Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

a/n; przepraszam za opóźnienia,,

ostatni rozdział w poniedziałek!

***

Gdyby jego babcia dowiedziała się, że co noc rozmawiał z demonem, przed którym tak bardzo go przestrzegała, zapewne przeżegnałaby się, a potem zemdlała z szoku. Cóż, nie mógłby się jej dziwić — w końcu czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach rozmawiałby z demonem? Niczym dziwnym było, że poprzednie ofiary Jeongina drżały na jego widok, w końcu był cholernym demonem.

Ale Hyunjin już dawno nie był człowiekiem o zdrowych zmysłach.

Wiedział, że jego stan nie był dobry. Naprawdę zdawał sobie z tego sprawę. Ale nie chciał nic zmieniać. Nie mógł powiedzieć, że było w porządku, bo nie było. Ale i tak nie chciał nic zmieniać. Tak było... po prostu było. Nic więcej, nic mniej.

Brzmiało to co najmniej dziwnie, ale musiał przyznać, że rozmowy z Jeonginem były dla niego światełkiem w mroku. Było to naprawdę paradoksalne, bo Jeongin był przecież uosobieniem ciemności. Istotą zrodzoną z mroku, w którym słabości i strach ludzi rosły na sile, oplatając ich niczym macki. Istotą, której szepty były jak silnie trujący jad powoli sączący się w sercach jego kolejnych ofiar.

Wiedział, że jest jego ofiarą. Wiedział, że podzieli los tysięcy swoich poprzedników. W jego umyśle nie tliła się nawet najmniejsza iskierka nadziei, że wyjdzie z tego starcia cało.

Ale Hyunjin nie chciał wyjść z tego cało. Wbrew zdziwieniu Jeongina to było ostatnie, czego chłopak pragnął.

I dla demona zachowanie osiemnastolatka nie było codziennością. Być może właśnie dlatego tak pociągała go osobowość tego wątłego bruneta, który, mimo swojej zewnętrznej kruchości, wydawał się być silniejszy, niż ludzie desperacko próbujący uciec przed Jeonginem.

Hwang był intrygujący. Demon nie mógł zaprzeczyć, że po tylu wiekach powtarzania się tego samego scenariusza — wybrania nowej ofiary, oglądania jej strachu, pożarcia jej duszy i przejęcia jej ciała — to nowe doświadczenie było co najmniej orzeźwiające.

Być może właśnie dlatego Jeongin dobrowolnie chciał utrzymać tego chłopaka przy życiu choć trochę dłużej.

Widząc, w jakim stanie był Hyunjin, próbował zachęcić go do snu. Czuł, jak osiemnastolatek gaśnie, coraz szybciej i szybciej. Dlaczego zmienił swoje nastawienie? Czy nie chciał dopuścić do jego śmierci, bo bał się, że już nikt nie będzie z nim rozmawiał, tak jak robił to Hwang? Czy to było w ogóle możliwe? Żeby demon przywiązał się do człowieka? Żeby porzucił swoją naturę choć na chwilę?

Westchnął i pokręcił głową. Być może był już za stary. Być może po zwiedzeniu świata i pożywieniu się duszami różnych ludzi nieświadomie próbował kurczowo trzymać się wszystkiego, co choć trochę odbiegało od znanych mu norm.

Przynajmniej tak to sobie tłumaczył.

— Idź spać — nakazał mu pewnej nocy.

— Nie chcę. — Osiemnastolatek pokręcił przecząco głową.

— Hyunjin — powiedział niższym i zdecydowanie bardziej wrogim głosem, niż zwykł mówić. — Nie zmrużyłeś oka przez ostatnie trzy doby. Ledwo żyjesz.

— No i? — mruknął pod nosem młodszy.

Jeongin wywrócił oczami, czując, jak zaczyna się coraz bardziej irytować.

— I proszę cię, żebyś poszedł spać choć na chwilę — ponowił prośbę demon, marszcząc przy tym brwi, przez co na jego twarzy pojawił się surowy grymas.

— Demon, który żywi się moją słabością, każe mi iść spać? I to ja jestem tym szalonym? — prychnął Hwang, kręcąc głową.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym móc walnąć cię w ten głupi łeb — warknął Jeongin, a młodszy niemal usłyszał, jak zgrzytają jego zęby. — Myślałem, że choć trochę ci na mnie zależy i nie jesteś aż tak chamski, żeby skazać mnie na lata tułania się po ziemi w swojej pierwotnej postaci bez zamienienia zdania z kimkolwiek, skoro bardzo dobrze wiesz, że nikt nie chce ze mną rozmawiać. — Demon zamilkł na chwilę i dodał nieco cichszym głosem: — każdej nocy zadziwiasz mnie coraz bardziej, Hyunjin.

Chłopak westchnął głęboko.

— To nie tak, że mam cię gdzieś. Jesteś całkiem okej. I wolę rozmawiać z tobą, niż z ludźmi... — wyznał. — Ale naprawdę nie chcę zasnąć. Dobrze wiesz, że męczą mnie koszmary.

— Jakoś żaden z tych koszmarów nie był na tyle straszny, żebyś nie dał się przekonać do pójścia spać — zauważył Jeongin, patrząc z góry na Hwanga z ramionami skrzyżowanymi na piersi.

Ciężko było mu przyznać demonowi rację, ale... ugh. To była prawda. Chociaż tak bardzo bał się koszmarów, Jeonginowi zawsze udawało się go jakoś przekonać. Sam nie wiedział, jakim cudem.

Mogło to brzmieć dziwnie, nawet żałośnie czy głupio, ale... dla Hyunjina ta świadomość, że gdy otworzy oczy po kolejnym przerażającym koszmarze, ktoś, a raczej coś, będzie obok niego, była... kojąca. Paradoksalnie obecność demona, którego celem było pożarcie jego duszy, była tym, czego chłopak tak bardzo potrzebował.

Wywrócił oczami i ułożył się na łóżku, a Jeongin wiedział, że tym razem również wygrał. Oparł się o plecami o ścianę i patrzył na młodszego, wciąż mając ramiona skrzyżowane na piersi. Jego spojrzenie nie było przeszywające i ostre jak to, którym częstował swoje poprzednie ofiary. To było dużo łagodniejsze, niemal... ludzkie. Z boku wyglądało to nawet, jakby demon pełnił rolę anioła stróża.

Przez głowę Jeongina przemknęła myśl, że ich relacja z pewnością budziłaby złość u innych przedstawicieli jego gatunku.

Na jego usta natychmiast wkradł się szelmowski uśmiech. To było coś, co mu się podobało — łamanie zasad.

***

Hyunjin miał wiele powodów, by nienawidzić samego siebie i wykorzystywał każdy z nich, by to robić. Nienawidził siebie nawet za to, że co noc męczyły go koszmary. Wiedział, że był to bezsensowny powód, ale mimo to i tak pałał przez to jeszcze większą nienawiścią do samego siebie.

Strach przed złymi snami nie opuszczał go nawet na chwilę. Dosłownie. Mogłoby się wydawać, że przestaje się bać, gdy rozmawia z Jeonginem, ale nic bardziej mylnego; to był strach większy niż ten, który powinien odczuwać, widząc przed sobą demona.

A to znaczyło, że jest to strach, którego nigdy nie będzie mógł się pozbyć.

Sam nie był pewien, kiedy bardziej okazywał swoją słabość: gdy pozwalał sobie na sen czy może jednak kiedy od niego uciekał. Trudno było mu wybrać ostateczną odpowiedź na to pytanie.

Zasnął. Po raz pierwszy od kilku dni. Zabawne było, jak szybko udało mu się zasnąć, biorąc pod uwagę fakt, jak desperacko powstrzymywał się od snu. W ostatnim przypływie świadomości przemknęła mu przez głowę myśl, że jego starania bawią Jeongina. To nie było nic dziwnego; wiedział, że z boku musiało to wyglądać co najmniej śmiesznie. I żałośnie.

Spał. Po prostu. Spał spokojnie. Jakby wszystko było w porządku.

Ale nie było. Nie było i on bardzo dobrze o tym wiedział.

A mimo to, kiedy koszmar się zaczął, był tak samo przerażony, jak gdy spotkało go to po raz pierwszy. Bał się, jakby nigdy wcześniej tego nie doświadczył.

To zabawne, czyż nie? Jak łatwo można złamać człowieka zwykłym koszmarem. Zwykłym złym snem, którego nie będzie nawet pamiętał po przebudzeniu. Zlepkiem negatywnych wspomnień, które nie układają się w nic konkretnego. Złymi myślami, które dla przytomnego człowieka nie mają żadnego sensu i z pewnością nie są tak straszne, jak wydają się podczas snu.

Ciało Hyunjina wiło się na materacu niczym w agonii. Kolejne fale zimnego potu zalewały bladą skórę chłopaka, a kosmyki czarnych jak noc włosów przyklejały się do jego czoła. Bardzo powoli, a jednocześnie bardzo wyraźnie w umyśle osiemnastolatka rozwijał się sztorm.

A on był sam. Sam na środku wzburzonego i ciemnego oceanu, którego fale wydawały się coraz agresywniej ściągać go na dno za każdym razem, gdy próbował uciec z ich objęć.

Był sam. Znowu był pozostawiony sam sobie i obok nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Był zdany na siebie.

I w obliczu burzy, która szalała w jego sercu, nawet obecność Jeongina wydawała się być boleśnie bezużyteczna.

Bo z głębin oceanu, w których tonął coraz szybciej i szybciej, Hyunjina mógł uratować tylko on sam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro