmiał się cicho, nie odrywając nawet ode mnie oczu. Wyglądał jak zahipnotyzowany i tylko jedna rzecz sprawiała, że tak nie było. Mrugał.

- Ja pomogłam Eileen, uratowałam ją w pewnym sensie. A później o mało sama nie zginęłam. Pomogły mi Delia, Aisha i Cynthia.

Wciąż przed oczami miałam przerażoną minę Eileen i jej krzyk w uszach, żebym uważała. Później już tylko widziałam trzy znajome twarze, które mnie uratowały. Nawet nie wiedziały, jak bardzo wdzięczna im byłam.

- Muszę ci coś powiedzieć, Lau. - zaczął ponownie nastolatek, za wszelką cenę unikając mojego wzroku. Coś podpowiadało mi, że coś się stało. Mój uśmiech zniknął, a ja wpatrywałam się w chłopaka, który westchnął ciężko i przymknął na moment oczy, by chwilę później znów je otworzyć. Ale tym razem widziałam w nich sam ból. Ciemne oczy Oliviera zaszkliły się nieco. - Aisha nie żyje. Widziałem jej ciało, martwe ciało. Nie ruszała się.

Z każdym kolejnym słowem jego głos się łamał, a moje serce waliło wręcz o żebra. Obraz zaczął mi się delikatnie rozmazywać, chwilę później pierwsze łzy opuściły moje oczy i pociekły po policzkach, robiąc na nich delikatne smugi. Nie ścierałam ich, tylko pozwoliłam im płynąć.

- Uratowała mnie. - wyszeptałam, przypominając sobie jej ostatnie słowa skierowane w moją stronę: Znamy się nie od dziś. Znamy się długo, ale już nigdy nie spotkam jej przypadkiem na ulicy i już nigdy nie zamienię z nią słowa. Bo ona odeszła.

Oli, widząc w jakim stanie jestem, przyciągnął mnie natychmiast do swojego torsu i objął szczelnie ramionami, zaczynając głaskać po włosach.

- Pomścimy ją, obiecuję. Jej śmierć nie pójdzie na marne.

Po chwili jednak oderwałam się od niego, ścierając słoną ciecz z policzków. Ta informacja zmotywowała mnie do dalszego działania - do zabicia tego potwora, choćbym sama miała zginąć za dobro innych.

- Pomścimy ich wszystkich. - powiedziałam, przenosząc swój wzrok na chłopaka przed sobą. Ścisnęłam mocniej rękojeść miecza, który wciąż miałam w dłoni. Odwróciłam się i zaczęłam kierować się przed siebie. Wiedziałam, że Olivier będzie za mną podążał. - Nie pozwolę już umrzeć nikomu więcej.

~*~

Dopiero po naprawdę długim czasie zobaczyłam po raz pierwszy stwora, który raczył nas zaatakować. Był wysoki na trzy, może cztery metry. Całe jego ciało pokrywała miała, dość długa sierść. Jego dłonie, o ile mogę to nazwać dłońmi, były zakończone długimi ostrymi pazurami. Ale to jego głowa była najstraszniejsza. Ten potwór posiadał dwa zakręcone rogi usadowione po obu stronach głowy, a także ostre kły oraz świecące wręcz niebieskie oczy, które tylko wypatrywały swoją ofiarę. Już z daleka było czuć chłód, jaki od niego bił i naprawdę zrobiło mi się przez to zimno.

- Trzeba go zabić. - mruknęłam, stojąc wraz z innymi wojownikami oraz łucznikami w bezpiecznej odległości od stwora. Miałam plan, a bardziej chęć zemsty za zabicie tylu moich ludzi. I nie zamierzałam odpuszczać.

- Jak najszybciej się tylko da. - odparł mi Olivier, który nie odstępował mnie nawet na krok po tym jak na siebie wpadliśmy.

- Jesteście gotowi? - spytałam już wszystkich zgromadzonych, odwracając się do nich przodem. Było nas około dwudziestu, trzydziestu, a to i tak nie było dużo.

- Nigdy nie byliśmy bardziej gotowi. - odpowiedział ktoś z tłumu, a reszta przytaknęła niemal od razu.

- Świetnie. - stwierdziłam, odwracając się z powrotem do monstrum, które nawiedziło Avalon. Byłam zdeterminowana, jak nigdy dotąd. Chciałam zemsty. Nie tylko za śmierć Aishy, ale setki avalończyków, którzy polegli na polu walki. - Uważajcie na siebie. Nie zamierzam już nikogo więcej stracić.

Cała nasza gromada ruszyła niespodziewanie przed siebie, wrzeszcząc w głos. Nasze krzyki było słychać prawdopodobnie na całym polu i właśnie o to nam chodziło. Chcieliśmy pokazać swoje zdeterminowanie, swoją siłę i silną wolę walki.

- Będę tuż obok w razie potrzeby. Trzymaj się jakoś i nie pozwól zabić. - powiedział głośno ciemnooki, stojący zaledwie dwa kroki ode mnie. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się delikatnie.

- Ty też zastosuj się do tych słów. Nie chcę cię stracić. - odpowiedziałam mu, po czym oboje zaczęliśmy walczyć z przeciwnikami.

Cięłam, raniłam, zabijałam. Każdy kolejny potwór, stwór padał martwy u mych stóp, a ja widziałam, jak oczy każdego z nich gasną. Czy czułam wyrzuty sumienia z tego powodu? Skądże. Zasłużyli na to. Nie byli nawet ludźmi, byli przebrzydłymi, ochydnymi potworami, w których głowach jedynie zabijanie. Dlatego użyłam ich własnej broni i po prostu... Zabijałam.

Wokoło mnie znajdowali się avalończycy, jednak byli na tyle daleko ode mnie, że nie ocieraliśmy się o siebie nawzajem. Każdy miał swój kawałek ziemi, każdy miał swoje miejsce i każdy miał pełne ręce roboty.

- Laura! Za Tobą!

Odwróciłam się, widząc lecącą w moją stronę strzałę jednego z naszych przeciwników. Wszystko jakby spowolniło wokół mnie. Dobiegały do mnie wszelkie odgłosy, ale słyszałam je, jak przez mgłę. Przygotowałam się na ból, na śmierć.

Ale ona nie nastąpiła.

Otworzyłam oczy, które zamknęłam przed momentem, lecz natychmiast tego pożałowałam. Do uszu dotarł świst strzały, a w oczy rzucił się obraz brązowych włosów, należących tylko do jednego człowieka. Jęk bólu wydobył się z ust osoby, która mnie uratowała, ale to nie to było dla mnie szokiem.

- Sonia, nie! - wrzasnęłam, stając tak, by być twarzą do nastolatki. Jej brzuch zdobiła brązowa strzała, a z rany zaczęła wydobywać się krew, robiąc czerwoną plamę na koszulce dziewczyny. Złapała się w tamtym miejscu, ale szybko jej wzrok poleciał na mnie. Nie widziałam w nich bólu, nie widziałam w nich łez. Widziałam jedynie smutek.

- Jedna osoba poświęcić się będzie musiała, gdy innym życie będzie ratowała. - zacytowała, utrzymując się jeszcze na nogach. Traciła coraz więcej krwi, a mimo to wciąż się trzymała.

- Nie. To nie możesz być ty. Rozumiesz? Nie możesz!

Zaczęłam krzyczeć, łapiąc ją za ramiona, by jakoś ją utrzymać. Patrzyła na mnie, ale tym razem ciężko mi było odczytać jakieś emocje z jej twarzy. Ona wiedziała, że będzie musiała się poświęcić. Wiedziała, że będzie musiała to zrobić. A ja nawet nie zauważyłam, że ona wie. Mogłyśmy bardziej uważać, mogłyśmy temu zapobiec, nie doprowadzić do takiej sytuacji.

- To już koniec, Lau. Koniec. - powiedziała cicho Sonia, tracąc po chwili równowagę. Złapałam ją w ostatniej chwili i bezpiecznie ułożyłam na ziemi, kładąc jej głowę na moich udach. Nie zwracałam już nawet uwagi na otoczenie. Moja kuzynka umierała, a ja nie mogłam nic z tym zrobić.

- Nie mów tak nawet, proszę. Będziesz żyć. Pomogę ci. Będziesz żyć. - powtarzałam w kółko. Słone łzy zaczęły litrami opuszczać moje oczy, a serce waliło w piersi jak oszalałe. Czułam jakby rozrywało się na kawałki, jakby pękło na pół, pozostawiając po sobie jedynie ból. Umierałam od środka, tak jak ona umierała na moich oczach.

- Powiedz Paulowi, co się stało. Opowiedz mu wszystko. Niech wie.

- Sama mu powiesz, rozumiesz? Jeszcze będziemy się z tego śmiać. - stwierdziłam, uśmiechając się żałośnie. Dziewczyna zaczęła kasłać, a z jej ust wydobyło się trochę czerwonej cieczy. Wytarłam ją natychmiast, nie zwracając uwagi, że sama się tylko brudzę. Miałam to w nosie.  - Jeszcze będziemy się z tego śmiać. - wyszeptałam, głaszcząc Sonię po włosach. Patrzyłam na nią jak przez mgłę, oczami pełnymi bólu. Ogarniała mnie pustka.

- Kocham cię, najbardziej na świecie.

- Ja też cię kocham, Sonia. - przyznałam, obserwując jak powoli zamyka oczy. Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że ona rzeczywiście umiera, zostawia mnie na tym świecie. Dziewczyna uśmiechnęła się ostatni raz, zbierając ostatnie siły, by spojrzeć mi w oczy. Załkałam żałośnie. - Nie zostawiaj mnie tu, proszę. Nie przeżyję bez ciebie. Proszę.

- Lau...

Oczy szatynki zamknęły się i już nie otworzyły. Ostatni oddech wydobył się z jej lekko uśmiechniętych ust. Jej klatka piersiowa przestała unosić się i opadać, a ręka, którą trzymała moją, opadła bezwładnie na ziemię.

- Sonia? - spytałam, nie tracąc nadziei, że jeszcze otworzy oczy i porozmawia ze mną. - Sonia, odezwij się. - dodałam, ale ona już nie reagowała na żadne moje słowa. - Sonia!

- Weźcie ją. - powiedział jakiś znajomy głos tuż obok. Nie byłam w stanie zobaczyć, kto, bo nagle dwójka chłopaków wzięła mnie pod ramię i zaczęła odciągać od Soni. Zaczęłam się szarpać, w pewnym momencie nawet udało mi się wyswobodzić, lecz oni prędko mnie złapali.

- Nie! Zostawcie mnie! NIE!!! - wrzeszczałam, kopiąc i bijąc. Traciłam siły, straciłam je, gdy tylko Sonia oberwała strzałą, zamiast mnie. Przestałam się wyrywać, przestałam krzyczeć, przestałam wszystkiego. - Zostawcie mnie. - wyszeptałam, opadając na ziemię. Później już tylko zaniosłam się płaczem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro