Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Laura

Szykowałam się właśnie do wyjścia, przy otwartych drzwiach. Dzięki temu mogłam spokojnie rozmawiać ze Sonią, która również miała otwarte drzwi. Fakt, że miałyśmy pokoje naprzeciw siebie bardzo ułatwiał nam sprawę.

Schowałam miecz do pochwy przytwierdzonej do paska od spodni i ostatni raz spojrzałam na pokój, podchodząc do wielkich drzwi.

- Jesteś gotowa? - spytała dziewczyna, zamykając swoją komnatę w tym samym czasie, co ja.

- Jak zawsze. - powiedziałam z uśmiechem, patrząc, jak ta przerzuca sobie przez ramię kołczan ze strzałami i łukiem. Przezorny zawsze ubezpieczony.

- To ruszajmy.

Ruszyłyśmy przez puste korytarze zamku, w celu dotarcia na dwór. Miałyśmy zamiar ruszyć w pewne miejsce, skąd mieliśmy zwerbować pewne... Istoty do wzięcia udziału w wojnie. Musieliśmy mieć, jak największe wsparcie, by wygrać.

Kiedy tylko przekroczyłyśmy próg drzwi śmiało można było poczuć delikatny powiew wiatru na twarzy. Wciągnęłam nieco świeżego powietrza do płuc i uśmiechnęłam się pod nosem. Chwilę później obie skierowałyśmy się do stajni, gdzie czekały już na nas nasze konie, które wcześniej przyszykował dla nas Lorcan. Idąc tak przed siebie, zauważyłam na horyzoncie tak dobrze znane mi zwierzę.

- Tygo! Chodź tu do mnie kotku. - zawołałam do tygrysa, który czym prędzej do nas podbiegł. Usłyszałam cichy pisk Sonii, gdy tylko Tygo się koło nas pojawił, aczkolwiek zlekceważyłam to. Powinna przyzwyczaić się już dawno, że on był zawsze tam, gdzie ja. W końcu byłam jedną z niewielu osób, którym ufał. Prędko kucnęłam, by być na równi ze zwierzęciem. - Przypilnuj zamku. Nie pozwól się zbliżyć się nikomu niepowołanemu do drzwi.

Z ust szatynki wydobyło się westchnienie.

- Już skończyłaś?

Nie musiałam na nią patrzeć, wiedziałam, że założyła ręce na piersi i zapewne wywróciła oczami. Wstałam z klęczek i spojrzałam na nią obojętnie.

- Spokojnie. Już idę.

- Nareszcie. Musimy nakłonić jak najwięcej istot do wzięcia udziału w tej wojnie. - powiedziała, znów kierując się do stajni. Wywróciłam oczami, bo słyszałam to już wielokrotnie i to szczególnie z jej ust. Wiedziałam, że im więcej nas będzie, tym większa szansa na wygranie.

- Ludzie, Sonia. Wszystko będzie dobrze. Nie przejmuj się.

- Słyszałaś przepowiednię. Ktoś poświęci się dla innych, ale nikt nie wie, kto to będzie. Nie możemy tak tego lekceważyć. - powiedziała, patrząc na mnie takim wzrokiem, który wręcz wołał, że ona uważa, iż to wszystko nie jest dla mnie ważne. A było, bo to z MOIM tatą chciał walczyć ten potwór. To MÓJ lud chciał zaatakować. To JA miałam walczyć.

- Sugerujesz, że lekceważę to wszystko? Sonia, to naprawdę... Nic nie lekceważę. Mam świadomość, że na wojnach giną ludzie. Nic nie zmieni, gdy będziemy żyć tylko tym. Ciesz się póki możesz, bo później będziemy cierpieć po stracie kogoś bliskiego.

Dziewczyna spuściła głowę, a ja domyśliłam się, że przetrawia sobie moje słowa. Czasami miałam wrażenie, że ona żyje tylko tymi złymi rzeczami, tymi które mogą nam się stać. A tu nie chodziło o to. Trzeba było myśleć optymistycznie, bo inaczej każdy popadłby w depresję i nic już nigdy by nie poszło dobrze. To właśnie przez takie patrzenie na wszystko miałam jej momentami dość.

- Może masz rację. - mruknęła w momencie, gdy weszłyśmy do stajni. Podeszłyśmy do odpowiednich koni i wyszłyśmy z nimi na zewnątrz.

- Oczywiście, że mam. - powiedziałam już z lekkim uśmiechem, wsiadając na Leo. - A teraz jedziemy, bo musimy odwiedzić kilka miejsc.

Nasze konie ruszyły z miejsca, kierując się w stronę bram. Wszędzie - szczególnie poza murami - panował istny chaos. Każdy się szykował, każdy coś robił, każdy pomagał.

- Laura! Sonia! Czekajcie chwilę!

Leo i Lalo zatrzymali się gwałtownie, a ja wraz z dziewczyną spojrzałyśmy do tyłu, zauważając tak dobrze znanego mi chłopaka. Odwróciłyśmy się tak, by stać do niego przodem.

- Co jest, Oli? - spytałam, unosząc lekko brew do góry. Nastolatek podszedł do nas bliżej, a ja dopiero wtedy dostrzegłam, że oddychał szybko. Czyli najwyraźniej musiał tutaj biec.

- Życzę powodzenia w zbieraniu wojsk.

- Przyda się. - odparła mu Sonia, uśmiechając się lekko. W duchu przyznałam jej rację. Powodzenie z całą pewnością nam się teraz przyda. Nam wszystkim.

- Coś jeszcze? - zapytałam, gdy Olivier milczał, przyglądając mi się. Wiedziałam, że chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie wiedział, jak wogóle zacząć temat. I pewnie też nie chciał zabierać nam czasu, bo to właśnie czas był teraz dla nas najważniejszym priorytetem.

- Nachyl się. - polecił, podchodząc jeszcze kilka kroków bliżej mnie. Nachyliłam się w jego kierunku, jednak tak, by nie spaść z konia. - Przyjdź wieczorem do mojej komnaty. Muszę ci coś powiedzieć. - powiedział cicho, bym tylko ja go słyszała. Przytaknęłam mu tylko skinieniem głowy, na co ten posłał mi delikatny uśmiech.

- Leo, ruszaj. - powiedziałam do konia, łapiąc za lejce. Spojrzałam ostatni raz na przyjaciela, zanim na dobre ruszyłam. - Do zobaczenia później!

- Do zobaczenia! - odkrzyknął, gdy wraz z Sonią byłyśmy już centralnie przy bramach.

~*~

Po półgodzinnej jeździe w końcu dotarłyśmy nad Zatokę Syren. Miejsce to zamieszkiwały - jak sama nazwa wskazuje - syreny. Mało osób ma tutaj dostęp, ze względu na liczne legendy o tych właśnie stworzeniach. Ale mało jest w nich prawdy. Wraz z Sonią poznałyśmy tutaj dwie syreny, z którymi bardzo szybko złapałyśmy kontakt.

- Jakoś tu cicho. - skomentowałam, zeskakując z konia. Spojrzałam na cały krajobraz.

Zatoka nie była duża, plaża tylko w połowie była z piasku, resztę pokrywały wielkie skały, na których spokojnie można było usiąść. Woda była tu tak czysta i tak niebieska, jak nigdzie indziej. I przede wszystkim było tu nadzwyczaj cicho, a jedyny odgłos to fale odbijające się od skał.

- Pewnie są w wodzie. - odparła beztrosko dziewczyna, a ja natychmiast przeniosłam na nią wzrok.

Ona tak serio?

- Serio? Wiesz, co? Nie pomyślałam o tym.

Nagle do moich uszu dotarł cichy chichot, a następnie plusk wody. Spojrzałam ponownie na kuzynkę, w tym samym czasie, co ona na mnie. Na tafli wody zaczęły pojawiać się kółka, co sugerowało, że ktoś przed chwilą zanurkował. I to nie byle kto.

- Chyba mamy gości. - stwierdziłam, podchodząc do skał. Wdrapałam się na tą najbliżej wody i usiadłam na niej. Szatynka szła tuż za mną i po chwili także usiadła na skale, obok mnie. - Cześć, dziewczyny! - zawołałam, a chwilę później, na pozór dwie zwykłe nastolatki, wypłynęły na wierzch i zaczęły się nam przyglądać z uśmiechem.

- Laura! - krzyknęła jedna z nich, niezwykle uradowana na mój widok. Miała niebieskie włosy, sięgające ramion oraz szare oczy. Posiadała również jasnoniebieski ogon, a także tego samego koloru stanik, który idealnie eksponował z jej biustem.

- Meave!

- Sonia! - krzyknęła druga z syren, tym razem patrząc na moją kuzynkę. Ta miała kolorowe, choć w większości różowe włosy i także szare oczy. Jednak jej ogon i stanik były koloru jasnozielonego.

- Joyce!

- Słyszałyśmy, co się dzieje. - oznajmiła Meave, gdy już każda z nas się przywitała z każdą.

- I chyba wiemy, po co tu jesteście. - dodała Joyce. Popatrzyłyśmy na siebie z Sonią, po czym spojrzałyśmy na syreny. Dobrze, że wiedziały, co się dzieje. Przynajmniej nie musiałyśmy im wszystkiego tłumaczyć, co bardzo ułatwiało nam sprawę.

- W takim razie przejdziemy do sedna. Jeśli już wiecie, co się dzieje, to mamy pytanie... Do was wszystkich.

- Słuchamy uważnie. - odparły równocześnie, uśmiechając się szeroko. Mimo, że wyglądały z twarzy podobnie, tak naprawdę nie łączyły ich żadne więzy krwi. Były po prostu przyjaciółkami, coś w stylu ja i Sonia, tyle że my byłyśmy kuzynkami.

- Pomożecie? - zapytałyśmy w tym samym momencie. Nie odpowiedziały nam, jedynie spojrzały na siebie i zniknęły pod wodą. Czekałyśmy w ciszy dwie, trzy, pięć minut. Zaczęłam bawić się skrawkiem koszulki, którą miałam na sobie.

Minęło około dziesięć minut, gdy wróciły z powrotem. I to nie same. Był z nimi - najprawdopodobniej - ich wódz. Nie wiedziałam, jak go nazywali, dziewczyny nigdy o nim nie mówiły, ja z resztą też o to nie pytałam. Miał czarne włosy, sięgające barków oraz równie czarną brodę. Oczy były koloru niebiesko zielonego, a ogon prawdopodobnie szary, z lekką domieszką zielonego. Nie mogłam tego bardziej określić, gdyż było widać tylko skrawek i to i tak niewielki.

- To wy jesteście tymi księżniczkami, tak? - spytał mężczyzna, wskazując na nas obie palcem. W jego oczach było widać nieufność. Nie dziwiłam się, nie każda syrena, czy też syren, ufał ludziom. Ba! To była rzadkość.

- Nie inaczej. - odpowiedziałam, a na moich ustach błądził lekki uśmiech.

- Zapewne pan również wie, co się dzieje w Avalonie. Jesteśmy tu w sprawach pokojowych, nie chcemy zrobić wam krzywdy. - dodała Sonia. Zawsze w takich sytuacjach wypowiadała się najlepiej jak umiała. Teoretycznie ja też mogłam to robić, bo jako księżniczki, uczono nas tego od najmłodszych lat. Ale wtedy nie byłabym sobą.

- Do czego zmierzacie? - zapytał czarnowłosy, krzyżując ręce na piersi. Przyglądał się nam badawczo, jakby szukał jakiegoś podstępu.

- Chodzi o to, że przyda nam się wasza pomoc. Może i zaatakują nas na lądzie, co nie jest wykluczone, ale wsparcie również w wodzie nam się przyda.

- Szczególnie, że wy także należycie do avalończyków.

- Dacie mi się zastanowić? - spytał po chwilowej ciszy, którą przerywały odgłosy fal uderzających o skały.

- Oczywiście, tylko prosimy o szybką decyzję. Każda pomoc nam się przyda. - odparła od razu szatynka, a ja odruchowo przytaknęłam jej skinieniem głowy.

- Poczekajcie chwilę.

No i zniknął pod wodą, zostawiając naszą czwórkę same. Każda z nas milczała przez pewien czas, aż w końcu odezwała się Joyce. 

- Co tam ciekawego u was słychać?

- Jak tam u waszych chłopaków? - dopytywała Meave. Na twarzy szatynki pojawił się uśmiech, natomiast ja spuściłam nieco głowę w dół. Dlaczego musiały zacząć właśnie taki temat?

- Paul ma się dobrze. Ostatnio spędzaliśmy bardzo dużo czasu razem. Miał jechać na weekend do rodziców.

- Poznałaś już ich? - zapytała ta z kolorowymi włosami. Obie wyglądały na bardzo zainteresowane tematem. W przeciwieństwie do mnie.

- Miesiąc temu. Są naprawdę mili.

Uniosłam gwałtownie głowę do góry i spojrzałam na kuzynkę z uniesioną brwią. Pierwszy raz słyszę, że poznała rodziców swojego chłopaka.

- Co? Czemu ja o niczym nie wiedziałam?

- Nie mówiłam ci? - zwróciła się do mnie, nieco zdezorientowana. Jej palec mimowolnie wskazał na mnie, ale nie zwracałam na to większej uwagi.

- Nie. - odparłam krótko.

- To teraz już wiesz. Poznałam rodziców Paula.

- Fajnie, że dowiaduję się tego dopiero teraz. - mruknęłam pod nosem, znów zwieszając głowę. A myślałam, że mówimy sobie wszystko.

- A co tam wogóle u Cedrika, Laura? - zagaiła Meave, a mnie aż na moment sparaliżowało. Nie mówiłam im, że nie jestem już z Cedrikiem. Nigdy tak naprawdę go nie poznały, a mimo to zawsze mnie o niego pytały.

- Nie jesteśmy ze sobą. Zerwaliśmy. - powiedziałam cicho, bawiąc się palcami własnej dłoni. Nie byłam w stanie spojrzeć im w oczy.

- Przykro nam. - odpowiedziały w tym samym czasie, a ja dopiero wtedy raczyłam na nie spojrzeć. Zrobiło mi się cieplej na sercu, że się tym przejęły.

- Nic nie szkodzi. Nie pasowaliśmy do siebie. Ale się kolegujemy, choć to nie jest już to samo. - stwierdziłam, wzruszając ramionami. Cedrik już nic dla mnie nie znaczył. Co prawda, kolegowaliśmy się nadal, ale jak już powiedziałam, to nie było to samo.

Nagle wszystkie odwróciłyśmy się, słysząc plusk wody. Naszym oczom znów ukazał się ten sam mężczyzna, który jeszcze kilka minut temu "zniknął".

- Już jestem. I mam dla was dobrą wiadomość. - spojrzałyśmy na niego z Sonią, oczekując dalszej części wypowiedzi. - Będziemy gotowi, by walczyć.

~*~

- Dobra, ja spadam. Jest już późno, a ja miałam iść jeszcze do Oliviera. - powiedziałam do szatynki, gdy wchodziłyśmy schodami na odpowiednie piętro, gdzie znajdowały się nasze komnaty. Przeszłyśmy kawałek, wprost pod odpowiednie drzwi.

- To cię nie zatrzymuję. Do jutra, Lau.

Dziewczyna otworzyła drzwi do swojego lokum, a ja po chwili patrzyłam, jak jej sylwetka znika. Zostałam sama na korytarzu.

- Do jutra, Sonia. - mruknęłam i, nie zwlekając ani chwili dłużej, weszłam czym prędzej do swojego pokoju. Odłożyłam wszystkie rzeczy, które ze sobą miałam, po czym weszłam do ogromnej garderoby, gdzie znajdowały się wszystkie moje ciuchy, buty, cała biżuteria i czego każda normalna nastolatka mogłaby sobie wymarzyć.

Przebrana już w zwykłą białą koszulkę w jakieś wzorki, dresowe spodnie oraz ciepłe kapcie, wyszłam z pokoju i ruszyłam w stronę komnaty Oliviera. Szłam w ciszy, nikt się tutaj nie kręcił i to tylko i wyłącznie z jednej przyczyny... Z powodu późnej godziny.

Dlatego też przestraszyłam się, gdy dostrzegłam jakąś sylwetkę na horyzoncie.

- O, Laura, dobrze, że cię widzę.

Odetchnęłam z ulgą, gdy dostrzegłam, że ów osoba to królowa, która ruszyła w moim kierunku z delikatnym uśmiechem. Podeszłam do niej czym prędzej, również się uśmiechając. Miło było w końcu zobaczyć się z którymś rodzicem, bo w ostatnim czasie nie za bardzo miałam czas, by się z nimi spotkać.

- Cześć, mamo. Coś się stało?

- Chciałam z tobą chwilę pogadać. - oznajmiła. Jej wyraz twarzy był poważny, lecz ten delikatny uśmiech niwelował wszystko. - Ale nie tutaj. Chodź do sali. - dodała, łapiąc mnie za ramię i rozglądając się wokoło, jakby bała się, że ktoś nas podsłucha. Nie sprzeciwiałam się, tylko dałam się jej prowadzić.

Chwilę później siadałyśmy już na niewielkiej, białej sofie, w jednym z pustych pomieszczeń. Ściany tutaj były ciemne, chodź dzięki złotym dodatkom nie było tutaj aż tak ciemno. Na środku stała właśnie sofa, na której siedziałyśmy, a kawałek dalej znajdowało się duże owalne lustro w złotej ramie. Tuż przed nim znajdował się niewielki stoliczek oraz mała, okrągła, biała pufa, a po obu stronach dwa bukiety białych kwiatów.

- O czym chciałaś pogadać? Coś się dzieje? - spytałam, patrząc na kobietę, która siedziała ze spuszczoną głową. Złapałam ją za dłoń i ścisnęłam ją lekko, dzięki czemu mama przeniosła na mnie swój wzrok.

- Nie, nie. - odparła prędko. - No prócz tej zbliżającej się wojny. - dodała już bez tego wcześniejszego entuzjazmu.

- W takim razie, o co chodzi?

- Wszyscy zbieracie wojska, prawda? - zapytała, nieco zmieniając temat naszej rozmowy. Nie wiedziałam, dlaczego o to pytała, skoro doskonale zna całą historię. A tata napewno powiedział jej, że dzisiaj wiele osób ruszyło w głąb Avalonu, by zdobyć jak największe wsparcie w zbliżającej się wojnie.

- No, tak. Byłyśmy z Sonią w Zatoce Syren, zgodzili się nam pomóc. Inni odwiedzili też inne miejsca i jestem pewna, że tamci również się zgodzili. Jutro na zebraniu wszystkiego się dowiemy.

- No tak, zebranie. - westchnęła, przymykając na chwilę oczy i odwracając nieco głowę w bok.

- Coś nie tak?

- Laura, kochanie. Na wojnach giną ludzie. - oznajmiła. W jej oczach dostrzegłam takie emocje, jakich nigdy w życiu nie widziałam u niej. Aż trudno było to wszystko opisać. Wiedziałam jednak, że coś jest na rzeczy, skoro tak mówi.

- To oczywiste. Ale za to później panuje pokój. - odparłam, usadawiając się wygodniej na sofie. Usiadłam tak, by siedzieć do niej przodem, a nie bokiem.

- Nie chcę cię stracić. Tata, Sonia, nawet Olivier. Jesteśmy rodziną i jeśli któremukolwiek coś się stanie...

I wtedy to do mnie dotarło. Ona się po prostu o mnie martwiła. Wiedziała, że jestem skora do poświęceń, do wzięcia udziału w wojnie, w której mogłam zginąć. Ale wiedziała też, że nie dam się byle komu i byle gdzie. Lecz też ją rozumiałam. Nie chciałam o tym myśleć, ale mogłam umrzeć w każdej chwili. A byłam pierwszą, prawowitą następczynią tronu, na którym miałam kiedyś zasiąść. Oraz jedyną córką króla i królowej.

Złapałam za obie dłonie kobiety i ścisnęłam je lekko.

- Mamo, obiecuję, że przypilnuję wszystkich. Jak najwięcej osób się da.

Królowa już się nie odezwała, tylko przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła. A ja objęłam ją, wtulając się w jej pierś.

~*~

Już mocno spóźniona, zapukałam do odpowiednich drzwi. Po usłyszeniu zgody na wejście, otworzyłam drzwi i szybko weszłam do środka, zamykając je za sobą. Olivier stał właśnie oparty o parapet. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że był bez koszulki w samych dresach. Nie wzruszył mnie jednak ten widok. 

- Już jestem. Sorry za spóźnienie.

- Nic nie szkodzi. - odparł, odwracając się w moją stronę. Mimo, że się uśmiechał, w jego oczach można było dostrzec coś innego. Nie wiedziałam jednak co dokładnie.

- Więc może przejdźmy do sedna. O czym chciałeś porozmawiać? - spytałam, opierając się balustradę jego łóżka, skąd miałam na niego doskonały widok.

- Może lepiej usiądź. - polecił, wskazując na swoje posłanie. Nie wiedziałam, dlaczego się tak zachowywał, z resztą nie wnikałam w to.

- Chyba postoję. - odpowiedziałam, kręcąc głową.

- Jak chcesz. - stwierdził, po czym westchnął ciężko. Podszedł do mnie bliżej o kilka kroków, stając ode mnie w odległości zaledwie dwóch metrów. - Wiem, że nie czujesz już nic do Cedrika, ale...

- Ale? Wyduś to z siebie. - zaśmiałam się pod nosem, dźgając chłopaka w bok. Tak naprawdę nie miałam powodów do śmiania. Oli, co prawda, wspomniał Cedrika, ale nie wiedziałam jednak, o co tak na serio mu chodziło.

Chłopak westchnął po raz kolejny.

- Eileen całowała się z Cedrikiem.

Nogi nagle się pode mną ugięły, a w sercu poczułam to nieprzyjemne ukłucie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro