🖤Rozdział 12🖤
Loki mimo iż źle się czuł, to chodził po domu w te i z powrotem. Było mu trochę zimno, ale prócz uciążliwego kaszlu, wszystko było dobrze. Usiadł w pewnym momencie na kanapie w salonie. Ukrył twarz w dłoniach, ciężko wzdychając. Po chwili uniósł głowę i wytarł mokre oczy. Nie wiedział czy płacze, czy po prostu mu oczy łzawią, czy może z powodu złego samopoczucia.
Teraz to go nie obchodziło. Zastanawiał się nad słowami sobowtora swojego przygłupiego brata. Co one oznaczały.
,,- Mnie to się wydaje dziwne, że Odyn owi nagle zaczęło na tobie zależeć. Nie uważasz, że to dziwne?"
Istniała opcja, że śmiertelnik mógł mieć rację. Odyn tamtego pamiętnego dnia, poprosił go o pomoc, jednak nie udało się niczego zrealizować, ponieważ musiał uciekać.
- Przecież byłem w stanie walczyć. - powiedział do siebie. - Jestem.
Złapał go ostry kaszel, który zmusił nawet do położenia się i zamknięcia oczu. Nie chciał już ich otworzyć. Próbował przywołać wspomnienie jego ucieczki. Nie zdążył się nawet pożegnać. Nie było to w jego stylu, ale chociażby z Friggą. Co czuła teraz jego matka?
Widział ją. Widział ją każdej nocy oczami wyobraźni i za dnia we własnym odbiciu. Teraz chciał do niej wrócić, ale nie mógł. No bo jak?
***
Po pewnym czasie otworzył oczy. Oślepiło go białe światło. Mimo, że znajdował się w totalnej nicości. Usłyszał nagle czyjeś kroki. Wzdrygnął się nieco na ich dźwięk. Nie wiedział czy to buty wydawały ten odgłos, ale w obecnej sytuacji sprawiał on, że po ciele boga kłamstw przechodziły ciarki. Jego oddech gwałtownie przyspieszył, a bicie serca zaczął wyraźnie odczuwać. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa i stawały się niczym z waty. Teraz jednak działo się to naprawdę. Upadł na kolanach, czując jak opuszczają go siły. Spuścił głowę i nie miał siły jej podnieść. Widział już tylko buty osoby ku niemu kroczacej.
- Loki. - usłyszał jej głos. - Synu.
- Matko? - powiedział łamiącym się głosem.
Wyraz jej twarzy nie zachęcał do rozmowy. Przez to młody książę ledwo na nią patrzył.
- Zawiodłeś mnie. - powiedziała nagle kobieta, a jej głos był wyprany z uczuć. - Mogłeś walczyć, a teraz zczeźniesz w Midgardzie.
- Nie! Nie chciałem cię zawieźć! - krzyknął.
Zawód matki to jeden z jego najgorszych lęków, a teraz się spełniał.
Królowa powoli się od niego oddaliła, a on pomimo upływu energi, wstał i puścił się za nią biegiem. Chciał ją dogonić, lecz było to dla niego zbyt wielkim wyzwaniem. Po dłuższym czasie poddał się. Tym samym wybudził się ze snu.
Leżał w swoim łóżku. Na czole miał zmoczony materiał, ale sam też był przykryty do pasa kołdrą i nie miał koszuli. Przecież nie lunatykował? Prawda? Nie zwariował?
425 SŁÓW
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro