17. Olivier
Przygotowywałem sobie właśnie coś do jedzenia, gdy mój telefon zaczął wibrować. Prędko wziąłem go do ręki, sprawdzając, kto dzwoni. Zdziwiłem się, kiedy wyświetlił mi się numer Cedrika. Natychmiast odebrałem, przykładając telefon do ucha.
- Olivier?
Jego ton głosu od razu mnie zaniepokoił. Łamał się i był cichy, co nie było do niego podobne. Zacisnąłem mocniej palce na urządzeniu, czując, że coś było nie tak.
- Cedrik, co się stało? - spytałem, chcąc dowiedzieć się szczegółów. Coś się stało, wiedziałem to. Nie wiedziałem, jednak co dokładnie. Ced nie dzwoniłby do mnie w błahej sprawie.
- Laura... Ona...
Serce mi na moment stanęło, gdy usłyszałem jej imię. Zagotowało się we mnie, czułem złość, choć sam nie wiem, na kogo. Na niego, że coś mógł jej zrobić? Na siebie, że jej nie dopilnowałem?
- Co się jej stało? Co jej zrobiłeś? - warknąłem do słuchawki, nie potrafiąc się przed tym powstrzymać. Jeśli chodziło o Laurę, nie obchodziło mnie, z kim rozmawiam. Obchodziła mnie jedynie ona.
- Ja nic, ale...
- Czy ja słyszę karetkę? - przerwałem mu, słysząc odgłosy w tle. Bardzo mnie to zaniepokoiło. To ja powinienem być teraz przy niej. Choć, czy patrzenie, jak bliską osobę zabiera pogotowie było dobre?
- Właśnie zabierają ją do szpitala. Jest w ciężkim stanie. - powiedział Cedrik, uspokoiwszy się nieco. Starał się mówić w miarę normalnie, ale jego głos wciąż się łamał. - Weź Eileen i przyjedźcie. Adres podam Ci esemesem.
Po tym się rozłączył, a chwilę później otrzymałem adres szpitala, gdzie jechała właśnie Laura. Drżącymi dłońmi schowałem telefon do kieszeni i zabrałem kluczyki do samochodu, które zostawiła u mnie Lau. Nie ciężko było się domyślić, kto zrobił mojej przyjaciółce krzywdę. Ostatnio groziła jej tylko jedna osoba.
- Pożałujesz tego, Caroline. Nie wywiniesz się z tego. - mruknąłem, wychodząc z mieszkania. Złość na blondynkę coraz bardziej zaczęła się potęgować.
~*~
- Gdzie ona jest? - spytałem na powitanie, stając przed Cedrikiem. Chłopak siedział na jednym z krzesełek na korytarzu tuż przed salą operacyjną. Zakrywał twarz rękoma, które były brudne od zaschniętej już krwi. Nie wyglądał najlepiej.
- Operują ją. - powiedział, ale nawet nie podniósł głowy, by na mnie spojrzeć. Wciągnąłem powietrze przez nos, łapiąc się za głowę. Podejrzewałem, że wezmą ją na operację, a mimo to miałem nadzieję, że będzie leżeć gdzieś w sali, a ja mógłbym ją przynajmniej zobaczyć.
- Kto jej to zrobił? - zapytała Eileen, patrząc to na mnie, to na Cedrika. Gwałtownie spojrzałem w jej stronę, sam nie wiedziałem, dlaczego tak reagowałem. Może dlatego, że moja najlepsza przyjaciółka walczyła właśnie o życie na stole operacyjnym? Nie wyobrażałem sobie, że mogło jej nie być. Już jedną przyjaciółkę straciłem, nie zamierzałem tracić tej drugiej.
- Jak to kto? Caroline! Groziła jej. - wybuchłem, uderzając pięścią w ścianę. Nie przejmowałem się nawet, że zrobiłem sobie krzywdę. Ból psychiczny bolał znacznie bardziej niż ból fizyczny.
- Ja wiedziałam, że z tą laską jest coś nie tak. - skwitowała czarnowłosa, opadając na krzesełko obok Cedrika.
Nikt z nas więcej się nie odezwał.
~*~
- Czemu nie możemy do niej wejść?
Stałem przed salą, w której leżała Laura. Pielęgniarka - z którą właśnie się kłóciłem - nie chciała nas wpuścić do środka. Rozumiałem ją, wykonywała tylko swoje obowiązki, ale w tamtej chwili nie liczyło się dla mnie nic. Nie obchodziło mnie, że rodziny odwiedzające pacjentów patrzyli na mnie, jak na wariata. Nie przejmowałem się, że w innych salach leżeli chorzy. Miałem ich wszystkich gdzieś.
- Olivier, uspokój się. - usłyszałem tuż obok siebie spokojny głos Leen, która położyła dłoń na moim ramieniu. Spojrzałem na nią, nie kontrolując już nawet swoich emocji. Chciało mi się płakać, krzyczeć.
- Jak mam się uspokoić? Jak?!
Dziewczyna cofnęła się o krok, zostawiając mnie w spokoju. Musiała wiedzieć, że i tak nie da rady mnie uspokoić. Cedrik nawet nie próbował, wciąż siedział przygnębiony, mówiąc pod nosem, że mógł zjawić się szybciej i nie doprowadzić do tego wszystkiego.
- Jest pan kimś z rodziny? - spytała kobieta przede mną, więc odruchowo przeniosłem na nią swój wzrok. Pojawił się choć cień nadziei, że jednak mnie wpuści.
- Nie. - odparłem zgodnie z prawdą. A moja nadzieja zgasła niemal tak szybko, jak się pojawiła.
- Nie może pan wejść do pacjentki. - powiedziała chłodno. Jej oczy wyrażały zmęczenie, zapewne po kilkugodzinnym dyżurze. Czułem się nieco winny, że jeszcze musi użerać się ze mną. Ale nie mogłem nic na to poradzić. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Ja była ważniejsza, najważniejsza.
- Ale ona nie ma nikogo, prócz nas. Jej rodzina mieszka daleko, nie przyjadą.
Patrzyła na naszą trójkę przez chwilę, aż w końcu spuściła wzrok i pokręciła sama do siebie głową. Wahała się, czy aby napewno dobrze robiła.
- Dobrze. - powiedziała wreszcie, unosząc na mnie swoje spojrzenie. Mimowolnie na moją twarz wstąpił uśmiech. W końcu była szansa na zobaczenie się z Laurą. - Ale wchodzi tylko jedna osoba. - dodała prędko, po czym odeszła.
Odwróciłem się do Cedrika i Eileen, którzy unieśli na mnie od razu wzrok.
- Ja do niej idę. - oznajmiłem natychmiast, nie przyjmując do świadomości, że mogłoby być inaczej. To ja byłem z Laurą najbliżej, to ja znałem ją najdłużej i najlepiej. To ja musiałem do niej wejść jako pierwszy.
- Żadne z nas nie będzie tego podważać. - stwierdził niebieskooki, uśmiechając się delikatnie.
- Idź. - dodała czarnowłosa, popychając mnie lekko w stronę drzwi. Westchnąłem, zanim otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.
W środku znajdowało się tylko jedno łóżko, a na nim leżała dziewczyna. Była nieprzytomna, ale przynajmniej żyła. Była podłączona do różnych pikających urządzeń, aparatury i tym podobnych.
Uśmiechnąłem się sam do siebie, widząc ją. Prędko znalazłem się tuż przy niej, siadając na niewielkim taborecie i łapiąc ją za dłoń.
- Laura? - spytałem, lecz nie uzyskałem odpowiedzi. - Słyszysz mnie? - zapytałem ponownie, w głębi mając nadzieję, że zaraz otworzy oczy i mi odpowie. Ona jednak nawet się nie poruszyła.
- Nie odpowie panu. - odezwał się głos za mną. Odruchem było podejście do mężczyzny w białym kitlu.
- Doktorze, ona z tego wyjdzie?
Ręce mi drżały, gdy wskazałem na nastolatkę.
Mężczyzna wyjrzał zza mnie, również patrząc na Laurę. Szybko jednak wrócił do mnie wzrokiem. Po jego twarzy również było widać zmęczenie.
- Straciła dużo krwi, ale żadne narządy nie zostały na szczęście naruszone.
- Czyli wyjdzie, tak? - spytałem dla upewnienia. Mógł do mnie gadać wszystkie te lekarskie rzeczy, a ja i tak bym tego nie zrozumiał. Biologia, czy chemia nie były moim konikiem. Wolałem inne przedmioty.
- Tak. - odparł, posyłając mi ledwo widoczny uśmiech. W duchu odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej teraz wiedziałem, że będzie żyła i nic poważnego jej nie będzie. A nawet jeśli by było, pomógłbym jej najlepiej, jak tylko potrafię. - Ale teraz musi odpoczywać. Musi do siebie dojść po tym wypadku.
Po tym podszedł do tej całej aparatury i sprawdził parametry, zapisując je na jakiejś karcie. Ja natomiast usiadłem na wcześniejszym miejscu, ponownie łapiąc Laurę za dłoń. Była chłodna, ale ona często miała zimne ręce. Czasami nawet w lecie.
- To nie był wypadek. Ktoś specjalnie to zrobił. I ja doskonale wiem kto. - mruknąłem pod nosem. Wiedziałem, że lekarz mnie słyszał, w końcu był tylko dwa metry dalej, po drugiej stronie łóżka.
- Będę musiał to zgłosić na policję. Będzie pan musiał...
Nie dane mu było jednak dokończyć. Wiedziałem, co musiałem zrobić, nie musiał mi tego mówić.
- Niech się pan nie fatyguje. Sam udam się na komisariat. Tą wariatkę muszą zamknąć.
Nie odezwał się już więcej. Zostawił mnie samego z nieprzytomną nastolatką, ale w sumie mi to odpowiadało. Mogłem choć chwilę pobyć z nią sam. Tylko przy niej mogłem pokazać swoje uczucia.
- Musisz wyzdrowieć, Lau. Jak najszybciej. - mruknąłem, czując napływające do oczu łzy. Wytarłem je szybko ręką, ale i tak dostałem już kataru, a głos zaczął się łamać. - Nie możesz mnie tu zostawić, rozumiesz?
~*~
Czułem się fatalnie, idąc do szkoły w poniedziałek. Byłem niewyspany i zmęczony. Całą niedzielę spędziłem w szpitalu, czuwając przy łóżku Laury. Może byłem głupi i naiwny, że się obudzi. Ale w duchu wierzyłem, że to się stanie.
- Słyszeliście, co się stało?
Ledwo weszliśmy do szkoły, a ludzie już zaczęli nas wypytywać o to, co się stało. Archie wraz z Thomasem od razu podeszli do całej naszej trójki. Eileen i Cedrik nie pozwolili mi siedzieć w domu, kazali mi przyjść do szkoły, mimo że wiedzieli, jak się czułem. Kazali mi przyjść, bym zajął myśli czymś innym, niż Laura.
- Tak, wiemy. Laura leży w szpitalu. - powiedziałem, przecierając twarz rękoma. Nie czułem się najlepiej, zapewne też tak wyglądałem. Miałem jednak to w nosie. Ludzie zawsze plotkowali.
- Co? Nie, nie. Nie o to mi chodziło. - odparł od razu Archie. Uniosłem brew do góry, nie wiedząc, o czym mówił. O czym innym mogli gadać, jak nie o tym?
- Laura naprawdę leży w szpitalu? Co się jej stało? - zapytał Thomas, zaintrygowany moimi słowami. Ale nikt nie udzielił mu odpowiedzi, choć nie dlatego, że nikt nie chciał.
- Mniejsza. - mruknął rudowłosy, zmieniając temat naszej rozmowy. Był jakiś energiczny, a ja wręcz padałem na twarz. W tamtym momencie byliśmy swoimi totalnymi przeciwieństwami. - Caroline siedzi teraz u dyrektorki, są tam jej rodzice i policja. Musiała naprawdę coś przeskrobać, skoro wezwali psy.
Nie miałem już siły, by odpowiedzieć. Nie zdziwiła mnie zbytnio ta informacja. Wiedziałem, że prędzej, czy później do tego dojdzie. A lepiej prędzej, niż później.
- O mało nie zabiła Laury. - powiedział Cedrik, wtrącając się do rozmowy. On także nie wyglądał najlepiej. Miał podkrążone oczy, musiał nie spać w nocy. Chodził przygnębiony przez cały weekend, co nie było do niego podobne.
- Coś ty powiedział? O mało nie zabiła Laury?
Tym razem też nikt nie odpowiedział. Wszyscy zwróciliśmy się w stronę drzwi dyrektorki, które właśnie się otworzyły.
- Cicho! Właśnie wychodzą. - zawołał ktoś, a każdy zamilkł niemal od razu, patrząc na zaistniałą sytuację. I, powiedzmy szczerze, było nas naprawdę sporo.
Dwóch policjantów wyprowadzało właśnie Caroline z gabinetu. Była skuta kajdankami i szarpała się, wciąż krzycząc.
- Nie zrobiłam tego! To nie ja! Ktoś inny musiał to zrobić!
- Mamy świadków. Nie wywiniesz się z tego, młoda damo. - odezwał się jeden z policjantów. Drugi trzymał dziewczynę, nie zwracając zbytnio na nią uwagi.
- Ciekawe kogo! Nikt mnie nie widział! Nie udowodnicie tego! - zawołała blondynka, niezwykle pewna siebie. Ona zawsze była zdecydowanie za bardzo pewna siebie. Jej wzrok nagle zarejestrował mnie spośród tłumu, który zdążył się nagromadzić wokół drzwi. - Olivier! Olivier, powiedz im, że to nie ja! - zwróciła się do mnie.
- Ale to ty to zrobiłaś, Caroline. - powiedziałem nas wyraz spokojnie, wychodząc przed tłum. Czułem ogromną satysfakcję, że ją zabierają. Przynajmniej nie zrobi już nikomu krzywdy.
- Co? Nie! Nie wierzysz mi?! - krzyknęła rozpaczliwie, szarpiąc się. Policjant tylko bardziej wzmocnił uścisk, na co jeknęła głośno. Nie było mi jej nawet szkoda.
Wyszliśmy za nimi na szkolny parking, a ja dopiero wtedy dostrzegłem, że stoi tam radiowóz, którego nie zauważyłem, wchodząc do budynku.
- Groziłaś Laurze. Cedrik widział, jak uciekałaś z miejsca zdarzenia. Przechodnie mogą zeznawać. Zostawiłaś nóż, napewno zidentyfikują Twoje odciski palców. - odpowiedziałem jej. Nie zwracałem uwagi na te wszystkie spojrzenia kierowane w moją stronę. Patrzyłem tylko na nią. Miałem ochotę udusić ją gołymi rękoma za to, co zrobiła Laurze. - To koniec, Caroline. Koniec.
- Nie, nie, nie! On kłamie! To nie jest prawda! On kłamie!
Krzyczała coś jeszcze, ale zostało to zagłuszone przez drzwi od samochodu, do którego ją wręcz wepchnięto. Policjant, który dotychczas ją prowadził, usiadł koło blondynki w pojeździe. Było mi go trochę szkoda, musiał znosić jej krzyki. Chyba, że miał jakieś słuchawki w uszach, wtedy wyjaśniałoby to, dlaczego nie reagował.
W tym samym czasie podszedł do nas drugi z policjantów, stając tuż przede mną. Miałem świadomość, że wszystko słyszeli. Podobnie, jak reszta uczniów, nauczyciele i rodzice Caroline.
- Niech się pan zgłosi na komendę, by złożyć zeznania. - powiedział do mnie, wyciągając z kieszeni jakiś świstek papieru, który mi później podał. Był na nim adres komisariatu.
- Dobrze. Złożę zeznania w tej sprawie. I tak miałem do was przyjść. - oznajmiłem, chowając kartkę do kieszeni. Przez te siedzenie w szpitalu, nie miałem nawet czasu, że pójść złożyć zeznania. Zamierzałem jednak zrobić to dzisiaj, by jak najprędzej wsadzili blondynkę za kratki.
- Ja także. Widziałem, jak uciekała. Miała krew na rękach. - dodał Cedrik, stojący tuż obok mnie. Mężczyzna spojrzał w jego stronę, kiwając głową. Chwilę później jemu również podał adres komisariatu.
- Dobrze. Ale teraz wybaczcie. Musimy już jechać.
Chwilę później cała szkoła patrzyła, jak odjeżdżają. Rodzice Caroline posłali nam nienawistne spojrzenia, po czym oni również odjechali. A dyrektorka kazała nam wszystkim wrócić do budynku i udać się na lekcje.
Ale tego dnia wogóle nie potrafiłem się skupić na czymkolwiek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro