16. Laura
Ludzie w szkole zaczęli szaleć po wiadomości o zbliżającym się balu. Przygotowania trwały każdego dnia od samego rana, każdy bardzo się sprężał, by wyrobić się na czas, choć trochę go jeszcze mieliśmy. Czułam się, jakbym znów była w zamku i patrzyła na zaganianych pracowników, którzy musieli wszystkiego dopilnować na ostatni guzik.
Był weekend, a ja - nie mając nic lepszego do roboty - poszłam na spacer, sama. Nie sądziłam, by czyjeś towarzystwo będzie mi potrzebne. Chciałam choć trochę pobyć sama, pomyśleć na spokojnie, wyciszyć się po tym wszystkim. Potrzebowałam tego już od naprawdę dawna, ale dotychczas nie miałam na to czasu, ani okazji.
- Cześć, Laura. Co ty tu robisz?
Z rozmyślań wyrwał się znajomy głos. Odwróciłam się natrafiając na sylwetkę dziewczyny i psa, którego trzymała na smyczy.
- O, hej, Madison. Nie wiedziałam, że tu mieszkasz. - powiedziałam, lekko zdziwiona jej widokiem. Niby wiedziałam, że jej rodzice są bogaci i napewno mieszkają w jakiejś willi, ale nie sądziłam, że trafię na nią akurat teraz.
Madison Jordan była nieśmiałą nastolatką, która znajdowała się w tej samej klasie, co ja i Olivier. Zawsze siadała w pierwszej ławce, dobrze się uczyła i nigdy nie sprawiała problemów wychowawczych. Pochodziła z dobrego, bogatego domu. Madison posiadała długie blond włosy, które wiecznie spłatała w warkocz, oraz lśniące szmaragdowe oczy, których każdy by pozazdrościł.
- Pozory mylą, co? - zaśmiała się cicho, patrząc w moją stronę z uśmiechem. Odwzajemniłam jej gest, bo pozory naprawdę mylą. Byłyśmy tego żywym przykładem. - Dobra, nie zatrzymuję. Sama muszę wyprowadzić psa na spacer. - dodała, wskazując na swojego zwierzaka. Był to labrador retriever.
- Ładny jest. - skomentowałam, podchodząc do psa i kucając przed nim. Zaczął merdać radośnie ogonem. - Hej, piesku. - przywitałam się, łapiąc jego pysk w dłonie i drapiąc go za uchem. Zawył z zachwytu, co poszerzyło znacznie mój uśmiech. - Ja mam kota. - dodałam, wstając na równe nogi. Madison wciąż mi się przyglądała.
- Oo, to fajnie. - powiedziała, patrząc na mnie tymi swoimi szmaragdowymi tęczówkami. - Jak się wabi? - spytała, dając swojemu psu nieco więcej swobody, poprzez rozluźnienie smyczy.
- Tygo. Kochany kotek. Jest całym moim życiem.
Na samą myśl o moim kochanym Tygo, uśmiechałam się, jak głupia. Nawet teraz. Ale co ja mogłam poradzić, że to kochałam?
- Tak samo, jak Ivo. Mam go od szczeniaka, jest najlepszy. - oznajmiła blondynka, głaszcząc swojego zwierzaka po łbie. Naprawdę musiała go kochać, widziałam to w jej oczach. Pod tym względem była naprawdę bardzo podobna do mnie. - Dobra, bo serio już Cię za długo przetrzymuję. - zaśmiała się cicho, a Ivo, jak nazwała swojego psa, zaczął ciągnąć ją w przeciwnym kierunku.
- To do zobaczenia w szkole.
- Pa.
Ruszyłam dalej uliczką, którą szłam wcześniej. Auta przejeżdżały tędy co jakiś czas, a ludzie - siedzący na swoich podwórkach - nie zwracali zbytnio na mnie uwagi. Kilkoro dzieci machało do mnie, więc im odmachiwałam. Nie znali mnie, a mimo to machali. Naprawdę robiło mi się ciepło na sercu.
- Kogo moje oczy widzą? - powiedział głos za mną, a ja od razu wiedziałam, kto to. Zacisnęłam zęby i odwróciłam się do dziewczyny, która stała trzy metry ode mnie. - Co robi taka lamuska w takiej dzielnicy? Czyżbyś chciała coś ukraść? - zrobiła niewinną minę, ale w jej oczach czaiła się nienawiść. Tym spojrzeniem obdarzała zazwyczaj mnie i nie było to dla mnie żadną nowością.
- Nie jestem złodziejką, Caroline. - odparłam spokojnie, choć w środku moja krew aż buzowała. Chciałam sprawiać pozory, że mnie to nie rusza, mimo że miałam ochotę wydłubać jej oczy.
- Tak? Ale chyba ci się nie przelewa. Wiem, że mieszkasz w jakiejś melinie. - zaśmiała się wrednie, a ja tylko wciągnęłam nieco powietrza do płuc.
Gdybyś tylko zobaczyła tą "melinę".
- W przeciwieństwo do ciebie, mieszkam sama, a nie z rodzicami przy dupie. - powiedziałam triumfalnie. Uśmiech znikł z twarzy blondynki tak szybko, jak się pojawił.
- Coś ty powiedziała? - warknęła w moją stronę. Jej twarz zrobiła się czerwona. Była zła, a mnie to bardzo cieszyło.
- To, co usłyszałaś. - odpowiedziałam, wysilając się na najsłodszy uśmiech, na jaki było mnie stać. - Żegnam! - dodałam głośno, machając jej prowokacyjnie na pożegnanie. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie.
- Ej, ej, ej! Zatrzymaj się natychmiast! - zawołała po chwili, szarpiąc mnie za ramię i odwracając w swoją stronę. Syknęłam cicho, gdy wbiła mi swoje długie pazury w ramię. Prędko wyswobodziłam się z jej uścisku, dotykając obolałego miejsca. Wiedziałam, że będzie po tym ślad.
- Bo co mi zrobisz? Wyzwiesz mnie, jak zawsze? Daruj sobie.
To, co stało się chwilę później... Sama nie wiem, kiedy wyciągnęła nóż i skąd go wogóle przy sobie miała. Widziałam jej szyderczy uśmiech, gdy wbijała mi go z impetem w brzuch. Jeknęłam głośno, łapiąc się za obolałe miejsce, w którym już nie było narzędzia zbrodni. Ale za to była głęboka rana i krew.
- Coś ty zrobiła? - zdołałam z siebie wydusić, patrząc w niebieskie oczy dziewczyny. Do moich uszu dotarł głuchy odgłos uderzania metalu o beton.
- Ostrzegałam cię. - powiedziała Caroline, odrzucając swoje blond włosy na plecy. Nie widziałam ani grama współczucia, czy niedowierzania na jej twarzy. Ona chciała to zrobić. Zrobiła to, bo nie dostała tego, co chciała. Zrobiła to, bo się jej postawiłam, bo była zazdrosna. - Zasłużyłaś na to, szmato.
Nastolatka splunęła na ziemię, po czym odeszła, jak gdyby nigdy nic, zostawiając mnie samą. A ja coraz bardziej traciłam siły oraz krew. Nogi zaczęły stawać się, jak z waty. Nie kontrolowałam ich. Dałam swojemu ciału bezwładnie upaść na trawę.
Ból był nie do zniesienia. Oczy zaczęły mi coraz bardziej ciążyć, oddech stał się nierównomierny, a serce waliło. Rana wciąż krwawiła, a ja nie miałam wystarczająco siły, by to jakoś zatamować. Zamknęłam oczy, nie potrafiąc się przed tym powstrzymać.
- Laura! O matko! - to był kolejny znajomy głos, który słyszałam dzisiejszego dnia. Ten jednak należał do chłopaka, tak dobrze mi znanego. - Wszystko będzie dobrze. Wyjdziesz z tego, obiecuję. - mówił roztrzęsiony, łapiąc mnie za dłoń. Czułam, jak zaczął uciskać ranę, czułam ból tym spowodowany. - Zadzwońcie po karetkę, a nie tak patrzycie! No już! - krzyknął, zapewne, to tłumu gapiów. Wiedziałam, że prędzej, czy później się tu zlecą.
Zebrałam w sobie ostatnie siły i uchyliłam powieki, by móc spojrzeć na twarz nastolatka. Dostrzegłam przerażenie w jego intensywnie niebieskich tęczówkach.
- Uważasz mnie za szmatę? - powiedziałam cicho. Widoczność zaczęły mi zasłaniać łzy, które zebrały się w moich oczach. Nie wiedziałam, co mnie wzięło na takie pytanie, ale bolało mnie to, jak ta blond zdzira mnie nazwała.
- Co? Nie! Nie, nie, nie. Skąd? Jesteś najlepszą dziewczyną, jaką dano mi było poznać. - odparł natychmiast, nieświadomie powodując, że zrobiło mi się ciepło na sercu. Przynajmniej teraz miałam świadomość, że nie uważał mnie za szmatę. A to dużo dla mnie znaczyło.
- Ale Caroline...
- Sama jest szmatą, a nie ty. - przerwał mi od razu. Poczułam jego ciepłe dłonie na swoich policzkach. Uśmiechnęłam się przez ból, znów zamykając oczy. To było ode mnie znacznie silniejsze. - Ej! Nie zasypiaj, Laura! Rozumiesz? Nie zasypiaj! Wytrzymaj jeszcze chwilę. Pogotowie już jedzie. Pomogą Ci.
Przełknęłam ślinę i wysiliłam się na ponownie otworzenie oczu. Zapewne po raz ostatni.
- Przepraszam, Ced.
Po tym nastąpiła już jedynie ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro