2. Laura
Kilka minut byliśmy już w naszym mieszkaniu, w salonie tak dokładnie. Stałam przy jednej ze szafek, w środku aż cała chodząc z emocji. Sonia była chyba w swoim pokoju, szukając czegoś, a Olivier, Eileen i Cedrik siedzieli na kanapie i fotelach, milcząc.
- Wszystko w porządku, Lau? - spytał cicho Oli, zjawiając się koło mnie znikąd. Położył dłoń na moim ramieniu, patrząc na moją twarz. Spojrzałam w jego ciemne tęczówki, w których łatwo można było dostrzec troskę.
- Jasne. Skąd ten pomysł, że nie jest w porządku? - odparłam dość piskliwym głosem, za co od razu się skarciłam. Olivier uniósł brew do góry, a ja od razu wiedziałam, że mi nie wierzył. W sumie sama bym sobie nie uwierzyła w tamtej chwili. - Okey, okey. Stresuję się, dobra? Daj mi spokój, proszę. - dodałam prędko, odwracając się do niego plecami. Dopiero wtedy dostrzegłam Sonię, Eileen i Cedrika kilka metrów dalej, którzy dyskutowali o czymś zawzięcie.
- Laura, to naprawdę nie jest nic złego, że się boisz. Uwierz, że...
Chłopak objął mnie od tyłu, kładąc głowę na moim barku. Jego ciepły oddech drażnił moją skórę, ale starałam się to ignorować. Westchnęłam cicho, przymykając oczy. Wiedziałam, że przed nim nie ukryję nic, znał mnie zdecydowanie za dobrze.
- To nawet nie o to chodzi, Olivier. - mruknęłam, wyswobadzając się nieco z jego uścisku, by stanąć z nim twarzą w twarz. Nie spojrzałam jednak na jego twarz, tylko zaczęłam bawić się skrawkiem jego koszulki.
- Uśmiechnij się przynajmniej. Bardziej pasuje ci uśmiech, niż smutek, czy przygnębienie. - powiedział, unosząc moją głowę do góry. Uśmiechał się delikatnie, co mimowolnie odwzajemniłam. - Od razu lepiej. - zaśmiał się, po czym złapał mnie za dłoń, ściskając ją lekko. Odruchowo splotłam nasze palce razem, uśmiechając się pod nosem. - Chodź. Zaraz otworzą portal, a my nawet nie będziemy wiedzieć kiedy.
Zaśmiałam się pod nosem, poprawił mi humor, za co niezmiernie mu dziękowałam. W dodatku trzymał moją dłoń, co dodawało mi otuchy. Byli dorośli, ale Olivier wciąż łapał mnie za dłoń, tak, jak wtedy, gdy byliśmy młodsi i któreś z nas się czegoś bało lub obawiało. To była drobnostka, ale bardzo mi pomagała. I wciąż pomaga.
- Gotowi na powrót do domu? - zapytała Sonia, odwracając się do nas wszystkich z uśmiechem. Spojrzałam na chłopaka obok, który pokiwał głową na potwierdzenie jej słów. Nie musieliśmy nic mówić, ten gest w zupełności wystarczył.
Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej, po czym stanęła do nas plecami i przeszła przez portal, zostawiając nas samych. Zaraz po niej przeszli też Cedrik i Eileen, a na końcu nasza dwójka. Portal zamknął się za nami, gdy tylko przekroczyliśmy jego próg. Machinalnie rozejrzałam się wokoło, jakbym była tam pierwszy raz. A jednak się tam wychowałam.
- Avalon. - wyszeptałam, patrząc na wielki zamek wykonany z jasnych cegłówek. Tuż przed nami znajdowała się brama i dwójka mężczyzn pilnujących wejścia na teren zamku. - Jesteśmy w domu, Oli. - dodałam, spoglądając na szatyna, który ciągle trzymał moją dłoń.
- Jesteśmy w domu. - przytaknął mi niemalże od razu, posyłając w moją stronę szeroki, szczery uśmiech.
Zaraz całą piątką ruszyliśmy przed siebie, ku wejściu na teren zamku. Tuż przed pięknie zdobioną bramą stało dwóch uzbrojonych mężczyzn. Choć wyglądali groźnie, jakby zaraz mogli kogoś zabić, byli naprawdę sympatyczni. Zawsze dało się z nimi na spokojnie pogadać i dogadać, jeśli było trzeba się gdzieś potajemnie udać.
- Księżniczko, Lauro. Księżniczko, Sonio. - przywitali się strażnicy, kłaniając się przed nami. Spojrzałyśmy na siebie z Sonią z uśmiechami.
- Witajcie, panowie. Nam również miło was widzieć. - powiedziała dziewczyna, spoglądając na nich z delikatnym uśmiechem. Obaj odwzajemnili go niemal od razu i to jeszcze szerzej. Trudno było to ukryć, ale zawsze bardzo nas lubili. - Wpuścicie nas, prawda?
- To należy do naszych zadań, księżniczko. - odparł Brann Gray, mężczyzna stojący po naszej prawej. Miał ciemnobrązowe włosy i niebieskie oczy. Posiadał również brata bliźniaka, który był strażnikiem drzwi wejściowych do zamku. Było to o tyle śmieszne, że Elios, jego towarzysz, również miał brata bliźniaka, który miał wartę z bratem mężczyzny. Kiedyś zastanawiałam się nawet, dlaczego każdy z nich nie jest na tej samej pozycji, co jego brat. Później dowiedziałam się, że to był czysty przypadek, że akurat tak się dobrali.
Elios Godley oraz jego brat natomiast mieli kasztanowe włosy oraz piwne oczy. I to właśnie on mnie zatrzymał, kiedy koło niego przechodziłam. Złapał mnie za nadgarstek, patrząc na resztę, by w spokoju poszli dalej.
- Księżniczko, Lauro.
- Słucham. Coś się stało? - zapytałam uprzejmie, przystając na chwilę. Reszta poszła dalej, nie zwracając nawet uwagi, że się zatrzymałam. Było mi to nawet na rękę.
- Właściwie to tak. - przyznał, a na jego twarzy dostrzegłam minimalistyczny uśmiech.
- To coś poważnego? - spytałam ciut spanikowana, że coś złego się stało, a on nie chciał mówić tego na głos. Mężczyzna uśmiechnął się szerzej i wskazał głową na teren zamku, co nieco zbiło mnie z tropu. Szybko jednak domyśliłam się, co miał na myśli. - Tygrys, tak?
- Jest uroczy, ale też niebezpieczny. W końcu to dzikie zwierzę.
- No z tym akurat muszę się zgodzić. - przytaknęłam, gdyż miał stuprocentową rację. Tygrysy w końcu były dzikimi zwierzętami i nie dało się tego zmienić. - Zaraz się nim zajmę. Dziękuję, że mi powiedziałeś. - dodałam, kładąc dłoń na jego ramieniu. Wyprostował się i uśmiechnął. Bo choć nie pierwszy raz dotknęłam ramienia któregokolwiek z nich, oni zawsze tak reagowali. - Pewnie się teraz strachają , co? - zapytałam ze śmiechem, co udzieliło się także Eliosowi.
- Ewidentnie.
Kiwnęłam do nich głową i przeszłam przez bramę, żegnając się z nimi. Musiałam zapobiec ewentualnej tragedii, którą mógł zrobić mój zwierzak. Natychmiast podeszłam do Oliviera i pozostałej trójki i spojrzałam przed siebie. Tuż przed nami rozgrywała się dość zabawna scenka. Kilkunastu avalończyków stało w kółku, niektórzy piszcząc, drudzy krzycząc, żeby zwierzę zostawiło ich w spokoju i odeszło. Tygrys jednak nie zwracał na nich uwagi, tylko mierzył ich spojrzeniem, chodząc w kółko, przez co ludzie nie mogli się nigdzie ruszyć, zbyt przerażeni, by to zrobić.
Z szerokim uśmiechem na twarzy stanęłam przed swoimi towarzyszami i rozłożyłam szeroko ramiona. Wiedziałam, że musiałam ogarnąć jakoś tą sytuację.
- Tygo! - zawołałam do tygrysa, jednak ten zdawał się mnie nie słyszeć. Wciąż krążył wokół ludzi. - Hej, Tygo! Chodź tu do mnie, kochanie! Wiem, że tęskniłeś, sierściuchu!
Wtedy Tygo, bo tak nazwałam tego dużego kota, odwrócił łeb w moją stronę, po czym nagle zaczął biec w moją stronę, zapewne zdając sobie sprawę, że to ja go wołałam. Nie zdążyłam zareagować, gdy powalił mnie na ziemię, przygniatając swoim wielkim cielskiem. Zaczął lizać mnie po twarzy i ogólnie przymilać się do mnie, co w sumie nie było takie złe. Zaczęłam się śmiać, natomiast osoby przebywające na terenie zamku, westchnęły z ulgą, że zwierzę w końcu zostawiło ich w spokoju.
Po kilku minutach, po których siłą zepchnęłam z siebie Tygo, Olivier pomógł mi wstać. Podziękowałam mu cicho i otrzepałam z ziemi, czując, jak tygrys zaczął ocierać się o moje nogi. Uśmiechnęłam się tylko, głaszcząc go po głowie.
- On cię kocha. - szepnął do mnie Oli, gdy zaczęliśmy iść ku grupie zebranych przez zamkiem avalończyków. Nie patrzyłam nawet na niego, choć wiedziałam, że się uśmiechał, spoglądając na mnie.
- No, co ty nie powiesz, Sherlocku? - zaśmiałam się, nieco go wyprzedzając.
~*~
Po naszym przybyciu i całym tym incydencie, pojawiło się jeszcze kilku avalończyków. Czekaliśmy też na przyjście króla oraz jego tak zwanej prawej ręki. W międzyczasie patrzyłam na zamek, który był naprawdę ogromny i trzeba było naprawdę sporo czasu, by objeść go spacerkiem. Moją uwagę stosunkowo szybko zwróciła kobieta stojąca na balkonie wychodzącym na plac przed wejściem, na którym aktualnie się znajdowaliśmy. Król zawsze przemawiał z tamtego miejsca do poddanych.
Uśmiechnęłam się, rozpoznając w kobiecie królową Viviane, inaczej zwaną też moją mamą. Była to kobieta niezwykle piękna. Posiadała długie brązowe włosy sięgające połowy pleców oraz ciemne oczy, które potrafiły uspokajać. Biło od niej ciepło, ale także respekt. Była bardzo szanowana przez swoich poddanych. Będąc w avalońskiej szkole, trafiła do uzdrowicieli i, musiałam przyznać, była w tym świetna. Każde moje małe zadraśnięcie w młodości potrafiła tak wyleczyć, że nie pozostawały mi żadne ślady. Mama była także niesamowitą nauczycielką, choć uczyła jedynie mnie oraz Sonię, a także też Oliviera. Nigdy nie mogłam powiedzieć na nią złego słowa, nigdy bym nawet takiego nie znalazła.
Królowa musiała szukać mnie w tłumie, bo prędko mnie dostrzegła. Pomachałam jej, co od razu odwzajemniła. Jeszcze przez chwilę na siebie patrzyłyśmy, gdy w końcu zniknęła mi z pola widzenia, wchodząc z powrotem do środka.
- Do kogo machałaś? - zapytała Eileen, która znikąd pojawiła się koło mnie, patrząc w tą samą stronę, co ja. Przeniosłam na nią swój wzrok, uśmiechając się pod nosem.
- Do królowej. - odparłam oczywistym tonem. Jej oczy zabłysnęły lekko, a na twarzy pojawił się ledwo widoczny uśmiech. - To moja mama, nie zapominaj.
Dziewczyna nic już mi nie odpowiedziała, z resztą nie musiała tego robić. Naszą uwagę przykuło otwieranie się drzwi. A chwilę później na zewnątrz wyszła trójka mężczyzn: król, Crispin Line oraz Artar Mallory.
Król Nigel, bo tak nazywał się obecny król Avalonu, miał blond włosy oraz szaro - niebieskie oczy, takie same jak moje. Był niesamowicie wysoki, miał aż 1,90 wzrostu. Zawsze podziwiałam go za spokój i momentami też obojętność wobec innych. Nigdy nie wybuchał, był spokojny, choć niejednokrotnie później przekonałam się, że tak naprawdę bał się o wszystkich. Mężczyzna był niegdyś wojownikiem oraz bardzo dobrym strategiem, dzięki czemu nasze wojska wygrywały bitwy z innymi. Był dla mnie autorytetem i to po nim chciałam zostać wojowniczką, którą w sumie i tak byłam.
Drugi z mężczyzn nazywał się Crispin Line i był nauczycielem wojowników, a także najlepszym przyjacielem mojego ojca. Z tego, co wiem, poznali się już pierwszego dnia w szkole i od razu się zaprzyjaźnili. Mężczyzna był brunetem z ciemnobrązowymi oczami. Był najlepszym nauczycielem, jaki kiedykolwiek mnie uczył. Owszem, był surowy, czasami nawet za bardzo, ale jeśli chodziło o pomoc, zawsze nią służył. Czasami porównywałam jego i mojego tatę do mnie i Oliviera. Byliśmy niesamowicie podobni.
Ostatni mężczyzna, który do nas wyszedł, zwał się Artar Mallory i był głównym wojskowym. Niejednokrotnie wojska, które prowadził zwyciężyły w różnych bitwach. W dzieciństwie, gdy przypadkiem na niego wpadałam, zawsze się go bałam. Nie wiedziałam, czym było to spowodowane, bo był w porządku, ale teraz wiedziałam, że wzbudzał ogromny respekt. Ludzie się go słuchają i może dlatego został mianowany na głównego wojskowego.
- Crispin, przelicz wszystkich, proszę. Musimy sprawdzić, kto dzisiaj przybył.
Głos króla dotarł do moich uszu nieco stłumiony, ale jednak go słyszałam. Rozejrzałam, w nadziei, że gdzieś go dostrzegę, aczkolwiek wszystko zasłaniali mi inni.
Domyśliłam się, że nauczyciel wojowników zaczął krążyć między zgromadzonymi, licząc ile dokładnie nas jest. Każdy głupi wiedział, że przybyło nas dość sporo, więc też trochę czasu zajmie, aż nas wszystkich policzą. Kucnęłam dlatego, by być na równi z Tygo, który stał przy moich nogach.
- Hej, Tygo. Świetnie się spisałeś, pilnując ich. - powiedziałam do kota, głaszcząc go po głowie. Zwierzę odwróciło się w moją stronę, przymilając się do mnie. Szybko jednak nasza chwila została przerwana.
- Trzydziesta szósta osoba. - powiedział mężczyzna, jakby do siebie, niżeli do kogoś innego. - Wszyscy są! Mogą wchodzić! - zawołał nagle, patrząc w odpowiednią stronę. Odruchowo spojrzałam w górę, po czym wstałam z klęczek i stanęłam twarzą w twarz z Crispinem. Tygo natomiast zaczął mruczeć groźnie w kierunku mężczyzny. - Dzień dobry, Lauro. Księżniczko Avalonu, następczyni tronu i wojowniczko.
- Witam, proszę pana. Mówiłam już, żeby mówić do mnie po prostu po imieniu. Nie lubię, gdy ktoś zwraca się do mnie "księżniczko Avalonu" albo "księżniczko, Lauro". Czuję się z tym dziwnie.
- Wiem. - odparł mężczyzna spokojnie, uśmiechając się do mnie delikatnie. - Ja tobie też mówiłem, że możesz się do mnie zwracać "wujku". Znamy się przecież nie od dziś, sama dobrze to wiesz.
- To zacznijmy jeszcze raz... - zaproponowałam niemalże od razu, patrząc na jego dość przystojną twarz. - Witaj, wujku.
- Witaj, Lauro. - przywitał się Crispin, kiwając głową. - Twój ojciec się niecierpliwił. - dodał, wskazując bym podążała za nim, co też posłusznie zrobiłam. Od razu zauważyłam, że wszyscy pomału wchodzili do zamku. Nigdzie nie dostrzegłam Soni ani Oliviera, a także Cedrika oraz Eileen, którzy najwyraźniej musieli już wejść do środka.
- Długo czekaliście, aż wszyscy się zejdą? - zapytałam, spoglądając na twarz Crispina, który szedł przed siebie z lekko uniesioną głową i rękoma splecionymi na plecach.
- Wystarczająco długo, żebyś w końcu się ze mną przywitała. - odparł mi głos innego mężczyzny. Skierowałam swój wzrok przed siebie na króla, który uśmiechał się w moją stronę. - Witaj, córciu.
Nie męczyłam się, by mu odpowiedzieć. Rzuciłam się mu wręcz na szyję, ściskając mocno. On objął moje ciało swoimi silnymi ramionami i mogłabym przysiąc, że się uśmiechnął. Zanim się jednak od siebie odsunęliśmy, pocałowałam blondyna w policzek, po czym już w pełni weszłam do zamku. Drzwi zatrzasnęły się za nami, a my podążyliśmy w stronę jednej ze sal.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro