Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Laura

- Napewno chcesz tam iść sama?

To było już kolejne takie pytanie. Oczywiście, że nie chciałam iść sama, ale musiałam. Zapewne nie powiedziałabym nic, gdybym z kimś jeszcze tam była. To mnie w końcu Sonia prosiła, bym opowiedziała wszystko Paulowi. A ja zamierzałam to zrobić, nawet jeśli miałam przez to cierpieć - znów psychicznie.

- Muszę sama mu to wyjaśnić. Obiecałam to Soni. - powiedziałam, poprawiając włosy. Schowałam prędko telefon do kieszeni spodni i skierowałam się ku drzwiom.

- Trzymaj się jakoś. - odparł Olivier, przyciągając mnie do swojej piersi. Objęłam go, lecz szybko się odsunęłam.

- Tak, powodzenia. - dodał Cedrik, podobnie, jak ciemnooki, stając w przedpokoju przede mną. Założyłam szybko trampki i ostatni raz na nich spojrzałam.

- Przyda się. - odpowiedziałam. Powodzenie teraz przyda mi się przede wszystkim. Nie mogli być tam ze mną ciałem, ale duchem już mogli. - Dobra, spadam. - dodałam, chwytając za klamkę. Chwilę później schodziłam już ze schodów na dół.

- Dzwoń, jeśli skończycie.

~*~

Jakiś czas później zaparkowałam samochodem Soni pod knajpą, w której miałam się spotkać z Paulem. Wysiadłam z pojazdu i, zamykając go, skierowałam się do budynku. Od razu rzucił mi się w oczy, więc podeszłam do niego.

- Laura, dobrze, że już jesteś. - powiedział na przywitanie, ściskając się ze mną.

Paul był dość wysoki, bo przewyższał mnie o ponad głowę. Miał czarne, krótko ścięte włosy, a do tego zielono piwne oczy, schowane za szkłami okularów, które miał zwyczaj nosić. Był sympatyczny i od początku naszej znajomości bardzo mnie polubił, ze wzajemnością oczywiście. Na kilometr było widać, jak bardzo kocha Sonię.

- Cześć, Paul. Wybacz za to lekkie spóźnienie. Olivier i Cedrik mnie jeszcze zatrzymali. - powiadomiłam, wraz z nim siadając przy jednym ze stolików, który zdążył zająć. Siedzieliśmy naprzeciw siebie, co z jednej strony było dobre, lecz z drugiej...

- Nic nie szkodzi. - powiedział chłopak, machając lekceważyć ręką. - Chcesz coś może do picia? Pójdę zamówić.

- W sumie możesz zamówić mi wodę. - odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem.

- Zaraz wrócę.

Czarnowłosy wstał, po czym skierował się w stronę kasy, by złożyć zamówienie. A ja zaczęłam bawić się palcami. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie mam już odwrotu. Musiałam to zrobić, lecz nie dla siebie. Dla Soni. Miałabym ogromne wyrzuty sumienia, gdybym tego nie zrobiła.

Po pięciu - dłużących mi się niemiłosiernie - minutach Paul wrócił do naszego stolika, stawiając przede mną szklankę z wodą, a przed sobą z sokiem pomarańczowym.

- Dzięki. - podziękowałam, upijając łyk napoju, który skutecznie zwilżył moje gardło.

- To może zacznijmy już. - powiedział w końcu, lecz nie byłam na to jeszcze przygotowana. I wątpię, żebym kiedykolwiek była. Nie odezwałam się jednak, a zamiast tego kiwnęłam głową. - Sonia jest na mnie o coś zła? Nie odzywa się, ani w ogóle. A miała napisać, jak wrócicie od rodziny. - zaczął, a w moich oczach momentalnie zebrały się łzy. Ledwo zaczęliśmy, a ja już miałam ochotę rozpłakać się jak dziecko. - Hej, co się stało? - spytał, najwyraźniej zauważając moje załzawione oczy.

- Ja nawet nie wiem, jak ci to powiedzieć, Paul. Ja sama wciąż się z tym nie oswoiłam. - przyznałam cicho, spuszczając nieco wzrok w dół. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Za dużo mnie to kosztowało.

- Coś się jej stało, Laura? Powiedz. Wszystko z nią w porządku?

Troska w jego głosie... Złamała mnie. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, lecz prędko ją starłam. Musiałam się jakoś trzymać, mimo ogromnego bólu w sercu.

- Bardzo mi przykro, Paul. - wyszeptałam, zbierając w sobie odwagę, by spojrzeć na jego twarz. Serce waliło mi w piersi, nie tylko z bólu, lecz także z tęsknoty. Chciałam żyć normalnie, tak jak wcześniej, ale obraz martwego ciała Soni wciąż nawiedzał mnie w snach. Wciąż przypominał mi o wszystkim.

- Czyli coś się stało. Czemu nie poinformowałaś mnie o tym wcześniej? Pomógłbym jakoś, byłbym przy niej.

Przełknęłam głośno ślinę. Przymknęłam powieki, chcąc pozbyć się tego obrazu sprzed oczu, ale to wogóle nie pomogło.

- Ale ona... Ona nie żyje.

- Żartujesz, prawda? - Paul zaśmiał się nerwowo, najprawdopodobniej myśląc, że naprawdę żartowałam. Jednak ja się nie odezwałam, nie zaprzeczyłam. Patrzył na mnie przez chwilę, po czym zaczął kręcić głową sam do siebie, wycofując się w siedzeniu. - Wcale nie żartujesz. - powiedział to bardziej do siebie, niż do mnie, dlatego znów się nie odezwałam, a jedynie kiwnęłam głową. - O matulu! Kiedy to się stało? Jak? Gdzie? - zasypał mnie pytaniami, lecz nie otrzymał odpowiedzi na żadne. Upiłam kolejny łyk wody.

- Zacznijmy może od początku. - zaproponowałam. - Ja nie jestem stąd, Sonia i pozostali... Oni też nie są stąd.

- Ja wiem, że przyjechaliście, by się tutaj uczyć. Sonia mi mówiła. - przyznał niemal od razu. Pokiwałam głową na potwierdzenie jego słów.

- W tej sprawie akurat nie kłamała. Prawda jest taka, że my wogóle nie jesteśmy z tego świata. - przerwałam na chwilę, dając mu czas na oswojenie się z tą myślą. Wiedziałam, jak to brzmi. Inny świat, dobre sobie. Ale dla mnie to ten świat był inny, to Avalon był moim domem. - Jestem Laura Vivian Valerie Avril Irving. I jestem księżniczką, jedyną córką władców naszego kraju i następczynią tronu. Należę także do wojowników. Obie z Sonią należymy do rodziny królewskiej.

- To... Pokręcone. - skwitował Paul. Złapał się ręką za czoło, zdawało mi się, że nie do końca mi wierzył, ale nie miałam mu tego za złe. Pewnie sama na początku nie uwierzyłabym w takie rzeczy. Lecz jeśli żyje się w takim świecie... No, znacznie bardziej człowiek jest w stanie uwierzyć.

- Tak, wiem. To trudne do zrozumienia.

Czarnowłosy milczał jeszcze przez chwilę, aż w końcu uniósł na mnie wzrok.

- Dobra, ale... Nigdy nie słyszałem o żadnej rodzinie królewskiej o nazwisku Irving.

- To się bardziej nazywa dynastia Irvingów, jeśli już chcesz wiedzieć. - poprawiłam go od razu, nachylając lekko w jego stronę. - No i, jak już mówiłam, nie jesteśmy z tego świata. Istnieje kraj, nazywa się Avalon. Rządzimy nim od pokoleń. Mój tata jest królem, a mama królową. Tata Soni jest bratem mojego.

- Avalon, rodzina królewska. Sonia i ty księżniczkami. - powtórzył cicho, do siebie. Później ponownie na mnie spojrzał. - To powalone. - skomentował.

- Wiesz, dla nas to normalna sprawa. Ale dla osób takich, jak ty, może to być trudne do zrozumienia. Jeśli nie chcesz, mogę opowiedzieć ci więcej, kiedy indziej, to żaden problem.

Chciałam wstać, ale nie było mi to dane. Poczułam uścisk na nadgarstku, dlatego od razu usiadłam z powrotem na krześle. Nie chciał, żebym szła, a to już coś znaczy.

- Nie. Skoro oboje już tu jesteśmy, a ty zaczęłaś temat... Chcę, żebyś go skończyła. Chcę wiedzieć wszystko.

Nie zamierzałam mu odmawiać. Musiałam to zrobić tak, czy siak. A im szybciej, tym lepiej i dla niego, i dla mnie.

- Sonia chciała, żebym ci wszystko wyjawiła. - przyznałam, patrząc w jego oczy. Szybko jednak zaprzestałam, gdyż Paul spuścił wzrok, zaczynając bawić się swoimi palcami. Jego widok łamał mi serce, które jeszcze nie pozbierało się po śmierci Soni.

- Kochałem ją.

- Ja też ją kochałam. - wyszeptałam, łapiąc jego dłoń, która leżała na stole. Ścisnęłam ją lekko, dodając otuchy zarówno jemu, jak i samej sobie. Chwilę później zaczęłam swoją opowieść.

Opowiedziałam Paulowi wszystko. O Avalonie, o naszej rodzinie. Wytłumaczyłam mu między innymi funkcjonalność avalońskiej szkoły, powiedziałam o wojownikach, łucznikach, czarodziejach i uzdrowicielach. Wyjawiłam, że wraz z Sonią mamy koleżanki, które są syrenami. Opowiedziałam o naszych tradycjach, zwyczajach. Słuchał wszystkiego z uwagą, nie przerywając mi, czasami jednak zadawał jakieś pytania. A później przyszedł temat, który tak bardzo chciałam ominąć, a który był tak ważny. Streściłam mu naszą ostatnią wojnę, to jak Oli zabił potwora, jak zabijaliśmy, jak ratowaliśmy innych. Aż dotarłam do tego jednego momentu. Opowiedziałam ze szczegółami śmierć Soni, to jak umierała na moich oczach, w moich ramionach. Płakałam, nie mówię, że nie. Widziałam także, jak Paul uronił kilka łez, słuchając, jak umierała jego ukochana. Nie przerwał mi ani na moment.

Kiedy skończyłam, oboje milczeliśmy przez długie minuty. Ekspedientka - widziałam, że chciała do nas podejść i spytać, czy coś się stało. Zrezygnowała jednak, posyłając w naszą stronę współczujące spojrzenie.

- Wszystko w porządku, Paul? Wyglądasz nieco blado. - odezwałam się, przerywając tym samym ciszę między nami. Chłopak naprawdę był blady, jak ściana, a jego oczy były zaczerwienione.

- Tak, tak, tylko... - westchnął ciężko, przymykając powieki. Nim się spostrzegłam, wyciągnął coś z kieszeni i położył na stole, wciąż jednak trzymając to w rękach. - Chciałem jej to dać, ale się spóźniłem.

- Czy to to, o czym ja myślę? - spytałam skołowana, wskazując palcem na niewielkie czerwone pudełko w dłoni Paula. Uniósł na mnie wzrok, podając mi pudełeczko. Wzięłam je ostrożnie w ręce.

- Możesz otworzyć. Sonia chciałaby, żebyś go zobaczyła.

Jak w transie otworzyłam wieczko, a moim oczom ukazał się pierścionek. Zaręczynowy pierścionek. Bałam się go wyciągnąć, bo myślałam, że go popsuję. Był wykonany z białego złota i miał delikatne zdobienia. Był piękny i napewno pasowałby do Soni.

- Chciałeś się jej oświadczyć. Naprawdę ją kochałeś. - powiedziałam niemal szeptem, podnosząc głowę do góry, by na niego spojrzeć. Pokiwał głową.

- Była dla mnie wszystkim, Laura. Wciąż jest i chyba już zawsze tak zostanie.

Chwilę później patrzyłam, jak brunet podnosi się z miejsca i zamierza odejść. Byłam tak zdezorientowana i zszokowana, że nie wiedziałam, co zrobić.

- Paul, gdzie ty idziesz? - spytałam, obserwując jego poczynania. Odwrócił się w moim kierunku ze smutną miną. Przetarł twarz rękoma, zanim mi odpowiedział.

- Zapłacić, a później do domu. Muszę przemyśleć to sobie wszystko na spokojnie. Dam ci znać.

Również podniosłam się ze swojego miejsca i podeszłam do niego. O ile mnie ktoś wyciągnął z dołka, to on nie miał nikogo, kto mógłby to zrobić. Został sam, bo jego rodzina mieszkała dość daleko, a bliższych przyjaciół nie miał - co kiedyś mi zdradził. Miał Sonię, ale teraz nie było także jej.

- Tylko... Tylko nie zrób niczego głupiego. Ona nie chciałaby, żebyś się tym zadręczał. - powiedziałam, kładąc mu dłoń na ramieniu. Chciałam dodać mu otuchy. Nie odezwał się, lecz posłał mi ledwo widoczny uśmiech. - Poczekaj jeszcze. - zatrzymałam go kolejny raz, łapiąc za nadgarstek. - Daj mi znać, jeśli będziesz chciał ją zobaczyć. Zabiorę cię do Avalonu, pożegnasz się z nią.

- A ty? - zapytał, co nieco mnie zdziwiło. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, nie wiedziałam nawet, o co tak dokładnie pytał.

- Co ja?

- Jak się w ogóle po tym wszystkim trzymasz? Wiesz, zmarła na Twoich oczach. Uratowała cię.

Spuściłam wzrok. Dlaczego musiał zadać akurat takie pytanie? Dlaczego skazywał mnie na odpowiedź?

- To dzięki Olivierowi wciąż tutaj jestem. To on nie pozwolił mi się załamać. A uwierz, że było ze mną już naprawdę źle.

- Rozumiem. - odparł, wyciągając z kieszeni portfel. Nie pytał już więcej, choć wiem, że miał pełno pytań do mnie. Najwyraźniej musiał zrozumieć, że był to dla mnie temat wciąż drażliwy. - Do zobaczenia, Laura. Napiszę do ciebie, jak wszystko sobie ułożę.

Po czym odszedł, zostawiając mnie samą.

- Cześć.

~*~

Pojechałam okrężną drogą, gdy wracałam do domu. Musiałam przemyśleć to wszystko, musiałam się uspokoić. Kiedy zajechałam pod odpowiedni budynek, robiło się już ciemno, lecz pewna osoba czekała tam na mnie, rozmawiając przez telefon. Wysiadłam z auta Soni, zamknęłam go i ruszyłam w kierunku nastolatka, który akurat patrzył w moją stronę.

- Muszę kończyć. Widzimy się w poniedziałek w szkole. - powiedział do osoby, z którą rozmawiał. Prędko jednakże schował telefon do kieszeni i skupił całą uwagę na mojej osobie. - Lau, jak dobrze, że jesteś. - powiedział do mnie. Nie odezwałam się, tylko dałam znak, że porozmawiamy w mieszkaniu.

Chwilę później siedzieliśmy już na moim łóżku, w pokoju, który należał do mnie. Milczałam, bo wciąż byłam w szoku.

- I co? Opowiadaj, jak to wszystko przyjął?

- Chciał się oświadczyć. - powiedziałam cicho. Przy sobie wciąż miałam pudełeczko z pierścionkiem dla Soni w środku, które podarował mi Paul.

- Kto komu?

- Paul Soni. - odpowiedziałam, po raz pierwszy obdarzając go spojrzeniem. W oczach kolejny raz dzisiejszego dnia zebrały mi się łzy. I znów zaczęłam pociągać cicho nosem. - Chciał, by została jego żoną.

- Skąd to wiesz? - spytał zdziwiony.

- Dał mi to. - powiedziałam, wyciągając z niewielkiej torebki czerwone pudełeczko. - Pierścionek zaręczynowy. - dodałam, gdy Olivier odebrał ode mnie biżuterię i zaczął się jej przyglądać. - Nie jest mu już potrzebny, a nie wiedział, co z nim zrobić. Obiecałam, że dam go jej.

- Ale ona... - zaczął, spoglądając na mnie. Nie chciał dokańczać, widziałam to po jego oczach.

- Wiem. - przytaknęłam. Popatrzyłam w ciemne tęczówki chłopaka, chcąc choć na chwilę widzieć przed sobą coś innego. - Ale wiem też, że by się zgodziła. Kochała go.

- Nie możesz zadręczać się jej śmiercią, Lau. To nie zwróci jej życia. - powiedział Olivier, łapiąc moją drżącą dłoń w swoją. Tak wiele razy już mi to powtarzał, a ja tak bardzo chciałam w to wierzyć. Wiedziałam, że to nie ja przyczyniłam się do śmierci Soni, ale to przeze mnie ona nie żyje. Poświęciła własne życie, ratując to moje. Zależało jej na mnie, dlatego to zrobiła. Bo ktoś musiał się poświęcić.

- To też wiem, ale... - wzięłam nieco powietrza do płuc, po czym wypuściłam je ciężko, ściskając dłoń chłopaka. Wiedziałam już wtedy, że nie powstrzymam drżenia swojego głosu. - Ale ona mogłaby być teraz szczęśliwa, zaręczona. A my bawilibyśmy się na ich weselu. Może byłabym ciocią, a ty wujkiem.

Łzy po raz kolejny zaczęły spływać po moich policzkach, a ja nawet nie starałam się ich ukryć. Wierzyłam, że Sonia właśnie tak ułożyłaby sobie życie, może jeszcze nie teraz, ale może kiedyś... Chciałam być ciocią jej dzieci, chciałam patrzeć, jak dorastają, jak zaczynają uczęszczać do szkoły. Nauczyłabym ich wielu rzeczy, byłabym najlepszą ciocią jaką można sobie wymarzyć.

- To piękne, naprawdę. - Olivier objął mnie najpierw jednym ramieniem, a potem też drugim, zamykając mnie w uścisku. Wtuliłam się w jego ciepłe ciało, bo wspomnienia znów zaczęły atakować moją głowę. - Byłabyś świetną ciocią.

Odsunęłam się od niego nieznacznie, śmiejąc się przez łzy. To miłe, że tak uważał.

Szybko jednak smutek na powrót mnie zaatakował.

- I już nigdy nią nie będę. - oznajmiłam z goryczą. W tamtej chwili targały mną różne emocje i aż dziwię się, że jeszcze nie wybuchłam. - Chyba że ty byś posiadał jakieś dzieciaki. - dodałam, dźgając Oliviera w pierś.

- Aż tak daleko w przód to ty nie odlatuj. Będę miał dzieci, kiedy będę na to gotowy. Najpierw muszę jednak znaleźć tą jedyną.

Już więcej się nie odezwałam, on też zamilkł. Oboje jeszcze przez naprawdę długi czas siedzieliśmy w moim pokoju, wtuleni w siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro