🖤Rozdział 24🖤
- To nie on. - pokręciła przecząco głową królowa, wychodząc na przeciw czarnowłosemu.
Wszyscy zdziwili się na jej słowa. Jak to to nie był Loki? Stał przed nimi mężczyzna kropka w kropkę jak on. Thor nie mógł tego pojąć. Jego brat przed nim stał, a matka twierdziła iż to nie on. Na pewno wiedziała coś co było ważne.
- Nie chce oglądać iluzji.
Czarnowłosy nieustannie perfidnie się uśmiechał.
- Zapewniam cię matko, iż nie iluzję masz przed oczami. - dumnie uniósł głowę.
- Nie widzę jednak mego syna.
- Matko? Co przysłania ci oczy? - wtrącił zmartwiony Thor.
- Nic. To nie jest mój syn. - powiedziała władczyni.
Kobieta nieustannie utwierdza się w przekonaniu iż w celi nie znajduje się Loki. Bynajmniej nie prawdziwy.
- Jeśli jest prawdziwy niech powie coś co wie on i Thor. - zaproponował Hawkeye.
- Kiedy ja i Thor byliśmy dziećmi, mieliśmy przyjaciółkę. Ann się nazywała. - odezwał się Loki, po dłuższej chwili ciszy, a każde następne słowo było wypowiadane bez żadnych uczuć - Miała 20 lat kiedy umarła. Wpadła do wody, a inaczej rzecz biorąc ktoś ją do niej wepchnął. A tym kimś był TWÓJ GŁUPI PRZYJACIEL FANDRAL! JA JĄ KOCHAŁEM!
Chłopak uderzył pięściami w szybę przed którą stali Avengersi i jego matka. Frigga wiadziała, że Loki bardzo cierpiał po śmierci Ann, ale była w stu procentach pewna, że chłopak nigdy nie dażył dziewczyny głębszym uczuciem niż przyjaźń. Złość czarownika była uzasadniona, ale ostatnie zdanie ociekało fałszerstwem. Teraz sobie uświadomiła iż ta mroczna energia pochodzi właśnie od niego. Pytanie wiec było jedno: GDZIE jest Loki?
- Gdzie mój syn? - spytała nagle. - Loki nie kochał Ann. Nikogo nie kochał. Oboje byli wspaniałymi przyjaciółmi, ale wiem, że przyrzekli nigdy się w sobie nie zakochiwać. Pokaż nadgarstki.
Tajemnica wspomnianej przez królową Asgardu przysięgi, znajdowała się na nadgarstkach przyjaciół. Znajdowały się na nich magicznie wygrawerowane ich imiona. Książę powinien wobec tego, mieć na ręce napis: Ann.
Na twarzy zielonookiego wymalowało się zdziwienie. Nic nie powiedział i trochę z ociąganiem podwinął rękawy skórzanego płaszcza. Wyciągnął przed siebie ręce, ale na nich nic nie było.
- Zapytam ostatni raz. GDZIE jest mój syn?
Czarnowłosy uśmiechnął się chytrze. Odszedł kilka kroków od szklanej ściany i bardziej przybliżył się do pryczy.
- Tu, ale całkiem gdzie indziej. - odpowiedział, a bardziej wysyczał przez zęby.
363 SŁOWA
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro