19. Laura
Otworzyłam drzwi na aulę, gdzie odbywał się bal. Do moich uszu natychmiast dotarł dźwięk muzyki, ale także rozmów uczniów. W oczy natychmiast rzuciły się kolorowe światła, scena i kilka stolików z napojami i jedzeniem. Zwykła szkolna impreza.
Wiedziałam, że w ostatnim czasie byłam na ustach większości uczniów, a mimo to czułam się dziwnie, gdy patrzyli, jak wchodzę do środka. Starałam się ignorować ich spojrzenia i szepty, ale nie było to łatwe. Choć byłam przyzwyczajona do takich sytuacji - bo w końcu byłam córką głowy Avalonu - to nie było to miłe.
- Um... Cześć, wszystkim. - przywitałam się, machając ręką kilku osobom, którzy stali przy drzwiach. Uśmiechnęli się, odpowiadając tym samym. Czułam się jednak niezręcznie, dlatego prędko od nich odeszłam, stając kilka metrów dalej przy ścianie. Złapałam się za brzuch, w miejscu, gdzie miałam ranę. Musiałam uważać, żeby nie poszły mi łzy. Wolałam nie ryzykować.
- Laura. - usłyszałam obok siebie. Odwróciłam się w odpowiednią stronę, zauważając zmierzającą w moją stronę dziewczynę. - Co ty tu robisz? Nie powinnaś być w szpitalu? - spytała, przytulając mnie lekko do siebie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Była jedną z ostatnich osób, którzy widzieli mnie przed tym całym wypadkiem.
- Teoretycznie tak. Ale pozwolili mi wyjść na jakiś czas. - odpowiedziałam, posyłając jej szczery uśmiech. Musiałam jakoś udobruchać lekarza i pielęgniarki, żeby mnie puścili. Zgodzili się, choć dość opornie. - Ślicznie wyglądasz. Piękna ta sukienka. - powiedziałam, przyglądając się jej kreacji.
Dziewczyna miała na sobie zwiewną błękitną sukienkę do kostek. Miała długie rękawy z tiulu. Góra sukienki była zrobiona z kwiatów, a na talii znajdował się srebrny pasek ze zdobieniem. Na dodatek nastolatka miała pięknie spięte włosy i do tego delikatną biżuterię, w postaci bransoletki i kolczyków.
- Ale nie ma porównania z twoją. Wyglądasz, jak księżniczka. - zlustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu, uśmiechając się szeroko.
Bo nią jestem, Madison.
Miałam na sobie białą suknię, również do kostek. Dół wykonany był z jasnoróżowego tiulu i był kloszowany. Góra miała zdobienia z malutkich białych liści, które były także na ramiączkach. Na dodatek srebrny pasek idealnie podkreślał moją talię. Natomiast rozpuszczone i wyprostowane ombre włosy dodawały uroku.
- Dziękuję. - odparłam z uśmiechem. Było mi miło, że podobała jej się moja sukienka. I że nazwała mnie księżniczką. - Nie widziałaś może Oliviera? - spytałam, zmieniając temat naszej rozmowy. Byłam ciekawa, gdzie jest chłopak, nie widziałam go jeszcze nigdzie. Bałam się, że mógł wrócić do domu.
- Widziałam, jak jakiś czas temu wychodził, chyba do łazienki. Zaraz powinien wrócić.
Odetchnęłam z ulgą. Czyli nie złamał naszej obietnicy. Ma chłopak szczęście, bo nie wiem, co bym mu zrobiła, gdyby sobie poszedł. Przyszłam tu specjalnie dla niego.
- Oh, dzięki, Madi. - podziękowałam jej grzecznie, bo naprawdę mi pomogła. - Udanej zabawy. - dodałam, widząc, jak jakiś chłopak kieruje się w naszą stronę.
- Tobie również. - odpowiedziała, posyłając mi ostatni uśmiech, po czym odeszła ze swoim partnerem. Patrzyłam na nich, wyglądali naprawdę uroczo, pasowali do siebie.
Nie tracąc czasu, podeszłam do jednego ze stolika, by nalać sobie czegoś do picia. Nie było mi jednak dane tego zrobić, bo gdy tylko doszłam do stolika, usłyszałam za sobą czyjś głos.
- Irving. - powiedziała dziewczyna ostro. Odwróciłam się do niej z obojętną miną. - To znaczy, Laura. - poprawiła się natychmiast, nieco łagodniejąc.
- Heather. - powiedziałam, lustrując ją wzrokiem.
Heather była koleżanką Caroline, tyle że o wiele mądrzejszą od niej. Była średniego wzrostu nastolatką o kasztanowych włosach i piwnych oczach. Nigdy nie była wredna dla mnie, aż tak, jak Queen. Zawsze uważałam ją za totalne przeciwieństwo Caroline, a mimo to uzupełniały się wzajemnie. W ostatnim czasie nie widziałam ich za często razem.
Dziewczyna miała na sobie ciemnozieloną sukienkę do kolan, z długimi rękawami. Nie była jakoś szczególnie zdobiona, była zwykła, a z drugiej strony naprawdę ładna. I idealnie współgrała z jej włosami, teraz upiętymi w wysokiego koka.
- Nie wiem nawet od czego zacząć. - westchnęła, za wszelką cenę unikając mojego wzroku. Miałam chwilę zawahania, czy dotknąć jej ramienia. W ostateczności jednak to zrobiłam.
- Najlepiej od początku. - powiedziałam z delikatnym uśmiechem. Nawet cieszyło mnie to, że zwróciła się do mnie po imieniu. Po poprawieniu się oczywiście.
- Przepraszam. Za wszystko, co do ciebie mówiłam i co ci robiłam. - powiedziała na jednym tchu, unosząc na mnie swoje piwne tęczówki. Odsunęłam się od niej nieznacznie. Naprawdę zdziwiły mnie te przeprosiny. Nie spodziewałam się ich, szczególnie w takim miejscu.
- To znaczy, ty rzadko kiedy cokolwiek mi zrobiłaś, czy powiedziałaś. Nie mam do ciebie żalu. - odpowiedziałam, otrząsając się z chwilowego szoku. Heather nalała sobie ponczu i wypiła go za jednym razem, po czym odstawiła kubek z powrotem na stół. Nie skomentowałam tego.
- To przez Caroline. To ona kazała mi to robić, a ja głupia... - pokręciła głową, łapiąc się za czoło. Nie odezwałam się, ale czułam jej skruchę. Mówiła prawdę, wiedziałam to. - Przepraszam. Za siebie, za nią.
Westchnęłam cicho, kładąc dłonie na jej ramionach. Spojrzałam na jej twarz, naprawdę było jej przykro, mówiła prawdę.
- Jej nic nie usprawiedliwia, Heather. - powiedziałam ze złością, aczkolwiek szybko oprzytomniałam. - Nie wybaczę jej, nawet jeśli to ona przeprosi mnie osobiście. Za dużo mi zrobiła, bym jej to wybaczyła.
Dziewczyna uniosła na mnie swoje piwne tęczówki, w których dostrzegłam łzy.
- Ale mi... - zaczęła, wycierając pojedynczą łzę, która zaczęła spływać po jej policzku. Uśmiechnęłam się pod nosem, ona liczyła na moje przebaczenie, a ja zamierzałam jej je dać.
- Tak. - potwierdziłam z uśmiechem. Heather nie żadnego ostrzeżenia, rzuciła mi się na szyję, ściskając mocno. Z początku nie wiedziałam, co się właśnie dzieje, ale szybko się otrząsnęłam, obejmując ją delikatnie. Nie sądziłam, że na aż tak mocny uścisk.
- Dziękuję. I tak strasznie przepraszam, jeszcze raz. - powiedziała mi do ucha. Próbowałam wyswobodzić się jakoś z jej uścisku, ale szło mi to marnie.
- Ja naprawdę... Ale możesz mnie już puścić? Trochę boli.
Odsunęła się ode mnie niemal od razu. Złapałam się za ranę, która zaczęła mnie nieco boleć. Nastolatka spojrzała w tamtą stronę i spojrzała na mnie ze skruchą.
- Oh, wybacz, zapomniałam.
- Nie, nic nie szkodzi, ale muszę uważać. Nie chciałabym, żeby poszły mi szwy. - odpowiedziałam ze śmiechem, wciąż trzymając się za ranę.
Heather posłała mi jeszcze jeden przepraszający uśmiech, po czym odeszła. Ja natomiast nalałam sobie trochę ponczu, po czym również odeszłam. Musiałam zaczerpnąć nieco świeżego powietrza, więc podeszłam do okna, które akurat było uchylone.
- Cześć, Laura. Wszystko już w porządku? Słyszeliśmy, co się stało.
Przewróciłam jedynie oczami na kolejne głosy. Pomału zaczęły mnie już irytować te wszystkie pytania, czy już wszystko w porządku. Rozumiałam, że chcieli wiedzieć, ale proszę, te pytania stawały się już nie do zniesienia.
- Cześć, chłopcy. - przywitałam się z uśmiechem, odwracając do Archie'ego i Thomasa. Byli ubrani w świetnie dopasowane garnitury, w których prezentowali się naprawdę dobrze. Jednak porównania z pewną osobą nie było. - Możemy o tym nie wspominać. Wolałabym zapomnieć.
Nie widziałam w ich minach zawiedzenia, czy czegoś w tym rodzaju. Uśmiechnęli się po prostu, jakby doskonale wiedzieli, co czułam. Byłam im za to wdzięczna.
- Tak, tak, jasne. Nie ma problemu. - odparł od razu Thomas. Ku mojemu zdziwieniu, podszedł do mnie i przytulił lekko.
- Już jest lepiej, choć nadal boli.
- Trzymaj się jakoś. - dodał Archie, powtarzając czynność swojego przyjaciela. Nie skomentowałam ich zachowania, choć zrobiło mi się cieplej na sercu za tak drobny gest.
- Dzięki. I miłej zabawy. - powiedziałam, posyłając im szeroki, szczery uśmiech.
- Tobie też. - odpowiedzieli w tym samym momencie, odchodząc gdzieś w głąb pomieszczenia.
Odwróciłam się z powrotem do okna, patrząc na ciemne już niebo. Czasami lubiłam patrzeć na gwiazdy i szukać jakichś gwiazdozbiorów. Nie mogłam powiedzieć, że jakoś szczególnie się na tym znałam, po prostu rozpoznawałam niektóre, na przykład mały, czy duży wóz.
- A tak się zarzekałaś, że lekarze cię nie wypuszczą. Oszukałaś mnie.
Na moją twarz mimowolnie wpłynął uśmiech. Spojrzałam w bok, gdzie stanął Olivier. Wyglądał zjawiskowo w dopasowanym czarnym garniturze i białej koszuli, która idealnie podkreślała jego mięśnie.
- To miała być niespodzianka. Chyba się cieszysz, co?
- Jeszcze się pytasz. - zaśmiał się, przyciągając mnie do uścisku. Objęłam go, wtulając się w jego tors. - Dobrze, że jesteś. Cała i zdrowa. - powiedział mi do ucha, na co tylko się uśmiechnęłam. Odsunęliśmy się od siebie, a ja zeskanowałam jego twarz. - Zatańczymy? Będę uważał.
Spojrzałam na jego wyciągniętą w moją stronę dłoń i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. On samą swoją obecnością sprawiał, że się uśmiechałam.
- Przyjacielowi przecież nie odmówię.
Przyjęłam jego dłoń, więc zaprowadził mnie na parkiet, nie spuszczając ze mnie wzroku. Położył dłonie na mojej talii, a ja swoje zarzuciłam na jego szyję. Oboje zaczęliśmy kołysać się w rytm muzyki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro