🖤Rozdział 10🖤
Kiedy Tom wstał, Lokiego nie było. W domu panowała cisza. Hiddleston byl osobą, która szybko się przyzwyczaja. Przez te dwa minione dni zdążył się przywyknąć do hałasu, jaki bożek robił z rana. Wzruszył jednak na to ramionami i jak co dzień zrobił sobie kawę oraz kanapki.
Postanowił dziś, że z racji tego, iż bóg kłamstw zniknął bez pożegnania, wyjdzie wcześniej. Humor mu jednak nie dopisywał, z powodu nie wysłania. Był zmęczony. Kiedy opuszczał mieszkanie na komodzie przy drzwiach, dojrzał kilka kartek. Były to szkice, o które Kenneth prosił Lokiego. Wydawało się to dziwne, ale czarnowłosy wywiązał się z obietnicy. Jako, że padał deszcz, blondyn wziął prace współlokatora do teczki. Później wyszedł.
Wsiadł do taksówki i podając odpowiedni adres, pojechał do pracy. Pech jednak chciał, że był korek. Tomas lekko się zaniepokoił, ale jego obawy rozwiał widok znajomej osoby.
- Reszty nie trzeba. - rzucił, kładąc dolce na przednim siedzeniu.
Po tym wysiadł. Przeszedł między samochodami i ruszył za tą osobą.
- Loki! - krzyknął, ale ten choć zapewne go usłyszał, nie zareagował.
Niebieskooki gdy go dogonił, chwycił za ramię i obrucił do siebie. Przeraził się nieco. Czarnowłosy miał twarz całą we krwi.
- Kto ci to zrobił? - spytał z przestrachem.
- Śmiertelnik, ale on dostał mocniej. - odparł zielonooki z cwaniackim uśmiechem.
- Zabiłeś go?
- Nie. Tylko trochę poobijałem.
Jeszcze chwilę stali na deszczu, a później postanowili wrócić do domu. Żadna taksówka nie chciała się zatrzymać, a bóg ognia zaczął się trzaśnie z zimną.
- Dziwne. - powiedział jakby do siebie. - Sądziłem, że jako Jotun nie będzie mi zimno.
- To inna rzeczywistość. - wtrącił Tom. - Może to działa tak, że twoja magia działa, ale coś sprawia, że niektóre twoje cechy zniknęły lub są uśpione.
- Zamilcz. Nie mówiłem do ciebie. - warknął Loki, ale potem dodał nieco spokojniej. - Ale to może dobrze mówisz.
***
Tom musiał wysłać wiadomość do Chrisa, że trochę się spóźni lub w najgorszym wypadku wogóle się nie zjawi. Obaj mężczyźni wrócili do domu piechotą. Blondyn od razu pomógł brunetowi usiąść na kanapie w salonie, co było nie tylko trudne co dziwne, gdyż bożek wydawał się być osłabiony.
- Może wezwę lekarza? - zaproponował gospodarz mieszkania.
- Nie. Dam sobie radę. - odparł drugi mężczyzna. - Idź już.
- Na pewno? - dociekał.
- No idź.
Hiddleston trochę niechętnie, ale z wahaniem wyszedł z mieszkania. Po drodze napisał do Rene, że już jest w drodze.
376 SŁÓW
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro