Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Laura

Miesiąc w Avalonie dużo mnie kosztował. Olivier za wszelką cenę próbował odciągnąć mnie od myśli o Soni i nawet mu się to udawało, lecz jednak szybko wszystko wracało. Ale teraz przynajmniej potrafiłam wyjść z pokoju, a nawet poza mury zamku. Co prawda, miasto nie tętniło życiem aż tak bardzo, jak poprzednio, ale chociaż ludzie jakoś normalnie funkcjonowali.

Aktualnie szłam sobie korytarzem zamku ze skrzydła szpitalnego, gdzie byłam po leki uspokajające, ale także w odwiedziny u mamy, która wciąż co jakiś czas odwiedzała tamto miejsce. Nigdy tak naprawdę nie zrezygnowała z pomocy lekarskiej innym.

- Laura, kochanie, tutaj jesteś.

Odwróciłam się za siebie. Tuż za mną, szybkim krokiem, pędziła moja babcia. Jej srebrne długie włosy powiewały za nią, gdy szła, łącznie z fioletową peleryną, która zwisała z jej ramion. Stanęłam na moment, by pozwolić jej spokojnie do mnie dojść.

- Babcia, cześć. - przywitałam się z kobietą. Nie powiem, byłam trochę zdziwiona, że mnie szukała, bo widziałyśmy się jeszcze rano na śniadaniu. - Coś się stało? - spytałam, poprawiając włosy lecące mi na twarz.

- Tak. To znaczy nie. To znaczy...

Uśmiechnęłam się mimowolnie, bo kobieta kręciła się we własnych słowach. Czasami potrafiła zmienić zdanie w jednej chwili, ale właśnie za to ją kochałam. Trudno jednak było ją momentami zrozumieć.

- Spokojnie, babciu. Mi się nigdzie nie spieszy. - zaśmiałam się, kładąc dłoń na jej ramieniu. Spojrzała na mnie i również się uśmiechnęła. Jej fiołkowe oczy świeciły lekko, mimo tego, co się wydarzyło jakiś czas temu. Wszyscy przeżyliśmy śmierć Soni i każdy na inny sposób.

- Chyba jednak spieszy. - dodał jakiś głos dochodzący zza mnie. Odsunęłam się od kobiety, a za to momentalnie zostałam objęta przez chłopaka. Nie byłam głupia, wiedziałam, że tylko jedna osoba, nie należąca do służby, ani do rodziny, mogła tak swobodnie chodzić po zamku. - Dzień dobry. Cześć, Lau.

- Dzień dobry, Olivierze. - odparła babcia, z uśmiechem przyglądając się naszej dwójce. Za dobrze poznałam ten uśmiech u niej, aż za dobrze.

- Hej, Oli. - przywitałam się, spoglądając na niego. Jego spojrzenie, te ciemne tęczówki uspokajały mnie, zawsze i wszędzie, o każdej porze. - Too... Co się stało, babciu? Chciałaś mi coś powiedzieć. - dodałam słodko, z powrotem odwracając się do jasnowidzki. Nachyliłam się delikatnie w jej stronę, na tyle, na ile pozwalał mi uścisk nastolatka. - Zanim Olivier nam przeszkodził. - powiedziałam z naciskiem na jego imię.

- Twoja babcia chce ci powiedzieć, Laura, że będzie musiała się z nami udać do tamtego świata. - odpowiedział mi tak samo, jak ja, naciskając na moje imię. Wywróciłam na to tylko oczami.

- Dokładnie. Ale tylko po to, by zmienić im trochę pamięć i załatwić wszystko. Później tutaj wrócę. - dodała kobieta, gestykulując.

- Umm... To przecież nic takiego. Ja wiedziałam, że robisz takie rzeczy z innymi doświadczonymi czarodziejami. To normalne. - stwierdziłam, wzruszając ramionami. Przez jakiś czas panowała nienaturalna cisza i nie wiedziałam dlaczego. Kiedy przeniosłam wzrok na Oliviera, dostrzegłam jego zdezorientowanie. - No, co się tak patrzysz? Jestem księżniczką, wiem znacznie więcej rzeczy od ciebie. - dźgnęłam go w klatkę piersiową, zakładając ręce na piersi. To było przecież oczywiste, a przynajmniej dla mnie.

- Mówiłam to już, ale powtórzę jeszcze raz. Uroczo razem wyglądacie. Pasujecie do siebie.

- Babciu... - powiedziałam ostrzegawczo, patrząc na nią z pewnym mordem w oczach. Tyle razu już mówiłam jej, że ja i Olivier jesteśmy jedynie przyjaciółmi, a ona wciąż miała nadzieję, że kiedyś się zejdziemy. Oli zasługiwał na kogoś lepszego ode mnie, na kogoś, przy kim byłby szczęśliwy i nie musiał się martwić, że zrobi coś, co mogłoby zbłaźnić rodzinę królewską.

- Dobra, dobra. Już nic nie mówię. - zaśmiała się kobieta, unosząc ręce do góry w geście poddania. Uśmiechnęłam się pod nosem, co najwyraźniej musiała zauważyć, bo obniżyła ręce. - Ale za dwie godziny widzimy się przed zamkiem. Wracacie, kochani, do szkoły.

Chwilę później patrzyłam, jak znika za zakrętem, zostawiając nas samych. Westchnęłam, przymykając oczy i opierając czoło o ramię chłopaka. Tak bardzo nie chciało mi się wracać do tej szkoły.

- Matko boska! No i po co? Dobrze jest tak, jak jest. Dlaczego musimy tam wracać?

- Bo to nasz obowiązek. - odpowiedział Olivier oczywistym tonem. Wiedziałam, że miał rację, on zawsze ją miał, ale mimo to nie chciało mi się wracać. Nie potrafiłam udawać przed wszystkimi, że wszystko jest w porządku, skoro tak nie było. - I tak w tym roku kończymy szkołę, więc nie ma, co narzekać. Przemęczymy się te kilka miesięcy i tu wrócimy.

Ruszyliśmy przed siebie. Na tym piętrze była moja komnata, więc daleko nie zaszliśmy.

- Obiecujesz? - spytałam z nadzieją, zatrzymując się pod odpowiednimi drzwiami. Wystawiłam mały palec w kierunku chłopaka, który natychmiast chwycił go swoim.

- Obiecuję. - przytaknął, uśmiechając się. - A teraz leć się pakować, bo jak sądzę, jeszcze tego nie zrobiłaś. - dodał, wskazując głową na drzwi za mną. Nieświadomie odwróciłam się za siebie, po czym znów spojrzałam na niego. Założyłam ręce na piersi.

- A ty się niby spakowałeś, skoro się tak wymądrzasz? - zapytałam, dźgając go palcem wskazującym w pierś. Chwycił mój palec i odciągnął go od swojego torsu, śmiejąc pod nosem.

- Nie. Dlatego też muszę wracać do swojego pokoju. - oznajmił, kciukiem wskazując w jakimś kierunku. Chwilę później zaczął powolnym krokiem odchodzić ode mnie.

- To widzimy się później, tak?

Odwrócił się jeszcze, jednak nie zatrzymując ani na moment. Na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.

- Oczywiście.

~*~

Dwie godziny później stałam wraz z Olivierem, Eileen i Cedrikiem przed bramą zamku, czekając na królową Valerie. Kobieta już zmierzała w naszym kierunku, więc nie musieliśmy na nią długo czekać.

- Gotowi? - spytała na powitanie, stając między naszą czwórką. Spojrzeliśmy po sobie, ale nikt się nie odezwał. Nikt, prócz mnie.

- A co jeśli powiem, że nie?

Babcia zaśmiała się cicho, przenosząc na mnie swój wzrok. Podejrzewam, iż ona wiedziała, że nie chcę wracać.

- Nie ma już odwrotu. - odparła mi w odpowiedzi. Szybko jednak odwróciła głowę przed siebie i uniosła dłonie do góry. Westchnęłam, przyglądając się jej poczynaniom. Chwilę później przed nami pojawił się portal, gdzie po drugiej stronie widać było nasze, a bardziej już tylko moje mieszkanie. - No, panie przodem.

Wraz z Eileen, bez żadnego gadania, przeszłyśmy przez portal. Rozejrzałam się po wnętrzu. To już nie było to samo miejsce. W tamtym byłam z Sonią, teraz jestem sama.

- Pani również jest kobietą.

Obejrzałam się za siebie, słysząc tak dobrze znany mi głos. Szybko złapałam kontakt wzrokowy z chłopakiem, który to powiedział. Ale równie szybko odwróciłam wzrok, stawiając jeszcze kilka kroków w głąb mieszkania.

- Och, dziękuję, Cedrik. - powiedziała grzecznie babcia, przechodząc przez portal. Miałam wielką ochotę wywrócić oczami, ale się przed tym powstrzymałam. Czasami Cedrik chciał się za bardzo komuś przypodobać, ale teraz nie za bardzo wiedziałam komu. Mnie, czy Eileen.

Kiedy już wszyscy znajdowaliśmy się w mieszkaniu, a portal zamknął się za ostatnią osobą, w końcu mogłam spytać. Stanęłam przed szarowłosą i spojrzałam w jej fiołkowe oczy.

- Czyli wszystko załatwisz, tak? - spytałam, nie odrywając wzroku od jej tęczówek.

- Nie wiem, gdzie dokładnie się uczycie. Ktoś musi tam ze mną iść. Wtedy wszystko załatwię.

- To ja pójdę. - zadeklarowałam od razu. To była moja babcia, musiałam z nią pójść, choćby ze względu na to, że jest moją rodziną. Z resztą, jak sama mówiła, nie wie dokładnie, gdzie się uczymy, w jakiej placówce.

- Napewno, Lau? Jesteś gotowa? - odezwał się Olivier, podchodząc do nas bliżej. Słyszałam w jego głosie zmartwienie, choć nie wiedziałam, dlaczego. Spojrzałam w bok, gdzie stał i uniosłam brew do góry.

- Na co? Przecież to tylko szkoła. - stwierdziłam, skanując jego twarz. Ale on nie patrzył już na mnie, tylko przeniósł swoje spojrzenie na moją babcię.

- Idę z wami.

- Musisz być wszędzie tam, gdzie ja? Poradzę sobie sama. - fuknęłam, zakładając ręce na piersi. Właśnie w takich momentach miałam go dość. Ja rozumiem, że chce dla mnie dobrze, że chce mnie pilnować i wogóle. Ale czasami robi to aż za bardzo, szczególnie teraz, po śmierci Soni.

- Muszę cię pilnować. - odezwał się, stając ze mną twarzą w twarz. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, lecz żadne z nas nie chciało odpuścić. Rozumiałam go, naprawdę, pewnie sama bym tak robiła ma jego miejscu, ale bez przesady.

- Sorry, że wam przerwę, ale... - zaczęła Eileen, stając tuż przy naszej dwójce. Jej mina wyrażała zdezorientowanie i niewiedzę. - Jesteście razem? - zapytała w końcu, wskazując na nas palcem. Wymieniłam z Olivierem zdziwione spojrzenia, stając z nim ramię w ramię, twarzą do nastolatki. Babcia już dawno od nas odeszła, zapewne do łazienki, bo nigdzie jej nie widziałam.

- My? Razem? Nie, nie. Jesteśmy przyjaciółmi. - zaśmiałam się, kręcąc głową. My razem? To niedorzeczne.

- Najlepszymi przyjaciółmi, tak dokładnie. - dopowiedział Oli, obejmując mnie ramieniem.

- Wasze zachowanie nie przypomina przyjacielskich relacji. Zachowujecie się, jak para. - dodał Cedrik, który do tej pory siedział cicho na kanapie. Teraz jednak podszedł do nas bliżej, zaczepiając na mnie dłużej wzrok. Spojrzałam na niego, w jego niebieskich tęczówkach widziałam pewien błysk. Ten, którym niegdyś na mnie patrzył. - Bardziej niż my, gdy byliśmy razem. - powiedział już znacznie ciszej, wskazując na mnie palcem. Nie odezwałam się, choć Ced miał rację. Nigdy nie miałam z nim takiej relacji z Olivierem, wiedziałam, że był o niego zazdrosny. Wciąż jest.

- Wychowaliśmy się na jednym podwórku, a bardziej na dworze. Nasi rodzice się przyjaźnią. Znamy się odkąd skończyliśmy rok. To normalne, że jesteśmy aż tak ze sobą zżyci.

Po słowach mojego najlepszego przyjaciela już nikt więcej się nie odezwał. Choć każdy patrzył na każdego.

~*~

Jeszcze tego samego dnia udaliśmy się całą trójką do szkoły, w której się uczyliśmy. Dziwnie było mi kierować samochodem Soni, ale innej opcji nie mieliśmy. Szkoła była dość daleko, a nam się spieszyło.

Dojechanie pod budynek zajęło nam kilka minut. W ciszy udaliśmy się do środka, w celu odnalezienia dyrektorki tej placówki. Musiała być w swoim gabinecie, pewnie wypełniając jakieś papiery. A skąd wogóle wiedzieliśmy, że tam jest? Jej auto stało przed budynkiem.

Ręce pociły mi się, gdy pukałam do odpowiednich drzwi. Po usłyszeniu zgody na wejście, nacisnęłam na klamkę, wchodząc do pomieszczenia. Tuż za mną wszedł Olivier, a za nim jasnowidzka.

- Dzień dobry, pani dyrektor. - przywitaliśmy się z chłopakiem. Dyrektorka spojrzała na nas znad papierów, zdziwiona naszym widokiem. Nie dziwiłam się, lekcje już dawno się skończyły.

- Panna Irving. Pan Deeming. Oraz...

- Valerie Irving. Jestem babcią Laury. - przedstawiła się szarowłosa, podchodząc do niej i wystawiając w jej stronę swoją rękę. Kobieta wstała, ściskając dłoń babci.

- Miło panią poznać. - powiedziała nieco skołowana. Patrzyła to na nas, to na babcię. Jej wyraz twarzy szybko jednak się zmienił. - Skoro już pani tutaj jest, chciałabym...

Ale już nigdy nie dokończyła tego zdania. Zawsze ciekawiło mnie, jak to jest być czarodziejem, mieć te moce. Widziałam, jak ich używają, widziałam wiele rzeczy związanych z magią.

Lecz to, co właśnie zrobiła moja kochana babcia, przerosło wszystko, co dotychczas w życiu widziałam. Wszystko wokoło rozbłysło fioletowym światłem, emanowanym przez kobietę. Nam nic się nie stało, ale dyrektorka, jak w transie, usiadła przy swoim biurku i oparła się o niego rękoma. Zasnęła.

Wkrótce fiolet zniknął i wszystkie rzeczy znów były w normalnych barwach. Inaczej mówiąc, wszystko wróciło do pierwotnego stanu.

- Już po kłopocie. - powiedziała czarodziejka, otrzepując ręce i patrząc na nas z szerokim uśmiechem. - Nie będzie pamiętać, że uciekliście wtedy ze szkoły. Ma zmodyfikowaną pamięć. We wszystkich papierach i innych takich będzie napisane, że byliście cały czas. - zaczęła wymieniać, odginając po kolei każdy palec. - Teraz tylko... - znowu uniosła dłonie w górę. Fioletowy znów wypełnił pomieszczenie, ale to było o wiele silniejsze. Nie wiedziałam dokładnie, ale podejrzewałam, że cała szkoła, jak nie całe miasto, zostało właśnie "oblane" fioletem, który miał sprawić, że zapomną o niektórych rzeczach z nami związanych, że będą myśleli, iż my cały czas tutaj byliśmy. - Gotowe. Teraz wszyscy będą mieli świadomość, że byliście. Że nie uciekliście. Że nic się nie wydarzyło. Wszelkie kartkówki i sprawdziany macie zaliczone.

Valerie sprawiała wrażenie niewzruszonej, choć właśnie dokonała naprawdę wielkich czarów. Nie potrafiłam pojąć, jak bardzo potężna była ta drobna kobieta.

- Dziękujemy bardzo. Ratujesz nam tyłki. - powiedziałam do niej, z wielkim podziwem. Podeszłam do kobiety i objęłam ją, wtulając się w jej pierś. Ona również objęła mnie ramionami, po czym wyszeptała wprost do mojego ucha:

- Zawsze do usług, kochanie. Przecież wiesz, że zrobiłabym dla ciebie wszystko.

~*~

Późnym wieczorem - po tym, jak babcia wróciła do Avalonu, a Oli został jeszcze w moim mieszkaniu - chłopak miał zamiar wrócić do siebie. Byłam zmęczona i nie ukrywam, że ledwo trzymałam się na nogach, ale mimo to wciąż nie zasnęłam.

- Dobra, ja już będę spadał. Jestem zmęczony.

Z początku nie protestowałam, gdy wstał. Dopiero, gdy zniknął w przedpokoju, dotarło do mnie, że nie chcę zostawać sama na noc w mieszkaniu, gdzie mieszkałam wraz z Sonią przez ostatnie lata. To miejsce ciągle kojarzyło mi się tylko z nią i trudno było mi się pogodzić z faktem, że jej już nie ma. Wciąż miałam nadzieję, że to tylko głupi koszmar, a ja się zaraz z niego wybudzę i okaże się, że Sonia żyje, jest gdzieś w budynku i śpi sobie spokojnie.

- Olivier? - spytałam słabym głosem, stając we framudze drzwi, skąd miałam na niego doskonały widok. Chłopak spojrzał na mnie z dołu, gdyż właśnie miał zawiązywać drugiego buta. - Zostaniesz ze mną na noc?

- Lau... - zaczął, niemal natychmiast wstając na równe nogi. W oczach zebrały mi się łzy, sama nie wiem kiedy.

- Wszystko tutaj mi ją przypomina. Jeśli zostanę sama pewnie oszaleję. - powiedziałam. Słyszałam, jak mój głos się łamał, a ja nie potrafiłam tego kontrolować. Wszystkie te wydarzenia ponownie się we mnie skumulowały.

Olivier prędko znalazł się tuż przy mnie, po czym objął mnie szczelnie ramionami, pozwalając wtulić mi się w jego ciało.

- Zostanę tak długo, jak będziesz tego potrzebowała. - wyszeptał. Odsunęłam się od niego nieznacznie, patrząc na jego twarz. Wytarłam szybko oczy dłonią, by mieć na niego lepszy widok.

- Dziękuję. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci wdzięczna za to wszystko, co dla mnie robisz.

- Robię to, bo jesteś dla mnie najważniejsza. Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. - odpowiedział mi, znów przyciągając mnie do swojego torsu. Jego ciało emanowało ciepłem, bił od niego spokój, który udzielał się także mnie. Jego obecność mnie uspokajała.

- To serio zabrzmiało, jakbyśmy byli razem. Myślisz, że inni też uważają, że mamy się ku sobie? - spytałam, przytulając swój policzek do piersi chłopaka. Słowa Eileen wciąż obijały mi się o uszy. Nie zdawałam sobie sprawy, że ja i Olivier możemy wyglądać, jakbyśmy byli ze sobą. Dla nas było oczywiste, że się przyjaźnimy, przetrwaliśmy ze sobą już tyle lat.

- Niech inni gadają, co chcą. Nie obchodzi mnie zdanie reszty. My wiemy swoje, a jak oni mają jakieś wąty to ich sprawa, nie nasza.

Uniosłam głowę do góry, by spojrzeć w te jego ciemne tęczówki. Westchnienie opuściło moje usta, bo wiedziałam, że miał rację. Znowu.

- Trudno się nie zgodzić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro