🖤Rozdział 33🖤
Noc była piękna, ale nie każdy miał ten zaszczyt, aby spędzić ją spokojnie. Tom przewracał się z boku na bok, ale sen nie przychodził. Kiedy jednak już Morfeusz przyjął go do swojego domu, piękny sen przypominający zwyczajny dzień, nagle zmienił się w najgorszym koszmar.
Blondyn siedział w samochodzie, w taksówce w korku. Przez chwilę był oszołomiony i próbował dokładnie zarejestrować gdzie jest. Dostrzegł kierowcę, a obok siebie pasażera. Znał go bardzo dobrze. Wysoki, szczupły brunet (ciemno brązowe włosy) o piwnych oczach. Ubrany był w czarną marynarkę i luźną białą koszulę oraz ciemne spodnie. Mężczyzna patrzył w telefon, uśmiechając się lekko.
- John. - wydusił Tom.
- Jest straszny korek, Tom. Możliwe, że się spóźnię. - szepnął do jakby do siebie brunet, pisząc wiadomość do przyjaciela.
Co chwila samochód ruszał się o kilka centymetrów, a czasem o metr. Jechali jedną z najbezpieczniejszych ulic w mieście, a o taką tutaj trudno. Hiddleston domyślił się, co to był za dzień. Kiedy jechali przez jakieś skrzyżowanie, John dostał zdjęcie. Był na nim Tom z perułką długich blond włosów i z młotem w dłoni. Mężczyzna zaśmiał się widząc to.
W końcu nadeszła ta godzina. Thomas spojrzał na zegarek zmartwiony, a za razem trochę zamyślony. Dokładnie za trzy minuty do niego miała zadzwonić żona jego przyjaciela. Zaczął mieć podejrzenia. Po trzech minutach jego telefon zadzwonił, ale on nie mógł odebrać. Kiedy Thomas obecnie będący na scenie odebrał, przyłożył telefon do ucha.
- Tom... - To była Mary. Mówiła płaczliwym głosem. - John... On. Nie żyje.
Po drugiej stronie słuchawki panowała cisza. Po chwili połączenie zostało zerwane. Blondyn siedział przez chwilę w bezruchu, przyglądając się swojemu staremu przyjacielowi, który nie wyglądał na umarłego. Wszystko jednak zaczęło nabierać tępa, gdy usłyszał strzał. Samochód gwałtownie się zatrzymał.
Tom obudził się zlany potem. Ciężko, ale szybko oddychał, błądząc wzrokiem po pokoju. Z lękiem zaczął szukać rany postrzałowej, o dziwo czując ból w klatce piersiowej. Odetchnął jednak z ulgą, gdy nie doszukał się jej. Koszula nocna była mokra tylko od potu. Uspokoił się nieco, zauważając opartego o framugę drzwi Lokiego. Miał przymknięte powieki, przez co aktor myślał, że ten zasnął. Był jednak w błędzie.
- Mam do ciebie małą prośbę. - odezwał się nagle czarnowłosy. - Możesz krzyczeć ciszej albo na przykład wcale?
- To zależy jakie koszmary będą mnie nachodzi w nocy. - odparł jasnowłosy.
- Czasem wam Midgardczykom trochę zazdroszczę. - Mówiąc to bożek psot wykonał dwa kroki w stronę Hiddleston'a. - Moje koszmary ukazują to co się wydarzyło, by mnie torturować lub ukazują to co może się wydarzyć, aby dopiero zacząć me cierpienie. Wasze sny są wytworem waszej wyobraźni, która wymyka się wam spod kontroli.
- To dobrze czy źle?
Loki przez chwilę milczał. Podszedł bliżej, by następnie usiąść na krawędzi łóżka, z dala jednak od blondyna.
- To dobrze. - uśmiechnął się szczerze.
Ponownie zapadła cisza. Brunet wpatrywał się we wzory na dywanie w odcieniach smutnej szarości. Natomiast aktor w kołdrę, na której krawędzi dostrzegł napis: ,,Człowiek zasypiając, znajduje się we własnym świecie. Niewiele trzeba, aby rzeczywisty świat zaczął się z nim pokrywać - John". Mężczyzna spojrzał na zamyślonego współlokatora.
- A tobie co się tym razem śniło? - zapytał, zaciekawiony.
- Byłem w ogrodzie. - zaczął czarnowłosy, zamyślony. - Wokół mnie zielona trawa i kolorowe kwiaty. Patrzę w niebo, które nagle ciemnieje. Po chwili czuję ból w sercu. Czuję jak opuszczają mnie siły, ale także jak opanowuje mnie złość. Ostatnie co widzę to uśmiech Friggi, choć... to ona umarła.
Tom wpatrywał się w niego, wsłuchując każdego jego słowa. Najwyraźniej widział to co ma się wydarzyć, a on ujrzał to co się już wydarzyło. Wydawało się to dla niego nad wyraz dziwne.
581 SŁÓW
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro